Sai Śiwa zabiera nas na górę Kajlas i jezioro Manasarowar
Ramesh Agraharam

    Od roku 1982 pan Ramesh Agraharam uczęszczał do szkoły średniej w Prasanthi Nilayam, a następnie kontynuował naukę w Instytucie Wyższego Nauczania  Sri Sathya Sai. Po ukończeniu ukończył studiów podyplomowych, Bhagawan  zaproponował, aby kontynuował studia z informatyki gdzie indziej. Przez kilka lat pracował dla koncernu Tata, potem podjął pracę urzędnika państwowego w Urzędzie Stanowym Andhra Pradesh. Obecnie jest konsultantem w dziedzinie rozwoju obszarów wiejskich i oprócz tego jest menedżerem w dziedzinie produktów ekologicznych.
  Od 1989 roku, w którym ukończyłem uniwersytet Bhagawana, nie opuszczała mnie tęsknota i pragnienie, żeby chociaż raz zobaczyć górę Kajlas. Wiele razy modliłem się: „Swami, musisz obdarzyć mnie błogosławieństwem. Proszę, zabierz mnie na górę Kajlas”.
   W roku 2015 nieustannie modląc się do Swamiego, rozpocząłem organizowanie wyprawy nad jezioro Manasarowar i górę Kajlas. Kilku przyjaciół przyłączyło się do mnie i stworzyliśmy grupę 30 entuzjastów i poszukiwaczy przygód. Oba te miejsca są w Chinach. Wypełniliśmy wnioski wizowe i przesłaliśmy do chińskiej ambasady. Każdego roku od czerwca do września rząd chiński wydaje około 1000-1200 wiz wybranych losowo. Właśnie mijał ostatni miesiąc – wrzesień, a my nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Wszyscy byli zaniepokojeni i otrzymywałem nieustanne pytanie: „Co powinniśmy zrobić?”. Powiedziałem: „Jutro jadę do Puttaparthi. Będę modlił się do Bhagawana przy Samadhi i o wszystkim was poinformuję”.

Samadhi

   5 września uczestniczyłem w porannych bhadżanach w Prasanthi Nilayam. Zaraz po arathi podszedłem do grobu Swamiego i położyłem się na nim pełen oddania. I usłyszałem wyraźny głos Bhagawana, który tak dobrze znałem, studiując 7 lat na Jego uczelni. Swami powiedział w telugu: „Miej przygotowany bagaż. Trzydziestu z was pojedzie na pielgrzymkę Kajlas-Manasarowar Jatra[1]”. Nie było to złudzenie, sen czy marzenie. Swami mówił dokładnie tak jak zwykł był mówić do nas. Dalej powiedział: „Tylko dziesięciu z was będzie w stanie wykonać parikramę[2] Kajlas, a reszta pójdzie nad jezioro Manasarowar. Jeszcze jedno – zabierz z sobą inhalator. W trakcie wykonywania parikramy czterech z was będzie miało problemy z oddychaniem, ich tętno będzie wysokie. Podaj im wtedy inhalator, niech wykonają 2-3 wdechy. Po 15 minutach serce ustabilizuje się. Pozostałe osoby okrążą bez przeszkód górę. Wszystkim się zaopiekuję”.
Tę wiadomość usłyszałem od Bhagawana o 9.41 rano. Szczerze mówiąc byłem całkowicie oszołomiony. Jestem częstym gościem w Prashanti i nigdy wcześniej nie doświadczyłem czegoś podobnego. W każdym razie była to bardzo dobra wiadomość. Kiedy radosny opuszczałem mandir, mój kierowca podszedł do mnie z telefonem mówiąc: „Połączenie z Ambasadą Chin”. Wziąłem telefon i usłyszałem: „Wasze wizy zostały wbite o 9.42 rano”. To był szok! O 9.41 Swami mówi do mnie, a minutę później otrzymuję tę wiadomość. Poproszono mnie, abym sprawdził skrzynkę mailową i odebrał w Katmandu ostemplowane paszporty. Natychmiast zadzwoniłem do członków grupy i powiedziałem: „Pakujcie walizki. Wszyscy spotkamy się jutro (6 września) w Delhi, skąd wyjedziemy do Katmandu wieczornym lotem”. Byliśmy z różnych miast takich jak Bombaj, Puna i Bangalore. Wszyscy byli podekscytowani, ja byłem zachwycony łaską i troską Bhagawana. W Delhi pytali mnie, co powiedział Baba? Członkowie grupy nie byli wielbicielami, ale biorąc pod uwagę sposób w jaki dostaliśmy wizy, ich zainteresowanie wzrosło. Powiedziałem im wszystko, włączając każdy szczegół instrukcji. Byli zaskoczeni i zachwyceni.
Swami prowadzi nas do Chin
  Zgodnie z planem dotarliśmy do Katmandu, gdzie odebraliśmy paszporty oraz specjalne dokumenty z Chińskiej Ambasady. Następnie polecieliśmy małym samolotem do Nepalganj, portu lotniczego w południowo-zachodnim Nepalu, gdzie musieliśmy wynająć dwudziestoosobowy samolot do Simikot[3]. W tych górskich regionach można korzystać tylko z małych samolotów. Pogoda jest zawsze niepewna, więc każdy lot stoi pod znakiem zapytania aż do ostatniej chwili. Nawet po starcie nie ma żadnej pewności, pogoda może się nagle zmienić. Szczęśliwie do tej pory nie napotkaliśmy przeszkód.

 Dalszą część podróży odbyliśmy helikopterem. Z Simikot dotarliśmy do Hilsa na granicy Nepalu, gdzie spytaliśmy amerykańskiego pilota o prognozę pogody i czy jesteśmy bezpieczni. Odpowiedział: „Śpiewajcie ‘Om Namah Sziwaja’!”. W tym momencie wylądowały cztery helikoptery i już nic nie można było powiedzieć. Zostałem poddany próbie. Pomyślałem, że gdyby nagle zerwał się wiatr, helikopter byłby zabawką w rękach natury i mógłby uderzyć w górę. Naszym jedynym schronieniem było „Om Namah Sziwaja”.

   Modliliśmy się intensywnie i śmigłowiec wystartował. Ponieważ jednorazowo mógł zabrać maksymalnie 6 osób, musiał wykonać 5-6 kursów, aby przywieść całą grupę. Ponadto nie ma tam lądowiska dla helikopterów. Pilot ląduje więc tam, gdzie widzi dogodne miejsce. Tego dnia warunki klimatyczne były sprzyjające dla wszystkich kursów, więc pilot beztroski i zrelaksowany opowiadał nam historię tych gór, stając się naszym przewodnikiem. Tak się dzieje, gdy Swami się nami opiekuje.
  Byliśmy na granicy Nepalu. Przed nami wysoko wiszący żelazny most o długości 0,5 km, po przekroczeniu którego będziemy w Chinach. Wojsko eskortowało nas w czasie przechodzenia. Nasze serca cały czas biły szybko. Problemem nie był niebezpieczny most, ale niepokoiło nas spotkanie z chińskim wojskiem. Nepalscy żołnierze ostrzegali: „Po dotarciu do granicy wszystko zależy od chińskiego wojska. Jeżeli pozwolą iść dalej – wygraliście, jeśli nie to nie macie wyjścia, musicie spokojnie wracać. Ich decyzja jest ostateczna i nie są zobowiązani do tłumaczenia jej, więc nie ma sensu kłócić się z nimi. Bądźcie przygotowani na każdą ewentualność”.
   Martwiliśmy się. Czy pozwolą wszystkim na pielgrzymkę? Co zrobimy, gdy część grupy dostanie pozwolenie, a reszta nie? Co z tymi co zostaną, gdzie pójdą? „Swami, prosimy Cię o cud jeszcze raz”– to była nasza nieustanna modlitwa. I dobry Pan uczynił cud! Chiński oficer spojrzał na nas, odczytał nazwiska, sprawdził paszporty i każdą rzecz z naszego bagażu i bez zadawania pytań pozwolił iść dalej. Wszystko trwało 5 minut. Nie do wiary!
Cud nad jeziorem Manasarowar
  Wsiedliśmy do autobusu, który zawiózł nas prosto nad jezioro Manasarowar. Tam zobaczyliśmy 2-3 grupy biegnących z powrotem ludzi, to ratownicy medyczni. Prawdopodobnie woda w jeziorze była tak zimna, że wystarczyło zanurzyć się na pół minuty, by ciało zdrętwiało. Tego ranka udzielili pomocy w 10 przypadkach. Po wysłuchaniu tego zdecydowaliśmy, że wejdziemy do wody na 15-20 sekund, nie dłużej. Gdy dotarliśmy na miejsce ujrzeliśmy czyste, piękne zapraszające nas jezioro, więc nie mogąc się oprzeć, weszliśmy do wody. Przecież cała podróż była dla tego doświadczenia. W miejscu gdzie weszliśmy, woda stawała się ciepła. To niewiarygodne! Spoglądaliśmy na siebie pełni podziwu i zdumienia. Jak to możliwe, że temperatura wody zmieniała się w przeciągu kilku sekund? Byliśmy pełni wdzięczności: „ Dziękujemy Swami! Dziękujemy Swami!”.
  Jeden z uczestników pielgrzymki zabrał ze sobą cenną kolekcję twarzy rudrakszy (od 1 do  27 twarzy)[4]. Ta kolekcja była dziedzictwem jego rodziny, przekazywanym z pokolenia na pokolenie. Jest rzadkością spotkać czternasto twarzową rudrakszę, a on miał całą serię, od 1 do 27 twarzy. Jego pragnieniem było obmycie tego zbioru w wodach Manasarowar. Razem z nim odprawiliśmy pudźe, śpiewaliśmy Rudram i bhadżany. Planowaliśmy, że nie zostaniemy w wodzie dłużej niż pół minuty, a teraz okazało się, że byliśmy dłużej niż pół godziny. Cieszyliśmy się z całego serca. Na koniec wykonaliśmy arathi i powróciliśmy do namiotów.

    Gdy nocą spoglądaliśmy w niebo, podziwialiśmy żywe planetarium.Wszystkie gwiazdy i niektóre planety były wyraźnie widoczne. To było widowisko! Widzieliśmy nawet spadające prosto do jeziora gwiazdy. Do późnej nocy podziwialiśmy to nieziemskie piękno. Postanowiliśmy rozpocząć parikramę Kajlas następnego dnia rano.

   „Bhagawan Sathya Sai Baba pokazał nam wszystkim, że wszystkie pięć żywiołów podlega Jego boskiej woli w całym kosmosie i że On jest wszechobecnym, wszechmocnym i wszechwiedzącym Panem”.
Anantha, Ametek Instruments, Wydział ds. Przestrzeni Kosmicznej, Bangalore.

Wsparcie Pana w czasie wspinaczki na Kajlas

    Następny dzień był różny od poprzednich. Dwadzieścia osób chorowało, uskarżali się na kłopoty z oddychaniem. Byliśmy na wysokości 5500 metrów, gdzie poziom tlenu spada do 60-70%. Nasze ciała są do tego niedostosowane, więc dwadzieścia osób musiało odpocząć i nie było sposobu aby wzięli udział w parikramie. Przypomniałem sobie słowa Swamiego: „Tylko dziesięciu z was będzie mogło wykonać parikramę”.
  Pozostawiliśmy grupę dwudziestoosobową nad jeziorem i rozpoczęliśmy pieszą wędrówkę – 58 km wokół góry Kajlas. Ruszyliśmy z miejsca zwanego Jama Dwar (Brama Jamy, Brama Pana Śmierci), by w 3 dni okrążyć górę. Pierwszego dnia przeszliśmy 18 km i odpoczęliśmy w obozie bazowym. Nie było elektryczności, ale namioty były oświetlane przez chińskie lampy, które świeciły jasno jak świetlówki.
    Kolejnego dnia czekała nas długa, trudna wędrówka. Przed nami było 18 km wspinaczki, a następnie zejście w dół też 18 km po stromym zboczu na wysokości 6 tysięcy metrów. Oczywiście nie było żadnej drogi. Naszymi przewodnikami byli miejscowi szerpowie. Najbardziej niebezpieczny był 10 kilometrowy oblodzony odcinek drogi.  Musieliśmy uważać na każdy krok, aby nie stanąć na luźny lód, bo zjedziemy wtedy w dół. To było rzeczywiście trudne.
   Każdy zabrał tylko butelkę wody i paczkę ciastek, aby zgodnie z zaleceniem szerpów mieć jak najlżejszy bagaż. Żadnych aparatów fotograficznych ani innego ekwipunku. Kiedy z ogromnym trudem dotarliśmy na szczyt góry, nastąpiła tragedia. Cztery osoby z trudem oddychały, nie mogły załapać tchu. Nie wiedziałem co robić. Jeśli stanie się im coś poważnego,  będziemy w kłopocie. Nie było możliwości, aby skomunikować się z kimś, a niesienie ich pieszo było niemożliwe. Zaczęliśmy żarliwie modlić się do Swamiego.
    Błyskawicznie przypomniałem sobie co powiedział Swami: „Zabierz z sobą inhalator. Czterech z was będzie miało problemy z oddychaniem, ich tętno będzie wysokie. Podaj im wtedy inhalator, niech wykonają 2-3 wdechy”. Natychmiast zrobiłem jak polecił Swami i kazałem położyć się na 15 minut. Powoli zaczęli odzyskiwać siły, a ich serca zaczęły pracować normalnie. Co za ulga!
   Prawie otarliśmy się o śmierć. Gdyby nie Swami, dlaczego niósłbym inhalator? Gdyby nie Jego podpowiedź w chwili paniki, jak przypomniałbym sobie, że należy go użyć w odpowiednim momencie?
   Wyłącznie dzięki Jego łasce przeżyliśmy drugi dzień parikramy. Wieczorem szerpowie byli na tyle uprzejmi, że poczęstowali nas zupą i khichdi[5]To napełniło nas energią. Następnego dnia zakończyliśmy naszą wędrówkę bez większych przeszkód i znaleźliśmy się u stóp góry Kajlas. Jak tylko tam dotarliśmy, ktoś powiedział: „Spójrz, kto tam jest!”. Wśród lodu znajdowało się małe zdjęcie Swamiego. Byliśmy tym mile zaskoczeni i zachwyceni. Nawet na chwilę Swami nie zostawił nas, a teraz Jego obecność była bardziej odczuwalna.

  Dowiedzieliśmy się, że jeżeli pójdziemy dalej, dotkniemy niemal podstawy świętej góry. Jednak chińskie wojsko nie pazwala nikomu tam iść. Mówią: „Jeśli pójdziesz dalej, nie wrócisz do Indii. To miejsce jest tak niewyobrażalnie piękne, że nie będziesz chciał wracać”. Oddaliśmy pełne szacunku pokłony górze Kajlas i wyruszyliśmy w drogę powrotną, aby dołączyć do reszty grupy. W drodze powrotnej zobaczyliśmy, jak ogromne chmury rozbijają się o górę. Kiedy tak się dzieje władze chińskie nie pozwalają przez wiele dni na parikramę, ponieważ w tym czasie wędrówka jest niebezpieczna. Znów widzimy łaskę Swamiego! Tylko skończyliśmy rytuał, pogoda się zepsuła. Jeden z uczestników był już dziewięć razy nad jeziorem Manasarowar, ale nigdy nie miał szczęścia wykonać parikramę. To pokazuje jak wszystko tam jest niepewne. Nawet trudno sobie wyobrazić, co znaczą słowa Pana: „Wszystkim się zaopiekuję”.

Spokój umysłu-jeziora
  Noc nad jeziorem była niebiańska. Woda była tak krystalicznie czysta, że gdy promienie słoneczne padały na nią, pięknie błyszczała. Jako fakt podaję, że gdy wrzucisz do wody monetę, możesz ją zobaczyć na dnie. Z wyjątkiem 3-4 miesięcy w roku żaden człowiek tam nie przyjeżdża. Obszar ten jest dziewiczy i pełen spokoju. Jednym z najpiękniejszych widoków w porannym słońcu jest „Złoty Kajlas”. Wtedy lśni i błyszczy jak złoto. Tajemnicą jest, że chociaż wokół jest wiele gór, tylko Kajlas świeci w złotym odcieniu.

Tego wieczoru odbyliśmy nad jeziorem piękną sesję bhadżanową. Wszyscy z entuzjazmem w niej uczestniczyli i chociaż ta podróż nie przyniosła wielkiej przemiany w nich, rozwinęli w sobie wiarę w Bhagawana. Wszyscy postanowiliśmy pojechać do Puttaparthi i otrzymać darszan Swamiego. Po sesji bhadżanowej stwierdzili, że było to najwspanialsze przeżycie bhadżanowe, w jakim kiedykolwiek uczestniczyli. Zapaliliśmy ognisko i siedzieliśmy do 23.30 napełniając się spokojem jeziora oraz błogosławieństwem obecności i łaski Bhagawana.
Bezpieczny powrót rudraksz
 Następnego dnia, gdy nasze serca wypełnione były spełnieniem, rozpoczęliśmy powrotną podróż. Kiedy podeszliśmy do mostu, wracając do Nepalu, podziękowaliśmy chińskim urzędnikom wojskowym. Był późny wieczór, udało się nam znaleźć miejsce na odpoczynek. Czułem się niespokojny, mając wrażenie, że coś jest nie w porządku. Poprosiłem szerpów, aby przynieśli cały nasz bagaż i poprosiłem wszystkich o sprawdzenie, czy bagaż jest nienaruszony. Okazało się, że osoba która przywiozła wielopokoleniową kolekcję rudraksz, zostawiła bagaż z nimi w autobusie. Mężczyzna załamał się i płakał jak dziecko. Wartość pieniężna była w milionach rupii, a niektóre z nich miały dodatkowo złote ‘czapki’. Tak więc strata finansowa i emocjonalna były przytłaczająca. Stracił to, co jego przodkowie przechowywali przez dziesiątki lat.
   Patrząc na jego cierpienie, nie mogłem zrobić nic innego, jak modlić sie do Swamiego. Zdjąłem pierścień, który dostałem od Swamiego, położyłem go na jego prawej ręce i powiedziałem: „Módl się z oddaniem. Tylko Swami może coś zrobić”. Minęło już 3-4 godziny od przekroczenia chińskiej granicy. Nie było możliwości, aby tam wrócić, ponieważ mieliśmy wizy jednokrotnego przekroczenia granicy. Spróbowaliśmy szczęścia i zadzwoniliśmy do chińskiego przewodnika, który był z nami, aby sprawdził czy w autobusie nie został nasz bagaż. Oddzwonił, że rzeczywiście jest torba. Och! Dziękowaliśmy znowu niebiosom. Poprosiłem, aby przywiózł torbę, ponieważ bez problemu mógł przejść granicę w każdej chwili. Dzięki łasce Swamiego zobowiązał się. Tak ten traumatyczny epizod miał szczęśliwe zakończenie. To znowu sprawiło, że każdy członek grupy, pokłonił się z wdzięcznością Bhagawanowi. Wróciła radość. Tej nocy znowu śpiewaliśmy bhadżany.
Błogosławieństwo z Muktinath i Pashupathinath
  Następnego dnia rano polecieliśmy helikopterem do Katmandu, a stamtąd do sanktuarium Muktinath, siedziby Pana Narajany. Tam też obserwowaliśmy niewidzialną rękę Sai. Do tej świątyni latają tylko dziesięcioosobowe helikoptery. Powiedziano nam, że do wczoraj, z powodu niesprzyjającej pogody, helikoptery nie latały. Zdecydowaliśmy jednak spróbować. Jeśli odbędzie się lot to dobrze, a jeśli nie wrócimy. Niewiarygodne, jak każde wydarzenie w tej podróży, samolot przetransportował nas wszystkich do Muktinath. Podobnie jak w Tirumali[6] trzeba iść pod górę, aby otrzymać boski daszan. Niewiarygodne, ale wewnątrz sanktuarium zobaczyliśmy kolejny raz piękne zdjęcie Swamiego.  Pan nie tylko oczyszczał drogę z przeszkód, ale witał nas na każdym ołtarzu. Mieliśmy oczy pełne łez. Następnie pojechaliśmy do świątyni Pashupathinath.
Błogosławieństwo uśmiechu Sai
    Kiedy nasza wyprawa dobiegła końca, grupa wyraziła chęć odwiedzenia Puttaparhi. Tak więc 25 września 2015 roku wszyscy byliśmy w Prasanthy Nilayam. Kiedy klęknąłem i dotknąłem czołem Samadhi, znów usłyszałem ten sam wyrazisty głos Bhagawana mówiącego w telugu: „Czy jesteś teraz szczęśliwy? Tym razem zabrałem cię, ale nie proś mnie o to ponownie”. Oddałem się Jego stopom z wdzięcznością. Wiedziałem, że przeżyłem tą pielgrzymkę tylko dzięki Niemu. Ileż Pan musiał uczynić, aby spełnić moje życzenie. Życie w służbie dla Niego nie wystarczy za wszystko, co On robi dla nas.
   Niektórzy z naszej grupy byli po raz pierwszy w Prasanthi Nilayam. Jawiło się im jako miejsce niebiańskiego spokoju na ziemi. Wyrażaliśmy podziękowania i wdzięczność z głębi naszych serc za umożliwienie wykonania świętej jatry oraz za daszan w siedzibie, z której jako Sai Avatar błogosławił całą ludzkość.             

z Radia Sai     tłum. AK

[1] Jatra – forma kultu polegająca na podróżach do lub wokół sławnych obiektów kultu. M.in. okrążanie świętych gór
[2] Parikrama – w hinduiźmie i buddyźmie rytuał religijny polegający na okrążaniu zgodnie z ruchem wskazówek zegara świętego miejsca w taki sposób, aby zawsze mieć je po prawej stronie, stąd nazwa, z sanskrytu : dakszina "prawa strona". Słowo parikrama natomiast dosłownie znaczy "okrążanie".
[3] Simikot leży w górskim regionie północno-zachodniego Nepalu. Port lotniczy na wysokości 2818 m. ze stosunkowo krótkim pasem startowym.
[4] Orzechy rudrakszy są wartościowane w oparciu o ilość „twarzy” (mukhi), które powstają w sposób naturalny, poprzez żłobienia i rozstępy na ich powierzchni.
[5] Khichdi – danie z ryżu i soczewicy.
[6] Tirumala – miasto w stanie Andhra Pradesh ze słynną świątynią Wenkateśwary.
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.