Boskie gry Bala Sai

V.R. Kriszna Kumar

(wyjątki – ciąg dalszy)

Związek nasycony miłością

Baba staje się Swamim

   Owo zdarzenie miało miejsce w starym mandirze w 1945 r., kiedy po raz pierwszy ujrzeliśmy Bala Sai. Przebywali tam wtedy różni wielbiciele, między innymi Bajammagaru. Chociaż wierzyli, że Bala Sai jest Bogiem, nazywali Go „Babą”. Nasza rodzina omawiała to, a moja mama, Radhamma, głęboko się nad tym zastanawiała, ponieważ byliśmy tym bardzo poruszeni. Gdy wielbiciele nazywają uwielbianego Pana Jego własnym imieniem nie wygląda to dobrze, ponieważ sugeruje brak szacunku. Rozważając to dogłębnie uznaliśmy, że Wielkie Istoty nie powinny być nazywane własnymi imionami. Zdecydowaliśmy, że zamiast „Babą” lepiej będzie nazwać Bala Sai „Swamim”. Ponieważ była to nasza pierwsza wizyta, wahaliśmy się, czy zainicjować ten zwyczaj. Mimo wszystko, zdobyliśmy się na odwagę i postanowiliśmy tak się do Niego zwracać.

    Chociaż podobał nam się taki sposób zwracania się do Niego, nie byliśmy pewni, czy spodoba się pozostałym mieszkańcom starego mandiru. Nie namyślając się dłużej, uznaliśmy jednak, że nie zrani to niczyich uczuć. Nasze obawy okazały się zbyteczne. Kiedy Bala Sai usłyszał, że mówimy do Niego „Swami”, był bardzo szczęśliwy. Nie tylko On, ale również wielbiciele zareagowali na to radością. Powiedzieli, że to bardzo stosowna forma i natychmiast ją zaakceptowali, ku naszej uldze i radości.
    Tego wieczoru, kiedy Mu służyłem, zażartował: „Ludzie, czy myślicie, że jestem starcem z długą brodą, że nazywacie mnie Swamim? Skąd u was takie myśli?”. Kiedy wyjaśniliśmy, że serca nie pozwalają nam zwracać się do Niego po imieniu, wywarło to na Nim duże wrażenie i z zadowoleniem zaakceptował naszą sugestię. Byliśmy bardzo szczęśliwi i doskonale rozumieliśmy, że to On wzbudził w nas tę myśl i potrzebę nazywania Go „Swamim”. Podobne szczęście spotyka jedynie tych, którzy rozumieją wewnętrzny wgląd i nigdy nie czują się dumni z tego, co zrobili. Skoro była to Jego boska wola, któż mógł przed nią uciec? Nasz dobry los sprawił, że Swami wybrał nas do odegrania dla Niego wielu podobnych ról.
   W tamtym czasie w starym mandirze przebywała tylko garstka osób i nawet starzy wielbiciele, regularnie odwiedzający Bala Sai, pojawiali się rzadziej. Swami wybrał zaledwie kilka osób, żeby dbały o Jego potrzeby i zajmowały się koniecznymi pracami. Z zaangażowaniem dbał o to, aby szli właściwą drogą i stali się przykładem dla innych. Opiekował się nimi nieustannie. My również otrzymywaliśmy Jego miłość i przywiązanie. Sposób, w jaki się o nas troszczył nie da się wyrazić słowami.

Leczenie z zatrucia

   Nawet najlepsi lekarze nie potrafili właściwie zdiagnozować mojego schorowanego ojca, Radhakrisznajję i nie wiedzieli nawet, jakie przepisać mu lekarstwa. W końcu Swami wyjaśnił tacie, że nie cierpi na żadną chorobę, ale został otruty przez krewnych. Zapewnił go, że jest to powód wszystkich jego niedomagań. Zabrał go do Swojego pokoju i zaczął mocno naciskać palcami od dołu w kierunku głowy. Naciskał tak silnie, że ojciec wił się z bólu. W końcu z czubka jego głowy wydostało się coś przypominającego białą pastę. Tata stopniowo dochodził do siebie. Swami poprosił o gorącą kawę, wsypał do niej wibhuti i osobiście skłonił ojca do jej wypicia. Od tego dnia dolegliwości zaczęły stopniowo ustępować, ponieważ trucizna została usunięta. Chociaż Swami był taki młody, to Jego lile były bardzo wielkie. Słodkie lile Bala Sai po prostu zachwycały.

Codzienne psoty

   Nikt nie może zaprzeczyć, że im więcej miłości, tym bliższy związek. Niełatwo wyrwać się z tej sieci. Schwytany w nią musisz przejść test, który wyciśnie ci łzy. Swami był znawcą tej sztuki. Czytaliśmy z wielkim zainteresowaniem, jak Pan Kriszna skłaniał gopiki do płaczu z tęsknoty za Nim. 
   Nasz Swami, Mistrz Cudów, nie był gorszy od ciemnolicego Kriszny. Pani Nagamanimma była w tym czasie jedną z najstarszych Jego wielbicielek i miała zawsze dobry humor. Pani Konamma była skromna i prostoduszna. Pani Sawitramma była zdolna i skuteczna. Apodyktyczna pani Sakkama była bardzo zaborcza wobec Swamiego. Wujek Seszagri całkowicie oddał się służbie. Pomimo, że Babę otaczało tak wielu starszych wielbicieli, pozwolił abym Mu służył. Chociaż byłem od nich o wiele młodszy, to dzięki Swamiemu nasze stosunki układały się gładko. Swami, Mistrz ery Kali, doskonale kierował ludźmi o różnych charakterach zgromadzonych w jednym miejscu. Swami, wielbiciel psot, wywoływał pomiędzy nimi nieporozumienia. Nie była to kara, lecz właściwa lekcja dla właściwej osoby i mogąca służyć jako nauka dla każdego. Nie miała nic wspólnego z niechęcią, przeciwnie, wynikała z miłości. Ową grupkę osób naprawdę spotkało wielkie szczęście. Chociaż odźwierni Pana Wisznu, Dżaja i Widżaja, urodzili się demonami nienawidzącymi Boga, Wisznu obdarzał ich miłością. To boski sekret. Czy mieliśmy teraz zasmakować tajemniczych gier i cudów Bala Sai?
   Pewnego razu, gdy siedzieliśmy w sali starego mandiru, Swami kazał mi natychmiast wezwać panią Nagamanimmę. Poszedłem po nią i nazwałem ją „matką”, co ją ogromnie rozgniewało. Nakrzyczała na mnie i zaciągnęła przed oblicze Swamiego, żaląc się, że ośmieliłem się mówić do niej „matko”, chociaż nie mam do tego prawa. Słysząc to, bhaktowie zaczęli się śmiać. Kiedy Swami zapytał, jak zatem powinienem się do niej zwracać, odpowiedziała, że mam mówić do niej ciociu, atto. Ale w telugu to słowo oznacza również teściową. To sprawiło, że wielbiciele wybuchnęli jeszcze głośniejszym śmiechem. Swami poinformował ją, że nie jestem jej zięciem i nie mam prawa nazywać jej attą. Kiedy zamilkła, Swami również serdecznie się roześmiał. Podobne okazje do śmiechu pojawiały się każdego dnia, a słodkie zabawy Bala Sai spływały na nas jak miód.  

Papierowe kwiaty

   Pewnego dnia wielbiciele przynieśli kolorowe papierowe kwiaty, które wyglądały pięknie. Powierzono je mojej opiece i umieściłem je w schowku. Podczas jednego ze świąt Swami poprosił nas o zrobienie z tych kwiatów dekoracji i doskonale je wykorzystaliśmy. Z jakiegoś powodu pani Sakamma poprosiła nas, żebyśmy nie zapalali za wcześnie lamp oliwnych. Za każdym razem, gdy Swami wracał z wioski Puttaparthi witaliśmy Go w bramie starego mandiru ofiarą ognia, arathi. Ale nasz psotny Pan miał własne sposoby blokowania naszych wysiłków i wkradał się do świątyni bez naszej wiedzy. Biegnący za Nim ludzie, starający się zatrzymać Go tuż przy bramie, stanowili zadziwiający widok. Zapewnianie nam rozrywek było zwykłą grą Swamiego. Kiedy zbliżał się czas Jego nadejścia, zapaliliśmy lampy i stanęliśmy na straży w pobliżu bramy, by powitać Go arathi. Widząc, że w mandirze nie ma nikogo, Nagamanimma zamknęła główną bramę i zabrała ze sobą klucze. Kiedy chcieliśmy ze Swamim wejść do mandiru odkryliśmy, że bramy nie da się otworzyć. W tym momencie niespodziewanie dmuchnął porywisty wiatr i papierowe kwiaty stanęły w płomieniach. W jednej chwili ogień rozprzestrzenił się w całym mandirze. W tym zgiełku Nagamanimma zgubiła klucze i nie mogliśmy dostać się do środka. Przyglądaliśmy się temu bezradnie. Wówczas Swami wykrzyknął moje imię, a ja zrozumiałem znaczenie tego wezwania. Natychmiast zebrałem wszystkie siły i przeskoczyłem mur. Dla takiej zwykłej osoby jak ja przeskoczenie wysokiego muru nie było łatwym zadaniem. Zebrałem możliwie jak najwięcej papierowych kwiatów i cisnąłem je daleko na otwarty teren. Nigdy nie zrozumiem jak przedostałem się przez szalejące płomienie i podniosłem płonący papier. W międzyczasie wujek Seszagiri znalazł klucze zgubione przez Nagamanimmę i otworzył bramę.
Nagamanimma czuła się okropnie i zaczęła szlochać jak małe dziecko, przerażona tym, co zrobiła. I chociaż tyle się wydarzyło, Swami pozostał spokojny i na nikogo się nie gniewał. Krążył w koło, jak gdyby nic się nie stało. Podszedł do Nagamanimmy i poprosił ją z miłością, żeby odprawiła arathi. Słysząc Jego opanowany głos wśród żaru płomieni, rozpłakała się jeszcze bardziej. Swami powiedział z uśmiechem: „Czyn Murthiego, wykonany we właściwej chwili, zapobiegł katastrofie, więc dlaczego płaczesz? Ten dunnapotu, ten bawół, przeskoczył wysoki mur i powstrzymał rozprzestrzenianie się ognia. Dlaczego więc się martwisz?”. Sposób, w jaki pocieszał Nagamanimmę, stanowił dobitny przykład Jego pokory. Całe to zdarzenie było Jego lilą i miało nauczyć ludzi zachowywania przez cały czas czujności. Byłem tylko Jego instrumentem. Miłość Sathya Sai była bezgraniczna i więź pomiędzy nami stawała się coraz głębsza.

Szczęśliwi bramini

   Do starego mandiru zawitało dwóch starszych braminów. Przybyli tutaj po odwiedzeniu licznych pustelni i instytucji duchowych. Bardzo duże wrażenie wywarło na nich funkcjonowanie mandiru. Wyobrażali sobie wielkich świętych z długimi brodami, w otoczeniu licznych uczniów w pomarańczowych szatach, lecz niczego takiego tu nie zobaczyli. Miłość i harmonia wypełniające to miejsce oszołomiły ich. W tamtym czasie Swami wyglądał jak dwunastolatek, chociaż miał 19 lat. Zwykle nosił szaty białe jak kwiaty jaśminu, spływające Mu do stóp. Na głowie miał szopę skręconych włosów, twarz jak księżyc z okazałym nosem i psotne oczy. Wyglądał jak Mohini, czarująca niebiańska dzieweczka. Jego urzekające ruchy i przenikliwe spojrzenie nie przekonały ich jednak, że jest nauczycielem i przewodnikiem duchowym. Zanurzeni w Jego pięknie zastanawiali się, co za matka urodziła tak czarującego syna. Swami podszedł do nich i uśmiechnął się. To było to! Oszołomiła ich potęga uśmiechu Bhagawana, po prostu oniemieli. Po chwili starszy pan spytał Swamiego, kiedy w aszramie pojawi się guru. Swami odparł z uśmiechem, że muszą trochę poczekać i wyruszył do wioski. Nie pojęli, że to Pan z Parthi. My znaliśmy te dziecinne zabawy, oni nie.
Po pewnym czasie, gdy Swami wrócił i zapytał jak im się wiedzie, zorientowali się, że ten młody Chłopiec jest głową aszramu i byli tym ogromnie zaskoczeni. Zanim się otrząsnęli, nasz Wielki Dramaturg odegrał swoje przedstawienie i rozwiązał ich problemy. W zabawie był zwykłym chłopcem jak my, ale kiedy poruszał ważne zagadnienia wyglądał jak potężny Bóg, poza wszelkim wyobrażeniem. Mogę z całą pewnością stwierdzić, że bramini mieli wielkie szczęście mogąc doświadczyć tego wszystkiego w tak krótkim czasie. Nie każdy jednak otrzymywał podobny prezent od losu. Miłość nie odróżnia starego od nowego. Nawet długoletni wielbiciele czekają często na jedno Jego słowo przez wiele dni. Chociaż nie można ocenić z jakiego powodu, było jednak oczywiste, że każdy mógł zostać zakładnikiem Jego miłości. Jeśli wyobrażacie sobie, że On was nie kocha, ponieważ z wami nie rozmawia, to tylko potwierdzicie własną ignorancję. Nasz Bala Sai, ucieleśnienie miłości, był najbardziej atrakcyjną istotą na Ziemi.

Boski dług

   Kiedyś Swami rozpoczął tak: „Wszyscy ludzie są częścią boskości, ale nie są tego świadomi. Wielcy jogini dostrzegają to jednak wyraźnie. Doprawdy, nikt nie jest oddzielony od Pana. Jeśli Bóg jest oceanem, to wy jesteście falami. Nie ma oceanu bez fal! Nie ma też Boga bez wielbicieli”.
Swami mówił również o związkach przekraczających więzy krwi, powiązanych z przeszłymi wcieleniami. „Jesteście powiązani ze sobą na wiele sposobów. Możecie traktować tę więź jako pewien rodzaj zaciągniętej pożyczki. W tym życiu, otrzymując coś od kogoś, jesteście zobowiązani zrekompensować ową korzyść w obecnym lub w następnym wcieleniu. Jeśli tego nie zrobicie, dług pozostanie i będzie rósł. Ale w przypadku Pana sprawy mają się zupełnie inaczej. Im lepiej Mu służymy, tym bardziej powiększa się dług. Nie zostanie nigdy umorzony, bo w przeciwnym wypadku oddalilibyście się od Boga. Starając się pozostać blisko Pana, módlcie się o zachowanie długu w kolejnych wcieleniach i wiekach. Bóg może was obdarzyć dobrym zdrowiem, bogactwem, życiowym partnerem i dziećmi oraz wspierać was przez cały czas. Z duchowością możecie ukształtować siebie tak, aby móc kroczyć właściwą ścieżką. To jest rzeczywista chwała Pana! Żeby zyskać to wszystko, musicie mieć tyle szczęścia, żeby otrzymać Jego łaskę. Jeśli wstępujecie na służbę u Boga, Bóg zaciąga u was proporcjonalny dług. Zgromadzony dług będzie spłacany przez Niego w małych częściach. Ponieważ Pan wznosi się ponad narodziny i śmierć, a wy jesteście nimi związani, rekompensuje długi powoli i systematycznie w waszych kolejnych wcieleniach. Na tym polega tajemnica życia”. 

Bala Jogi

  Od dzieciństwa miałem żyłkę do przygód i psot. Bardzo różniłem się pod tym względem od moich spokojnych i cierpliwych rodziców. Żeby mnie od tego powstrzymać postanowili umieścić mnie w internacie. Mój ojciec pozostawał w dobrych kontaktach z Towarzystwem Annie Besant[1] w Madrasie, prowadzącym szkołę z internatem. Rodzice zapisali mnie do niej, żebym nauczył się dyscypliny. Dzięki temu zaszła we mnie wielka zmiana. Moim opiekunem był obcokrajowiec, który, co mnie zdumiało, był wielkim wielbicielem Ramy. Często śpiewał na Jego chwałę i robił to bardzo ładnie. Od początku pozwolił mi korzystać ze swoich ciekawych książek.
   Do Madrasu zawitał chłopiec noszący imię Bala Jogi. Nie miał nawet szesnastu lat, jednak dzięki boskiej łasce doskonale znał „Śiwa Puranę"[2], święty tekst poświęcony Panu Śiwie. Nosił proste dhoti i koszulę, miał ogoloną głowę, a na szyi rudrakszę. Zaproszono go do wystąpienia w Towarzystwie Annie Besant, doskonale nadającego się do takich celów. Posiadało ono piękny teren mogący pomieścić 5000 osób, ozdobiony wielkim drzewem banianowym. Panowała tam spokojna i miła atmosfera. Poczyniliśmy przygotowania do ugoszczenia Bala Jogi w naszej szkole. Otrzymałem zadanie dbania o wszystkie jego potrzeby. To był naprawdę mój szczęśliwy los. Stało się to bez wątpienia dzięki zasługom zebranym w wielu poprzednich wcieleniach. Zwolniono uczniów z lekcji, aby mogli uczestniczyć w spotkaniu.
   Bala Jogi wstawał o 4:00 rano, kąpał się w zimnej wodzie i ponad godzinę medytował. Służyłem mu przez pięć dni. Pobłogosławił mnie za to i wyjechał. Być może dzięki jego błogosławieństwu miałem więcej okazji do służenia wielkim istotom.

Boska wizja lingamu

   Po wielu latach ten sam Bala Jogi przyjechał do Puttaparthi. W tym czasie służyłem Bala Sai w starym mandirze. Rozpoznałem go, mimo że upłynęło tak wiele czasu, ale on mnie nie poznał. Gdy tylko pojawił się Swami, upadł do Jego stóp, powtarzając imię Śiwy. Współczujący Sai Prabhu podniósł go i pobłogosławił wibhuti. Nie mogłem pojąć kryjącej się za tym tajemnicy. Pomyślałem, że mój ulubiony święty z okresu wczesnej młodości zyskał błogosławieństwo Swamiego. W tym momencie Bala Jogi poznał mnie i objął serdecznie mówiąc, że mam wielkie szczęście mogąc przebywać blisko samego Boga. Widząc to, Swami powiedział karcąco: „Czy to twój przyjaciel?”, po czym ruszył do wioski.
Potraktowałem uwagę Swamiego jako przytyk i ponieważ nie miałem nic do roboty, zacząłem rozmawiać z Bala Jogą, który w czasie pobytu w szkole Annie Besant wywarł na mnie wielkie wrażenie swoją codzienną dyscypliną. Byłem szczęśliwy dowiadując się, że w chwili przyjazdu do Puttaparthi otrzymał wizję Pana Śiwy w postaci lingamu. Boska wizja i łaska udzielone mu przez Swamiego ogromnie go uszczęśliwiły. Opuścił to miejsce napełniony błogością. Pomyślałem, że dzięki temu, że służyłem mu w Madrasie, zostałem w tak młodym wieku nagrodzony bliskością Swamiego. Skoro boskie istoty są tak wspaniałe, to jakże gorąco powinniśmy wysławiać Najwyższą Istotę, Bala Sai! Jak mógłbym wypowiadać się o tak wielkich duszach? Współczujący Pan Sai pobłogosławił mnie trwającą dnie i noce służbą u Siebie. Nie potrafię opisać na ile sposobów mnie nauczał ani nie zdołam policzyć spływających na nas boskich zdarzeń i cudów. Powiem tylko, że spijałem nektar gier i zabaw Bala Sai. Jeśli nie był boskim Awatarem w ludzkiej postaci, to kimże innym mógł być? Co więcej możemy powiedzieć? Chociaż obdarzał mnie tym szczęściem zaledwie przez kilka lat, stało się ono moim największym skarbem i nie żałuję, że nie otrzymałem go więcej. Im bardziej poddajemy się Bogu, służąc Mu i zadawalając Go, tym większym obdarza nas uczuciem i nieustannie nas chroni.

Formy miłości
   „Purany” podają, że spośród dziesięciu Awatarów Pan Kriszna promieniował największą miłością. Ale teraz, w epoce Kali, widzimy na własne oczy, że nie ma nic wspanialszego od miłości Pana Sai. Można powiedzieć, że Sai jest miłością, Baba jest Purna Awatarem – inkarnacją wyposażoną we wszystkie boskie atrybuty, a Sathyam jest Wszystkim. Zatem Sathya Sai Baba jest Awatarem doskonałej miłości. Pozostaje to poza wszelkimi wątpliwościami, bo Swami udowadnia prawdę każdego z tych określeń.
    Od czasów królestwa Bala Sai w starym mandirze zmieniło się bardzo wiele. Nie odnajdziemy już tamtego skromnego aszramu, tamtego psotnego, młodziutkiego Guru, ani tamtej małej grupki pokornych wielbicieli. Nie byliśmy wtedy świadkami wystąpień ani boskich dyskursów wygłaszanych z podium. Zamiast tego większość czasu pochłaniała zabawa i figle. Za pomocą prostych przedstawień i pieśni Swami budował z rozmaitych ludzi duchową rodzinę i otaczał ją miłością. Kochający Swami opowiadał proste historie, rozwijające prawość w dorosłych i dzieciach. Nie były to zwykłe opowieści mające wypełnić nam wolny czas, lecz istniał ku temu ważny powód. Chociaż wydawały się proste, wypełniała je esencja Puran, Wed, Upaniszad i świętych tekstów. Zawarte w nich piękno było innego rodzaju. Można było ich słuchać całymi dniami bez końca i nigdy nie czuć znużenia. Gdy przyjeżdżali nowi wielbiciele, uczeni w pismach i znane osoby, Swami dostosowywał się do ich uczuć i poziomu ego. Bez określonego powodu nie ranił niczyich uczuć i emocji. Prawie nigdy nie mówił niegrzecznie, jeśli już, to świadkiem tego był tylko jeden człowiek na milion. Chociaż niektórzy z nich nie mogli wyjaśnić wszystkich swoich wątpliwości pomimo Jego trafnych odpowiedzi, to z pewnością odnosili korzyść z odwiedzin w starym mandirze. Skoro taki święty jak Bala Jogi odwiedził to odległe miejsce i otrzymał wizję Pana, to jak można było choćby przez chwilę wątpić w boskość Baby?
   W tamtych czasach nie było prywatnych audiencji, bo wszystko odbywało się publicznie. Dzięki temu byliśmy świadkami wielu boskich incydentów, które nigdy nie zostaną w całości opisane. Nie musieliśmy niczego mówić naszemu wszechwiedzącemu i wszechobecnemu Panu. Jeśli zaczęliśmy podróż z imieniem Bhagawana Sai na ustach, to On zajmował się wszystkim i trwał przy nas jak cień, chroniąc nas przez cały czas. Obdarzał wielbicieli niewyobrażalną miłością. Ludzie, którzy przyglądali się w jaki sposób Swami witał nas w 1945 r., gdy po raz pierwszy odwiedziliśmy Puttaparthi, byli oszołomieni i zdumieni. Otoczył miłością prostą „rodzinę Kuppam”, jak o nas mówił. Nikt nie wiedział o naszym przyjeździe ani o tym, o której godzinie dotrzemy do Puttaparthi, ponieważ listy i nawet telegramy nie przychodziły nigdy na czas. Mimo to, gdy przekraczaliśmy wzburzoną rzekę Ćitrawati, Swami machał do nas białą chusteczką. Z pewnością zaskoczyło to towarzyszące mu osoby. Było to błogosławieństwo przeznaczone dla wielbicieli z tamtych dni, otrzymać boską miłość Premy Sai.
    To, co pewnego dnia usłyszeliśmy od Swamiego, nigdy nie zostało powtórzone, ani nie zostało zapomniane. Wspomnę o tym krótko, chociaż jest to dobre dla każdego. Jestem pewien, że sprawi wam to taką samą przyjemność jak mnie i będziecie czekali na więcej. Każdego dnia zbieraliśmy się w holu starego mandiru. Nie wiedzieliśmy zbyt wiele o nowych przyjezdnych, ponieważ nie rozmawialiśmy zbyt dużo. Gdybyśmy rozmawiali z nimi bez zgody Bala Sai, narazilibyśmy się na Jego gniew. Swami znał wszystkie szczegóły. Zaczynał coś mówić, a później przytaczał przysłowia, opowieści i rozmawiał z wielbicielami skłaniając ich do uczestnictwa. Żadna chwila nie była monotonna. Czasami przerywał opowiadanie, jeśli trzeba było wykonać pilną pracę. Zapamiętywaliśmy, w jakim momencie to uczynił i przy następnej okazji nakłanialiśmy Go, aby rozpoczął od tego miejsca.

Zmartwiona para

  Do starego mandiru przyjechali nowożeńcy. Wyjaśnili, że oboje pracują i przybyli tutaj po spokój umysłu. Swami, żujący jak zwykle paan[3], tylko się do nich uśmiechnął. To było to! Nowożeńców przeszyła strzała miłości i pokłonili Mu się ze łzami w oczach. Doprowadzanie ludzi do płaczu i pocieszanie ich było dla Niego dziecinną zabawą, ale wielu z nas miało trudności, by zrozumieć Jego boskie gry.
   Za każdym razem gdy Swami zaczynał mówić, wyglądał jak ucieleśnienie Saraswati, samego źródła wiedzy. Potok Jego słów był jak odwieczny nurt Gangesu, płynący z oszałamiającą prędkością. Zastanawialiśmy się, czy cytuje Upaniszady, Purany, Święte Księgi czy Wedy. Mogła to być nawet mieszanka ich wszystkich, niczym miękkie masło przyjmowane przez każdego. Chociaż Bala Sai był młody, nie istniała taka dziedzina nauki i sztuki, której by nie znał. Ucieleśniał najwyższą mądrość i wiedzę, mimo że nie czytał dużo.
   Zwykle wierzymy, że wielcy ludzie dzięki swojej prawości gromadzą mnóstwo zasług, a potem wstępują do nieba. Kiedy zasługi się wyczerpią, rodzą się ponownie na Ziemi. Ale Swami uświadomił nam, że Ziemia jest lepsza od nieba. To dlatego zstępuje na nią nawet Trójca Bogów przyjmując postać Awatarów i obdarza ludzi ogromną szczęśliwością. Swami wyjaśnił, że sama idea nieba i piekła jest nieprawdziwa i że nic takiego nie istnieje. To na Ziemi doświadczamy nieba i piekła, w zależności od uczynionego przez nas dobra i zła. Z tego powodu wielkie dusze wolą rodzić się tutaj. Sposób, w jaki ujął tę kwestię sprawił, że nowo poślubiona para zapomniała o celu swojej wizyty w Puttaparthi.
  Tego wieczoru udaliśmy się jak zwykle na piaski pokrywające brzegi Ćitrawati. Nagle Swami stworzył talizman i podał go młodemu mężczyźnie, polecając, żeby zawiązał go na ramieniu żony. Małżonkowie byli wstrząśnięci takim rozwojem wydarzeń i poczuli się niepewnie. Nasz Mistrz Humoru powiedział z uśmiechem do młodzieńca: „Dlaczego tak bardzo obawiasz się żony?”, a zwracając się do niej zapytał: „Cóż on może zrobić, skoro tak bardzo go przerażasz? Osaczony z jednej strony przez matkę a z drugiej przez młodą żonę, czuje się biedak zdezorientowany”. Para zastanawiała się, skąd Swami zna ich problemy. Kiedy młodzieniec zawiązał talizman, Bala Sai zapewnił ich, że „talizman zajmie się wszystkim. Wszystko ułoży się dobrze, kiedy przyjedzie tutaj starsza pani. Dla niedoświadczonej młodej pary zasady przestrzegane przez teściową, która zna życie, są pożyteczne. Czujecie czasami, że jest niedelikatna, ale możecie się od niej sporo nauczyć. Okażcie tylko trochę cierpliwości, a wszystko będzie dobrze”. Nie przeznaczył tej mądrości tylko do nich, była cenna dla wszystkich.
  Bez względu na to czy jest to teściowa, synowa czy wielbiciel, ważna jest cierpliwość i wyrozumiałość. Swami powiedział, że bardzo to docenia. We wszystkich okolicznościach należy kierować się szlachetnością. Nie wystarczy powiedzieć tylko „Sai Ram”, ale trzeba również utrzymać w mocy wartość tych słów. Oświadczył też, że w przyszłości ustanowi „Sai jugę”, erę Sai. Wielbiciele odegrają wówczas wiodącą rolę i Sai osobiście nie będzie im potrzebny. Samo trzymanie się Jego imienia będzie wzbudzało miłość do Boga, lęk przed grzechem oraz oddanie. Rodzina Sai stanie się wielka, a On przydzieli wszystkim zadania w Swojej misji. Polecił nam wykorzystać w pełni tę okazję i stać się dobrym przykładem dla świata. Jedynie takie uczucia uświęcają nasze wizyty w Puttaparthi. Już wtedy, dawno temu, kiedy był młody, Bala Sai miał określone plany dotyczące pomyślności świata.  

Policzone laddu

  Pewnego dnia wielbiciele przynieśli kulki słodkiego laddu[4], wyglądające jak małe piłeczki. Bala Sai, kiedy rozdał część z nich, polecił mi umieścić pozostałe w spiżarni. Na ogół nie zostawiał niczego na następny dzień. Zakładaliśmy zwykle, że nie zwraca uwagi na drobiazgi. Laddu było bardzo dobre, więc włożyłem je do pudełka i o nich zapomniałem. W niedzielę do mandiru przyszła niespodziewanie duża grupa uczniów. Kiedy już mieli wychodzić, Swami polecił poczęstować ich kulkami. Roześmiałem się sądząc, że garstka laddu z niewielkiego pudełka nie wystarczy dla tylu dzieci. Ta myśli pojawiła się w mojej głowie pomimo wszystkich doświadczeń wynikających z bliskości Swamiego. Ale dlaczego miałbym się tym martwić? Wykonując Jego polecenie zacząłem rozdawać słodkie kulki. Wyjmowałem je po kolei i na koniec zostało ich jeszcze kilka. Na tym nie kończy się ta historia. Pozostałe wróciły do spiżarni. Pomyślałem sobie, że skoro Swami potrafi zmienić pięć laddu w pięćdziesiąt, a pięćdziesiąt w pięćset, to dlaczego miałby pamiętać ile ich było? To było moje pierwsze doświadczenie tego typu.
  Tego wieczoru, gdy Mu służyłem, zapytał: „Czy laddu starczyło dla wszystkich?”. Kiwnąłem głową. Kiedy zapytał ile zostało ich w pudełku, podskoczyło mi serce, przestał funkcjonować umysł, a z moich ust nie wydostało się ani jedno słowo. Zastanawiałem się, dlaczego się martwi o ilość laddu. Swami powiedział: „Powinno być sześć laddu”. Słysząc to upadłem do Jego stóp i błagałem o wybaczenie. Nie powiedziałem wam jeszcze o jednej rzeczy, która wydarzyła się w spiżarni. Jak stwierdził Swami, zostało sześć ciastek i kiedy już miałem zamykać pudełko, ich słodki aromat oszołomił moje zmysły i zjadłem jedno, pozostawiając pięć. Pomyślałem sobie, że skoro Baba potrafi zmienić pięćdziesiąt ciastek w pięćset, to dlaczego miałby się troszczyć o jedno? Skarcił mnie, że nie poinformowałem Go o tym wcześniej. Bardzo żałowałem swojego uczynku i rozpłakałem się ze wstydu. Dla takiego głupiego ignoranta, który myśli: „Cóż znaczy dla Niego jedno?”, była to wielka lekcja. W ten sposób otwierał mi oczy. Modliłem się do Niego z pokorą, prosząc, żebym nigdy w życiu nie popełnił ponownie takiego błędu. Kiedy błagałem Go, żeby mnie od Siebie nie oddalał, Jego matczyne serce stopiło się jak masło. Takie pomyłki są naturalne w młodym wieku, ale nie w moim przypadku. To zdarzenie pozostało dla mnie na zawsze wielką lekcją. Zmusił mnie do przyznania się do błędu! Kiedy się przechwalamy, że staliśmy się dobrymi uczniami, natychmiast udowadnia, że musimy się jeszcze dużo nauczyć. Powinniśmy zawsze trwać przy prawdzie. Dla tych, którzy kochają Sathya Sai, jest On Bogiem dającym i podtrzymującym życie. Oddany całym sercem służbie dla Pana, zdobyłem Jego serce i przechowywałem Je bezpiecznie w swoim. Kiedy myślicie o Nim, On zawsze was ochrania, bez względu na to gdzie jesteście. Potwierdza to także mój przypadek. To zasada Swamiego i nigdy jej nie łamie. Czyż to nieprawda, że lile Bala Sai są wspaniałe? 
   Jeśli Pan Rama zjadł ten sam owoc, który wcześniej próbowała Jego wielbicielka Śabari, uczynił to tylko ze względu na jej miłość i oddanie dla Niego. Doskonałym przykładem był tu Bala Sai, ponieważ bez miłości nie byłoby oddania. Podobnie Pan Kriszna, kiedy schwytał pasterki w sieć Swojej miłości, sam się zaplątał w sieci ich uczuć. Kiedy gopika zamiast owocu podała Krisznie skórki od banana, ów Złodziej Serc zapomniał co mu podano i z przyjemnością je zjadł! My, ludzie, rozgniewalibyśmy się na nią, za to co zrobiła. Czy Pan mógł potraktować to jak pomyłkę? Nie, ponieważ kierowała się miłością, a Pan to zaakceptował. „Nie ma mowy o błędzie z żadnej strony”, tłumaczył nam Swami. Miłość Bala Sai nie była mniejsza niż miłość Kriszny. To dzięki niej mi wybaczył, co stanowiło dowód, że przypomina Krisznę pod wieloma względami. Był równie psotny i obdarzał nas anandą podczas każdej zabawy.
   Za każdym razem, gdy do aszramu przyjeżdżało wielu wielbicieli, Swami był tak zajęty, że nie czuł głodu ani pragnienia. Wszelkie wysiłki wielbicieli mające skłonić Go do zjedzenia czegoś szły na marne. W takich okresach Sakammagaru, Nagamaniamma, Sawitramma, Seszagritata i inne panie starały się przyprzeć Go do muru lub przyciągnąć Jego uwagę, lecz Swami umiał przejrzeć je na wylot. Zbierałem wówczas całą odwagę i próbowałem zaciągnąć Go do podanego dania, przygotowany na to, że dostanę klapsa. Jeśli pozostawał nieugięty, ja również się upierałem używając takiego lub innego pretekstu. Wielokrotnie mi się udawało. Gdy przegrywałem, żaden z nas niczego nie jadł.  
Jeśli podczas posiłku ktoś potrafił zająć Go rozmową, jadł z apetytem. A nie było to łatwe zadanie. Przy takich okazjach najskuteczniejsza była Nagamaniamma, bo wciągała Bala Sai w dowcipną pogawędkę. Niektóre Jego lile były niezwykłe i trudne do zrozumienia, lecz jednocześnie przynoszące pomyślność. Wspaniale było brać w nich udział.

Świętość życia

   Mędrcy mówią, że przeżycie boskiej wizji można uważać za nagrodę otrzymaną za minione zasługi, boską rozmowę z Panem za łaskę, a Jego boski dotyk za zbawienie. W erze Kali współczujący Pan Sai przekazał naszej rodzinie wszystkie trzy doświadczenia. Od chwili gdy Go ujrzeliśmy stał się dla nas całym światem. Kiedy prosiliśmy Go o pokarm, karmił nas nektarem – ale tę wspaniałość otrzymaliśmy później. Bhagawan zawsze wie, co trzeba zrobić i kiedy. Dlatego całkowicie Mu się oddaliśmy. 

     Ludzie zaangażowani w służbę Pana często zapominają o pragnieniu i głodzie. To dlatego Lakszmana, służąc Ramie podczas Jego wygnania, nigdy nie czuł pragnienia, głodu ani senności. Zauważyła to Matka Sita i zadbała o jego potrzeby. Nie łatwo stać się pustelnikiem i nie prosić o nic. Ci, którzy porzucili swoje rodziny i osiedlili się w Puttaparthi, nigdy nie byli od nich oddzieleni, ponieważ atmosfera w starym mandirze była wypełniona miłością Bala Sai. Pozostając tam przez wiele miesięcy rozpływaliśmy się w szczęśliwości, całkowicie zapominając o naszych domach. Tę cudowną szansę podarował nam Swami. Było to apogeum Jego wielkiej miłości i potęga Jego boskiej woli. 

                                           tłum. J.C.
[1] Annie Wood Besant (ur. 1847 w Londynie, zm. 1933 w Adyar w Indiach) – angielska teozofkafeministka, oraz pisarka. Była drugą przywódczynią Towarzystwa Teozoficznego (po Helenie Bławatskiej).
[2] „Śiwa Purana” składa się z wielu ksiąg poruszających rozległą tematykę. Zajmuje się między innymi kosmologią, mitologią, relacjami między Bogami, jogą i geografią.
[3] paan - kombinacja liści beletu z orzechami areca
[4] Laddu –  Niewielkie kulki z puree z ciecierzycy, maczane w syropie, oraz oblepione kawałkami migdałów i orzechów.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.