Sai Baba Awatar – cz.5
Nowa podróż do Potęgi i Chwały

Howard Murphet

Rozdział 9
Nogi Pana

  Powiadam wam, nie istnieje ani Bóg ani człowiek, lecz tylko Jeden: Bóg – człowiek lub człowiek – Bóg.                                                Mirdad

Wśród starych przyjaciół, których często widywałem w Brindawanie, kiedy czekali na wieczorny dyskurs Baby, był dr Sunder Rao. Wyłowiłem go z przepływającego przez ogrody tłumu, dzięki jego błyszczącej łysinie i dużym, łagodnym oczom. Stanęliśmy, aby wymienić kilka słów, podczas gdy Gita, tęskniąc za chwilą, w której ofiaruje Swamiemu girlandę, kiwała melancholijnie trąbą i przestępowała z nogi na nogę. Wewnątrz i na zewnątrz pandalu panowała taka sama atmosfera oczekiwania, aż do chwili, gdy Swami wyłonił się z bocznych drzwi, ubrany w czerwono-pomarańczową szatę.
Dr Sunder Rao, okulista z Bangalore, miał do opowiedzenia interesujące historie związane z Babą. Jego zięć, dr D. Narendra, został dyrektorem Koledżu Sztuki i Nauki Śri Sathya Sai w Whitefield. Wszyscy członkowie jego rodzinnego kręgu byli żarliwymi wielbicielami Bhagawana.
Pewnego wieczoru opowiedział mi o nagłej chorobie, która na krótko sparaliżowała ciało Swamiego. Atak miał miejsce w kwietniu 1974 r., zaledwie na dwa tygodnie przed tym, jak Iris i ja ponownie zawitaliśmy do Indii. Doktor zasugerował, żebym porozmawiał o tym z dr V.K. Gokakiem, który podczas choroby Sai Baby mieszkał z Nim w tym samym domu.
 Z dr. Gokakiem trudno się było umówić, ponieważ podczas kursu był bardzo zajęty. Z głową wysuniętą do przodu, przeskakiwał w zgiełku z punktu A do punktu B. Z nosa ześlizgiwały mu się ciężkie, rogowe okulary i często, nawet w gorące dni, owijał szyję szalikiem. W ciemnych zachodnich ubraniach, kontrastujących z miejscową bielą, wyglądał raczej jak bujający w obłokach dziekan ukochanego prze niego Oxfordu niż jak lider indyjskiej oświaty. W końcu jednak wygospodarował czas, aby się ze mną spotkać. Usiedliśmy na niskim, kamiennym murku w spokojnej części ogrodu. Chętnie odpowiadał na moje pytania dotyczące serii wydarzeń opisanych przez dr. Sundera Rao. Potwierdził je, dodając do relacji doktora więcej szczegółów. Później rozmawiałam z Joelem Riordanem, który był naocznym świadkiem tych wydarzeń, a na koniec, zanim wyjechałem z Indii, sam Swami udzielił mi pozwolenia na opisanie ich.
Oto one. Pewnego dnia, gdzieś w środku marca 1974 r., bliscy uczniowie Baby zauważyli, że Baba porusza się z pewną trudnością. Zapytany o to wyznał, że odczuwa ból w stopach i w kostkach. Ból opanowywał coraz wyższe partie nóg i wywoływał paraliż. Wkrótce dotarł do połowy łydek i przesunął się nad kolana, pozbawiając Swamiego zdolności chodzenia i samodzielnego stania. Swami czołgał się, ciągnąc za Sobą niezdolne do chodzenia nogi.
Działo się to w Brindawanie. Mężczyźni, którzy mieli prawo wstępu do prywatnych pokoi Sai Baby, bardzo się niepokoili. Dr Sunder Rao, jedyny lekarz w tej grupie, badając nogi Baby odkrył, że nie reagują na głębokie ukłucia igłą i są pozbawione czucia. Błagał Swamiego, żeby pozwolił mu wezwać najlepszego neurochirurga z Bangalor. Swami odmówił, zaznaczając, że żaden lekarz nic nie poradzi. Zapewnił uczniów, że w odpowiedniej chwili sam się wyleczy.
Lecz kiedy? W miarę upływu dni wiara otaczających Go ludzi coraz bardziej słabła i umacniały się obawy. Po twarzy Joela płynęły łzy, ilekroć patrzył na cierpienia swojego Wielkiego Przyjaciela. Pewnego dnia krzyknął: „Zróbcie coś. Natychmiast wezwijcie najlepszego specjalistę. Jeśli wy tego nie zrobicie, ja to zrobię”.
„To bez sensu”, tłumaczyli mu cierpliwie. „Swami nie chce widzieć lekarzy z zewnątrz i nie możemy Go do tego zmusić”.
Tłumy, gromadzące się poza granicami ogrodu rozumiały, że ze zdrowiem Swamiego dzieje się coś niedobrego, szerzyły się domysły. Wiedząc o tym i pragnąc uciszyć obawy, Swami siadał na górze w pobliżu otwartych drzwi i pisał. Ten widok uspakajał zebranych. Oczywiście, nie mogło być mowy o zwykłych darszanach ani o spacerach, ale żeby obniżyć napięcie Baba zdecydował się na stojące darszany, udzielane przez uchylone drzwi. Po obu Jego bokach stali uczniowie, niewidzialni dla tłumu, podtrzymujący Go, gdy nie mógł utrzymać równowagi na sparaliżowanych nogach.
Tym, co zaskoczyło grupę osób przebywających blisko Swamiego, było źródło choroby. Wszyscy wiedzieli, że Swami już przedtem bywał poważnie chory, ale następował szybki powrót do zdrowia, jeśli taka była Jego wola. Dawał im wtedy do zrozumienia, że wziął na Siebie chorobę wielbiciela, który nie byłby w stanie jej znieść. Takie zdarzenia miały miejsce nie tylko w czasie obecnej inkarnacji, ale również w Jego poprzednim życiu w Śirdi.
Uczniowie doszli do wniosku, że mają do czynienia z takim właśnie przypadkiem. Swami oznajmił im jednak, że tym razem chodzi o zamach na Jego życie. Zanim wyjechał z Puttaparthi, ktoś przysłał Mu zatruty posiłek pod postacią ofiary. O, tak – upewnił ich – wiedział, że posiłek jest zatruty, wiedział kim jest truciciel i doskonale znał jego myśli. A były one takie: „Jeśli Sai Baba jest Bogiem, niech to udowodni pokonując skutki trucizny. Jeśli mu się nie uda, to umrze lub do końca życia będzie kaleką”. Baba zjadł pokarm, ponieważ, jak powiedział Swoim uczniom: „Jeśli ów człowiek potrzebował tego, aby umocnić swoją wiarę, to mu pomogłem”.
Gdyby Baba od razu lub zaraz po posiłku zneutralizował działanie trucizny, truciciel mógłby sądzić, że Swami nie zjadł przysłanego pokarmu. Istniało kilka przyczyn, żeby tego nie robić – ludzkich przyczyn. Było konieczne, by Swami przez chwilę cierpiał. Mężczyzna, który dokonał zamachu na Jego życie, musiał wiedzieć, że Swami cierpi i spodziewać się Jego śmierci lub niesprawności. Pomyśli wtedy: „Udowodniłem, że jest zwykłym człowiekiem i oszustem”. Dopiero wówczas Sai Baba mógł posłużyć się boskimi mocami, żeby w jednej chwili całkowicie się wyleczyć.
Uczniowie, pełni obaw i niepewni w swojej wierze, zastanawiali się, czy Baba zdoła przezwyciężyć paraliż, posuwający się w górę ciała jak po zażyciu śmiercionośnej cykuty przez Sokratesa – z tą różnicą, że jej postęp był wolniejszy.
Dr Sunder Rao postawił Swamiemu ultimatum, przedstawiając toczący się w ich umysłach konflikt wątpliwości i wiary: „Swamidźi, jeśli nie wyleczysz się do jutra do 18:00, wezwę specjalistów i przeprowadzę wszystkie potrzebne badania, żeby wybrać terapię, która, jak mam nadzieję, doprowadzi do Twojego wyzdrowienia”.
Baba nic na to nie odpowiedział. Sunder Rao wiedział, że to puste słowa, ponieważ nie mógł zmusić Pana do przyjęcia jego planu. Poczuł się jednak lepiej, gdy wyraził głośno swoje uczucia.
Wszyscy wiedzieli, że nie ma sensu prosić Swamiego o wyjawienie nazwiska zamachowca. Rozumieli, że nie podziela ich uczuć. Ilu z nich praktykowało boskie rozumienie zawarte w słowach Baby: „Słońce boskiej miłości świeci tak samo dla dobrych i dla złych. Nie porzucę nawet tych, którzy mi zaprzeczają lub wyśmiewają mnie. Ci, którzy stoją z dala, ci, którzy zbaczają z drogi, zostaną w końcu do mnie przyciągnięci i zbawieni. Nie wątpcie w to!”.
Można się zastanawiać, dlaczego ktokolwiek na świecie chciałby zranić Istotę, która czuje do wszystkich tylko boską miłość. Wystarczy jednak pamiętać, co przydarzyło się na Kalwarii innej Inkarnacji Miłości i Prawdy. „Nauczanie prawdy jest bardziej niebezpieczne od wejścia do prochowni z zapaloną pochodnią”, pisał Tsiang Samdup. Ci, którzy intensywnym światłem budzą z fałszywego ale przyjemnego, śmiertelnego snu, zawsze aktywizują wrogów.
Niektórzy, w swej niewiedzy, ‘krzyżują’ Sai Babę za pośrednictwem gazet, w trosce o rzekomo wyśledzoną sensację lub czek na wysoką kwotę. Niektórzy atakują Go, żeby zareklamować swoje akrobatyczne, przynoszące dochody wyczyny, podobnie jak to uczynił pewien ‘jogin – cudotwórca’, który kilka lat temu w anonsie zamieszczonym w brukowej gazecie wezwał Babę do współzawodnictwa. Inni zwracali się przeciwko Niemu, popychani wszelkiego rodzaju odcieniami goryczy i złości, ponieważ nie obdarzył ich doczesnymi łaskami, do których, jak sądzili, mieli prawo.
Wydawało się jednak, że Jego najbardziej złośliwi i śmiertelni wrogowie znajdują się wśród magów. O jednym z nich słyszałem w Prasanthi Nilayam od kilku młodych ludzi. Udali się do niego, kiedy Baba wybrał się w podroż. Ów mag nauczał tantrycznego seksu[1] na najniższym poziomie. Głosił, że seks przypomina autostradę szybkiego ruchu prowadzącą do wyzwolenia. Co by nie mówić, to bardzo niebezpieczna droga. Na pierwszy rzut oka tantrysta wydawał się przypadkowemu obserwatorowi dobrotliwym Buddą, odzianym w błyszczącą, pomarańczową szatę, pod którą kryło się pożądanie i hipokryzja. Jego praktyki duchowe sprowadzały się do orgii połączonych z hipnozą. Niewątpliwie jego hipnotyczne umiejętności były ogromne. 
Pewien brodaty Amerykanin, który spędził w aszramie maga kilka tygodni, powiedział mi, że jogin potrafi doskonale panować nad umysłami i wolą uczniów, jeśli ma do dyspozycji odpowiednią ilość czasu. Zdominowany uczeń może zamordować każdego, kto stoi mu na drodze. Amerykanin dodał, że niektórzy w aszramie wiedzieli, iż jeden z nich został przeszkolony (pod osłoną tantryzmu) by zabić Sai Babę. Ciemność nienawidzi światła, które je pokonuje. Czarny mag nienawidził Swamiego, który niweczył jego plany.
Często potęga Sai zmuszona jest pokonywać machinacje nie tylko tego maga, lecz także innych ciemnych sił! Owe zmagania toczą się w niematerialnych sferach, niedostępnych dla zwykłego człowieka. Na szczęście moc Światła okazuje się silniejsza od siły ciemności.
Oczywiście, za próbą otrucia Swamiego nie krył się czarny mag, ale po prostu jakiś nieczuły człowiek, który był gotów zaryzykować życie Baby, byle tylko sprawdzić swoje podejrzenia. W nocy poprzedzającej postawienie Swamiemu ultimatum, dr Sunder Rao miał sen, w którym spryskał wodą kontuzjowane nogi Swamiego. Kilka lat wcześniej Swami sam wyleczył się z paraliżu lewej strony ciała postępując w ten sam sposób, więc lekarz pomyślał, że sen wyraził jedynie jego życzenie. Z drugiej strony, mógł wskazywać, że uzdrowienie nastąpi już niedługo.
Następnego dnia, po wykonaniu zaplanowanych operacji, doktor udał się do Whitefield. Swami czuł się gorzej. Sunder Rao zbadał Go ponownie i odkrył, że paraliż przesunął się jeszcze wyżej. Nadeszła i minęła nieprzekraczalna granica godziny szóstej. Ale lekarz nic nie uczynił, żeby pomóc Swamiemu. Pomoc nie miała sensu, ponieważ Swami nie wyraził na nią zgody!
Obecni w pokoju nie byli już w stanie dłużej znosić biernego siedzenia i patrzenia na cierpienia Pana. Kiedy się uzdrowi? I czy tym razem może to zrobić?
Swami był w łazience, kiedy jeden z nich głośno zadał te pytania wyrażające ich wątpliwości. Lekarz pomyślał, że to smutny brak wiary, ale jego umysł rozpatrywał te same straszne pytania. Przypominał mu, że czasami moce ciemności zyskują na chwilę pełnię władzy. Tak właśnie stało się w ostatnich dniach Jezusa, kiedy zaaresztowany i wydrwiony, torturowany i ukrzyżowany krzyczał w męce na krzyżu: „Boże mój, czemuś mnie opuścił?[2]”. Pomimo wszystkich Swoich boskich mocy, Jezus umarł z rąk wrogów.
Swami wyszedł z łazienki, czołgając się po podłodze. Sunder Rao, Gokak i młody uczeń noszący imię Murali podbiegli, żeby pomóc Mu usiąść na krześle. Jeden z braci postawił na stole świeżą szklankę wody dla Swamiego.
Po długiej ciszy Swami wypił parę łyków. Potem powiedział coś, co zabrzmiało: „Mam tego dosyć. To musi się skończyć!”. Jego oczy zajaśniały wielką siłą i autorytetem. Uczniowie wyprostowali się, czujni i wyczekujący.
Swami zanurzył palce w kubku i strząsnął kilka kropli wody na prawą nogę. Machnął nią do przodu i poruszył swobodnie, żeby pokazać, że znów jest zdrowa. W pokoju rozległy się westchnienia ulgi i okrzyki radości.
Zanim Swami zdążył uleczyć lewą nogę, dr Sunder Rao opowiedział Mu o swoim śnie i zapytał czy on mógłby pokropić lewą nogę Swamiego i uzdrowić ją. „Tak, daję ci tę moc”, powiedział Baba i wręczył mu kubek.
Doktor zanurzył palce w kubku i pokropił lewą nogę Pana. I stał się cud. Baba energicznie ją wyprostował i zgiął bez trudu, a potem wstał i przeszedł przez pokój, jak gdyby nie zdarzyło się nic złego.
W oczach uczniów błyszczały łzy, a ich serca wznosiły się ku Bogu, śpiewając bezgłośnie hymn dziękczynienia.
Uświadomcie sobie swoją rzeczywistość, pozbądźcie się tożsamości z ciałem. To uwolni was od chorób i przyniesie spokój.
Bądźcie zawsze świadomi, że jesteście tylko cieniem Boga, Jego wyobrażeniem. Wtedy nikt was nie zrani. Bóg kroczy królewską drogą prawdy. Cień trzymający się Jego stóp pada na doliny i wzgórza, na ogień i wodę, na brud i kurz. Kiedy jak cień trzymacie się boskich stóp, życiowe wzloty i upadki nie mają na was wpływu.
                                             Sathya Sai Baba     
Rozdział 10
Na białym koniu
 Wpatruję się w kryształową ciszę i dostrzegam w niej złoto… w tej ciszy odnawia się starożytna obietnica!              
                                                                              A. E.
„Przyjedź do Puttaparthi za cztery lub pięć dni”, zawołał Swami, mijając mnie na czele dużej grupy studentów zmierzających w stronę autobusów jadących do Prasanthi. Swami również wyjeżdżał. Studenci zostali tutaj po zakończeniu letniego kursu i jak mi powiedziano, będą mogli spędzić w Puttaparthi kilka dni przed powrotem do domów.
Najwidoczniej Swami uważał, że po ich wyjeździe zwolnią się pokoje. Obdarzył mnie promiennym uśmiechem, więc być może dni w ‘warsztacie naprawczym’ należały już do przeszłości. Mimo to bolało mnie serce na wspomnienie dawnych czasów, kiedy zapraszał mnie, lub moją żonę i mnie, do Swojego samochodu.
„Wkrótce zobaczysz Go ponownie, Gito”, zwróciłem się do słonicy, pragnąc pocieszyć w równiej mierze siebie jak ją. Jednocześnie przyglądałem się skaczącej po drzewie małpie, dla której fakt, że ktoś przyjeżdża i odjeżdża był całkowicie obojętny.
Trzy dni później mieliśmy okazję dzielić taksówkę do Puttaparthi z doktorem C. G. Patelem i z jego żoną. To było mniej niż „cztery lub pięć dni” wspomnianych przez Swamiego, ale taksówki podrożały, więc skorzystaliśmy z okazji, mając nadzieję na wszystko co najlepsze. Dr  Patel spędził w Ugandzie wiele lat. Przed wielkim wypędzeniem stamtąd Azjatów był jednym z medycznych doradców Idi Amina[3]. Teraz małżeństwo znowu mieszkało w Indiach. W czasie ponad stukilometrowej podróży do Puttaparthi opowiadał nam interesujące historie o swoich doświadczeniach w Afryce, o przepowiedniach Baby i o ostrzeżeniach dotyczących wypędzenia.
W 1968 r., podczas wizyty w Ugandzie i po spotkaniu z Idi Aminem, Baba poradził dr. Patelowi i mieszkającym tam wielbicielom, żeby wyjechali jak najszybciej. Ostrzegał ich, że ciągu czterech lat Hindusi będę zmuszeni w pośpiechu opuścić ten kraj, więc będzie lepiej, jeśli zrobią to wcześniej, dopóki mają szansę wywieźć stąd swoje ziemskie dobra. Jednak ani Patel ani inni wielbiciele nie potraktowali tej przepowiedni poważnie. Pomysł, że zostaną wyrzuceni z Ugandy wydawał im się niewiarygodny. 
Państwo Patelowie posiadali środki na odwiedzanie Swamiego przynajmniej raz w roku. Podczas każdej wizyty Sai Baba przypominał im, że coraz bardziej zbliża się chwila, w której rząd Ugandy wypędzi z kraju wszystkich obcokrajowców. Mimo to Patel nic w tej sprawie nie zrobił.
Kiedy pojawiło się ostatnie ostrzeżenie Swamiego, znaki w Ugandzie potwierdziły Jego przepowiednię. Wówczas Patel zaczął działać, ale było już za późno na zabranie wszystkiego. Udało mu się przetransferować różnymi sposobami większość pieniędzy za granicę, ale został zmuszony do pozostawienia w Ugandzie bardzo cennych nieruchomości. Czuł, że jedynie dzięki boskiej łasce on i jego żona uszli z życiem. Lekarz wiedział zbyt dużo o Idi Aminie, żeby czuć się bezpiecznie. „Gdybym zaczął działać po pierwszym, po drugim a nawet po trzecim ostrzeżeniu Swamiego, sprzedałbym majątek, zabrał pieniądze i wyjechał bez tych strasznych, przerażających doświadczeń, jakie na koniec stały się naszym udziałem”.
Wszystko to potwierdza, że Pan z wyprzedzeniem dostrzega drogę mądrego postępowania i wskazuje ją wielbicielom, ale nie zmusza ich, aby na nią wstąpili. Dysponują wolną wolą i mają swobodny wybór. Odnosi się to zarówno do spraw duchowych jak materialnych.
Przemierzaliśmy płaski jak wymieciony krajobraz poprzecinany nagimi wzgórzami, o dziwnych, jakby wykutych w żelazie kształtach, wyglądających jak święte smoki strzegące drogi do pałacu spokoju. Droga przebiegała również przez starożytne wioski, niezmienione od naszej ostatniej wizyty, a nawet od początku świata. Na ostatnich kilku kilometrach nawierzchnia drogi poprawiła się. Przez większość czasu jechaliśmy na jałowym biegu!
Nagle znaleźliśmy się na miejscu. Po jednej stronie rozciągał się wysoki, nieznany nam mur, a po drugiej bazar i skromne sklepiki. Przez niedawno wzniesioną bramę wjechaliśmy do przekształcającego się Prasanthi Nilayam. Nie było śladu po niskich, szeregowych budynkach, okalających niegdyś jak rząd klęczących ludzi jedną ze ścian białego mandiru. Na ich miejscu pojawiły się wspaniałe trzypiętrowe bloki mieszkalne. W innych częściach wznosiły się kolejne, niektóre nieukończone, inne wybudowane do połowy. Przyszłą obecność pozostałych zaznaczały jedynie fundamenty.
Mandir, nakryty atrakcyjnym dachem, rozprzestrzenił się na boki i zmienił kolor z białego na ciepło-szary poprzecinany wspaniałym różem i zielenią. Choć jeszcze nieskończony, poruszał serca w sposób, w jaki to może uczynić jedynie bosko piękna, żywa świątynia Boga.
Pulchny, niewysoki mężczyzna w okularach znalazł nam pokój na parterze wyposażony w dwa tapczany i okolony szeroką, zamkniętą werandą. Zaopatrzył nas także w materace i w inne drobiazgi umilające życie. Miał na nazwisko Ćirandżiwi, to znaczy ‘wiecznie żywy’. Ze względu na świadczone nam przez niego uprzejmości mieliśmy nadzieję, że okaże się ono prorocze.
Chociaż zewnętrznie wioska i aszram Prasanthi Nilayam ogromnie się zmieniły, to tryb życia pozostał tu taki sam jak dawniej. Wieczorne bhadżany rozpoczęły się w chwili, gdy po rozpakowaniu skromnych bagaży zmierzaliśmy do świątyni. Po drodze minęliśmy wielkie audytorium usytuowane imponująco w miejscu, gdzie niegdyś stały otwarte baraki sypialne. Gdy Iris znalazła sektor przeznaczony dla pań, przeszedłem do sektora męskiego i wcisnąłem się pomiędzy panów na werandzie.
Z miejsca w którym siedziałem widziałem drzwi, w których zwykle pojawiał się Swami, kiedy opuszczał salę audiencyjną lub schodził z góry ze Swojego mieszkania. Trochę się obawiałem jak mnie przywita, jeśli w ogóle to zrobi, zwłaszcza, że przyjechałem wcześniej niż wskazywało zaproszenie.
Po chwili otworzyły się drzwi i drobna postać ubrana w czerwono-pomarańczową szatę przecięła powoli werandę i ruszyła w moim kierunku. Swami zatrzymywał się często, żeby porozmawiać z ludźmi siedzącymi po jednej i po drugiej stronie werandy. Bez względu na to jak zamierzał mnie przyjąć, Jego widok jak zawsze poruszył moje serce. 
Kiedy zobaczył mnie na końcu werandy, Jego twarz rozbłysła. Stanął naprzeciw mnie i pozwolił, bym dotknął Jego stóp. Zapytał, jak przyjechaliśmy, gdzie mieszkamy i czy jest nam wygodnie – prawdziwie kochająca Matka witająca nieoczekiwanie zjawiającego się syna, bez znaku dezaprobaty!
Potem wyszedł do ludzi siedzących na piasku przed mandirem. Bhadżany rozlegały się w środku i na zewnątrz. Nagle w sali modlitewnej śpiew ożył i wiedziałem, że Swami tam wszedł i zajął miejsce na podwyższeniu. Widziałem Go przez otwarte okno. Siedział na wysokim krześle i poruszał ręką, aby wzmocnić energię bhadżanów.
Mój umysł z jakiegoś powodu przełączył się na historię opowiedzianą przez Hildę Charlton, gorącą wielbicielkę Swamiego. Przed poznaniem Sai Baby spędziła w Indiach 16 lat, szukając duchowego światła pod kierunkiem kilku wielkich nauczycieli. Przeżywszy pewien czas u boku Baby wyjechała do Nowego Jorku i otworzyła tam centrum duchowych wskazówek, medytacji i uzdrawiania. Od czasu do czasu dopływały do mnie informacje o wspaniałej pracy tego ośrodka, przekazywane mi przez młodych ludzi, przyjeżdżających stamtąd do Swamiego. Później sam byłem świadkiem tych cudowności. 
Teraz jednak chciałbym opisać ważną wizję, jaką Hilda otrzymała w sali modlitewnej, gdy wpatrywała się w Swamiego. „Gdy byłam w sali bhadżanowej mandiru w Prasanthi Nilayam, słuchałam radosnych pieśni śpiewanych przez wielbicieli, nad głową Swamiego pojawiła się nagle przepiękna postać siedząca na białym koniu. Nie znałam wówczas symboliki tej postaci. Zapytałam, czy w hinduskich świętych pismach wspomina się o jeźdźcu na białym rumaku. Powiedziano mi, że podróżuje na nim oczekiwany przez wielu Awatar Kalki[4]”.
Hilda powiedziała również, że pewna amerykańska studentka przeprowadziła dla niej prace poszukiwawcze dotyczące tego Awatara. Wyniki były zaskakujące. Opisywały Sai Babę i epokę, w której żyjemy, nazwaną w klasycznym sanskrycie ‘wiekiem Kali’. Rozpoczęła się ona kilka tysięcy lat temu, w chwili śmierci Pana Kriszny.
Jeden z wielkich eposów, Mahabharata, podaje, że kalijuga będzie charakteryzować się upadkiem moralnym, nadużywaniem środków odurzających, korupcją, uciskiem politycznym, głodem, wojnami, ateizmem, upadkiem duchowym, brakiem honoru, przestępczością, zanikiem życia rodzinnego i porządku socjalnego, zajadłym współzawodnictwem klasowym, problemami z bezrobociem, migracją, rozwiązłością, zaprzestaniem praktykowania prawd wedyjskich i szerzeniem się fałszu.
Bez wątpienia, wiele z tych strasznych cech przejawiało się w każdym wieku tej epoki. Ale obecnie wystąpiły wszystkie razem i panoszą się na większą skalę niż kiedykolwiek przedtem. Co więcej, wraz z zaawansowaną technologią, dostępną dla sił ciemności, zagrożona jest egzystencja ludzi na Ziemi.
Hilda Charlton wskazuje jednak, że badania studentki pozostawiają nam nadzieję. Dawno temu, kiedy Kriszna wciąż jeszcze przebywał na Ziemi, wielki mędrzec Markandeja opowiedział braciom Pandawom, przebywającym wówczas w lesie na wygnaniu, o swojej rozmowie z Panem Wisznu, jednym z Wielkiej Trójcy Bogów, troszczącym się o zachowanie wszechświata. Podczas tej rozmowy, odbywającej się na kilka lat przez początkiem wieku Kali, Pan Wisznu zdradził mu, że kiedy zło osiągnie poziom wymagający bezpośredniej interwencji Boga, na Ziemię zstąpi Światło. Pan Wisznu rzekł do mędrca Markandeji: „Kiedy na Ziemi będzie szerzyła się nieprawość, narodzę się w domu cnotliwych ludzi i przyjmę człowiecze ciało, żeby zgładzić zło i przywrócić pokój. Kiedy nadejdzie czas działania, nałożę na siebie ludzką formę, aby umocnić uczciwość i moralność. W grzesznym wieku Kali przyjmę formę ciemnoskórego Awatara i urodzę się w rodzinie zamieszkałej na południu Indii. Będę dysponował ogromną energią, wielką inteligencją i potężnymi mocami. Przedmioty materialne, potrzebne mi do wykonania misji, będą do mojej dyspozycji w momencie, kiedy o nich pomyślę. Zwyciężę potęgą czystości, przywracającą porządek i pokój na świecie. Ten Awatar, otoczony uduchowionymi osobami, zainauguruje nową erę prawdy.
Wielbiony przez nich, będzie wędrował po Ziemi, a oni będą naśladować Jego postępowanie. Zapanuje dobrobyt i pokój. Człowiek raz jeszcze zwróci się w stronę obrzędów religijnych. Na całym świecie pojawią się centra wiedzy bramińskiej i ożyją świątynie. Aszramy zapełnią się ludźmi prawdy. Władcy Ziemi będą uczciwie zarządzali swoimi królestwami. Awatar zyska powszechne uznanie. 
Przepowiednia z Mahabharaty, dotycząca Awatara Kalki, współgra ze starożytną, klasyczną Puraną Wisznu, która wspomina, że ów Awatar, ustanawiając nowy wiek prawdy, będzie przejawiał wielkie, ponadludzkie moce. Powiedziano w niej także, że „Jego rodzice, wyznawcy Wisznu, będą mieszkali w wiosce wielbiącej Pana Krisznę pod postacią pasterza krów”.
Wieczorem w sali modlitewnej przyglądając się pięknej, niepowtarzalnej, niepojętej, ludzkiej formie Swamiego podziwiałem jak bardzo pasuje ona do opisu Awatara Kalki. Ma ciemną cerę. Jego rodzina oddana jest Panu Wisznu. Jego matka i babka, na wiele miesięcy przed narodzinami Baby, odprawiały rytuały uwielbienia skierowane do Satjanarajany, wewnętrznego aspektu Pana Wisznu. Modliły się gorąco o syna i kiedy pojawił się na świecie nazwały Go Satjanarajana. Kiedy był nastolatkiem oznajmił, że jest Sai Babą, stał się znany jako Sathya Sai Baba.
Przepowiednia głosi, że wioska narodzin Awatara Kalki będzie wielbiła postać Kriszny – Pasterza. W dawniejszych czasach Puttaparthi nosiło nazwę Gollapalli – Dom Pasterzy. Jak głosi legenda, tę dobrze prosperującą okolicę przeklęła kobra, wskutek czego tutejsze ziemie zostały poprzecinane kopcami mrówek. To wtedy wioska zyskała obecną nazwę. Aby wyeliminować skutki przekleństwa i przywrócić mieszkańcom wcześniejszy dobrobyt, w wiosce wielbiono Krisznę pod postacią pasterza. Tak wyglądała sytuacja w momencie narodzin Sai Baby. Proroctwo spełniło się również pod tym względem.
Rodzina Radżu, w której urodził się Baba, wybudowała i wyposażyła wioskową świątynię poświęconą Swamiemu Gopali. W dodatku dziadek Sathya Sai, Kondama Radżu, poświęcił świątynię małżonce Kriszny, bogini Satjabamie. Zatem Kriszna był wielbiony podwójnie.
Sai Baba, będąc młodzieńcem, polecił mieszkańcom Puttaparthi umyć kamień stojący w świątyni Swamiego Gopali, uważany za posąg Kriszny. Kiedy to uczynili, odsłoniła się wyryta na nim postać Kriszny – pasterza, opartego o krowę i grającego na flecie. Przypuszczalnie wieśniacy nie wiedzieli lub zapomnieli o wizerunku wyrytym na starym kamieniu, który w miarę upływu lat pokrywał się coraz grubszą warstwą brudu.
Pan Wisznu w rozmowie z mędrcem Markandeją w północnych regionach kraju opisanych w Mahabharacie powiedział, że urodzi się jako Kalki Awatar na południu Indii. Rzeczywiście, w oczach ludzi ze starożytnych, położonych na północy królestw, wioska Puttaparthi znajdowała się na dalekim południu. Rzut oka na współczesną mapę potwierdza, że leżąc w pobliżu Anantapur, usytuowana jest w południowej części Indii.
Ogromna energia i wielkie moce są charakterystycznymi cechami Sai Baby, podobnie jak fakt, że potrzebne Mu rzeczy materialne pojawiają się w chwili, kiedy ich potrzebuje. Nie chodzi tylko o przedmioty, które sprowadza ruchem ręki, ale również o środki konieczne do budowy koledży,  na podróże po kraju oraz inne działania wpisane w Jego misję.
W wykładzie wygłoszonym na Letnim Kursie dr Gokak wskazał, że potęga współczesnego świata opiera się na pieniądzach. Większością z nich dysponują nieodpowiedni ludzie. Aby służyć boskim celom, muszą przejść we właściwe ręce. Wiemy, że tak się dzieje w wypadku Sai Baby. Od lat do Centralnego Trustu Śri Sathya Sai wpływają pieniądze ofiarowywane w formie darowizny czy spadku. Zarządzają nimi bliscy i zaufani uczniowie Swamiego, a Baba wykorzystuje otrzymane fundusze na realizację różnych projektów na świecie – głównie na wielki program edukacyjny.
Interesującym elementem wspomnianej starożytnej przepowiedni jest stwierdzenie, że „ponownie pojawią się centra edukacyjne, kultywujące wiedzę bramińską”. Wiedza bramińska, czyli wiedza o Brahmanie, przechowywana w starożytnych świętych pismach Indii i ożywiana przez współczesnych nauczycieli duchowości, jest przekazywana na kursach i w koledżach Sai. Żaden z poprzednich Awatarów nie wprowadził takiego programu kształcenia. Jest on przeznaczony dla ludzi, którzy żyją nie jako zakonnicy czy pustelnicy, ale jako ludzie działający w świecie.
Baba już teraz „jest wielbiony przez ludzi uduchowionych” zarówno w Indiach jak i za granicą. Jeszcze nie zaczął „wędrować po Ziemi”, ale często powtarzał, że kiedy w Jego pierwszym domu, Indiach, zapanuje harmonia, to będzie podróżował i nauczał w innych krajach.
Biały wierzchowiec Awatara Kalki ma prawdopodobnie charakter symboliczny, ponieważ Awatar nie mógłby pokonywać na nim długich dystansów związanych z Jego misją. Współczesnymi końmi są samochody. Warto się zastanowić dlaczego wszystkie auta Sai Baby są białe. Przysyłane przez wielbicieli z innych krajów, mają różne kolory, ale Swami, zanim do nich wsiądzie, każe je lakierować na biało. Nowoczesny „biały koń” Swamiego jest dobrze znany ludziom pracującym na polach i w wioskach. Widziałem jak przerywają zajęcia, aby pokłonić się Jeźdźcy na „białym koniu” z modlitewnym gestem lub wybiegają z domów, aby wyrazić Mu swoje uwielbienie.
Celem Sai Baby, o którym mówił wielokrotnie, jest przywrócenie porządku i spokoju na świecie oraz zapoczątkowanie „nowej ery prawdy”. Osiągnięcie tego celu jest naszą nadzieją na przyszłość. Nie możemy jednakże oczekiwać, że  królestwo boże szybko nastanie na Ziemi. Na tym polegał błąd apostołów Jezusa, popełniony 2000 lat temu. Baba zapowiedział jeszcze jedno życie na Ziemi, kolejne wcielenie, dzięki któremu zrealizuje Swój cel. Mówił, że w rok po odrzuceniu obecnej formy narodzi się ponownie, tym razem na południu Indii – w Kerali. W tym wcieleniu będzie znany jako Prema Sai.
Bhadżany się skończyły i po arathi Swami opuścił pokój wychodząc przez drzwi na końcu werandy. W oczach świata był po prostu człowiekiem, chociaż bardzo niezwykłym. Dla wielu wielbicieli, którzy Go ‘doświadczyli’ i dla indyjskich świętych dysponujących głębokim, duchowym wglądem, jest najważniejszym z Awatarów.
Hilda Charlton pisze: „Przybyliśmy na Ziemię w odpowiednim czasie. Dzięki niewielkiemu wysiłkowi możemy osiągnąć wyzwolenie. Wszystko, co musimy zrobić, to zatrzymać w sercach miłość Sai Baby, a na ustach Jego imię. On zrobi resztę. Jakże wielką świętością napełnia umysły i serca pamiętanie o Nim!
Jestem nowy i zawsze starożytny. Przychodzę odbudować prawość, dbając o cnotliwych i zapewniając im warunki do rozwoju oraz kształcąc ‘ślepców’, którzy zgubili drogę i przemierzają pustynię. Wątpiący mogą zapytać: ‘Czy Najwyższa Dusza, Paramatma, może przyjąć ludzką postać?’. Cóż, człowiek potrafi czerpać radość jedynie poprzez ludzką formę. Może otrzymywać instrukcje, inspiracje i iluminacje jedynie za pośrednictwem ludzkiego języka i ludzkiego ciała.
Sathya Sai Baba
cdn.  tłum. J.C.
 
[1] Tantra zajmuje się głównie uwalnianiem energii psychofizycznej – mocy zwiniętego węża kundalini, znajdującego się u podstawy kręgosłupa, aż do najwyższej czakry na szczycie głowy. Przynosi duchowy kontakt z partnerem/partnerką.
[2] Ewangelia św. Łukasza, 15, 34.
[3] Idi Amin – mimo tego, że do końca życia nie nauczył się czytać i pisać, został politykiem i feldmarszałkiem. W latach 1971 – 1979 pełnił funkcję prezydenta, a właściwie dyktatora Ugandy.
[4] Awatar Kalki – niszczyciel ciemności, jest dziesiątym i ostatnim wcieleniem Boga Wisznu w bieżącej mahajudze. Obiecał pojawić się na końcu kalijugi, obecnej epoki.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.