Światło Miłości cz. 5
Relacja z wizyty Bhagawana Śri Sathya Sai Baby w Afryce Wschodniej
N. Kasturi
Cd. części 1
Rozdział 6

Nauczyciel
    Dziesiątego lipca wypadało święto Guru Purnima. W tym dniu duchowi aspiranci pochylają się do stóp swoich mistrzów, guru, duchowych nauczycieli. Każdego roku ten dzień, uwieńczony pełnią księżyca, poświęcony jest na adorację mistrza oraz wszystkich nauczycieli dyscyplin duchowych, począwszy od pierwszego z nich, wielkiego Wiasy, który zebrał wedyjskie hymny, napisał powszechnie znany epos ‘Mahabharatę’ oraz traktat filozoficzny, jeden z fundamentalnych tekstów Vedanty, noszący nazwę ‘Brahma Sutra’. Baba jest Guru, który prowadzi setki tysięcy osób w Indiach i za granicą. Dlatego szczególnie w tym dniu Jego fizyczna obecność jest bardzo pożądana. Baba zaproponował, że tego dnia o 10:00 rano opuści Kampalę po udzieleniu wielbicielom darszanu i wyląduje w Bombaju o 21:45, aby przed końcem dnia tamtejsi wielbiciele również zyskali szansę ujrzenia Go. Obydwa kontynenty powitały ten pomysł jako szczęśliwe podzielenie się łaską. Baba postanowił poświecić ten dzień Afrykanom, posyłając w inne miejsca jedynie sygnały Swojej obecności. Nad drogami rozciągnięto transparenty, pod którymi przeszła tego ranka cała Kampala śpiewając bhadżany. O świcie zebrała się przed portretem Baby grupa chórzystów na czele z tanzańskim pieśniarzem Jitu, by adorować Pana. Bhagawan łaskawie przyjął hołd dr Patela oraz członków jego rodziny, a także przybyłych z Nim wielbicieli z Indii, a potem skierował się ku morzu wyczekujących wielbicieli, pragnących rozkwitnąć pod Jego spojrzeniem. Afrykanie, gdy zbliżał się do nich, klękali i ofiarowywali Mu bukiety przepięknych róż i lilii. Hindusi zbierali pył, na którym stawały Jego stopy i posypywali sobie nim głowy. Był to niezwykle poruszający widok. Nie mogłem opanować napływających mi do oczu łez radości patrząc na to inspirujące, szczere, spontaniczne oddanie dla mojego Pana, który oznajmił: „Jestem wszystkimi Bogami adorowanymi przez ludzi”.

    Darszan trwał dwie godziny. Baba docierał do wszystkich zakątków, szukając osób siedzących w słońcu, aby mogli szybciej wrócić do domów. Każdemu ofiarowywał wibhuti, będące tradycyjnym znakiem łaski Guru i słodki prasad, symbolizujący słodkie i kochające usposobienie, które każdy dążący do wyzwolenia człowiek musi rozwinąć w sobie. ‘The Uganda Argus’, gazeta wydawana po angielsku, zamieściła artykuł o Babie ze zdjęciami prezentującymi Jego działalność w tym kraju. Napisano w nim: „Śri Sathya Sai Baba utrzymuje, że podstawowe zasady wszystkich religii na świecie są takie same”.   
    Zastanawialiśmy się, kogo Baba pobłogosławi tego dnia upadeszą, duchową instrukcją. Baba wybrał grupę wolontariuszy składającą się z około 200 mężczyzn i kobiet w różnym wieku, którzy bardzo dobrze opiekowali się ludźmi podczas spotkań i sesji bhadżanowych. Ugandyjscy policjanci szczerze oddani Babie okazali się wspaniałymi ludźmi z poczuciem humoru. Ciekawość i zachwyt, które odczuwali, przekształciły się w podziw i przywiązanie. Baba obdzielił ich szczególną łaską, zwłaszcza tych, którzy towarzyszyli Mu w pilotujących autach i skuterach.
    Policję dbającą o organizację ruchu i bezpieczeństwo z talentem uzupełniała grupa wolontariuszy, nie biorąca wcześniej udziału w odpowiednich kursach, ani nie mająca doświadczenia z tak wielkimi tłumami. Jej jedynymi narzędziami było oddanie dla wykonywanego obowiązku, szacunek dla starszych i wytrwałe lekceważenie własnych wygód. Piętnastego lipca, po powrocie do Indii, Baba wystąpił na spotkaniu powitalnym. Wysoko ocenił pracę afrykańskich ochotników i łagodnie zbeształ bombajskich członków sewadal za to, że nie wznieśli się na poziom ugandyjskich wolontariuszy, mimo że przez wiele tygodni mieli mnóstwo okazji do służenia.
   Kiedy mężczyźni i kobiety zebrali się w bungalowie dr. Patala, Baba zaskoczył wiele osób pytając, dlaczego ci, których wymienił z nazwiska, jeszcze się nie pojawili. Nikt nie przypuszczał, że zna osoby zaangażowane w prace na zewnątrz bungalowu, w pandalu[1] czy wokół budynku Patidar’s. Powiedział, że rozmawiał z nimi tego dnia, ponieważ na to zasłużyli. Podczas dyskursu wezwał ich, aby szukali szansy pomagania innym i przygotowali się dobrze do służby poprzez szkolenia  i zaangażowanie w praktyki duchowe.
   Po wyjściu z bungalowu kontynuował ten temat w rodzinnym kręgu Patelów.  „Ludzie są jak krzemień z ukrytym w nim żarem. Gdy krzemień uderza o krzemień pojawiają się iskry, aż zapłonie wielki ogień. Tym drugim krzemieniem są zwykle nieszczęścia, straty lub rozczarowania, wyostrzające umysł i odsłaniające prawdę. Sukcesy i dobrobyt przytępiają intelekt i inteligencję. Porażka skłania do rozmyślań i do walki o usunięcie jej źródła. Witajcie więc porażki jako bodziec do działania”, radził. Omówił szczegółowo recytację imienia Pana pod kątem oczyszczenia umysłu. Rozważając użyteczność różańców oznajmił, że są pomocne jedynie przez pewien wstępny okres czasu, ponieważ rozpraszają uwagę. Kiedy różańce sprawiają, że modlitwa staje się mechaniczna, lepiej ich unikać. „Po co liczyć ile razy wezwaliście Boga?”, zapytał. 
    Podczas bhadżanów wiele osób, które poprzedniego dnia otrzymały paczuszki wibhuti, mówiło z wielką radością i satysfakcją, że zawierały one nie tylko dar łaski, ale także małe, wyraźne portrety Baby, stworzone przez niewypowiedzianą wolę Swamiego! Powiedzieli, że są dla nich talizmanami, ponieważ Ten, który je stworzył, potrafi ich także ochronić od złego. Kolejny znak boskich mocy Bhagawana ujawnił się, kiedy pewien lekarz ogłosił, że jego aja, piastunka, została wraz z innymi zaproszona przez Babę na audiencję, podczas której Baba rozmawiał z nią w jedynym znanym jej języku, to znaczy w suahili! Wieczorem Baba uświęcił Swoją obecnością operację przeprowadzoną przez dr Patela. Pobłogosławił wszystkich świętym popiołem, który zmaterializował na miejscu i napełnił wielką mocą. Stamtąd udał się do domów kilku wielbicieli. I chociaż te wizyty trzymane były w tajemnicy, ludzie dowiadywali się o nich i spieszyli tam, aby otrzymać jeszcze jeden darszan, których wciąż było im mało.
  Dwunastego, na długo przed świtem, trwały przygotowania do wyjazdu do Parku Narodowego Wodospadu Murchisona. Wyruszyliśmy o 6:30 trzema samochodami. Jeden z członków wyprawy nie pojawił się w wyznaczonym czasie, ponieważ miał gorączkę. Baba powiedział: „Proszę! Zjedz wibhuti” i zakręcił dłonią. Chory przyjął wibhuti, wstał, szybko się ubrał i przez cały dzień był najbardziej aktywnym uczestnikiem wyprawy! Samochód Baby jechał szybciej niż inne. Swami po dotarciu do Masindi (219 km), niewielkiego miasta będącego bazą wypadową do parku, powiedział: „Zepsuł się jeden z samochodów”, a później, gdy dotarliśmy na miejsce, około 80 km dalej, dodał: „W Masindi wynajęli inny samochód”. Baba widzi wszystko i wie o wszystkim. Zgodnie z tym, jak Gita opisuje Boga: „ma ręce i stopy w całym wszechświecie, ma oczy, głowę i twarz w każdym miejscu i w każdym czasie”. Samochód uległ awarii w Nakasongoli, 116 km od Kampali. Baba wiedział o tym w momencie, gdy do niej doszło, podobnie jak o wynajęciu drugiego samochodu w chwili, gdy działo się to w Masindi!
   Osiemdziesiąt siedem km za Masindi wjechaliśmy do Parku Narodowego Wodospadu Murchisona. Przy wjeździe powitał nas napis: „Słonie mają prawo poruszać się po drogach”. Napis gwarantował nam oglądanie stad słoni mogących przecinać nasze szlaki, jednak niektórzy z nas poczuli się nieco zdenerwowani nie wiedząc jaki dystans powinniśmy zachować wobec nich oraz jak bardzo się przez to spóźnimy. Niedaleko bramy znajdowało się kilka dzikich bawołów, dalej jelenie i antylopy rozproszone na niskich wzgórzach. Dotarliśmy do Nilu i siedząc w samochodach przepłynęliśmy go motorowymi promami. Na drugim brzegu, w pobliżu werandy hotelu Para Safari Lodge, musieliśmy ustąpić drogę dwóm dorosłym słoniom i samicy. Wyglądało na to, że są w pełni sił, spokojne i mądre. Nazywanie ich dzikimi zwierzętami jest błędem. Skierowaliśmy się w stronę domu leżącego blisko brzegu i tam przyłączyliśmy się do Baby. Potem nadpłynęły motorówki i przez niemal trzy godziny przeżywaliśmy niezapomniane doświadczenie, posuwając się w górę głębokiego, szybko płynącego Nilu. Sceneria na obu brzegach, wcinających się głęboko w zasnute mgłą pasma gór, przypominała kolorowy kalejdoskop. Podpłynęliśmy w pobliże szkółki hipopotamów. Oglądaliśmy te ciężkie, okrągłe, flegmatyczne olbrzymy drzemiące poniżej tafli wody, wystawiające nad powierzchnię jedynie oczy, nozdrza i uszy. Setki hipopotamów wyglądały jak wielkie wypukłe plamy. Niektóre się podniosły, unosząc grube szyje i jeszcze grubsze głowy, a inne spacerowały po błotnistych brzegach w towarzystwie potomstwa. A potem krokodyle! Winston Churchill widział je w tym samym miejscu 60 lat wcześniej. Wystrzelił, widząc jednego z nich, wygrzewającego się w słońcu na dużej skale z szeroko otwartym pyskiem i grubymi, łuskowatymi bokami. „Nie wiem, jaki był wynik tego strzału, ponieważ krokodyl wykonał skok, pobudzony śmiertelnym bólem lub zaskoczeniem i zniknął w wodzie. Teraz z kolei zdziwiłem się ja …Na odgłos strzału cały brzeg rzeki na odcinku co najmniej 400 metrów zatrważająco się ożywił. Mój towarzysz i ja ujrzeliśmy krokodyle wszelkiego rodzaju i wielkości wskakujące w szalonym pędzie do Nilu. Pojedynczy wystrzał wzburzył co najmniej tysiąc tych gadów”. Są tam ich tysiące, drzemią na brzegach z szeroko rozwartymi szczękami, niektóre długie na 6 metrów. Pomiędzy nimi hipopotamy, wielkie góry mięsa czujące się bezpiecznie pomiędzy straszliwymi szeregami zębów. Widzieliśmy stada słoni pasących się w ‘trawie słoniowej’[2] na przybrzeżnych wzgórzach, porośniętych obficie trzciną papirusową. Zafascynował mnie widok tych trzcin. Cztery tysiące lat temu Egipcjanie uważali je za święte i wytwarzali z nich ’papier’. Członkowie wyprawy kierowali lornetki i aparaty fotograficzne na hipopotamy, krokodyle i słonie. Wzdłuż całej trasy faliste równiny usiane były stadami słoni, wśród których było wiele ogromnych samców. Widzieliśmy dziką świnię, hieny, kilka gepardów oraz mnóstwo antylop i gazeli. 
  Wodospad dostarczył nam niezapomnianego doświadczenia światła, dźwięku, furii, dzikości i piękna. Słyszeliśmy jego głośny, niski, złowieszczy i pełen wigoru pomruk na wiele kilometrów wcześniej, pomruk, który przeszedł w ryk, a potem w grzmot w miarę jak zbliżaliśmy się do niego. Szeroka rzeka Nil, pędzi w dół potokami z niewielkimi kataraktami, w pianie i kłębiących się wirach, po stopniach najtrwalszej ze skał. W pewnej odległości od wodospadów skalne ściany, po których spływają potoki wody, kurczą się i zbliżają do siebie na niecałe 9 metrów. Poprzez ten ‘zamykający portal’, jak mówił Churchill, wytryskuje jak z końcówki węża ogromna rzeka pędząca w dół pięćdziesięcio metrowej przepaści. Dla oczu to fascynujący widok, a dla uszu głęboko niepokojący grzmot! Ogromne chmury pary wodnej ozdabia tęcza, a kłębiący się w dole wir przyciąga stado zimorodków i dziwnych drapieżnych ptaków.
   Z powrotem samochody jechały ostrożnie drogę zmoczoną deszczem i zaledwie kilka razy zatrzymały się z powodu przechodzących słoni. Podjechaliśmy bliżej do monstrualnego zwierzęcia, który sprawiał wrażenie jeszcze potężniejszego, kiedy rozpostarł trójkątne uszy i podniósł głowę, żeby pokazać nam jasno świecące kły. Stał na czele stada, zaledwie dziewięć metrów od samochodów. Kiedy usatysfakcjonował go nasz zachwyt, skręcił w bok i oddalił się majestatycznie, unosząc swoje sześć ton mięsa.
  Kiedy dotarliśmy do Masindi około 21:00, Bhagawan skierował się do wioski Kikondy, leżącej 129 km dalej, gdzie grupa wielbicieli wybudowała dla siebie i dla pracowników zatrudnionych na plantacji świątynię bhadżanową w prawdziwie tubylczym stylu: okrągłą, pokrytą słomą, prostą i elegancką, w której adorowała Pana. Baba zajął miejsce w mandirze i materializował wibhuti na znak Swojego współczucia; ofiarowywał to panaceum na choroby fizyczne, mentalne i duchowe robotnikom z posiadłości, siedzącym w części chaty pełniącej funkcję sali modlitewnej. Napełnił ich radością fakt, że Boska Osoba, wielbiona przez ich pracodawców, przekazała im jako pierwszym znak Swojego miłosierdzia. Baba wyjechał z Kikondy i dotarł do Kampali o pierwszej nad ranem. Czekały tam setki osób śpiewających bhadżany, mające nadzieję na zobaczenie Go. Baba odpowiedział na modlitwy i wszedł między nich. Stanął na chwilę na udekorowanym podium i udzielił wszystkim darszanu.  
   W drodze z Kikondy do Kampali Baba opowiadał o mądrości dzikich zwierząt. Omówił ten temat w liście do dr. V.K. Gokaka, więc będzie lepiej, jeśli zacytuję Jego słowa. „Objechaliśmy okolice po których swobodnie wędruje mnóstwo dzikich zwierząt. Spędziliśmy noc na platformie umieszczonej na drzewie, w chacie zbudowanej z desek, z drewnianych słupów i z podpór. Obserwowaliśmy lwy, lamparty, gepardy, zebry, bizony, żyrafy oraz ich zabawy. Przyglądając się dzikim zwierzętom, które tam ściśle ze sobą współpracują, czułem litość wobec rodzaju ludzkiego, który stracił umiejętność obopólnej miłości i wypełnionego miłością współdziałania. Te zwierzęta okazują sobie przyjaźń. Piją wodę z tego samego zbiornika. Wspólnie się pożywiają. Jeden gatunek przyjaźni się z drugim. Spotkaliśmy zaprzyjaźnionych reprezentantów tak zwanych ‘naturalnych wrogów’. Myślę, że uczą człowieka zachowań społecznych i duchowych. Boskość każdego z nich była oczywista, jasna i czysta. Wracając do Kampali opisywaliśmy sobie ich charaktery i cechy, jak również prezentowaną przez nich współpracę”. 
   Baba wielokrotnie powtarza, że wszystkie zwierzęta z wyjątkiem człowieka trzymają się swojej dharmy, swojej prawdziwej natury i celu życia. Lew nie zmienił zasad. Ale boska natura człowieka przekształciła się w ludzką, a potem spadła na poziom bestii, a nawet jeszcze niżej, w ciemną i ponurą krainę demonów i diabłów. Baba pokazywał nam, że żaden ptak ani zwierzę nie zszedł z drogi swych naturalnych obowiązków i przyjętych zasad właściwego postępowania, jak to zrobił ku swojemu wstydowi człowiek. Towarzystwo Baby, Wielkiego Nauczyciela, było doprawdy niespotykaną okazją poznania tajemnic ewolucji oraz rozwoju ludzi i zwierząt, podczas gdy za oknami samochodu przepływała panorama nieposkromionej natury.

Baba, odpowiadając na modlitwy, łaskawie przedłużył Swój pobyt w Kampali. Ale Afryka nie chciała się z Nim rozstawać. Ludzie mieli nadzieję, że intensywność modlitw skłoni Bhagawana do ponownego odłożenia wyjazdu. Grupy wielbicieli przylatywały wyczarterowanymi samolotami z Mwanzy w Tanzanii, Dar-es-Salaam, Mombasy i z innych odległych miast, modląc się, aby Bhagawan odwiedził ich przed wyjazdem do Indii. Każdej innej osobie byłoby trudno odsunąć od siebie tę powódź miłości i trzymać się planu. Ale Baba jest wszędzie, nie tylko w miejscu, w którym doświadczamy Jego fizyczności. Potrafi pocieszyć i przekonać ludzi modlących się o Jego obecność znakami i znaczącymi dowodami.
   Trzynastego, jeszcze przed świtem, tysiące osób zebrało się w obszernym pomieszczeniu wzniesionym obok bungalowu dr. Patela. Rozniosła się wiadomość, że Baba wyjeżdża czternastego rankiem, a każda z tych osób chciała się zanurzyć w błogości płynącej z bhadżanów i w świętości darszanu. Z Jinji, Mbale, Kakiny, Mbarare, Masaki, Igaje, Kabale i z innych wiosek, w których Organizacja Służebna Śri Sathya Sai i jej sekcja kobieca prowadziła wybrane programy (np. bhadżany), a także z wielu osad, w których dowiedziano się o zstąpieniu Pana na Ziemię, ludzie w których sercach jaśniał Bóg, pospieszyli do Kampali w poszukiwaniu upragnionego darszanu.

Od ósmej do dziesiątej rano Baba spacerował wzdłuż rzędów mężczyzn i kobiet, obdarzając ich Swoją łaską. Stawał pośrodku modlących się grup, by  fotografować się z nimi i spełniać ich życzenia. Niektórzy składali ręce jak Hindusi i klękali w geście adoracji. Ten widok wywoływał łzy radości, przypominając nam słowa Baby wypowiedziane w Bombaju, że obejmie wkrótce wszystkie kontynenty Swoją uniwersalną, jednoczącą miłością. Doświadczane przez nas w tym momencie uniesienie pogłębiło się jeszcze bardziej, niektórzy z nich zaczęli płakać, gdy Baba czule klepał ich po plecach. Dowiedzieli się, że wyjeżdża następnego dnia  i pytali: „Kiedy przyjedziesz ponownie?”. Nawet policjanci pełniący służbę w miejscach pobytu Baby starali się ukryć swój smutek. O mało nie pękło mi serce. Zacząłem płakać na widok muskularnych dwumetrowych policjantów ocierających łzy, z pustką w oczach w chwili, gdy Swami wsiadał do samochodu.
            Wieczorna sesja bhadżanowa również zgromadziła mnóstwo ludzi. Baba ofiarował im wielogodzinny darszan. Wielu chorych otrzymało od Niego rzadki dar wibhuti, podczas gdy inni cieszyli się czułym klepnięciem Jego dłoni w głowę lub w plecy – dłoni kształtującej losy milionów.
 
Cd. części 2
Rozdział 6
Służ swojemu ‘ja’
Rozmowa z delegatami z Kampali, Jinji, Nairobi, Mbale, Eldoret, Nakuru, itd., 9.07.1968 r.
    Powinniście mieć zasady, reguły, konstytucje. Muszą wam one pomóc sprawnie wykonywać pracę. Nie powinny przeszkadzać ani kreować kłopotów, lecz być jak obwałowania kierujące potok do morza. Jeśli mocno wierzycie w wartość zadań w które się angażujecie, jeśli szczerze wykonujecie swoją służbę, wtedy zasady nie są takie ważne. Pamiętajcie, że służenie innym jest obowiązkiem, jesteście to winni sobie. Bardzo potrzebujecie radości płynącej ze służenia. Tej radości nie można opisać słowami.
   To, co nazywacie ‘służbą’ na rzecz innych jest przede wszystkim ‘służeniem’ sobie. Najlepiej służycie sobie służąc jak najlepiej innym. Usuwając niedolę otaczających was istot, uwalniacie się od własnych nieszczęść.
    Krowa wpadła w głębokie bagno i desperacko walczyła o wydostanie się z niego. Grząskie błoto bezlitośnie wciągało ją. Te śmiertelne zmagania cieszyły wiejskich chuliganów. Przyglądali im się rozradowani i oklaskiwali bezradne zwierzę, zapadające się coraz głębiej i głębiej. Ciężkie położenie biednej krowy dostrzegł idący drogą mnich. Bez namysłu wskoczył w bajoro. Zanurkował w nim i stanął na nogi trzymając krowę w swych muskularnych ramionach. Wyniósł ją bezpiecznie z trzęsawiska i postawił na suchym lądzie. Potem spokojnie kontynuował swoją podróż. Miejscowi chuligani wyśmiewali się z niego, ponieważ popsuł im zabawę. Pytali, dlaczego ryzykował własnym życiem. Mówili cynicznie o jego wielkim ‘służebnym’ czynie. Mnich odpowiedział: „Nie pomogłem krowie. Pomogłem tylko sobie. Czułem w sercu jej straszliwe cierpienie. Musiałem się od niego uwolnić, skoczyć do bagna i uratować ją. Teraz jestem szczęśliwy. Mój ból minął”.
   Widząc cierpienie i mękę innych odczuwajcie je jako własne i usuwajcie je pomagając im. Pielęgnujcie współczucie, to najwyższa sadhana. Wedy deklarują: „Na karmanaa, na pradżaja, dhanena, tjagenaike amrtatwam aanuasuh – Nie dzięki odprawianiu obrzędów, nie dzięki potomstwu ani gromadzeniu ziemskich dóbr można zdobyć nieśmiertelność i doświadczyć jej. Zyskuje się ją jedynie poprzez wyrzeczenie”. Zrezygnujcie z wygód, poświęćcie swój czas i umiejętności na pomoc dla innych. To droga do nieśmiertelności. 
  Człowiek związany jest z jedną z trzech lin – gun, charakterystycznych dla natury. Tamasowy łańcuch głupich, szkodliwych pragnień prowadzących do lenistwa, zmysłowości i grzechu można nazwać łańcuchem żelaznym; radżasowy łańcuch ambicji, zdobywania, współzawodnictwa i dumy można nazwać łańcuchem miedzianym; sattwiczny łańcuch pokory i prostoty wyzwalający dobro i prawość również jest łańcuchem, aczkolwiek złotym. Wszystkie trzy krępują człowieka. Człowiek musi stać się czysty, bez żadnych cech. Słowo ‘guna’ oznacza linę i związanie. Aby uwolnić się z pętających was więzów przyjmijcie jedną z dwóch taktyk:
1. Zanurzcie się w poczuciu ‘dasoham – jestem sługą’ i systematycznie zmniejszajcie swą wielkość, dopóki łańcuch nie spadnie i nie odzyskacie wolności. To droga bhakty, człowieka kochającego Boga, sługi, droga złożenia ‘ja’ u stóp Najwyższego Boga, droga szczerego oddania, droga Prahlady niemającego własnej woli ani myśli.
2. Rozwijajcie się z uczuciem, że jesteście  Śiwą – Śiwoham, że jesteście Bogiem, wiecznym Absolutem. Staniecie się wówczas ogromni, wszechobecni i wielcy, a łańcuch nie będzie w stanie was objąć. Pęknie i będziecie wolni.
  Wyobrażajcie sobie Boga jako mieszkańca najwyższego piętra wysokiego domu. Jedynych schodów, po których możecie do Niego dotrzeć, strzeże nieokiełznany pies – majaMaja jest potworem niewiedzy, każącym wam wierzyć, że ulotne jest stałe, że wieczność nie istnieje. Pies was nie zrani, jeśli w odpowiedzi na wasze modlitwy Pan zejdzie na dół i zabierze was ze Sobą na górę. Zależy, jak postępuje bhakta. Kiedy błaga, modli się, tęskni, Bóg schodzi do niego i obsypuje go łaską. Bhakta przypomina żałośnie miauczącego, nie ruszającego się kociaka. Kotka biegnie do niego, podnosi go łagodnie w zębach i zanosi w bezpieczny kąt. To dlatego bhakti opisywane jest często jako koci sposób zbliżania się do Boga. Inną metodą dotarcia do Mistrza jest zostanie Jego dokładnym odbiciem. Poznaj Mistrza i stań się Mistrzem. Brahmawid Brahmaiwa bhawati – Ten, kto poznał Brahmana staje się Brahmanem. Mędrzec rozumiejący, że jest Wiecznym Absolutem, staje się Absolutem. Maja nie odważa się wprowadzać go w błąd. To trudna droga, którą pielgrzym przechodzi samotnie. Przypomina młodą małpę, trzymającą się mocno matki przeskakującej z gałęzi na gałąź. Nie ma tu miejsca na matczyną łaskę. Dlatego ta droga nazywana jest drogą młodej małpy. 
   Nieprzywiązanie jest pierwszym krokiem, zarówno jeśli chodzi o ścieżkę miłości do Boga, bhakti, jak i o ścieżkę mądrości, dżńany. Człowiek zbawia sam siebie dzięki własnym zdecydowanym wysiłkom. Inni mogą jedynie wskazywać mu drogę. Cesarz Harisćandra, zdecydował trzymać się prawdy, stracił królestwo, wolność, rodzinę i w końcu musiał służyć jako stróż w krematorium. Kiedy patrzył na palone zwłoki, uświadomił sobie, że sam dla siebie jest przyjacielem i sam dla siebie jest wrogiem. Rodzice, mąż, żona, krewni i dzieci są tymczasowymi, przemijającymi sprzymierzeńcami czy wsparciem. Jedynym twoim przyjacielem jesteś ty sam. Wszyscy inni mają takie lub inne motywy przyjaźnienia się z tobą.
 Młody człowiek codziennie odwiedzał nauczyciela mieszkającego na obrzeżach miasta. Otrzymywał od niego lekcje duchowej odnowy. Zawsze o zmierzchu wracał do domu. Jednak pewnego wieczoru mistrz poprosił go, żeby z nim został. Młodzieniec odmówił twierdząc, że jego nieobecność w domu, nawet przez jedną noc, bardzo zasmuci rodziców i żonę. Guru odrzekł na to, że człowiek kocha innych dla własnego dobra oraz że nikt nie kocha innych bardziej od siebie. To nie przekonało młodego człowieka. Powiedział, że jego rodzice i żona są ogromnie do niego przywiązani i że nie przeżyją, jeśli spotka go coś złego. Guru, mówiąc: „Sprawdźmy to”, podał mu pigułkę z poleceniem, by połknął ją po dotarciu do domu. Wyjaśnił, że upadnie jak martwy, ale będzie słyszał i rozumiał wszystko co będzie się wokół niego działo.
   Gdy młodzieniec zgodnie z poleceniem nauczyciela połknął pigułkę i osunął się na podłogę, rodzice krzyczeli z bólu. Żona głośno płakała. Przyszło wielu sąsiadów, lecz któż mógł uśmierzyć ich cierpienie? Nagle na scenie ukazał się guru i gdy dowiedział się o przyczynie tego poruszenia, powiedział, że młodzieńca można uratować w prosty sposób. Poprosił o szklankę wody. Trzymając ją w ręku trzykrotnie obszedł leżące ciało i oznajmił: „Każdy kto chce uratować tego młodzieńca musi wypić wodę z tej szklanki. Ten kto to zrobi umrze, ale młody człowiek wróci do życia!”. Poprosił matkę, żeby ją wypiła, ale matka odpowiedziała, że ma jeszcze inne dzieci, którymi musi się opiekować: córkę, która się zaręczyła i drugą, brzemienną. Potem wycofała się w odległy kąt. Ojciec również znalazł wytłumaczenie. Żona była jedynym dzieckiem swoich rodziców i nie chciała zadawać im bólu. Nikt z nich nie był gotowy poświecić życia, aby go uratować. Naradzali się przez jakiś czas i w końcu wyszli z propozycją: „Czcigodny nauczycielu. Wybudujemy ci wspaniały grób i będziemy cię tam wielbili, mając w pamięci wielki akt twojego poświecenia. Prosimy cię, wypij wodę i przywróć naszego syna do życia!”. Wtedy syn wstał, a ponieważ zrozumiał, że guru mówił prawdę, porzucił ognisko domowe, został pustelnikiem i służył swojemu nauczycielowi.
 Wy również musicie rozwinąć w sobie uczucie nieprzywiązania. Bądźcie przywiązani do pracy, ale nie do jej owoców. Pozostawcie je Bogu. To On was skłania do pracy, to On czyni ją możliwą. Dlatego pozwólcie Mu przyjąć jej owoce. Słupy dźwigające lampy oświetlają siebie i ulicę. Podobnie, żyjąc w miłości i prawdzie będziecie świecić i rzucać światło wokół siebie i na wszystkich, którzy są blisko was.
   Zbierajcie się razem jako jednakowo myślący ludzie i chociaż raz w tygodniu urządzajcie sesje bhadżanowe. Przynajmniej raz w miesiącu czytajcie pisma święte lub dyskursy poświecone duchowości. Wypełniajcie czas dobrymi pracami, dobrymi myślami i dobrą lekturą. Stwórzcie w waszych miastach i wioskach trwałe zalążki ‘dobrego towarzystwa’ i utrzymujcie je w zgodzie.
  W Bombaju, w Dharmakszetrze, powstało Międzynarodowe Centrum Organizacji Sathya Sai. Możecie się z nim kontaktować, prosić o rady i przewodnictwo. Tutaj, w Afryce Wschodniej, padła propozycja powołania w ugandyjskiej Kampali wspólnej Organizacji Służebnej Sathya Sai. Jej zadaniem będzie prowadzenie i doradzanie organizacjom w Kenii. W Tanzanii i Ugandzie zostaną powołane oddzielne organizacje z wiceprzewodniczącymi i sekretarzami z Nairobi, Dar-es-Salaam i Kampali. Będą szkolić ochotników i liderów bhadżanowych, wspierać nagasankirtany (chóralne śpiewanie imion Boga na ulicach) oraz sponsorować różnego rodzaju prace służebne, np. medyczne i prawne, wśród Afrykanów i Hindusów, w miarę dostępności zasobów ludzkich. Z takim samym zapałem powinny celebrować święte dni wszystkich religii. Każda uprawa przynosząca człowiekowi pokarm wymaga opieki i uwagi. Dlatego należy czcić każdą religię uwznioślającą człowieka.
cdn. tłum. J.C.
[1] Pandal – tymczasowa konstrukcja, rodzaj namiotu wznoszonego w Indiach na uroczystości religijne.
[2] Trawa słoniowa –  okazała trawa kępowa, jest też nazywana miskantem olbrzymim lub trzciną chińską.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.