Uduchowiona medycyna
Wpływ Sathya Sai Baby na praktykę lekarską
Bóg jest miłością
Dr Franco Pluchino
Po raz pierwszy usłyszałem imię Sai Baby
dwadzieścia lat temu, gdy siedziałem z przyjaciółmi w restauracji na północy
Włoch. Chcieliśmy spróbować słynnej polenty z serem, będącej tutejszą
specjalnością. Byliśmy w doskonałym nastroju, rozmawialiśmy, śmieliśmy się,
rozkoszując się dobrym jedzeniem i winem. W środku posiłku ktoś rzucił zdanie,
które skłoniło jednego z nas do zrelacjonowania swojej podróży do Indii i
spotkania z wielkim mistrzem duchowym, w którym dostrzegł boską Istotę.
Oznajmił, że stał się wielbicielem świętego o imieniu Sai Baba. Opisywał nam
jak ten Fascynujący Człowiek spaceruje każdego ranka pomiędzy tysiącami wielbicieli
z całego świata, którzy siedzą w milczeniu na ziemi. Bierze od nich listy, a
oni, jak zahipnotyzowani wpatrują się w Niego, materializującego dłonią święty
popiół. Przedstawił nam nauki Sai Baby mające wpływ na ludzkie życie i mówił o
miłości, którą powinniśmy okazywać wszystkim żywym stworzeniom.
Najbardziej uderzyło mnie jego całkowite oddanie
Sai Babie. Na koniec, wyjął z portfela maleńką kopertę ze świętym popiołem
nazywanym wibhuti i pokazał nam go ze
łzami w oczach. Podczas gdy mówił milczałem, ale w końcu eksplodowałem wołając,
że jestem przekonany, że nie tylko zwariował, ale widoczne są również oznaki starzenia.
Chociaż
wychowałem się w bardzo religijnej katolickiej rodzinie, to od lat byłem
zatwardziałym ateistą, odrzucającym wszelkie przekonania religijne. Mój ateizm
wzmocniła kariera naukowa. Nie mogłem zaakceptować niczego, co nie dawało się
racjonalnie wytłumaczyć. Dlatego idea Boga, który stał się człowiekiem by
zbawić ludzkość, była w moim przekonaniu zupełnie niedorzeczna. Przede
wszystkim, nie potrzebowałem pośredników, aby osiągnąć zbawienie. Taka ostra
reakcja była dla mnie typowa.
W tamtych czasach indyjscy guru stali się
bardzo modni i traktowanie któregoś z nich jako boskiej inkarnacji było czystym
szaleństwem. Rozmowa była ożywiona i niemal wymknęła nam się spod kontroli. Zmieniliśmy
więc temat, żeby zdenerwowanie nie wpłynęło negatywnie na nasze trawienie.
Mimo to w ciągu
następnych dni nie mogłem uwolnić się od myśli, że mój kolega, będący bardzo inteligentnym
człowiekiem i ogromnie cenionym profesjonalistą, mógł do tego stopnia stracić
zdolność krytycznego myślenia i dać się tak łatwo nabrać przez hinduskiego
‘świętego’. Szukałem gorączkowo racjonalnego wytłumaczenia jego zachowania,
lecz nie znalazłem.
Minęło kilka lat
zanim ponownie usłyszałem o Sai Babie. Moja żona, która była obecna podczas
degustacji słynnej polenty i wzięła udział w dyskusji – choć zrobiła to w o
wiele subtelniejszy sposób niż ja – powiedziała mi, że obejrzała w angielskiej
telewizji program poświęcony Sai Babie. Dodała, że była zaskoczona sposobem przedstawienia
tej ‘dziwnej Istoty’, żyjącej w aśramie na południu Indii, ponieważ komentarze
były bardzo rzetelne i pozbawione sarkazmu. Pokazano Sai Babę spacerującego
pomiędzy tysiącami ludzi z całego świata, którzy przyjechali Go zobaczyć.
Po kilku latach
zostaliśmy zaproszeni na seminarium do Indii. Kiedy się skończyło, postanowiliśmy
zwiedzić północną i centralną część kraju. Głęboko poruszyło nas bogactwo i
kunszt tamtejszej sztuki artystycznej. Zaskoczyły nas wielkie tłumy ludzi,
którzy wydawali się pogodni pomimo życia w ubóstwie i codziennego wykonywania
ciężkiej, męczącej pracy – zwłaszcza w miastach. Fascynował nas także indyjski
krajobraz nasycony intensywnymi kolorami i pięknie barwione sari, noszone przez
kobiety z elegancją godną modelek. Ale to, co oboje czuliśmy pomimo braku
wiary, była aura duchowości przenikająca indyjskie świątynie i spotykane przez
nas Hinduski i Hindusów.
Rozkoszowaliśmy
się tą podróżą, która codziennie zabierała nas do przepięknych miejsc, chociaż
od czasu do czasu czuliśmy niewytłumaczalną potrzebę pytania o Sai Babę i Jego miejsce zamieszkania. Nie otrzymaliśmy ani
jednej satysfakcjonującej odpowiedzi, ponieważ albo o Nim nie słyszano albo nie
chciano o Nim rozmawiać. Wróciliśmy do domu z pięknymi wspomnieniami, mając
nadzieję, że jeszcze wrócimy do Indii. Ale przez kilka lat to życzenie
pozostawało niespełnione.
Wróciłem do pracy
i do codziennej rutyny. Pewnego dnia przyszła do mnie pacjentka z dwiema
córkami, będąca już kiedyś w moim gabinecie. Przeprowadzając badanie odkryłem w
jej mózgu duży, łagodny guz. Niechętnie wyjaśniłem jej konieczność interwencji
chirurgicznej. Nie mieliśmy wyboru. Taka interwencja niosła ze sobą ryzyko, co było
oczywiste nawet dla osoby nieposiadającej wiedzy medycznej. Spodziewałem się
więc z jej strony niespokojnej reakcji, jak to zwykle ma miejsce. Dlatego
bardzo się zdziwiłem słysząc jak mówi do mnie z pogodnym uśmiechem: „Profesorze,
jeśli musi pan operować, niech pan to zrobi jak najszybciej”.
W kilka dni
później została zoperowana. Po zabiegu poszedłem porozmawiać z jej mężem i
córkami, którzy czekali ogromnie niespokojni. Powiedziałem, że jestem
zadowolony i wyraziłem przekonanie, że będzie dobrze. Wszystko przebiegło
zgodnie z oczekiwaniami. Następnego dnia pacjentka była przytomna i mogła się z
nami porozumieć.
Po porannym
obchodzie asystujący mi podczas jej operacji lekarz zapytał: „Czy wiesz, że ta
pani jest wielbicielką Sai Baby?”. Był z nami w Indiach i uczestniczył w
poszukiwaniach Swamiego. Ta wiadomość bardzo mnie ucieszyła i rozbudziła we
mnie pragnienie dowiedzenia się czegoś więcej o tym Niesamowitym Człowieku, którego
imię kilka razy pojawiało się w przeszłości. Wielokrotnie pytałem o Niego swoją
pacjentkę, Paolę, podczas jej pobytu w szpitalu. Była bardzo szczęśliwa rozmawiając
o Babie i robiła to z wielkim oddaniem. Byłem jednak zszokowany kiedy pewnego
dnia zwierzyła mi się mówiąc: „Muszę panu powiedzieć coś bardzo ważnego. W noc
poprzedzającą operację zobaczyłam obok siebie Sai Babę. Miał na Sobie zwykłą
pomarańczową szatę i powiedział do mnie: „Nie martw się, wszystko będzie
dobrze. Poprowadzę ręce chirurga”. Gdy wyszedłem z pokoju powiedziałem do
asystenta: „O Boże! Obawiam się, że uszkodziłem Paoli mózg!”.
Pomimo tego nasze rozmowy trwały dalej i
dowiedziałem się, że przed ślubem, jej mąż spędził siedem lat w aśramie. Moja
ciekawość wzmogła się jeszcze bardziej. Zapytałem ją, czy mógłbym spotkać się z
jej mężem i usłyszeć więcej o jego doświadczeniach. Kilka miesięcy później,
kiedy Paola zgłosiła się do kliniki na badania, towarzyszył jej mąż. Francesco
jest człowiekiem natychmiast wzbudzającym zaufanie. Jego oczy błyszczą
inteligencją, a to co mówi jest fascynujące i zawsze z chęcią słucha
komentarzy. Opowiedział mi o swoim długim pobycie w aszramie, o radości płynącej
z bliskości wielkiego Mistrza, który nas przemienia, rozbudza naszą duchowość i
pomaga nam pojąć cel ludzkiej egzystencji. Powiedział mi, że Sai Baba
przekazuje nauki oparte na miłości, umożliwiające realizację naszej wewnętrznej
boskości. Uważa, że powinniśmy wszystkich otaczać miłością, zarówno wrogów jak
przyjaciół, bez względu na ich poglądy religijne, bo chociaż wyznań jest wiele,
to Bóg jest jeden.
Opowiedział mi
także o zadaniu jakie wykonywał w ciągu tych lat. Pomagał Włochom codziennie
przybywającym tłumnie do tej maleńkiej indyjskiej wioski, nieznających
angielskiego, mających tylko jeden cel: zobaczyć Sai Babę, słuchać Go i być
blisko Niego. Chociaż Francesco mówił z wielką pasją, to jego słowa nie wywarły
na mnie szczególnego wrażenia. Mimo to słuchałem z zainteresowaniem i wielką
uwagą. Chciałem dowiedzieć się czegoś więcej o tym Niezwykłym Człowieku, który
od wielu lat pojawiał się w moim życiu w taki czy w inny sposób. Kusiło mnie nawet,
żeby wrócić do Indii. Ostatecznie spytałem Francesco, czy mógłbym mu
towarzyszyć w następnej podróży. Odpowiedział serdecznie: „Kiedy zdecyduje się
pan jechać, proszę natychmiast mnie zawiadomić. Będę bardzo szczęśliwy, jeśli
dołączy pan do nas. Z żoną udajemy się tam zwykle raz w roku”.
Następne miesiące
potwierdziły rozbieżność pomiędzy moimi myślami a czynami. Miałem dobre
intencje, ale nic z nimi nie zrobiłem, chociaż Francesco dzwonił do mnie
dwukrotnie przed wyjazdem do Puttaparthi. Niestety, miałem napięty harmonagram
i nie byłem wolny. Kiedy zadzwonił po raz trzeci postanowiłem, że odrzucę wszelkie
zobowiązania i pojadę. Powiedziałem mu więc, że oboje z żoną dołączymy do nich,
niech tylko poda nam datę.
Perspektywa
wyjazdu do Puttaparthi bardzo nas ekscytowała. Przygotowaliśmy się do niego
bardzo starannie, przestrzegając drobiazgowo sugestii przekazanych nam przez
Paolę. Kiedy wystartował samolot byliśmy oboje przekonani, że czeka nas
niezwykłe doświadczenie, którego za nic w świecie nie chcielibyśmy przeoczyć.
Po wylądowaniu w Bangalore taksówka zabrała nas do miejsca przeznaczenia.
Trzygodzinna jazda przez indyjskie wsie sprawiła nam ogromną przyjemność.
Krajobraz był piękny, z wysokimi palmami i plantacjami bananowców.
Zauważyliśmy, że wszystko wokół nas przenika silne światło. Mijaliśmy urokliwe,
niewielkie wioski. Ściany chat stanowiły mieszaninę błota, drewna i metalu. Po
obu stronach drogi stały maleńkie
sklepiki z owocami, napojami i ubraniami oraz, co jakiś czas, warsztaty usługowe.
Tuż przed przekroczeniem granic Puttaparthi ujrzeliśmy niektóre cudowne budowle
wzniesione przez Sai Babę: nowy, wspaniały szpital z 300 łóżkami, w którym
przeprowadzano całkowicie bezpłatnie operacje serca oraz lotnisko, na które
codziennie przylatywały grupy wielbicieli. Potem minęliśmy uniwersytet, szkoły
i planetarium.
Przy wjeździe do miasta postawiono wielki
łuk, witający przyjezdnych. Potem dotarliśmy do zajmującego bardzo duży teren aśramu,
gdzie w centrum stała majestatycznie świątynia – mandir Sai Baby. To tam zbierają się codziennie wielbiciele, żeby
otrzymać darszan Swamiego. Wokół mandiru znajduje się wiele kolorowych
budynków mieszkalnych dla niezliczonych wielbicieli.
Uderzyła mnie
spokojna i pogodna atmosfera aśramu, szczególnie odczuwalna na tle chaosu,
który właśnie zostawiliśmy za sobą. Było wiele osób z Zachodu. Następnego ranka
wstaliśmy o czwartej rano i dołączyłem do mężczyzn, a moja żona do kobiet,
zgodnie z obowiązującą w aśramie zasadą. Były tam tysiące ludzi stojących milcząco
w kolejce przed świątynią i czekających na wejście. Weszliśmy w uporządkowanych
rzędach, prowadzeni na miejsca przez opiekunów. Zaskoczyło mnie, że tak wiele
osób gotowych jest siedzieć długie godziny na ziemi, bardzo blisko siebie i w
całkowitej ciszy. Rozglądałem się, myśląc sobie: „Ci ludzie to szaleńcy lub
fanatycy”. Bezmyślnie przyglądałem się wszystkiemu, co dzieje się wokół mnie.
Minęło kilka godzin, gdy nagle usłyszałem muzykę. Wtedy pojawił się Sai Baba.
Zobaczyłem w oddali drobnego mężczyznę w koronie czarnych, skręconych włosów,
ubranego w pomarańczową szatę. Szedł bardzo powoli przez środek siedzących
ludzi i zbierał wręczane Mu listy. Na twarzach Jego wielbicieli malowała się czysta
radość. Przez chwilę śledziłem Go oczami i myślałem: „To wszystko jest absurdalne.
Kim jest ten facet? Co ja tu robię? Chyba zwariowałem jak reszta”. Zastanawiałem
się, co powiedziałyby moje pielęgniarki widząc mnie tutaj.
Pamiętałem jak
pewnego dnia wyznały mi, że pod moim fotelem stojącym w sali operacyjnej
umieściły święty obrazek, ponieważ mam zły zwyczaj przeklinać podczas zabiegów.
Zwykle modliły się wtedy w myślach, mówiąc: „Prosimy Cię, Panie, wybacz mu,
ponieważ nie wie co mówi!”. To, co robiłem teraz było absurdalne. Ateista w klasztorze!
Kiedy Sai Baba zbliżył się, zdałem sobie sprawę, że jest o wiele drobniejszy i
bardziej kruchy niż myślałem. Po pół godzinie, zniknął w Swoim pokoju razem z
wielbicielami, których zaprosił na interview.
Moją reakcją na
pierwsze spotkanie był jedynie sceptycyzm. Z pewnością nie czułem entuzjazmu.
Francesco to wyczuł i jeszcze raz powtórzył to, co wielokrotnie mówił: „Nie
zwracaj teraz uwagi na odczucia. Niech minie kilka dni”. Odparłem, że ponieważ mu
ufam, skorzystam z jego rady. Po darszanie
ruszyliśmy do pokoju. Francesco szedł jak zwykle szybko, a ja podążałem za nim.
Obaj milczeliśmy pogrążeni w myślach. Poranne wydarzenia uznałem za bardzo
osobliwe – żeby wyrazić to łagodnie. Jeśli chodzi o Francesco, to przeżywał bardzo
emocjonalnie spotkanie z Babą, jak zawsze, kiedy Go widział.
Niespodziewanie
zatrzymał mnie młody, trzydziestoletni mężczyzna, mocno zbudowany, z
przedwczesną łysiną na głowie, który zawołał: „Profesorze! To i pan jest
tutaj?”. Patrzył na mnie zdziwiony i szczęśliwy. „Jestem asystentem na oddziale
neurochirurgii szpitala bolońskiego. Widziałem pana wielokrotnie na naszych
seminariach”. Odpowiedziałem, że bardzo się cieszę ze spotkania. Mimo to czułem
się zobowiązany wyjaśnić: „Przyjechałem tutaj z przyjacielem. To moja pierwsza
wizyta w Puttaparthi i nie jestem wielbicielem Sai Baby”. Ale mój młody
rozmówca odpowiedział z wielkim przekonaniem: „Rozumiem. Jednak to, że jest pan
tutaj oznacza, że Sai Baba wezwał pana. Zobaczy pan. Od teraz zmieni się pana
życie. Kilka lat temu to samo przydarzyło się mnie”.
Nie chciałem go
zasmucać mówiąc, że nie podzielam jego przekonań, więc zamieniłem temat i
wyznałem, że pozostaję pod pozytywnym wrażeniem panującej w aśramie atmosfery.
W końcu rozstaliśmy się mając nadzieję na ponowne spotkanie. Postawiłem kilka
kroków, kiedy zawrócił, podbiegł do mnie i zapytał: „Panie profesorze, czy mogę
powiedzieć przyjaciołom w szpitalu, że spotkałem pana tutaj?”. Jego prośba
trochę mnie zaskoczyła, ale odpowiedziałem z uśmiechem: „Oczywiście! Proszę to
zrobić. Nie mam nic do ukrycia”. Odszedł usatysfakcjonowany.
Drugiego dnia
moje uczucia pozostawały wciąż takie same i czułem coraz większe rozczarowanie.
Jednak trzeciego stało się coś, co zmieniło moje życie. Tym razem mieliśmy
szczęście – siedzieliśmy w pierwszym rzędzie. Miałem okazję przyjrzeć się Sai
Babie z bliska. Gdy usłyszałem muzykę sygnalizującą Jego nadejście, nieustannie
patrzyłem na Niego, obserwując każdy Jego
ruch. Nagle znalazł się tuż przede mną i patrzył na mnie. Jego
przenikliwe spojrzenie, niewiarygodnie potężne a jednocześnie niezwykle
łagodne, przeniknęło mnie na wskroś. Jak długo to trwało? Miałem wrażenie, że
całą wieczność. Jego oczy wpatrywały się w moje. Byliśmy tylko my dwaj! Odczułem
wzrastające emocje i intensywne szczęście. Byłem w swego rodzaju transie, z
wbitym w Niego spojrzeniem, podczas gdy On już się oddalał. Natychmiast
uświadomiłem sobie, że moje życie się zmieniło. Głos Francesco sprowadził mnie
na ziemię: „Fantastyczne! Zadziwiające! Ale na ciebie patrzył!”.
Kiedy
opowiedziałem żonie co się stało, zauważyłem, że również dostrzega we mnie
zmianę. Jej skłonności, jako osoby niewierzącej, także uległy pewnej
transformacji, chociaż nie tak wyraźnej jak moje.
W następnych
dniach długo rozmawiałem z Francesco o znaczeniu życia. Powtarzał: „Życie,
życie! Jest tylko iluzją. Jesteśmy tu, aby uświadomić sobie naszą wewnętrzną
boskość, a jedyną możliwą drogą ku temu jest miłość”. Spędziłem w mandirze wiele godzin rozmyślając o swoim
życiu, zawodzie do którego odnosiłem się z wielką pasją, swojej działalności
społecznej, walce przeciwko niesprawiedliwości i cierpieniu oraz o miłości do
rodziny. Głównie koncentrowałem się na szukaniu odpowiedzi na pytanie; jakie znaczenie
ma życie. To co przedtem stanowiło cel mojego życia, to znaczy pomoc ludziom w
rozwoju oraz obrona wartości etycznych, teraz przestało mnie satysfakcjonować.
Poprzednio śmierć oznaczała dla mnie fizyczny rozkład ciała, a dusza nie odgrywała
żadnej roli. Obecnie nie byłem tego taki pewny. To, w co zawsze wierzyłem wydawało
mi się nagle ograniczone i nie dawało odpowiedzi na wiele pytań dotyczących
egzystencji. Często się zastanawiałem dlaczego oglądam cierpienie i śmierć
dzieci oraz młodych ludzi spowodowane guzami mózgu i czuję całkowitą bezsilność.
Jeśli Bóg istnieje, to czy jest aż tak bezlitosny, aby pozwalać na takie cierpienie?
Odpowiedzi
znalazłem w naukach Sai Baby. Ponosimy konsekwencje czynów z naszych poprzednich
wcieleń i dlatego życie każdego biegnie własnym torem. Ważne jest kroczenie
drogą, która pomaga nam rozpoznać wewnętrzną boskość. Śmierć nie jest
tragicznym wydarzeniem, lecz raczej początkiem czegoś nowego, co może prowadzić
do samorealizacji.
Pogrążyłem się w myślach,
które nigdy przedtem nie pojawiały się w mojej głowie. Próbowałem dostosować się
do nowych poglądów. Rankami, przyglądając się Babie pośród tłumów, wiedziałem,
że tylko On może mi pomóc. Czytałem wciąż na nowo, to co powiedział: „Wezwałem
cię tutaj, aby cię zobaczyć i żebyś ty mnie zobaczył. Tym patrzeniem i widzeniem
zapewniłem ci transformację, która będzie przyspieszała, nasilała się i wzrastała.
Ukazałem ci siebie, abyś mógł mnie poznać. Nawet jeśli myślisz, że wcale cię
nie zauważam, to jestem tym, który cię tutaj sprowadził”.
Po dziesięciu
dniach spędzonych w Puttaparthi, które wywarły tak wielki wpływ na moją życie,
podobnie jak na życie mojej żony, wróciliśmy do Włoch. Uważamy powszechnie, że
pozytywne zmiany przejawiają się nowym sposobem życia, poprawą warunków pracy,
wyższymi zarobkami, dobrobytem finansowym i fizycznym. Przez ‘zmianę’ rozumiemy
przeważnie zewnętrzną modyfikację, a nie wewnętrzną, mogąca obdarzyć nas
szerszym spojrzeniem na życie i śmierć. Zmiana wywołana spotkaniem z Najwyższą
Istotą polegała na uświadomieniu sobie obecnej we mnie boskiej esencji. Owa
transformacja nie wyrażała się w pracy chirurga, ponieważ wykonywałem ją zawsze
najlepiej jak umiałem, lecz raczej w relacjach z otaczającymi mnie ludźmi, bez
względu na to czy byli dobrzy i sympatyczni czy też źli i niemili. Praca
społeczna, jakiej się podjąłem, sprowadzała się do walki z nadużyciami władz i
z niesprawiedliwością. Rozumiem teraz, że wszyscy posiadamy zdolność
poprawiania siebie poprzez miłość. Było we mnie mocne pragnienie zmiany, chociaż
wiedziałem, że zbudowanie pomostu pomiędzy pragnieniem a spełnieniem go nie
będzie łatwe.
Po powrocie do
pracy złożyłem kolegom i pielęgniarkom relację z podróży do Indii. Opowiedziałem
im szczerze co mi się przytrafiło. Byli tak zdziwieni, że czułem, jak śmieją
się w myślach: „Franco, co z tobą? Mówisz nam takie rzeczy? Czy zdajesz sobie
sprawę jak bardzo się zmieniłeś?”. Mówili mi, że opowiadam wrażenia wciąż na
nowo, ale nigdy nie mam wątpliwości, więc byli przekonani, że to co mówię jest
na pewno prawdą. Powtarzali, że wierzą mi tylko dlatego, że mnie znają.
Niektórzy nawet dodawali: „Kusi mnie, żeby tam pojechać i zobaczyć to, co ty zobaczyłeś”.
W kręgu rodzinnym
reakcje były podobne. Mam dwie córki, które kocham i które mnie również kochają
i szanują. Nie otrzymały wychowania religijnego, ponieważ byliśmy ludźmi
świeckimi, ale nauczyliśmy je wartości etycznych. Zaskoczyła je moja relacja z
odwiedzin u Sai Baby jako Najwyższej Istoty znającej naszą przeszłość oraz
gorące pragnienie mojej żony praktykowania Jego nauk. Chcieliśmy żyć ze świadomością,
że wszystko co nas otacza jest iluzją, uniemożliwiającą nam dotarcie do ostatecznego
celu, jakim jest jedność z Bogiem. Z pewnością nie było im łatwo zaakceptować
totalną transformację naszego sposobu myślenia. Warto zauważyć, że ludzie
reagują na tę relację na dwa sposoby. Jedni odczuwają ciekawość, chcą dowiedzieć
się czegoś więcej i eksperymentować. Innych to nie interesuje i zdecydowanie ją
odrzucają.
W pracy jednak
nastąpiła zauważalna zmiana. Jak wspomniałem
wcześniej, zawsze starałem się być sympatyczny i wyrozumiały dla zespołu
i pacjentów i to się oczywiście nie zmieniło. Zmieniło się natomiast moje
zachowanie przy stole operacyjnym. Nigdy przedtem nie prosiłem Boga o pomoc ani
nie wypowiadałem przed zabiegiem żadnej magicznej formuły. Po powrocie z
Puttaparthi zacząłem w przeddzień operacji prosić Swamiego o prowadzenie. Potem czułem się bardzo spokojny.
Przypominam sobie
przypadek szczególnie trudnej operacji młodego człowieka. Podczas gdy wcześniej
mocno bym przeklinał, tym razem zwróciłam się do Baby o pomoc. Wszystko poszło
dobrze, ale kiedy się obudził i sprawdziłem jego stan neurologiczny,
zauważyłem, że jest częściowo sparaliżowany. Zastanawiałem się z lękiem co się
z nim stało oraz czy i w jakim momencie popełniłem błąd. Przez całą noc
modliłem się do Sai Baby, żeby go uratował. Ten nowy sposób myślenia całkowicie
mnie wciągnął i zupełnie zapomniałem o ateizmie. Rankiem natychmiast zadzwoniłem
do szpitala i zapytałem o stan pacjenta. Usłyszałem, że w pełni odzyskał
świadomość i sprawność w całym ciele. W czasie swojej długiej kariery nigdy nie
byłem świadkiem tak szybkiego i całkowitego cofnięcia się paraliżu. Nie miałem
wątpliwości, że Baba uczynił cud. Kiedy opowiedziałem o tym córce, która także
jest neurochirurgiem, była zaskoczona i przyznała, że było to rzeczywiście
niezwykłe wyzdrowienie.
Oto inny przykład,
w którym pomogła mi wiara w Swamiego. Miałem zaplanowaną na popołudnie bardzo
trudną operację, a rano obudziłem się z nieprzyjemną migreną. Miałem skłonność
do migren, a ta była wyjątkowo silna. Nie zadziałały przyjęte leki. Wiedziałem,
że będzie to trwało cały dzień i może
stwarzać problemy. Wczesnym popołudniem zwróciłem się do Sai Baby i wmasowałem
w skronie wibhuti. W chwilę później
pojechałem do kliniki, żeby przełożyć operację. Kiedy się tam zjawiłem,
zapomniałem jednak co chciałem zrobić i poprosiłem o zawiezienie pacjenta na
salę operacyjną. Gdy upłynęło osiem długich godzin i pacjent odzyskał
świadomość, przypomniałem sobie nagle, że miałem koszmarną migrenę. Całkowicie
o niej zapomniałem. Nałożyłem święte wibhuti
na długo po przyjęciu lekarstwa, które nie przyniosło efektu. Dopiero po jakimś
czasie pojąłem, że za zniknięcie migreny odpowiada wibhuti. Byłem wdzięczny Sai Babie za pomoc udzieloną pacjentowi i
mnie.
Prostota i głębia
nauk Sai Baby są bez wątpienia jedyną drogą zbliżającą nas do Niego. To one
zmieniły mój nawyk czytelniczy, jakim było sięganie przede wszystkim po książki
historyczne i polityczne. Uświadomiłem sobie, że nie wzbogacają mnie duchowo.
Dyskursy Bhagawana oferują bogactwo wiedzy i prawd. Nie powinniśmy patrzeć na
nie jak na zwykłe intelektualne ćwiczenia, ponieważ jest to dogłębny duchowy
materiał. Mamy szczęście, że posiadamy tak wiele zapisów Jego boskich
wypowiedzi.
W miarę upływu czasu
zacząłem coraz bardziej tęsknić za tym dalekim krajem, gdzie każdego dnia można
być blisko Swamiego, gdzie zapomina się o świecie zewnętrznym, gdzie żyje się
bardzo spokojnie, a godziny mijają w duchowym skupieniu, że czas zdaje się nie
istnieć. Kiedy ludzie pytają nas co robimy w Indiach, trudno nam to wyjaśnić.
Rok później wróciliśmy do Puttaparthi. Znów
byliśmy czteroosobową grupą, do której dołączyło kilku wielbicieli. Ten wyjazd wzmocnił
moją wiarę w boską esencję. Byłem bardzo szczęśliwy, ponieważ Sai Baba przyjął
przywiezione przeze mnie listy. Siedząc na darszanie
rozmyślałem o Babie, który w Swojej bezbrzeżnej miłości do wielbicieli pojawia
się w świątyni dwa razy dziennie. Widząc Go samotnym i pełnym prostoty nie
mogłem przestać myśleć o powierzchownych obrzędach innych religii. Uderzyła
mnie także Jego wiedza obejmująca wydarzenia, emocje i reakcje ludzi różnych
kultur. Natychmiast jednak zdałem sobie sprawę, że tor moich myśli biegnie w niewłaściwą
stronę. Uświadomiłem sobie, że źródłem tej wiedzy o każdym jest Jego
wszechobecność i wszechwiedza. Czekając na Babę przyglądałem się Jego studentom
i ich zachowaniu. Myślałem, że oto tutaj, przed moimi oczami, znajdują się
przyszli indyjscy przywódcy.
Po siedmiu miesiącach wróciłem do Indii po raz
trzeci, tym razem bez żony. Podczas tej podróży wydarzyło się coś cudownego.
Ponieważ do aśramu przybywało codziennie tysiące osób, mieliśmy niewielką
szansę na interview. Stanowiliśmy dużą grupę włoskich wielbicieli, której przewodził
Ampelio, jeden z najmilszych ludzi jakich kiedykolwiek spotkałem. Był bardzo
blisko Sai Baby i wielokrotnie z Nim rozmawiał. Tym razem odpowiadał za
kuchnię, a my mu pomagaliśmy. Oznaczało to, że zjawialiśmy się w kuchni o drugiej
w nocy, żeby obrać ziemniaki i resztę warzyw, przygotować tony pizzy, umyć
naczynia i całe kuchenne wyposażenie oraz wydać posiłki trzykrotnie w ciągu
dnia. Wykonywaliśmy te prace z wielkim entuzjazmem i radością, ponieważ łączyły
nas silne więzi przyjaźni. Był to również ten rodzaj służby, którą Baba z
pewnością docenia. Z wielką miłością uczestniczyliśmy w darszanach. Doskonale zdawałem sobie sprawę z żarliwej tęsknoty
wielbicieli za audiencją. Sądząc jednak, że jest mało prawdopodobna, odsuwałem
to uczucie. Uważałem, że lepiej myśleć w ten sposób niż przeżyć rozczarowanie.
Był jedenasty lipiec 1998 r. i pozostało nam
tylko kilka dni. Siedziałem głęboko pogrążony w myślach, gdy minął mnie Baba.
Nagle przyjaciele sprowadzili mnie na ziemię wołając: „Wstawaj! Wstawaj! Swami
wezwał waszą grupę”. Pobiegłem do drzwi, za którymi Baba udziela audiencji.
Kiedy zbliżyłem się do wejścia, klepnął mnie mocno w ramię i powiedział z
najsłodszym uśmiechem: „Jesteś chirurgiem, operujesz mózgi!”. Nie potrafię
opisać tego co czułem, ponieważ byłem oszołomiony i nie wiedziałem, co naprawdę
się dzieje. Weszliśmy do niewielkiego pokoju, w którym na podłodze siedziało
bardzo blisko siebie około piętnastu osób. Otrząsnąwszy się z początkowego
onieśmielenia, pomyślałem: „Baba wybudował ogromny szpital, przestronne szkoły
i uniwersytety, a Sam zadawala się tym niewielkim pomieszczeniem”. Po kilku
minutach wszedł Swami. Stał blisko i miałem wrażenie, że przyjaźnimy się od
zawsze. Mówił nam, gdzie usiąść. Potem podszedł do ściany, przy której stał
Jego fotel i odwrócił się do wentylatora wykrzykując: „Tu jest bardzo gorąco!”.
Pomyślałem sobie: „Oto Sai Baba: skromny, drobny mężczyzna, Awatar, a nie ma
dworu złożonego z ministrów i sekretarzy”.
Chociaż byliśmy wszyscy bardzo spoceni, na
Jego twarzy nie było ani kropli potu. Rozmawiał z nami, wyjaśniając problemy
niektórych osób w pokoju. Jeden z mężczyzn miał trudności z ojcem, drugi przeżywał
nieudane małżeństwo, a jeszcze inny był chory i musiał umocnić się w wierze.
Byli całkowicie zaskoczeni i kiwali potakując. Po rozmowie rozpoczęły się
prywatne audiencje. Baba zabierał do sąsiedniego pokoju na rozmowę wybranych
ludzi. Po pewnym czasie skinął na mojego przyjaciela i mnie. Trudno opisać co
się stało, kiedy stanęliśmy naprzeciwko Sai Baby. Opanowały mnie tak silne
emocje,że nie byłem w pełni świadomy tego co się dzieje. Pamiętam, że Swami
radził mojemu przyjacielowi, aby bardziej angażował się w pracę. On powtarzał
nieustannie: „To prawda! To prawda!”. Potem opowiedziałem Swamiemu o doświadczeniu,
które miałem, kiedy po raz pierwszy popatrzył na mnie, gdy byłem jeszcze
ateistą. Baba spoglądał na mnie łagodnie mówiąc: „Wiem, wiem”. Zwierzyłem się z
pragnienia pracowania w Jego szpitalu, a On mnie zapewnił: „O tak, następnym razem”.
Nie wiem co jeszcze mówił, ponieważ byłem zbyt oszołomiony. Myślałem tylko, że
oto stoję przed Bogiem. Byłem o tym całkowicie przekonany i doskonale pamiętam
to uczucie. Przypominam sobie również, że pokazałem Mu zdjęcie wnuka, a On
dotknął je lekko mówiąc: „To piękne dziecko”. Pod koniec spotkania zapytał
przyjaciela czego pragnie, a on odpowiedział: „Baba, Twojego światła”. Baba
zakręcił dłonią i nagle nie wiadomo skąd pojawił się pierścień z diamentem,
który Baba wsunął mu go na palec. Przyjaciel był bardzo wzruszony.
Po powrocie do zewnętrznego pokoju znajomi
powiedzieli nam, że nasze twarze wyrażały przeżyte głęboko doświadczenia.
Zostaliśmy z Babą chwilę dłużej i byliśmy świadkami jeszcze jednej
materializacji, przeznaczonej dla bardzo chorego członka naszej grupy. Zobaczyłem
na własne oczy jak wbrew prawu grawitacji z dłoni Sai Baby wypływa
horyzontalnie dżapamala. Swami ją
schwycił i włożył na szyję cierpiącego. Na zakończenie audiencji wziął dużą
plastikową torbę na zakupy wypełnioną małymi paczuszkami wibhuti i z radością hojnie je nam rozdawał.
Gdybyście zapytali kogo spotkałem po wyjściu
z pokoju interview, nie umiałbym na to odpowiedzieć. Pamiętam tylko Amelio,
którego zobaczyłem w kuchni, kiedy tam wszedłem, by wykonać swoje nocne
obowiązki. Objęliśmy się i rozpłakaliśmy. Przez bardzo wiele dni, gdy ktoś mnie
prosił o relację z audiencji, nie byłem w stanie mówić. Wypełniały mnie emocje
i do oczu napływały mi łzy. Nawet teraz, w rok po tym wydarzeniu, są równie
intensywne jak wtedy. Moje serce wciąż przenikają żywe wspomnienia tych
niezapomnianych chwil.
Wróciliśmy z tej podróży napełnieni radością,
którą Swami obdarzył nas tak hojnie i zdecydował, aby wrócić w grudniu. I tak
się stało. Ale tym razem oprócz mojej żony towarzyszyła mi córka mieszkająca w
Kalifornii. Poruszyły ją zmiany, które widziała u rodziców. Ona również została
wezwana przez Babę, ponieważ przydarzyło jej się coś specjalnego: po swoim
pierwszym darszanie opowiadała o
uroczym aromacie emanującym z Sai Baby. Jej matka i Paola, siedzące obok niej,
nie poczuły niczego. W kilka dni później przyszła do mnie uszczęśliwiona i
powiedziała, że Swami wziął od niej listy. Jej radość była tak wielka, że
czułem, że ją również przyciągnęła miłość Bhagawana.
Od momentu kiedy zdałem sobie sprawę, że Baba
zmienił moje życie i poszerzył moją duchową świadomość, rozmyślałem o zmianach
jakie nastąpiły w moich naukowych poglądach i w moim zawodzie jako chirurga.
Zawsze uważałem naukę za zbiór niewyjaśnionych naturalnych zjawisk. Na polu
nauk medycznych każde nowe odkrycie nabiera wartości dopiero po wielu seriach
powtórzonych testów potwierdzających jego znaczenie. Dlatego było mi trudno
pogodzić stare wzorce myślowe z cudami Sai Baby. Jak większość osób świeckich
uważałem cuda za wyimaginowane opowieści, za wykrętne manipulacje rzeczywistością
lub za niezaprzeczalne symptomy paranoi. Kiedy więc miałem do czynienia z wyzdrowieniami
z nieuleczalnych chorób, mój umysł uczonego wyjaśniał je przy pomocy niekompletnych
i banalnych odpowiedzi, takich jak to, że biologia człowieka nie została do
końca zbadana. Dzisiaj uznaję banalność tej odpowiedzi!
Pamiętam przypadek młodej kobiety ze złośliwym
guzem mózgu. Usunąłem go, dając jej zaledwie kilka miesięcy życia. W kilka lat
później przyszła do mnie na kontrolę i odkryłem, że jest zdrowa. Jej
narzeczony, wielbiciel Sai Baby, zabrał ją do Indii na spotkanie z Bhagawanem.
Gdy wyszła przejrzeliśmy ponownie jej dokumentację medyczną i nie mieliśmy
najmniejszych wątpliwości, że był to przypadek terminalnego nowotworu.
Naturalnie pozostaliśmy sceptyczni i sklasyfikowaliśmy go jako kolejne
niewyjaśnione wyzdrowienie.
Obecnie dostrzegam ograniczenia nauki, która
nawet nie stara się wyjaśnić znaczenia życia i jego wartości dla człowieka.
Naszym celem powinno być uświadomienie sobie wewnętrznej, obecnej we wszystkich
boskości, abyśmy mogli dostrzegać rzeczy niezrozumiałe zarówno dla człowieka
jak i dla nauki.
Przed przyjściem do Baby nie potrafiłem ofiarować
pacjentom duchowego wsparcia. Obecnie, od kiedy wierzę w Swamiego i posiadam
duchową świadomość, zmieniłem to. Duchowość połączona z pracą pomaga mi
rozpoznawać, że stojący przede mną pacjenci są równie boscy jak ja, chociaż
wyglądają inaczej. Rozumiem, że prawdziwa służba realizowana z miłością, jest boska.
Czasami wielbiciele Baby proszą mnie o ocenę medyczną. Jeśli mam do czynienia z
trudnym przypadkiem, zalecam im poddanie się Bhagawanowi, który czasami czyni
cuda, ale zawsze obdarza nas spokojem. Zachęcam ich również do praktykowania
Jego nauk.
Jak widzicie, spotkanie z Babą zmieniło moje
życie – nie tylko podejście do zawodu lekarza, lecz również sposób odnoszenia
się do ludzi. Najbardziej diametralnie zmienił się mój stosunek do Boga.
Świadomość istnienia wewnętrznej boskości, pomaga mi okazywać wdzięczność Bogu
za wszystko co otrzymuję oraz dostrzegać iluzję przejawionego świata w którym
żyję.
Chociaż jestem emerytem, to wciąż pozostaję
częściowo aktywny jako lekarz. Pozostały czas poświęcam z Francesco i Paolą na
wolontariat w programie Wychowanie w Wartościach Ludzkich, który ma status
najwyższego priorytetu we włoskich szkołach publicznych. Podczas interview z
Sai Babą Francesco otrzymał potwierdzenie, że Swami w pełni akceptuje jego
zaangażowanie w tę sprawę.
Ostatnio byłem w Wenecji na seminarium dla
nauczycieli. Wsiedliśmy na prom, żeby spotkać się z grupą. Nagle zauważyłem
wspaniały żaglowiec z dwoma wysokimi masztami. To był piękny widok i
przyglądałem mu się dopóki nie zniknął z oczu. Na seminarium Francesco podjął
temat celu ludzkiego życia. Odpowiedziało mu długie milczenie. Było oczywiste,
że nauczyciele nie są przyzwyczajeni do roztrząsania takich zagadnień. Aby ich wciągnąć
w dyskusję, umiejętnie unikając drażliwej koncepcji o wewnętrznej boskości człowieka,
Francesco podsunął kilka wskazówek mówiąc, że być może chodzi o to, by stać się
mądrzejszym, by ‘być’ zamiast ‘mieć’ i rozbudzić ludzkie wartości obecne w
każdym z nas. Nagle poczułem impuls powiedzenia czegoś. Powiedziałem: „Płynąc
tu dzisiaj zobaczyłem przepiękny żaglowiec. Trzy lata temu chciałem mieć
podobny i przebywać na nim w każdej wolnej chwili, dzisiaj zmieniłem cel życia.
Teraz chcę przede wszystkim pomagać i służyć innym”.
Teraz spędzam
większość czasu podróżując ze szkoły na północy Włoch do szkoły na południu,
aby wnieść wartości ludzkie w życie nowych pokoleń. Ta służba daje mi satysfakcję
i cudowne uczucie spełnienia. Jak mówi Baba: „Jedynie dzięki miłości
otrzymujemy wizję Boga”.
tłum.
J.C.