Wysokie loty ze Swamim
Sai Sadguru – Niezrównany Nauczyciel  część 3
Oto chwile, które zmieniły życie Pratima Banerdżi, ucznia Sai Baby, kiedy starał się wzbogacić swoją egzystencję wyborem właściwej drogi i osiągnąć na niej mistrzostwo satysfakcjonujące jego Boskiego Mistrza.

Pratim Banerdżi pierwszy z lewej
Pratim z pucharem przed Swamim (z prawej)

    „Nigdy nie zapomnę tego spojrzenia. Było mocne i przenikliwe. Potem złagodniało. Dzieliła nas odległość 15, 18 metrów. Czułem, że doskonale mnie zna, chociaż widziałem Go po raz pierwszy. Miałem wrażenie, że mówi do mnie: ‘Och! Więc w końcu przyszedłeś!’. Nawet teraz, kiedy myślę o tym, czuję na plecach ciarki”, wspomina pan Pratim Banerdżi, absolwent Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai, który podjął naukę w Prasanthi Nilayam w 2003 r., zaczynając od X klasy Wyższej Szkoły Średniej. Po dziewięciu latach studiowania u lotosowych stóp Pana, został w 2012 r. wybrany do prestiżowej służby administracyjnej w firmie Tata.
Przyciąganie Prasanthi
    Pratim uczęszczał początkowo do Scindia School w Gwaliorze w stanie Madhya Pradesh. „Przeżyłem tam wspaniałe chwile, jednak po siedmioletnim okresie, zapragnąłem zmiany. Moja babcia często wspominała, że studenci w Puttaparthi ‘jaśnieją blaskiem’ i są ‘imponująco zdyscyplinowani’”. Babcia Pratima jest wybitną tancerką, to pani Amala Szankar, żona pandita Udaj Szankara[1], któremu rząd przyznał order Padma Wibhuszan, plasujący się na drugim miejscu w hierarchii odznaczeń cywilnych. Jego wkład w rozwój nowoczesnego tańca indyjskiego stał się już legendarny.
    „Moja babcia ma wyrafinowany smak, dostrzega piękno i pochwala dyscyplinę. Ale to nie ona przyprowadziła mnie do Swamiego. Pamiętam fotografię Baby, którą kolega przynosił do świetlicy w akademiku. Zastanawiałem się wtedy, czy to ta sama Osoba, o której mi opowiadała”.
    „Po raz pierwszy zobaczyła Swamiego w 2000 r., podczas obchodów Jego siedemdziesiątych piątych urodzin. Wywarł na niej tak niezatarte wrażenie, że w następnym roku przywiozła do aśramu Baby w Bangalore mojego tatę. Ukończyłem właśnie dziesiątą klasę, a on się martwił o moją przyszłość. Dlatego z drżeniem serca napisał list do Bhagawana, prosząc, żeby przyjął jego modlitwę. Wyznał w nim: ‘Swami, jestem zmęczony. Jestem naprawdę zmęczony. Zaopiekuj się, proszę, moim synem i córką’. Moja siostra ukończyła dwunastą klasę i złożyła podanie o przyjęcie do koledżu Baby w Anantapur”.
    „Kiedy teraz myślę o tym wszystkim, czuję, że uległem czyimś wpływom. Bo jeśli nie, to skąd się wzięło to niewytłumaczalne i nieodparte pragnienie opuszczenia Scindia School, mimo że nawet dyrektor odwodził mnie od tego pomysłu. Wbrew swoim zwyczajom zaproponował mi udział w programie międzynarodowej wymiany studentów. Rozmawiał z rodzicami o moim wielkim potencjale i tłumaczył im, że zmiana szkoły na tym etapie jest niedorzecznością i może zahamować mój rozwój”.
    „Moi rodzice do niczego mnie nie zmuszali. To ja chciałem zmienić szkołę. Zachodził we mnie jakiś proces. Sam nie rozumiałem, dlaczego rezygnuję z tak dobrej placówki edukacyjnej. Ta sprawa przygnębiała także moich przyjaciół. Mówili, że jestem głupcem. Za chwilę mieliśmy wstąpić do koledżu. Był to okres miłego spędzania czasu i radości. Ja jednak dokonałem wyboru i miałem się przenieść do zwykłej szkoły w niewielkim miasteczku na południu Indii. Pragnęli, żebym zmienił zdanie. Nie zrobiłem tego. Czułem, że postępuję właściwie. Kiedy dzisiaj zastanawiam się nad tą sprawą, znajduję tylko jedno wytłumaczenie: Swami oddziaływał na mnie na Swój niepowtarzalny sposób, przyciągając mnie ku pięknemu przeznaczeniu”.
     Tak więc latem 2003 r. Pratim znalazł się w Brindawanie, żeby po raz pierwszy ujrzeć Babę i wziąć udział w egzaminie wstępnym w Puttaparthi. Mały aśram nie wywarł na nim korzystnego wrażenia. Pomyślał: „Co to jest? Ten człowiek ma tak wielu wielbicieli, a wszystkim na co się zdobyli było wzniesienie tymczasowego baldachimu na potrzeby darszanów. Czy nie mógł zażądać czegoś lepszego?”. 
     Pratim przyjechał z „królewskiejˮ szkoły i był przyzwyczajony do bogactwa. Uznał to miejsce za dziwne. Jednak w chwili, gdy Swami pojawił się w niewielkich drzwiach po prawej stronie podwyższenia, wszystko uległo zmianie. Przenikliwe spojrzenie Bhagawana, opisane na początku artykułu, przyciągnęło Pratima do Jego lotosowych stóp. I chociaż Swami był oddalony o kilkanaście metrów, to skoncentrował wzrok na Pratimie. „Nie chodziło tylko o wszechwiedzące spojrzenie Swamiego. Wszystko wokół było niezwykłe”, opowiada Pratim. „Obok mnie znajdowało się niepełnosprawne dziecko, które na widok Swamiego przestało płakać. Atmosfera była napełniona szczególnym rodzajem ciszy i spokoju. Nigdy przedtem nie doświadczyłem czegoś podobnego. Coś spontanicznie poruszyło się we mnie i zanurzyłem się głęboko w sobie. Przez kilka następnych dni rozmyślałem o tym najdziwniejszym doświadczeniu mojego życia.
Modlitwa czyni cuda
    Potem Pratim pojechał do Puttaparthi i wziął udział w teście do XI klasy. Jego mama czekała niecierpliwie przed salą egzaminacyjną. Wyszedł z niej z zasmuconą twarzą i powiedział: „Przepraszam mamo, nie powiodło mi się. Nie sądzę, żebym zdał. Test z chemii był szczególnie trudny. Wracajmy”. Jego mama zdziwiła się. Pratim należał do grupy najinteligentniejszych uczniów w szkole i doskonale radził sobie z testami.
   „Pamiętam ten fatalny dzień. Tym, co najbardziej mnie zabolało, więcej niż cokolwiek innego, był obraz chwili, w której stanę przed przyjaciółmi. Nieustannie mi powtarzali, żebym nie przyjeżdżał tutaj, lecz ja pozostałem nieugięty. A teraz się okazało, że nie poradziłem sobie z egzaminem wstępnym do ‘łatwej’ szkoły na południu Indii. Nie mogłem znieść myśli, że będą się ze mnie śmiali. To było upokarzające i sprawiło, że cierpiałem. Czułem się zagubiony”. 
    „Mama była najsilniejszą podporą mojego życia. Tego wieczoru przytuliła mnie do siebie i powiedziała: „Nie martw się. Po prostu módl się do Baby. Jestem pewna, że pomoże ci z testem”. Nawet nie wiedziałem jak się modlić. Dała mi radę: „Naprzykrzaj Mu się. Naprzykrzaj Mu się tak bardzo, że nie pozostanie Mu nic innego jak ostatecznie ustąpić i powiedzieć: ‘Okay! Dostałeś się. A teraz daj mi spokój’”.
    „Zrobiłem to tego samego dnia, gdy przyszliśmy do mandiru na bhadżany. Swami był w Brindawanie. Kilku wielbicielom pozwolono jednak usiąść w sali modlitewnej w Puttaparthi, chociaż w takiej sytuacji tym przywilejem cieszyli się tylko studenci. Nie podłączono mikrofonów. Mama dostała miejsce z przodu. Modliła się z całego serca: ‘Swami, zaopiekuj się, proszę, moim synem. Jeśli uda mu się wejść dzisiaj do sali modlitewnej, potraktuję to jako znak, że go przyjąłeś’. Nie uwierzycie! Byłem ostatnią osobą, która weszła do środka”.
    „Tego dnia intensywnie się modliłem: ‘Swami, daj mi tę szansę, ponieważ nie wiem, jak w innym wypadku stanę przed przyjaciółmi’. Byłem szczery. Błagałem Go jak dziecko, żeby przyjął mnie do Swojej szkoły, ponieważ byłem przerażony myślą o czekających mnie zniewagach. Po bhadżanach wróciliśmy do szkoły sprawdzić wyniki. I wiecie co? Zdałem test pisemny! To było niewiarygodne!”.
    „Potem odbyła się rozmowa. Po kilku pytaniach ogólnych jeden z egzaminatorów zwrócił się do mnie: ‘Wspomniałeś, że śpiewasz. Czy możesz zaśpiewać coś dla nas? Odważyłem się zaśpiewać jedyną znaną mi pieśń do Boga, bhadżan Miry, którego nauczyłem się na potrzeby konkursu. Byłem szczerze zdziwiony swoim głosem. Nie słyszałem go od dwóch lat. Aż do ósmej klasy miałem słodki chłopięcy głos – lecz wtedy zaczął się załamywać. Czułem się z tym okropnie. Przez całe miesiące nie próbowałem nawet niczego zanucić. Ale głos, który tamtego dnia wydobyłem z siebie, przyjemnie mnie zaskoczył”.
    „Kiedy skończyłem śpiewać, jeden z egzaminujących powiedział: ‘Tak, zdałeś’. Hura! Oto magiczny sposób działania Swamiego. W Swojej bezkresnej dobroci zapewnił mi miejsce u Swoich lotosowych stóp. To bezsprzecznie On wzbudził we mnie myśl o porzuceniu Scindia School, postawił mnie przed wyzwaniami i pilnował każdego mojego kroku, dopóki nie pokonałem przeszkód. Był to początek dziewięciu boskich lat w moim życiu. Kulminacją był rok 2011. Otrzymałem błogosławieństwo przebywania przy Awatarze podczas Jego najważniejszej, ostatniej fazy pobytu na Ziemi”. 
Od braku pewności siebie do poczucia komfortu
    Dzięki modlitwom rodziców i jego gorącym prośbom, rozmowa decydująca o przyjęciu do Wyższej Szkoły Średniej Śri Sathya Sai przebiegła gładko. Pratim wiedział, że się dostał. Zdradziła mu to komisja egzaminacyjna. Poczuł ulgę, lecz co dziwne, zaczął się martwić o swoją przyszłość. Przypatrując się temu miejscu, napełnionemu pogodą ducha i dyscypliną, zastanawiał się: „Czy będę umiał się dostosować? Czy nie poczuję się odmieńcem? Wszystko tutaj pogrążone jest w takim spokoju. Czy będę spędzał czas jedynie na modlitwach i medytacjach? A co z moim życiem i marzeniami? Czy będę kiedykolwiek grać? Czy zostanę mnichem?”. Jego niepokój wzrastał z każdą mijającą godziną.
    Pratim zaczął rozpytywać otaczających go ludzi, czy w Puttaparthi są jakieś obiekty sportowe. Ktoś odpowiedział: „Co masz na myśli mówiąc ‘jakieś’ obiekty sportowe’? W 1997r. na tutejszym stadionie rozegrano międzynarodowy mecz krykieta”. „To naprawdę coś”, podsumował Pratim. „Są tu więc godne uwagi obiekty sportowe”.
„Czy bhadżany były dla ciebie czymś nowym i czy cię nudziły?”.
„Nie. Nigdy nie myślałem o nich jak o bhadżanach. Dla mnie była to dobra muzyka”, mówi z serdecznym uśmiechem. „Wtedy ponownie zacząłem śpiewać, po niemal dwóch latach przerwy. Bhadżany mnie urzekły. Nie znałem tekstów, ale szybko się uczyłem. A melodie po prostu przez cały dzień grały w moim umyśle”.
    Powoli przyzwyczajał się do bhadżanów i do zdyscyplinowanego stylu życia w akademiku.
    „Mój ojciec martwił się, czy dostosuję się do prostej egzystencji w akademiku”, wyjaśnia dalej. „W Scindia School byłem przyzwyczajony, że obsługują nas kelnerzy, podają nam posiłki na elegancko udekorowanych stołach, używamy wykwintnych sztućców, a służący dbają o czystość naszych pokoi i ubrań. Tutaj musieliśmy robić to sami. Wiele rzeczy było dla mnie nowych”. „Wydawałoby się, że dostosowanie się do tych wszystkich zmian będzie trudne, ale Swami niewątpliwie pracował we mnie. Podsumowując, były tam wspaniałe obiekty sportowe i dużo muzyki – nie miałem wolnej chwili i nigdy się nie nudziłem”.
Pierwsze spojrzenie i natychmiastowy kontakt
    Tego lata Bhagawan po raz pierwszy doznał złamania i kiedy nauczyciele z Prasanthi udali się do Niego po błogosławieństwo tuż przed rozpoczęciem roku szkolnego, powiedział im, że wróci dziewiątego. Spodziewaliśmy się Go dziewiątego czerwca, ponieważ Bhagawan przeważnie wtedy wracał do Puttaparthi. Pan dotrzymał słowa. Wrócił dziewiątego, ale miesiąc później – dziewiątego lipca 2003 r.
    „Aż do tamtej chwili bhadżany śpiewaliśmy w akademiku”, ciągnął Pratim. „Kiedy kolega z klasy wskazywał mi różne miejsca w mandirze i tłumaczył: „Tutaj śpiewa się bhadżany… tutaj Swami udziela interview… tutaj siadają VIP-y… Swami wchodzi tamtymi drzwiami…”, zaskoczył nas przyjazd samochodu Swamiego!”.
    „Kiedy spojrzałem w tamtą stronę, zobaczyłem w aucie pomarańczową szatę. Nie wiedziałem, co się ze mną dzieje – po prostu rozpłakałem się i nie byłem w stanie tego kontrolować. Nie umiem tego wyjaśnić! Kolega pomyślał, że jestem zasmucony z powodu niedawnej operacji Sai Baby. Próbował mnie pocieszyć: ‘W porządku. Swami wyzdrowieje’. Ale to nie był powód moich łez”. „Prawdę mówiąc, nie wiedziałem dlaczego płaczę. Coś działo się we mnie. Przypuszczam, że Jego spojrzenie dotknęło samej istoty mojej duszy, w sposób jakiego nie znałem. To było to. Pękły tamy i nastąpiła prawdziwa powódź. To było krępujące, wszyscy na mnie patrzyli, a ja nie wiedziałem jak powstrzymać łzy. Na szczęście po chwili minęło.
    Teraz czułem się bardzo lekki, spokojny. Miałem wrażenie, że łzy zmyły minione lata. Czułem się odnowiony. Miałem tylko jedno pragnienie, żeby więcej doświadczać Bhagawana i bardziej zbliżyć się do Niego”.
Lekcje życia w Prasanthi Nilayam
    Widząc biegłość Pratima w sportach, koledzy z klasy stwierdzili: „Pratim, każdego roku Swami wręcza nagrody zwycięzcom zawodów sportowych. Masz na to wielkie szanse. Jeśli się postarasz, dostaniesz nagrodę bezpośrednio z Jego rąk”.
   Dla Pratima była to wystarczająca motywacja. „Każdego wieczoru pędziłem z mandiru do akademika, szybko się przebierałem i szedłem na trening”, wspomina. Nie byłem śpiewakiem, nie znałem bhadżanów Sai i nie potrafiłem śpiewać Wed. Sport był jedyną drogą zbliżenia się do Pana. Przez jakieś dwa, trzy miesiące ćwiczyłem naprawdę ciężko. Opłaciło się. „Na zawodach lekkoatletycznych wygrałem cztery z pięciu konkurencji. Chciałem skakać wzwyż, ale trener zasugerował pchnięcie kulą”.
    „Skorzystałem z tej rady. Nie miałem jednak czasu się przygotować. Nigdy przedtem nie próbowałem tej konkurencji. Kula była ciężka wykonana z metalu. Mimo to w dniu zawodów wziąłem ją do ręki, uniosłem wysoko głowę, skoncentrowałem wzrok na gigantycznym posągu Hanumana i modląc się żarliwie cisnąłem ją z całej siły. Nie uwierzycie – pobiłem rekord szkoły!”.
     „Potem nadeszła ostatnia konkurencja, moja ulubiona, skok w dal, która zawsze przynosiła mi nagrodę. Aktualnie odniosłem już cztery zwycięstwa i zgodnie z zasadą zostałem szkolnym mistrzem lekkoatletyki. Jednak w głowie miałem tylko jedną myśl – chciałem ustanowić nowy rekord, zostać wyjątkowym zawodnikiem, tym, który pokona wszystkich przeciwników i uniesie wysoko w górę puchar zwycięzcy we wszystkich pięciu konkurencjach. Przygotowałem się do skoku. Nie próbowałem nawet wyobrażać sobie pochlebstw, jakimi obsypią mnie koledzy w klasie za to fantastyczne osiągniecie”.
    „Wywołano moje nazwisko. Z całkowitą pewnością wykonałem pierwszy skok. Sfaulowałem. Niemożliwe! Jak mogło do tego dojść? ῾Nie ważne, zrobię to teraz’, powiedziałem sobie i skoczyłem ponownie. Kolejny faul! Czułem ogromną konsternację. To nie byłem ja! Miałem w zapasie jeszcze jedno podejście. ‘Tym razem mi się uda!’, dodałem sobie odwagi i skoczyłem. Faul! Po raz trzeci! Zostałem zdyskwalifikowany. Nie wiedziałem, co się ze mną stało”.
    „To był wielki szok. Nie zdobyłem nagrody w konkurencji, co do której miałem największą pewność. Coś nie zagrało. Gdzieś się potknąłem. Zacząłem nad tym rozmyślać. Robiąc przegląd zawodów, które odbyły się w kilku minionych dniach, odkryłem, że w pchnięciu kulą pobiłem rekord, chociaż wcześniej nie trenowałem. Wtedy jednak nie polegałem na sobie, lecz całkowicie poddałem się Bhagawanowi.
     W skoku w dal byłem zbyt pewny siebie i nie poświęciłem Swamiemu nawet minuty. Ponadto perspektywa zostania super zdobywcą i bohaterem szkoły tak bardzo zawładnęła moim umysłem, że nie myślałem o niczym innym. Żeby wyrazić to najprościej, uważałem się za wykonawcę. I to była przyczyna mojego upadku. Zrozumiałem wtedy jedną z najważniejszych życiowych lekcji: ‘Zachowaj skromność, bo nie ty odnosisz zwycięstwa. Oddaj wszystko Jemu, a On cię wywyższy. Złe chwile są dla twojego dobra. Jeśli się skupisz i będziesz postępował zgodnie z Jego naukami, zło wkrótce przekształci się w dobro᾿”.
    To niezwykłe obserwować jak zaczął się zmieniać proces myślowy Pratima zaledwie po kilku miesiącach pobytu w szkole Swamiego.
    „Każdego dnia zaskakiwałem sam siebie”, tłumaczy Pratim. „Zastanawiałem się, dlaczego myślę w ten sposób. Czym jest ten myślowy eksperyment zachodzący w mojej głowie? Bardzo się zmieniłem.
     Oczywiście, najlepszą częścią tego eksperymentu była obfitość okazji podsuwanych nam przez Swamiego. W tamtych latach Bhagawan chętnie monitorował przygotowywane przez studentów programy. Pamiętam, że w XII klasie opracowaliśmy dwa programy w przeciągu czterech dni! Co więcej, dokonaliśmy tego podczas trwania corocznych egzaminów publicznych i nie wpłynęło to ujemnie na ich wynik. Dodatkowe zajęcia zwiększyły naszą koncentrację i pomogły z łatwością zrozumieć zagadnienia. Przyswoiliśmy maksimum wiedzy w minimalnym czasie”.
    „Nie uświadamiałem sobie tego aż do chwili, gdy po egzaminach pojechałem do Gwalioru. Spotkałem się tam ze swoimi starymi przyjaciółmi na meczu Indie – Pakistan. Podczas rozmowy jeden z nich zapytał: ‘Hej, jak ci się podobał test z fizyki?’. Odpowiedziałem, że był całkiem łatwy. Odrzekł: ‘Żartujesz sobie? To był najtrudniejszy orzech do zgryzienia!’”.
     „Dopiero wtedy uświadomiłem sobie różnicę pomiędzy nauką w szkole Swamiego i w innych szkołach. Wykonywaliśmy tu milion rzeczy i jednocześnie pogłębialiśmy wiedzę. Odbywało się to w sposób płynny i wolny od wysiłku. Pewność siebie i kompetencje jakie ten system wbudowuje w nas są nadzwyczajne. Oczywiście, mamy także łaskę Swamiego, który nieustannie otacza nas opieką”.
     „Tamte dwa lata w szkole stworzyły naprawdę solidny fundament wszystkiego, co się wydarzyło i nadal wydarza w moim życiu. Mimo, że poległem we wstępnym teście, pomodliłem się i zobaczyłem skutek szczerej tęsknoty. Dzięki niej potęga modlitwy umocniła się w moim sercu.
     Wkrótce, zupełnie nieświadomie, zaczęła wzrastać we mnie miłość do Pana. Sprawiła, że skupiłem się całkowicie na Swamim. Każdy czyn, każda myśl i każda przygoda miały na celu odkrycie, jak mogę bardziej zbliżyć się do Niego. Sposób w jaki dokonuje się ta cicha i pewna transformacja w szkole Bhagawana jest naprawdę zdumiewający”.
    Po dwu latach zdobywania wiedzy w Wyższej Szkole Średniej Śri Sathya Sai, Pratim dostał się na studia licencjackie z matematyki, a w 2005 r. rozpoczął studia w Instytucie Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai w Brindawanie.
Szczęśliwe dni w Brindawanie
     „Brindawan jest dla mnie miejscem szczególnym, ponieważ tam zacząłem śpiewać. Sposób w jaki do tego doszło jest interesujący. W obecności Boga odbywała się ceremonia upajany[2] i wszyscy byli pewni, że Swami pozostanie w Brindawanie przynajmniej do jej zakończenia. Ale ku naszej konsternacji Swami wyjechał rankiem pierwszego czerwca. Ogarnęła nas cisza i mrok. Siedzieliśmy nadąsani. Zastanawialiśmy się jak sprowadzić Bhagawana z powrotem, gdy nagle nastąpiło poruszenie – ‘Jedzie Swami! Jedzie Swami!’. Wyjechał rankiem i wrócił wieczorem! Do dzisiaj nie przeniknąłem tajemnicy kryjącej się za tą boską grą, ale w moim umyśle pozostał wyraźny obraz nieskrępowanej radości na twarzach wielbicieli, gdy auto Swamiego wjeżdżało na teren aśramu”.
    „Wyznaczono mnie wraz z innym studentem do śpiewania w mandirze. Moim pierwszym bhadżanem było ‘Dimita dimita dim’… Lubię jego wibracje. Wznoszą się do crescendo. Po sesji jeden z nauczycieli pogratulował mi i powiedział: „Swami był pod wielkim wrażeniem twojego śpiewu. Zdawało się, że mówi do mnie: ‘Zobacz, ten chłopak śpiewa bez wysiłku bardzo wysokie tony!’”.
     „Tak więc dzięki Jego łasce moje śpiewanie rozpoczęło się od pozytywnej uwagi. Później zostałem pobłogosławiony nie tylko okazjami do śpiewania, ale również do uczestniczenia w innych zajęciach pozaszkolnych. Dni spędzone w Brindawanie były intensywne i cudowne”.
Przypowieść o paralotniach
     Jedenastego stycznia każdego roku odbywała się inauguracja uniwersyteckich Dni Sportu i Kultury. Jedną z konkurencji był pokaz lotów na paralotniach z napędem. Pratim był podekscytowany i bardzo chciał znaleźć się w drużynie.

    „Nie pozwolono mi nawet wziąć udziału w selekcji, ponieważ uczestniczyłem w przedstawieniu”, wspomina. Kampus w Brindawanie nie planował tamtego roku wystawienia sztuki. Ale Wielki Mistrz, Swami, powiedział: ‘Każdego roku studenci z Brindawanu wystawiają piękną sztukę. Może wy również coś wystawicie?’. Dwa cele jedną strzałą! Nie mogliśmy teraz pominąć przedstawienia”.
    „Dostałem w nim ważną rolę i dlatego nie mogłem wziąć udziału w wyborze lotniarzy. Było mi z tego powodu bardzo smutno. Mój smutek pogłębił starszy kolega, który otrzymał miejsce w zespole. Przyszedł do naszego pokoju i opisywał jak cudownie jest znaleźć się w powietrzu i lecieć niczym ptak … Poczułem się jeszcze gorzej”.
    „Tamtego dnia przed pójściem spać podszedłem do ołtarza i modliłem się żałośnie: ‘Swami, pragnę zadowolić tylko Ciebie. Chcę to zrobić dla Ciebie. Proszę, daj mi ku temu okazję’. Nieustannie to powtarzałem. Nieprawdopodobne, ale po tygodniu odebraliśmy zawiadomienie z Prasanthi: ‘Swami powiedział, że nie życzy sobie żadnych kaskaderskich popisów więc zawody na motocyklach i paralotniach zostają odwołane’”.
    „Cóż, to była Jego wola. Tego roku zawody się nie odbyły. Następnego roku propozycję ponowiono i tym razem uzyskano zgodę Bhagawana. Odpowiedzialni za to nauczyciele ogłosili, że chcą zachować siedmiu chłopców z zespołu zeszłorocznego i przyjąć kilku chętnych z młodszych klas, którzy zastąpią absolwentów”.
    „Co ciekawe, zaplanowano także akrobacje motocyklowe i koledzy z klasy namawiali mnie na to: ‘Pratim, stracisz czas na paralotnie. W zespole są seniorzy bardziej doświadczeni od ciebie. To oczywiste, że nikt nie da ci szansy latania przed Swamim. Nie trać okazji, zostań członkiem grupy motocyklowych akrobatów. Inaczej to również cię ominie’”.
     „Być może mieli rację. Ale mój umysł skupiał się na paralotniach. Odpowiedziałem pewnie: ‘Nie, dajcie mi szansę. Z łaską Swamiego stanę się podporą zespołu’. Wkrótce rozpoczęły się ćwiczenia. Kilka dni wcześniej kierownik wezwał nas wszystkich i powiedział: ‘Chłopcy, cała wasza ósemka zakwalifikowała się do wystąpienia przed Swamim. Jedynym czynnikiem różnicującym, który wskaże zwycięzcę, będzie intensywność waszych modlitw. To Swami ostatecznie zdecyduje, którego z was wybiera. Więc przygotujcie się, wytrwale ćwiczcie i gorąco się módlcie’”.
    „Pamiętam, że moje życie w tym czasie zmieniło się w pasmo nieustannych wyrzeczeń. Nie było chwili, w której bym się nie modlił. Nawet myjąc się i kąpiąc powtarzałem w myślach: ‘Swami! Doprowadziłeś mnie tak daleko. Proszę, nie porzucaj mnie teraz. Pragnę to zrobić jedynie dla Ciebie. Proszę, daj mi szansę’. W tym czasie przestałem się bać wysokości, która przerażała mnie od dzieciństwa. Trzęsły mi się nogi ilekroć spojrzałem w dół z apartamentu babci na dziesiątym piętrze. Teraz przebywanie w powietrzu zaczęło mi smakować i cieszyła mnie oglądana z góry panorama”.
    „Treningi posuwały się naprzód i wkrótce nadszedł oczekiwany dzień. Doskonale pamiętam, że w tamtym roku Doroczne Święto Sportu i Kultury wypadło dwunastego stycznia, a nie jak zwykle jedenastego. Dziewiątego Swami przyjechał na lotnisko popatrzeć na nasze ćwiczenia. Obejrzał je i na chwilę przed wyjazdem spojrzał na mnie, pytając niespodziewanie: ‘Czego pragniesz?’. Był tak łaskawy i kochający, że nie wątpiłem, że o cokolwiek poproszę, otrzymam to od Niego. Ale sukces występu na paralotniach tak bardzo zajmował moje myśli, że nie mogłem skupić się na niczym innym. Natychmiast odpowiedziałem: ‘Swami, pobłogosław mnie sprzyjającym wiatrem’.
    To bardzo ważne, bo byliśmy całkowicie zależni od pogody. Odrobina wiatru za mało lub za dużo może skazać nas na niepowodzenie. Jesteśmy całkowicie zdani na łaskę boga wiatru”.
    „Swami odpowiedział: ‘Będziesz go miał, będziesz go miał’. Potem patrząc na naszego instruktora, brygadiera Sandhy z armii indyjskiej, podkreślił: ‘Najważniejsze jest bezpieczeństwo. Odpowiadam przed rodzicami za zdrowie i życie tych studentów, a ty z kolei odpowiadasz przede Mną. Zachowaj więc wszelkie środki ostrożności. Najpierw myśl o bezpieczeństwie, a potem o wszystkim innym. I nie zapominaj, że warunki lądowania na lotnisku i na stadionie są zupełnie różne. To bardzo ważne, żeby ćwiczyli na stadionie’”.
    Tak oto tego ranka skończyły się treningi na lotnisku. Swami przebywał wyłącznie z chłopcami z Brindawanu. Wieczorem na stadionie miały odbyć się próby przygotowanych przez kampusy konkurencji i spodziewaliśmy się na nich obecności Swamiego. Swami przyszedł. Kampusy prezentowały je po kolei. Pominięto jednak loty na paralotniach. Problemem był niesprzyjający wiatr.
     Biorąc pod uwagę ostrzeżenie Swamiego dotyczące naszego bezpieczeństwa, instruktor nie pozwolił nam lecieć. Swami nieustannie spoglądał w niebo. Nauczyciele, zaczęli sprawdzać sprzęt. Swami nie ruszał się z miejsca, czekając na paralotnie. Mieliśmy dylemat. Wtedy kierownik, zdobywszy się na odwagę, podszedł do Bhagawana i rzekł: „Swami, za chwilę chłopcy wsiądą na paralotnie. Jeśli Bhagawan życzy sobie, może udać się do mandiru, przyjąć arathi, zakończyć bhadżany i wrócić. Do tej pory chłopcy już będą w powietrzu”. Bhagawan łaskawie zgodził się na tę sugestię. Zanim jednak wsiadł do samochodu, ponowił ostrzeżenie: „W porządku, ale najważniejsze jest bezpieczeństwo”. Gdy odjechał, pierwszym zawodnikiem, który wystartował z lotniska był Pratim. Nie miał pojęcia, że Swami opuścił stadion. Oczekiwano od niego, że poleci w górę, poczeka na partnera i wspólnie wylądują na stadionie.
    „Miałem tam lądować po raz pierwszy”, opowiada. „Do tej pory krążyliśmy jedynie w powietrzu unosząc się nad ziemią i wracaliśmy, żeby wylądować na lotnisku”.
    Zgodnie z ostrzeżeniem Bhagawana, lądowanie na stadionie było zupełnie czymś innym. Z jednej strony obiektu znajdują się wzgórza, a z drugiej niższe od nich budynki. Zatem wiatr uderza we wzgórza i odbija się od nich. Spodziewaliśmy się w górze turbulencji. Tak delikatny przyrząd jak paralotnia mógł z łatwością zostać strącony w powietrznych zawirowaniach.
    W każdym razie, Pratim był teraz w górze – płynął po niebie i cieszył się widokami czekając na partnera. Pamięta tamte chwile: „Z tej wysokości wszystko wygląda płasko, zarówno dziesięciopiętrowe budynki jak parterowe domy. Myślałem sobie, że być może tak samo wyglądamy w oczach Boga. Z wyżyn, na jakie się wznosi, wszyscy zdajemy się tacy sami”.
    Pogrążony w rozmyślaniach Pratim nucił pod nosem. Nagle odezwał się pager[3] i przekazał mu wiadomość, że jego partner wystartował. Brygadier prosił go zaniepokojonym tonem: ‘Pratim, chcę, żebyś zlokalizował stadion’.
    „W tym momencie spojrzałem w dół między nogami i odkryłem, że nie dostrzegam ziemi”, wspomina Pratim. „Zacząłem gorączkowo szukać stadionu. Dopiero wtedy pojąłem powagę sytuacji. Pogrążony w zadumie i śpiewie, nieświadomie wzbiłem się zbyt wysoko. Był wieczór i ciepłe powietrze z ziemi uniosło mnie na wznoszącej się spirali. Przyjrzawszy się jednak uważnie dostrzegłem to miejsce. Wyglądało jak niewielki talerz, a posąg Hanumana mający prawie dwadzieścia metrów wysokości wydawał się mniejszy od mojego małego palca. Instruktor krzyczał teraz: ‘Czy masz pojęcie jak bardzo jesteś wysoko? Co najmniej na 900 metrach! Natychmiast zejdź niżej!’. Wypełniłem jego instrukcje i zredukowałem wysokość bez żadnych problemów.

Pratim na paralotni przed Swamim

    Teraz miałem lądować. Doskonale znałem trasę biegnącą nad akademią muzyczną, kampusem Instytutu, liceum, szkołą podstawową i szpitalem ogólnym. Dalej wystarczyło gładko opuścić się w dół. Ale tego wieczoru, w swoim niecierpliwym entuzjazmie zaprezentowania Swamiemu swojego niezwykłego talentu, postanowiłem polecieć na skróty. Zamiast więc unieść się nad podstawówką i nad szpitalem ogólnym, skręciłem nad podstawówką. Dlaczego? Bo nie mogłem doczekać się chwili, kiedy Swami klepnie mnie po plecach, a potem koledzy powitają mnie w akademiku jako bohatera i ‘gwiazdę rozgrywek sportowych’”.
    „Opanowany przez niespokojne emocje, szybko skręciłem i w następnej chwili odkryłem ku swojemu przerażeniu, że zmierzam kursem kolizyjnym prosto na wysoką kolumnę zakończoną globusem, ustawioną przed muzeum Chaitanya Jyothi. W głowie miałem pustkę. Zderzenie wydawało się nieuniknione. Nie wiedziałem, co robić. ‘Zwiększ obroty silnika! Wzbij się w górę!’, ponownie krzyczał instruktor. Zrobiłem to w odpowiednim momencie. Dzięki Bogu! Ominąłem kolumnę o włos. Udało mi się przelecieć obok niej dzięki jakiejś nieznanej mi sile. Kiedy otworzyłem oczy, ujrzałem przed sobą jeszcze większą przeszkodę! Kolumna była już za mną, ale czekało mnie zderzenie z samym muzeum. ‘Skręć o 180º!’. Mój niestrudzony inspektor włączył się ponownie. Natychmiast to zrobiłem. Byłem uratowany”.
     „Teraz znalazłem się na kursie. Pomyślałem, że dam sobie trochę czasu, zrelaksuję się w powietrzu i po kilku minutach spróbuję wylądować. ‘Pratim, uwolnij nogi! Lądujesz!’. Instruktor był skupiony całkowicie na mnie. Nie miałem wyboru. Musiałem wykonać jego rozkaz, chociaż moja prędkość była zbyt wysoka. Na ogół nogi (na które lądujemy) wytrzymują prędkość do 20 km/godz., ale ja leciałem z prędkością 40-50 km/godz. Musiałem się rozbić. Nie było innej możliwości. Kiedy byłem na wysokości trzystu metrów nad ziemią, przypomniałem sobie nagle, żeby wcisnąć hamulce i spadać powoli. Jednak właśnie wtedy potężny podmuch wiatru uniósł mnie i w następnej sekundzie spadłem. Głuche uderzenie! Leżałem płasko na ziemi! Zanim zdążyłem się zorientować czy żyję czy nie, usłyszałem huk! Zwalił się na mnie cały trzydziestokilogramowy sprzęt. Pamiętałem tylko o jednej rzeczy – żeby krzyknąć ‘Sai Ram!’. Było cicho jak makiem zasiał. Wszyscy byli przerażeni, wielu sądziło, że nie żyję. Inni myśleli, że mój kręgosłup rozpadł się na kawałki. Ja miałem w głowie tylko jedną myśl: „O mój Boże! Co ja teraz powiem Swamiemu? Jak stanę przed Nim?’.
Instruktor i nauczyciele podbiegli do mnie. Żyłem, oddychałem i zachowałem świadomość. Natychmiast zabrano mnie do szpitala ogólnego. Lekarze dokładnie mnie zbadali i oświadczyli, że nie znaleźli w moim ciele żadnej anomalii z wyjątkiem kilku siniaków, wymagających opatrzenia. To było niewiarygodne. Nic mnie nie bolało, nie miałem urazu psychicznego – żadnego śladu po wypadku”.
    „Następnego dnia Bhagawan przyszedł na stadion. Na szczęście pozwolono mi wystąpić i tym razem wylądowałem doskonale! Natychmiast przebiegliśmy stadion i wpadliśmy na podwyższenie, żeby uklęknąć u lotosowych stóp Sai Baby. Był taki z nas dumny. Wręczył każdemu z nas ogromny puchar. To był fantastyczny moment! Finał naszych wysiłków na paralotniach nie mógł być bardziej boski i błogosławiony”.

Pratim (pierwszy z lewej) po wylądowaniu biegnie do Swamiego

    „Widząc mnie zapytał: ‘Nie zraniłeś się, prawda?’. To mnie zaskoczyło. Na szczęście zrozumiałem, że Swami odnosi się do poprzedniego wieczoru. Natychmiast powiedziałem: ‘Nie Swami, nigdzie się nie zraniłem. Jak mogłem się zranić, skoro byłeś tutaj?’. Swami uśmiechnął się i rzekł: ‘Tak, jestem tutaj. Zawsze jestem tutaj. Bądź tego pewien. Zawsze jestem tutaj’”.
    „Na tym nie kończy się ta historia. Dziewiątego stycznia, gdy modliłem się o dobry wiatr, powiedział: ‘Będziesz go miał’. Niewątpliwie pobłogosławił mnie w dniu zawodów, rankiem dwunastego stycznia. Przypominam sobie, że spodziewaliśmy się Swamiego o 8:00, ale sprawił nam niespodziankę i przyszedł dobre czterdzieści pięć minut wcześniej. Stan wiatru był wtedy najlepszy i dlatego lądowanie na stadionie wypadło perfekcyjnie. To był jeden z najcudowniejszych momentów w moim życiu”.

    „Na ten incydent można jednak spojrzeć z innego punktu wiedzenia i kiedy o tym myślę, zdumiewa mnie magiczny sposób działania Bhagawana. W XI i XII klasie byłem mistrzem lekkoatletyki. Jedynym czynnikiem motywującym  mnie do tak ciężkiej pracy było otrzymanie pucharu z rąk Swamiego. W ciągu pierwszych dziesięciu lat Bhagawan osobiście wręczał uczniom nagrody, które zdobywali na corocznych zawodach. Później ograniczył się do zwycięzców. Pozostałe nagrody błogosławił i ktoś przekazywał je w Jego imieniu. Marzyłem, żeby otrzymać puchar z Jego rąk. Ale ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, gdy znalazłem się w XI i XII klasie Swami wręczał jedynie puchary dla kampusów, a nie puchary dla zwycięzców. W obu tych wypadkach moi rodzice przyjeżdżali z Dżamszedpuru do Puttaparthi, mając nadzieję ujrzeć, jak otrzymuję puchar z rąk Swamiego. Za każdym razem czekało ich rozczarowanie.
    Tamtego poranka, kiedy Bhagawan na podium stadionu Hill View z wielką radością wkładał w moje dłonie puchar na oczach ogromnego zgromadzenia, mój ojciec był tam obecny i był w siódmym niebie! To była taka miła niespodzianka! Gdyby Swami wręczył mi puchar podczas szkolnej ceremonii rozdawania nagród, byłbym jednym z pięćdziesięciu studentów otrzymujących z Jego rąk taką samą nagrodę. Ale tego dnia byłem jednym z czterech studentów pobłogosławionych tą rzadką okazją i puchary były ogromne! Pamiętam również, jak w podnieceniu zbiegłem z podwyższenia na stadion, a ojciec wykrzykiwał z trybuny moje imię. Wskazując na mnie wołał: ‘Patrzcie, to mój syn! On jest moim synem!’. To wydarzenie będzie wspominał z radością do końca życia. Koordynacja w czasie i metody działania Swamiego są nieodgadnione i wspaniałe. Ofiarowuje nam najcenniejsze chwile w najlepszy możliwy sposób. Ani jedna modlitwa nie pozostaje bez odpowiedzi”.
    Dni Pratima w Brindawanie wypełniały ekscytujące i odkrywcze momenty. I chociaż Swami nie zatrzymywał się na długo w kampusie w Bangalore, to hojnie błogosławił studentów. Jak mówi Pratim: „Chociaż Swami nie przebywał z nami fizycznie przez większość roku, nasze myśli zawsze były i są z Nim. Dzięki temu nasz związek jest mocniejszy”.
    W 2007 r. Pratim przeniósł się do kampusu w Prasanthi Nilayam, żeby otrzymać magisterium z matematyki. Śpiewał w obecności Boga z większą pewnością siebie niż dawniej. W listopadzie 2009 r. wziął udział w spektaklu wystawionym z okazji uroczystego pożegnania absolwentów uniwersytetu. „Swami był bardzo zaangażowany w przygotowanie przedstawienia. Przybywał kilkakrotnie na próby. Występ miał miejsce 22 listopada i był godny pochwały. Bhagawan był bardzo zadowolony”. Pratim kontynuuje: „Wszyscy, którzy brali w nim udział byli zarazem bardzo szczęśliwi i smutni. Szczęśliwi, bo Swami był szczęśliwy. Smutni, ponieważ kończyły się wspólne piękne chwile, przedstawienie dobiegło końca. Wróciliśmy do akademickiej rutyny. Kiedy tak tęskniliśmy za Nim i godziliśmy się z nieuniknionym, spadło na nas jak grom z jasnego nieba kolejne zaproszenie. Kierownik przesłał nam informację: ‘Swami pragnie, żebyście w ciągu dwóch dni przygotowali kolejny spektakl. Do Prasanthi Nilayam zawita ważny dygnitarz᾿”.
Piękna, nęcąca okazja
    „To było to. Wróciliśmy na pełnym gazie. Był pierwszy grudnia 2009 r. Przedstawienie miało być gotowe na trzeciego. Nie było czasu do stracenia. Musieliśmy wybrać historię, ułożyć dialogi, napisać piosenki, nagrać je i zsynchronizować z nimi ruchy warg, przygotować kostiumy, dekoracje i oświetlenie, itd. – wszystko w czterdzieści osiem godzin. Wierzcie mi, dokonaliśmy tego. Błąd! Sprawiliśmy, że tak się stało! Do dzisiaj nie mam pojęcia jak w tak krótkim czasie wszystko nam się udało! Pamiętam, że dialogi pisaliśmy na dziesięć minut przed ich nagraniem, a niektóre nawet w trakcie nagrywania! Nie mieliśmy czasu na próby.
    Drugiego grudnia Swami przyjechał do instytutu na przesłuchanie. Zaprezentowaliśmy Mu to, co udało nam się ułożyć. Bhagawan oglądał przedstawienie, ale tuż przed ostatnią sceną wyszedł. To bardzo nas zaniepokoiło. Wróciliśmy więc do scenariusza i zmieniliśmy ostatnią scenę. Podczas próby przed poprzednim spektaklem Swami udzielał różnych wskazówek. Zmieniliśmy wtedy ostatnią scenę, ponieważ Swami pragnął, żeby przesłanie spektaklu zyskało większą wymowę. To samo zrobiliśmy i tym razem. Kształt jaki przybrała ta scena bardziej nas satysfakcjonował. Nie mieliśmy jednak okazji zaprezentować jej Swamiemu. Występowaliśmy następnego dnia”.
    „Wieczorem trzeciego grudnia Swami przybył do audytorium Instytutu wraz z jednym z najbardziej szanowanych indyjskich przemysłowców, z panem Ratanem Tatą. Przedstawienie trwało godzinę i przebiegło bezbłędnie. Kiedy opadła kurtyna, rozległ się głośny aplauz. Swami był bardzo zadowolony i szczęśliwy, patrząc na nas spytał żartobliwie: ‘Czy mogę wejść na scenę, żebyśmy mogli zrobić sobie zdjęcia?’. Odpowiedzieliśmy: ‘Swami, to właśnie na tę chwilę tak bardzo czekaliśmy! Prosimy, chodź do nas, Swami’. Bhagawan wszedł na scenę, a za nim podążył pan Tata. Swami, jak dumna matka, zaczął opowiadać o nas honorowemu gościowi. ‘To Moi nosiciele pochodni. Przejmą Moje przesłanie. Kiedy wrócą do społeczeństwa, będą dla Mnie pracować. Ich najważniejszą służbą jest miłość do Mnie’. Pan Tata był wzruszony. Powiedział: ‘Dostrzegam w ich oczach miłość i oddanie, Swami!’. Potem Bhagawan zwrócił się do każdego z chłopców osobno. Do jednego powiedział: ‘Bardzo ładny głos’, drugiego zapytał jaki wybrał wydział, trzeciemu doradził, co powinien robić dalej …”.
    „Kiedy Bhagawan znalazł się na scenie, miałem okazję powiedzieć: ‘Swami, proszę, pozostań z nami na zawsze’. Swami natychmiast odpowiedział: ‘Baba jest zawsze z wami, zawsze z wami’. Następnie patrząc mi prosto w oczy i delikatnie dotykając mojego serca, powiedział: ‘Jestem tutaj, jestem tutaj, jestem tutaj’. Głębi tej chwili nie można z niczym porównać. A nie był to tego wieczoru jedyny taki moment. Później, kiedy Swami zapytał mnie, co studiuję, odpowiedziałem: ‘Jestem na kursie magisterskim, studiuję matematykę’ i korzystając z okazji, poprosiłem Go o radę: ‘Na jaki kurs powinienem pójść teraz, Swami?’”.
Mistrz planowania projektuje przyszłość Pratima
    Większość studentów mających magisterium z matematyki wybiera technologię. Pratim miał dylemat. Jego bliscy sugerowali, że byłoby lepiej, gdyby wybrał wydział zarządzania biznesem, ponieważ technologia ma zbyt techniczny profil. Ale nie to skłoniło go do myślenia o zarządzaniu biznesem. „Chodziło o sen mojej siostry”, wyjaśnia. „Bardzo interesowała ją moja przyszłość i kiedy Swami przyszedł do niej we śnie, zapytała co powinienem zrobić. Bhagawan powiedział jej wyraźnie: ‘Poradź mu, żeby podjął studia na wydziale zarządzania biznesem’. Pragnąłem usłyszeć te słowa bezpośrednio od Swamiego. Ten ranek dał mi ku temu okazję. ‘Czy powinienem pójść na zarządzanie, Swami?’, zapytałem ponownie, a Swami spojrzał na mnie i powiedział: ‘Dotknij Moich stóp’. Pochyliłem i dotknąłem Jego stóp. Kiedy podniosłem głowę, powiedział: ‘Tak, przyrzekam ci. Otrzymasz miejsce na wydziale zarządzania’. Fantastycznie. Czegóż mógłbym chcieć więcej? Tego ranka została zaplanowana moja przyszłość. Swami powiedział to w obecności pana Tata, dzięki czemu znalazłem się wśród kandydatów wybranych do pracy w służbie administracyjnej Grupy Tata, w prestiżowym programie dla kadry kierowniczej. Po serii trudnych testów i rozmów kwalifikacyjnych przyjęto mnie i zostałem wysłany do Wielkiej Brytanii na wstępne szkolenie”. 
    „Na tym nie zakończyły się cenne chwile tego pięknego wieczoru trzeciego grudnia. Najpierw Bhagawan rozmawiał z nami na scenie, a potem dał znak bratu Satjadżitowi, żeby przyniósł tacę z zegarkami. Ze szczególnych powodów był to dla mnie bardzo ważny moment”.
Bóg obserwuje nasze myśli
    „Kiedy byłem w jedenastej klasie, Swami rozdał nam zegarki z wytłoczoną na nich postacią Pana Hanumana. Nosiłem go zawsze aż do chwili, kiedy się zatrzymał. Dałem go tacie, żeby go zreperował. Kiedy zaniósł go do mechanika, ten powiedział: ‘Ten zegarek został zrobiony w kraju. Nie można go naprawić. Ja naprawiam tylko markowe zegarki’. Poczułem wzburzenie, ponieważ mechanik podważył wartość prezentu Swamiego. Zwróciłem się do mojego wewnętrznego Swamiego i rzekłem: ‘Jak ktokolwiek może wyrażać się tak obraźliwie o czymś, co otrzymałem od Ciebie? Nie zniosę tego! Od tej chwili nie będę nosił żadnego zegarka. Założę go dopiero wtedy, kiedy dasz mi markowy zegarek’. I dotrzymałem słowa”.
    „Tamtego wieczoru, trzeciego grudnia, taca znajdująca się obok Swamiego była pełna markowych zegarków! Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie patrzyć na nie. Tak mnie poniosło, że zacząłem podziwiać ich kształty i paski. Zacząłem się modlić: ‘Swami, proszę, daj mi zegarek z szerokim paskiem’. Bhagawan wziął do ręki zegarek z paskiem dla kobiet i poprosił, żeby zbliżyli się ci, którzy grali role kobiece. Następnie wybrał zegarek z cienkim paskiem i popatrzył na mnie. Natychmiast zacząłem błagać Go w myślach: ‘To nie dla mnie. Ten pasek jest nieładny’. Ależ byłem głupi! Myśląc o tym wstydzę się teraz za siebie – okazałem zuchwałość wybierając zegarek i odmawiając przyjęcia prezentu z Jego rąk. Oszołomiły mnie lśniące na tacy zegarki oraz bliskość Bhagawana. Swami zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów i już zamierzał mi wręczyć wybrany przez siebie zegarek, kiedy się nagle zatrzymał, uśmiechnął i powiedział: ‘Pasek jest nieładny’. Spadło to na mnie jak tona cegieł! Byłem ogłuszony Jego wszechwiedzą”.
    „Jako współczująca Matka, którą jest, Swami wybrał zegarek któremu się przyglądałem i z wielką miłością położył go na mojej dłoni. Potem powiedział: ‘Dotknij Moich stóp’. Ponownie się pochyliłem i ofiarowałem się Jego stopom. Wiedziałem teraz z większą pewnością niż przedtem, że Pan jest zawsze z nami. Nieustannie obserwuje nasze słowa, czyny, myśli, charakter i serce.
    Doprawdy, jest wiatrem pod naszymi skrzydłami i siłą naszych ciał”. 
    Każde słowo Swamiego jest wielowymiarowe i tajemnicze. „Zapewnię ci podczas lotu dobre warunki wiatrowe” brzmiała obietnica Bhagawana złożona Pratimowi. To Jego zachęta popchnęła Pratima do pracy w służbie administracyjnej grupy Tata – jednej z najbardziej prestiżowych firm w Indiach i na świecie oraz do wyjazdu do Wielkiej Brytanii. Ale dla Pratima większą wartość mają te momenty z Awatarem, kiedy Sai Baba go kształtował i szlifował. „Za każdym razem, gdy do nich wracam, oczyszczają w ciszy moją wewnętrzną istotę. Czuję się czysty, zdrowy i doenergetyzowany, jestem takim, jakim On chce mnie widzieć. Pragnę latać wysoko i być gwiazdą na Jego firmamencie”. Jedynie wtedy możemy wzlatywać w niebo, gdy zachowujemy lekkość. Boskość przejmuje wiodącą rolę, kiedy odpada nasze ego. Nie istnieją granice wysokości na jakie może wzbić się umysł, żeby doświadczać piękna duszy.
  Bishu Prusty
Redakcja Radia Sai
tłum. J.C.
[1] i bratowa Rawi Szankara
[2] Upajana – jedna z najważniejszych ceremonii w życiu hindusa, podczas której chłopcu z kasty braminów zakłada się po raz pierwszy upawitę, świętą nić bramińską.
[3] Pager – bezprzewodowe, elektroniczne urządzenie, używane do komunikowania się.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.