Uduchowiona medycyna

Wpływ Sathya Sai Baby na praktykę lekarską
Kompilacja i edycja: Judy Warner


Bhagawan i kardiochirurg

Dr Choudary Voleti

Każdy człowiek powinien mieć dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej i do wykształcenia.          
  Urodziłem się w stanie Andhra Pradesh w miasteczku Chittor, położonym zaledwie 160 km od aśramu Sathya Sai Baby w Puttaparthi, a mimo to aż do pięćdziesiątego roku życia nie miałem pojęcia o istnieniu Swamiego. W Jego ramiona dostałem się poprzez wyjątkowy szpital jakim jest Instytut Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai.  
O moim losie zdecydował ojciec. Mając dobre intencje namówił mnie na studiowanie medycyny, chociaż chciałem być inżynierem. Na studiach postanowiłem, że zostanę kardiochirurgiem. Ponieważ w Indiach istniało niewiele programów kardiochirurgicznych, przyłączyłem się do grupy indyjskich lekarzy migrujących do ziemi obiecanej, jaką były dla nas stare, dobre Stany Zjednoczone. Dzięki boskiej łasce i ciężkiej pracy udało mi się ukończyć szkolenie i znaleźć dla siebie miejsce w tym zawodzie, najpierw w Nowym Jorku, a potem w Los Angeles.
   Pochodzę z bardzo religijnej rodziny i głęboko wierzę w Boga. Bardzo dziękuję rodzicom, że zaszczepili we mnie tę wiarę od najmłodszych lat. Chociaż odniosłem w życiu wielki sukces zawodowy i osobisty, wciąż byłem rozdrażniony, zdezorientowany i brakowało mi wewnętrznego spokoju. Nieustannie pamiętałem, że przeciętny Hindus nie ma dostępu do opieki zdrowotnej. Rozpowszechnienie chorób serca wśród ludzi ze wszystkich warstw społecznych, skłaniało mnie do szukania dróg, dzięki którym mógłbym służyć indyjskiemu społeczeństwu. Wziąłem udział w kilku międzynarodowych konferencjach, dzięki którym uzyskałem aktualne informacje dotyczące rozwoju kardiochirurgii na świecie. Dały mi one również sposobność śledzenia postępów kardiochirurgii w Indiach. Chociaż cieszył mnie fakt, że specjalizacja ta zawitała do mojej ojczyzny, to bulwersowała świadomość, że szybko przekształciła się ona w produkt komercyjny, dostępny jedynie dla nielicznych osób, zajmujących wysoką pozycję społeczną. Chociaż w latach osiemdziesiątych kilkakrotnie wracałem do Indii, żeby przeprowadzać operacje, szybko poczułem się rozczarowany zapewnianiem pomocy jedynie osobom bogatym. Byłem głęboko poruszony niemożnością pomagania zdesperowanym biednym ludziom. 
   Każdy kto znajdzie się w kręgu oddziaływania Bhagawana uświadamia sobie dwie rzeczy: nic nie dzieje się bez Jego błogosławieństwa i wszystko wydarza się w swoim czasie. Kiedy usłyszałem o tym niezwykłym szpitalu zapewniającym pacjentom bezpłatne, nowoczesne sposoby leczenia chorób serca, nerek i oczu, bez względu na ich pozycję społeczną, kolor skóry i wiarę, byłem zarówno zafascynowany jak i uszczęśliwiony. Zafascynowany, ponieważ okazało się, że w Indiach przeprowadza się drogie zabiegi kardiochirurgiczne i uszczęśliwiony, ponieważ była to moja droga służenia Hindusom. Bardzo zaangażowałem się w tę sprawę, ale nie miałem pojęcia, że kryje się za tym boska ręka.
   Moim pierwszym odczuciem na widok szpitala wznoszącego się w dziewiczym, wiejskim otoczeniu na obszarze 42 hektarów, było niedowierzanie. Budynek przypominał raczej architektoniczny zabytek niż zwykły szpital. Wiadomo jednak, że pierwsze wrażenia wywołane widokiem szpitala kształtują postawę pacjentów.
   W listopadzie 1990 r., podczas uroczystych obchodów Swoich 65 urodzin, Bhagawan ogłosił, że wybuduje go w ciągu dwunastu miesięcy. Zgodnie z boskim rozkazem Instytut Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai, określany czasami jako Szpital Superspecjalistyczny, liczący 90 000 m², został wzniesiony dokładnie w ciągu roku. Pierwszego dnia, jako jedyne, wykonano zabiegi na otwartym sercu. Piętnastu architektów potrzebowało pięciu miesięcy, żeby ukończyć plany. Podczas pozostałych siedmiu indyjska firma budowlana prowadziła prace konstrukcyjne. W Los Angeles należę do grupy planującej powołanie ośrodka medycznego mającego zapewnić pacjentom wysoce specjalistyczną opiekę zdrowotną, bardzo podobną do opieki w Instytucie Nauk Medycznych Śri Sathya Sai. Stworzenie planu zajęło nam trzy lata. W uprzemysłowionym kraju wybudowanie takiego szpitala trwa siedem lat. 
   Pomijając teren utrzymany w wielkim porządku i czystości, pierwszą rzeczą przyciągającą uwagę obserwatora jest wszechobecne piękno i niepowtarzalna architektura budowli. Budynek reprezentuje niezwykłe połączenie formy i funkcjonalności, jest piękny i monumentalny. Gmach centralny jest jak tułów, a dwa skrzydła po obu jego stronach są jak ramiona Bhagawana obejmujące fizycznie i duchowo pacjentów, ich rodziny, gości i zatrudnione osoby. 
   Pierwszym pomieszczeniem do jakiego wchodzimy jest sala modlitewna w gmachu centralnym. Jej wielkość i spektakularne piękno przysłania jedynie mający duchową siłę granitowy posąg Pana Winajaki. Panująca w niej subtelna atmosfera przenika cały szpital. Poza czystymi i dobrze wywietrzonymi korytarzami, na każdym kroku widoczny jest porządek i harmonia, co nie zawsze ma miejsce w innych szpitalach specjalistycznych. Po obu stronach gmachu głównego mieszczą się trzy specjalizacje. Wszystkie oddziały są wyposażone w najnowocześniejsze urządzenia, takie same jak w innych szpitalach specjalistycznych na świecie. Oto boski paradoks: szpital jest nowoczesny i wysublimowany, a jednocześnie bezpłatny.

Szpital Bhagawana stanowi przykład dla swiata, zapewniając ubogim opiekę medyczną na najwyższym poziomie oraz duchowe wsparcie. Nie oszczędzano na wyposażaniu oddziałów. Najnowocześniejszy sprzęt łączy się z najwyższą etyką pracy zatrudnionych tu osób. Można wyraźnie zauważyć, że pomimo różnorodności geograficznego pochodzenia i używanych języków, łączącą ich nicią jest pragnienie praktykowania nauk Bhagawana:
Ręce niosące pomoc są świętsze od modlących się ust.
Tajemnica szczęścia nie polega na tym, by robić co się lubi, ale lubić to, co robić należy.
Wiedz, że zawsze jestem z tobą, mobilizuję cię i prowadzę.
Żyj nieustannie w tej stałej Obecności.
    Dyrektor placówki, dr Safaja, który od samego początku brał udział w projektowaniu szpitala, nazywa go słusznie ‘świątynią uzdrowiania’. Pacjent jest w niej uwalniany od dolegliwości, a jednocześnie uzdrawia się jego umysł i umacnia duchowo. Pacjenci odczuwają, że otrzymali nowe życie i odnaleźli cel egzystencji. Jakość opieki jest nadzwyczajna, a rezultaty porównywalne z wynikami przodujących szpitali na świecie. Mocno wierzę, że pracownikami kierują zawsze obecne, choć niewidzialne ręce Boga. Zobaczywszy szpital i jego wyposażenie uświadomiłem sobie, że oto sen stał się jawą. Mogłem w końcu spełnić swoje pragnienie niesienia pomocy mniej ode mnie szczęśliwym rodakom.
   Podczas swojej pierwszej wizyty w Puttaparthi miałem okazję wzięcia udziału w audiencji udzielonej przez Bhagawana. Kiedy prosiłem Go pokornie, aby pozwolił mi służyć w szpitalu, Bhagawan odpowiedział uprzejmie, że to mój szpital i mogę w nim nieskrępowanie działać. To podsunęło mi pomysł rekrutacji profesjonalistów, mających doświadczenie z pacjentami cierpiącymi na choroby kardiologiczne. Stworzyłem listę ludzi, którzy nie słyszeli wprawdzie o Bhagawanie i nigdy nie byli w Indiach, ale łączył ich duch bezinteresownej służby. Uświadomiłem sobie, że tym, co jednoczy cały zespół jest właśnie chęć bezinteresownego służenia.

W ciągu ostatnich pięciu lat udało nam się utworzyć zespoły składające się z kardiologów, kardiochirurgów, kardioanestezjologów oraz personelu pomocniczego z całych Stanów, zaangażowanych w opiekę osób chorych na serce.

 Przyjeżdżamy i pracujemy w szpitalu Bhagawana kilka razy w roku. Główną intencją zespołów jest współpraca z istniejącym już gremium lekarskim, działanie w ramach grupy dzielącej te same ideały oraz poszerzanie posiadanej wiedzy. 

Każdy wyjazd, będący okazją służenia biednym, daje mi poczucie głębokiego spełnienia i umacnia mnie duchowo.

Wkrótce po powrocie do Los Angeles, zanim zdążyłem dostosować się do innej strefy czasowej, rozpocząłem przygotowania do następnej wyprawy. Podczas pobytu w Puttaparthi Bhagawan aranżował plan dnia, zaspakajając moje potrzeby osobiste i duchowe. Jego poranny darszan jest bardzo odświeżającym doświadczeniem. Kiedy praca nie pozwalała mi na uczestniczenie w wieczornych darszanach i bhadżanach, Swami delikatnie zwracał uwagę, że „obowiązek ma pierwszeństwo przed oddaniem”. Zwykle nie miałem pojęcia o kolejnym pacjencie, któremu będę pomagał, chyba że otrzymywałem od Bhagawana określone instrukcje. W duchu oddania tożsamość pacjenta nie jest istotna.
    Jednym z najbardziej imponujących aspektów służenia w tym szpitalu jest gorliwość i bezinteresowna służba pełniona przez pracowników. Uważam siebie za szczęśliwca, że przynależę do nich. Na początku zaobserwowałem, że nie wszyscy zatrudnieni są wielbicielami Bhagawana. Odnosiło się to zwłaszcza do internistów. Pracowali tutaj z wielu osobistych względów, lecz ich oddanie dla pracy i troska o dobro pacjentów wydawały się być równie mocne jak u pracowników wielbiących Bhagawana. W miarę upływu czasu każda osoba pracująca w szpitalu stawała się żarliwym wielbicielem Baby. Jedna z moich wizyt wypadła na ostatni tydzień marca. Po obchodach święta Śiwaratri, przypadających na koniec lutego, Bhagawan wyjechał z Puttaparthi, z ‘miejsca pracy’, do ‘domu’ w Brindawanie.

Zwykle, jeśli pozwalał na to czas, pracownicy szpitala przynajmniej raz dziennie czekali niecierpliwie na darszan i na bhadżany.

Jednak w czasie tych ostatnich dziesięciu dni byłem świadkiem intensywnej, bezinteresownej służby pełnionej w warunkach najtrudniejszych. Bez Bhagawana aśram przypomina miasto duchów. W dzień temperatura rosła do 320 C. Pustynny upał, przenikający do mieszkań, stawał się uciążliwy nawet przed świtem i po zmierzchu, a więc w czasie, gdy spodziewamy się ulgi. Jedynym klimatyzowanym miejscem był szpital. Oczekiwana ulga miała pojawić się za trzy miesiące, wraz z powrotem Bhagawana i z początkiem monsunu. W tym okresie szpital funkcjonował na pełnych obrotach, niepomny na przeciwności.
  Nie mogłem pracować dłużej niż dziewięć dni. Byłem fizycznie i duchowo wyczerpany. Zauważyłem jednak, że pracownicy szpitala zachowują zwykły spokój i sprawnie wykonują wszystkie swoje obowiązki. Ich niezachwiana wiara w Bhagawana i duch służenia ludziom pozbawionym przywilejów zdawały się przeprowadzać ich przez tę próbę. Oczywiście, kilku szczęśliwców dysponujących czasem i środkami jeździło do Brindawanu. Pracownicy szpitala w ciągu dnia są nieustannie zajęci, a wieczorem szukają rozrywek. Pewnego wieczoru wykonali złożony program składający się z konkursu bhadżanowego i z pokazów mody w wykonaniu wszystkich mieszkających tu dzieci. Nie muszę mówić, że poziom wykonania był bardzo wysoki. Mój zachwyt wzrósł jeszcze bardziej, gdy dowiedziałem się, że uczestnicy nie robili żadnych prób, a mimo to byli zgrani tak, jak gdyby wielokrotnie ćwiczyli przy akompaniamencie muzyków. Według mnie wskazuje to jasno na ich szczerość oraz na fenomen ukrytej dłoni Bhagawana, Boskiego Dyrygenta.
     Podczas jednej z moich wizyt stałem się elementem boskiej lili Pana. Pewnego ranka zaprowadził mnie do bardzo zdrowo wyglądającego mężczyzny, mogącego mieć trzydzieści lat i polecił zrobić mu operację serca. Po przyjściu do szpitala postanowiłem przejrzeć w komputerze jego dokumentację medyczną. Przekonałem się, że nie przeszedł badań i co więcej, nie widział go żaden lekarz. Wykonaliśmy więc badania, nie pomijając angiogramu i przekonaliśmy się, że wszystkie główne arterie jego serca były w znaczącym stopniu zablokowane. Pacjent przeszedł bez powikłań operację wszczepienia czterech bajpasów. Od tamtej pory byłem świadkiem wielu innych zadziwiających przypadków, kiedy Bhagawan interweniował w ostatniej chwili, ocalając życie wielbiciela. Pewnego ranka podczas darszanu zapytałem Bhagawana o te interwencje i o moją rolę w tych cudach. Odpowiedział: „Chirurg jest tak dobry jak Jego instrument”. 
   Grupa dawnych studentów Bhagawana pracujących w szpitalu zdaje się nieustannie powiększać. Odnosiłem wrażenie, że wykonują czynności przekraczające zakres ich obowiązków i zawsze angażują się w pełni, aby mieć pewność, że wszystko w szpitalu przebiega zgodnie z planem. Podczas jednej z moich licznych wizyt studenci zatrudnieni w szpitalu postanowili zorganizować wystawę o zdrowiu. Wielu z nich pracowało dzień i noc, a duża grupa trudziła się bez przerwy przez 36 godzin, żeby zmieścić się w czasie. Kiedy zadanie zostało zakończone, odbyła się spektakularna prezentacja, umożliwiająca zwiedzającym poznanie różnych aspektów medycyny. Otworzył ją Bhagawan. Niektóre wzorce chorobowe zaprezentowano na plakatach i na modelach różnych części ciała. Położono też nacisk na prewencję. Można było wejść do modelu serca i śledzić przepływającą przez niego krew. Dzięki temu funkcje serca stały się dla zwiedzających bardziej zrozumiałe. Podobne prezentacje odnosiły się do chorób oczu i nerek. 
    Bhagawan jest medyczną zagadką. Od 55 lat waży dokładnie 49 kg (108 funtów). Jego ciśnienie krwi wynosi zawsze 110/70 mmHg, bez żadnych wahań fizjologicznych związanych z wiekiem, czy ze stanem emocjonalnym. Dwa miesiące temu miałem okazję zbadać puls Bhagawana. Bił równo 63 razy na minutę. Nawet gdy osiągnął siedemdziesiąty piąty rok życia nie zaszły w Jego organizmie fizjologiczne zmiany związane z wiekiem. Ma gęste, czarne, kręcone włosy. Odczytuje bez okularów nawet najdrobniejszy druk. Nikt nigdy nie widział, żeby spał. Przeżywa dobę na 300 kaloriach. Ciało potrzebuje dziennie na samą tylko egzystencję, pozbawioną wszelkiej aktywności fizycznej, 20 kalorii na 1 kg masy ciała. Mimo to Bhagawan pracuje od świtu do zmierzchu i od zmierzchu do świtu. Byłem tym tak zdumiony, że zapytałem Go jak można przeżyć na 300 kaloriach. Odpowiedział po prostu, że my konsumujemy energię, a On ją stwarza. Podczas wystawy poświęconej zdrowiu szef okulistyki rutynowo zbadał oczy Swamiego i był zaskoczony odkryciem, że przypominają oczy nastolatka, wolne od zmian pojawiających się w miarę upływu lat w soczewce i siatkówce.
   Kiedy Bhagawan doznał złamania szyjki kości udowej, to ku najwyższemu zdumieniu lekarzy już trzy dni później chodził podczas darszanu. Zwykły śmiertelnik, żeby stanąć na złamanej nodze, potrzebuje od czterech do pięciu tygodni. Kiedy spytałem Go o te fizyczne różnice, powiedział, że jest to sprawa panowania umysłu nad ciałem. Stwierdził również, że Jego boskie moce są przeznaczone jedynie dla ludzkości i że nigdy nie wykorzystuje ich dla siebie.
     Bhagawan instruuje ludzi, żeby nie jedli mięsa, nie pili alkoholu i powstrzymywali się od palenia papierosów. Radzi spożywać z umiarem pokarmy wegetariańskie. Nie żyjecie po to, żeby jeść, lecz jecie po to, by żyć. Pewnego dnia tłumaczył nam, że indyjski chleb pieczony nad ogniskiem posiada zaledwie 70 kalorii oraz że ten sam chleb smażony na oleju ma ich 170. Tłumaczył również, że powinniśmy wypijać co najmniej sześć szklanek wody dziennie, żeby zrekompensować utratę płynów wywołaną poceniem się, oddychaniem i oddawaniem moczu. Opisywał zniszczenia wywołane przez wysoki poziom cholesterolu oraz omawiał przypadki wysokiego ciśnienia krwi i udarów. Rozległość i głębia Jego wiedzy medycznej jest zaskakująca. Podczas pierwszej audiencji udzielonej zespołowi kardiologów, mówił tak dużo o operacjach serca, że byliśmy zaskoczeni. Opowiedział nam o pierwszej udanej operacji na otwartym sercu wykonanej w 1953 r., wspomaganej przez pompę płuco-serce. Wytłumaczył również naszemu technikowi obsługującemu podobną maszynę jak ważne są połączenia przewodów i że trzeba bardzo uważać na mogące się w nich pojawić pęcherzyki powietrza. Te szczegóły znane są jedynie ludziom pracującym z tymi maszynami na co dzień.
   Bhagawan mówi, że umysł i lekarze odpowiadają za 90% chorób. Stres życia w tak zwanym cywilizowanym społeczeństwie jest przyczyną większości dolegliwości, m.in. wysokiego ciśnienia krwi, zespołów lękowych i syndromu chronicznego zmęczenia, najmniej z nich wszystkich poznanego. W jednej z książek poświęconych patologii napisano: „Smutek, który nie rozpływa się we łzach, wywołuje płacz innych organów”. Środowisko medyczne jest w pełni świadome spustoszeń wywołanych przez nowe szczepy bakterii niewrażliwe na antybiotyki. Ów scenariusz jest wynikiem bezkrytycznego stosowania tych leków. Jak mówi Bhagawan, to umysł i lekarze wywołują większość chorób gnębiących współczesne społeczeństwa. Istnieje wiele sposobów zmniejszania poziomu stresu. Moje są proste i praktyczne. Robię wszystko co mogę w danych okolicznościach, a resztę pozostawiam Bogu. On zawsze pomaga potrzebującym. Medytacja i joga są dwoma innymi bardzo efektywnymi praktykami radzenia sobie ze stresem.
    Zawodowo należę do tej grupy chirurgów, którzy mają do czynienia z bardzo poważnymi przypadkami medycznymi, zagrażającymi życiu człowieka. Zdarza się, że szybko ulegamy dumie i egoizmowi, stając się rozkapryszonymi primadonnami. Krąży żartobliwe pytanie: W jaki sposób kardiochirurg wkręca żarówkę? Wszystko co musi zrobić, to ją trzymać – wkręci się sama, ponieważ wokół niego kręci się cały świat. Przez długi czas ja również miałem napompowane ego i fałszywe poczucie rzeczywistości. Odkąd przyszedłem do owczarni Bhagawana, uświadomiłem sobie niepewność w jakiej działają kardiochirurdzy. Aby zrozumieć starożytną maksymę: „Człowiek tnie, Bóg leczy”, musiałem kilkakrotnie przyjeżdżać do Puttaparthi i otrzymać kilka audiencji Sai Baby. Pojąłem, że powinienem robić wszystko co mogę, a Bóg zajmie się resztą.
  Moja podróż do Puttaparthi w lipcu 1999 r. stanowiła doskonały przykład tego, jak realizuje się boski plan. Kiedy podjąłem decyzję i ustaliłem datę podróży, niecierpliwie oczekiwałem spotkania z Bhagawanem. Tym razem miałem szczęście lecieć prosto do Bangalore. Dzięki temu uniknąłem nie tylko dziewięciogodzinnej przerwy w Singapurze, ale również ominąłem Madras. Chociaż sama wizyta w święto Guru Purnima jest prawdziwym powodem do wzruszenia, to podróż ta była jeszcze bardziej ekscytująca, ponieważ wiedziałem, że Bhagawan planuje wybudowanie w Bangalore kolejnego szpitala superspecjalistycznego i miałem obejrzeć wybrane przez Niego miejsce. Sama wizyta w święto Guru Purnima jest prawdziwym powodem do wzruszenia. Około 13:00 skończyłem oglądać piękne miejsce pod przyszły szpital na przedmieściach Bangalore. Po dwugodzinnej stresującej jeździe samochodem dotarłem do aśramu. Odświeżenie zajęło mi kilka minut, a potem w drodze na darszan usłyszałem niebiańską muzykę zaczynającą płynąć z Poornachandry. Wbiegłem tam z bijącym sercem, gorączkowo szukając wzrokiem Bhagawana. Chwilę potem spoglądałem w Jego jaśniejącą, uśmiechniętą twarz. Natychmiast upadłem Mu do stóp i otrzymałem wspaniały padanamaskar. Gdy w końcu wstałem, Baba troskliwie zapytał mnie jak przebiegła podróż. Potem odszedł dalej. To krótkie spotkanie było przeżyciem o jakim marzyłem od chwili wyjazdu z domu. Jedynie On potrafił sprawić, że przebiegło tak gładko, jak gdyby zdarzyło się już wielokrotnie przedtem i zostało dobrze przećwiczone.
    Po podnoszących na duchu bhadżanach, śpiewanych przez studentów, zostaliśmy zaproszeni do mieszkania Swamiego. Model architektoniczny nowego szpitala zapierał dech w piersiach swoim pięknem i rozmachem. Baba rozmawiał z nami o szczegółach projektu. Dbając o naszą wygodę, poprosił, żebyśmy usiedli na sofie. Gdy spotkanie dobiegło końca, wstając odruchowo wyciągnęliśmy ręce, żeby pomóc Jemu wstać. Okazało się to zbyteczne. Ku naszemu najwyższemu zdumieniu, zanim zorientowaliśmy się co się dzieje, Baba już stał, a Jego ręce, wznoszące się nad nami, łagodnie nas podnosiły. Gdy wychodziliśmy, Bhagawan poprosił mnie o zbadanie pewnego pacjenta. 
   Ów pacjent był długoletnim wielbicielem całkowicie oddanym Bhagawanowi. Przez ostatnie dziesięć lat prowadził w Afryce dom dla niepełnosprawnych i osieroconych dzieci. Trzy lata temu, podczas wieczornego dyskursu Swamiego nagle upadł, jego serce przestało bić. Baba przywrócił go do życia. Pozostawał zdrowy przez następne trzy lata i kontynuował swoją służbę dla niepełnosprawnych dzieci. Teraz zamierzał wrócić do domu. Jednak Bhagawan polecił mu pozostać na miejscu i zgłosić się do szpitala. Po zakończeniu badań okazało się, że ma poważnie zablokowane trzy ważne arterie serca i żeby żyć, musi przejść operację wszczepienia bajpasów. Lekarze uświadomili sobie także, że trzy lata temu, dzięki interwencji Bhagawana, przeżył ciężki atak serca. Bhagawan odwiedził szpital i upewnił go, że wykonana przeze mnie operacja odniesie sukces. Dowiedziałem się o tym wszystkim od pacjenta i od współpracujących ze mną lekarzy.
 Następnego ranka powiedziałem Swamiemu podczas darszanu, że pacjent wymaga zabiegu. Jak poprzednio, Bhagawan wyznaczył datę operacji na czwartek rano. Powiedział również, że wieczorem odwiedzi chorego. Zaraz po otwarciu szpitala Baba wizytował go co tydzień, ale przez ostatnich pięć lat pojawiał się rzadziej, przeważnie raz na pół roku. Doskonale znam emocje i entuzjazm wywołane chociażby przez plotkę, że Bhagawan zamierza złożyć wizytę. Wiem również, że nawet cień Bhagawana nie potrafi wskazać Jego kolejnego ruchu. Mając to wszystko w pamięci, podzieliłem się tą informacją jedynie z pacjentem i z dyrektorem szpitala. W czwartek rano na oddziale kardiologii panowało takie podniecenie, że dopiero po kilku minutach zorientowałem się, że przyjechał Swami i jest w pokoju pacjenta. Poświęcił prawie dziesięć minut na uspakajanie i pocieszanie wielbiciela. To była wzruszająca scena. Baba jaśniał miłością tysiąca matek, a pacjent był ogromnie tym poruszony.
 O 7:00 Bhagawan zapytał mnie, na którą godzinę wyznaczyliśmy operację. Powiedziałem, że zaczniemy około dziewiątej i że właściwa operacja zacznie się o 9:30. Polecił rozpocząć ją natychmiast. Już dawno temu nauczyłem się wypełniać instrukcje Baby bez kwestionowania Jego słów i bez usiłowania zrozumienia Go. Nie czekając zebrałem zespół. Gdy pacjent pojawił się na sali operacyjnej, zapytałem go co się dzieje. Przyznał, że przez całą noc odczuwał bóle w klatce piersiowej. Zapytałem, czy poinformował o tym pielęgniarkę lub lekarza dyżurnego. Odpowiedział szczerze, że modlił się do Bhagawana. Mając na uwadze informacje o stanie tętnic pacjenta, ostry ból w klatce piersiowej uznałem za wskaźnik zbliżającego się śmiertelnego ataku serca. Wtedy właśnie uświadomiłem sobie, że gdybyśmy poczekali z operacją do 9:30 miałoby to fatalne skutki. Operacja przebiegła pomyślnie i pacjent wracał do zdrowia bez powikłań. Po południu przekazałem te szczegóły Babie i przyznałem, że nie potrafię Go zrozumieć i mam zamęt w głowie. Odpowiedział mi na to pięknym, wszechwiedzącym uśmiechem.
    Pracowaliśmy sześć dni w tygodniu. Niedziela była na ogół dniem odpoczynku, porą na załatwianie osobistych spraw, na telefonowanie i odnawianie kontaktów ze światem zewnętrznym. Pewnej niedzieli nie czułem się dobrze, wciąż dochodząc do siebie po zmianie strefy czasowej i martwił mnie ból mięśni. Pragnąłem powiedzieć Bhagawanowi o zaręczynach mojej córki. Podczas darszanu miałem szczęście przyciągnąć Jego uwagę i poprosić o rozmowę. Niezwłocznie zabrał moją żonę i mnie do pokoju interview. To rzadki przywilej mieć całą uwagę Swamiego jedynie dla siebie. Zapytał o nasze dzieci. Z zapałem i entuzjazmem powiedziałem Jemu o zaręczynach córki. Zaaprobował datę ślubu i upewnił nas, że wszystko będzie dobrze. Zapytał: „Co robi ten chłopiec?”. „Jest prawnikiem” – odpowiedziałem. Natychmiast żartobliwie zauważył, że będą mieli sąd w domu. 
   Mówił o nowym szpitalu i dokładnym grafiku prac. Potem, z błyskiem w oku, zapytał o zaplanowane na ten dzień operacje. Łagodnie zaprotestowałem mówiąc, że to niedziela i że sala operacyjna jest zamknięta. Wtedy zaprosił nas do siebie na południowy obiad. Byliśmy bardzo podekscytowani. Gdy wstaliśmy, żeby wyjść, wręczył żonie przepiękny materiał z zaleceniem, aby zrobiła z niego sari i nosiła je podczas święta Guru Purnima. Seria niespodzianek nie kończyła się na tym. Dodał do materiału kopertę zawierającą sześćset rupii w nowiutkich banknotach na pokrycie kosztów szycia. Jego miłość tak przepełniała mi serce, że zacząłem płakać. Błogosławieństwa Bhagawana uwolniły mnie od ciężaru związanego ze ślubem. Jego niesamowita troska, aby złagodzić moje bóle mięśniowe, sprawiła, że poczułem ulgę i upewniłem się, że z moim zdrowiem nie dzieje się nic złego. Jego uprzejmość uwolniła mnie również od niepokoju o strój żony podczas święta. Było to co najmniej zdumiewające doświadczenie. To rodzaj miłości, którą może nas obdarzyć tylko On. Nie równa się z nią miłość nawet tysiąca matek i ojców.
  Odszukaliśmy odpowiedniego krawca, chociaż nie miał szyldu przed sklepem. Rytualne branie miary przebiegło bezboleśnie. Chociaż była niedziela przyrzekł nam, że przygotuje sari na wtorek wieczorem. Jedynym problemem było to, że Bhagawan dał nam 600 rupii, a krawiec wycenił swoją pracę tylko na 300.
  Znaleźliśmy się przed mieszkaniem Sai Baby dokładnie o 11:55. Do środka wprowadzili nas studenci przebywający cały czas przy Swamim. Naszą uwagę zwróciła zdumiewająca miłość Bhagawana i Jego troska o najmniejszy szczegół. W jadalni znajdował się piękny stół, przy którym mogło usiąść dwanaście osób. Teraz stało na nim piętnaście świeżo przygotowanych dań wegeteriańskich. Musieliśmy zjeść je wszystkie bez narzekania, chociaż Swami zadowolił się zaledwie trzema łyżeczkami. Przez cały czas upewniał się czy studenci baczą na nasze potrzeby.
   Od 12:30 do 13:50 rozmawiał z nami na różne tematy, począwszy od astronomii, a kończąc na zoologii. Jego instrukcje dotyczące dharany, zogniskowanej uwagi będącej pierwszą fazą medytacji, były bardzo na czasie. Powiedział nam, że najlepiej jest medytować pomiędzy 3:00 a 5:00 rano. Wygodna mata i odosobnione miejsce oddalone od codziennego zgiełku zapewnią nam idealne warunki. Na początku, jeśli chcemy się skoncentrować i kontrolować małpi umysł, musimy mieć źródło światła. Ogromnie ważne jest siedzenie z wyprostowanymi plecami. Istotą medytacji jest proces oddychania. Cykl ten składa się z wdechu, zatrzymania oddechu i wydechu. Długość wydechu powinna być równa wdechowi, a nawet dłuższa. Ostateczną integrację zapewnia powtarzanie ‘Soham’. Powiedział nam, że tempo oddychania jest proporcjonalne do długości życia. Na przykład ptaki i psy oddychają szybciej i dlatego żyją krócej.
   Wytłumaczył nam także szczegółowo czym jest wiara. Bhagawan powiedział, że wiara jest mocną podstawą, na której budujemy miłość. Miłość prowadzi do prawdy, a prawda nie różni się od Boga. Zatem życie wypełnione wiarą kończy się błogością. Gdy przygotowywaliśmy się do wyjścia po tym niezwykłym i pouczającym spotkaniu, podarował nam jeszcze jeden materiał na drugie sari mówiąc, że ten jest lepszej jakości. To tłumaczyło dodatkowe 300 rupii! Był to dowód, że wszystko co robi Bhagawan jest celowe, choćby wydawało się najmniej znaczące i że każde wychodzące z Jego ust słowo jest prawdą.
 W czasie ostatniej wyprawy, następnego dnia po przeprowadzeniu zabiegu na wielbicielu Bhagawana, kardioanastezjolog wspomniał, że widział wielu operujących chirurgów, ale tym razem był pod wielkim wrażeniem, ponieważ nigdy przedtem nie spotkał takiego, który na sali operacyjnej najpierw spogląda na zdjęcie Bhagawana i zamyka na chwilę oczy, a potem przecina pacjentowi skórę. Każdy z nas ma własne techniki chirurgiczne. Od kiedy znalazłem się pod wpływem Swamiego, postępuję w ten właśnie sposób.
  Po powrocie do domu byłem gotowy na kolejną podróż, ponieważ nieustannie martwiłem się o ubogich w Indiach. Pewnego razu, gdy wspomniałem o tym Bhagawanowi, powiedział, że wszyscy pacjenci są jednakowi i że wykonywana przeze mnie służba jest tak samo cenna w Indiach jak i w Ameryce.
   Na koniec opowiem o niesamowitych i ważnych spotkaniach mających miejsce podczas mojej ostatniej podróży do Baby w lutym i w marcu 2000 r. Jak wspomniałem wcześniej, każdy kolejny pobyt wydawał się przynosić większe spełnienie. Ale to przeżycie, nieustannie rozbrzmiewające mi w duszy, pozostanie niezwykłe w moim umyśle i sercu. 
 Nasza trójka ze Stanów: kardiolog, dr Thumati, kardioanastezjolog, dr Bredy i ja siedzieliśmy czekając niecierpliwie na błogosławieństwo, aby zacząć pracę w szpitalu. Rozległa się kojąca, niebiańska muzyka i Bhagawan wpłynął do sali darszanowej. Jak zwykle materializował wibhuti, udzielał padanamaskaru i wybierał szczęśliwców na interview. Chociaż przyzwyczailiśmy się do tego codziennego rytuału, to pierwszego dnia, dopóki Bhagawan nie wszedł na werandę, czekanie wydawało się trwać wieczność. Poczuliśmy uniesienie, gdy w końcu dostrzegliśmy Jego uśmiech świadczący o zauważeniu nas. Odpowiedzią na naszą ekstazę były słowa: „Mamy tu Trimurtich”. Takie mocne określenie! (Odnosi się ono do trzech najpotężniejszych aspektów boskości, to znaczy do Brahmy – stwórcy, do Wisznu – podtrzymującego i do Śiwy – niszczyciela). Polecił nam, byśmy szczególnie zajęli się pewnym pacjentem i postawili mu diagnozę. Miał on zablokowane trzy arterie i wymagał poważnej operacji serca. Po pracy wróciliśmy do aśramu i usiedliśmy na werandzie. Gdy tylko się tam zjawiliśmy, przyszedł wicerektor i powiedział, że Swami chce nas widzieć. To było zaskakujące, ponieważ wszyscy wiemy, że na werandę nie wychodzi żadne okno i ze środka nie widać kto na niej siedzi. Mimo to wicerektor przyniósł nam tę wiadomość w chwili gdy tam usiedliśmy.
  Takie zaproszenie zawsze budzi emocje i konsternację. Z radością i bijącymi sercami usiedliśmy u stóp Bhagawana. Dr Thumati powiedział Babie, że pacjent, którego zbadaliśmy na Jego polecenie, wymaga pomostowania tętnic wieńcowych. Dodał, że chory obiecał jemu, iż bez wahania wypełni zalecenia Swamiego. Baba rzekł: „Tak, ten pacjent jest dobrym człowiekiem. Jego żona bardzo się martwi i niepokoi”. Obiecał, że porozmawia z jego żoną i synem oraz że możemy przeprowadzić zabieg w pomyślnym dniu jakim była środa.
Z chwilą gdy rozpoczęliśmy pracę w szpitalu nowina o przyjeździe Swamiego rozprzestrzeniała się jak ogień. Wiedziałem, że Swami przyszedł odwiedzić pacjenta, więc poszedłem prosto  do jego pokoju. Pacjent był zaskoczony niespodzianką i swoim niezwykłym szczęściem. Czuł oszołomienie i nie potrafił powstrzymać łez radości. Swami spędził tam piętnaście minut omawiając z nami szczegóły operacji i jednocześnie uspakajając i błogosławiąc pacjenta. Powiedział też coś, co naprawdę otworzyło mi oczy. Zwrócił się do pacjenta: „To twoje prapthi i mój obowiązek”. Trudno przetłumaczyć słowo prapthi. Można powiedzieć, że określa coś, na co człowiek zasługuje lub coś, co sobie wypracował. Przekazawszy nam tę głęboką prawdę Swami zmaterializował pacjentowi wibhuti i wyszedł z pokoju. Słowa pożegnania, jakie wypowiedział były bardzo zaskakujące dla postronnego obserwatora. Wyjaśnił pacjentowi że ma wielkie szczęście, ponieważ w czasie gdy musiał się poddać operacji, ze Stanów Zjednoczonych przyjechało trzech odpowiednich specjalistów. Ku najwyższemu zadowoleniu i zaskoczeniu personelu obszedł cały oddział chirurgiczny, rzucając uprzejme uwagi i pozwalając ludziom na oczekiwany od dawna padanamaskar. Tego popołudnia po pracy mogliśmy uczestniczyć w darszanie. Gdy siedząc na werandzie czekaliśmy na rozpoczęcie bhadżanów, Swami ku naszej radości zaprosił nas na interview i rozmawiał z nami przez ponad pół godziny. Większość Jego wypowiedzi koncentrowała się na szpitalu w Bangalore. Gdy mówił o nowym szpitalu, Jego entuzjazm udzielał się również nam. Wprowadził nas także w zagadnienie przyjaznego współzawodnictwa dwóch sąsiadujących stanów o głośne humanitarne projekty Swamiego. 
  Potem zwierzyłem się Swamiemu, że żona mojego przyjaciela martwi się przypuszczając, iż Swami stracił na wadze. Najpierw oznajmił nam jak wielką jest Jego wielbicielką, a potem stwierdził, że kobieta się myli. Zapewnił, że czuje się doskonale i nie stracił na wadze. Ujmujący był widok broniącego się Swamiego. Spojrzał On na dr. Thumati i jak gdyby szukając poparcia zapytał o jego opinię w tej sprawie. Dr Thumati odrzekł z powagą: „Tak, Swami, wydaje mi się, że schudłeś”. Okazując wielkie rozczarowanie, Swami odparł z pewną irytacją w głosie: „Jesteś bardzo dobrym lekarzem, ale się mylisz. Od sześćdziesięciu lat ważę108 funtów”. Potem Jego twarz rozjaśnił psotny uśmiech. W ciągu kilku chwil doświadczyliśmy Jego humoru, drwiny i jakby dziecięcej boskości. Na zawsze zapamiętam te wyjątkowe, osobiste spotkania.
    Kiedy pewnego dnia czekałem na darszan, mając w planie wykonanie operacji, wszedł Swami i zapytał: „Dlaczego wciąż tu jesteś?”. „Swami, przed rozpoczęciem zabiegu pragnąłem otrzymać Twój darszan”.  „Doskonale, a teraz idź i rozpocznij zabieg nieco wcześniej” – odpowiedział. Potrzebowaliśmy około pięciu godzin, żeby wszczepić cztery bajpasy. Zgodnie z protokołem wysłałem Swamiemu informację, że wszystko poszło jak trzeba i pacjent ma się dobrze.
  Popołudniowy darszan stał się dla mnie niezapomnianym wydarzeniem. Gdy tylko usiadłem na werandzie, podszedł do mnie sekretarz i powiedział, że Swami mnie szuka. Zaledwie skończył to zdanie, Baba wyszedł z sali audiencyjnej, podszedł do mnie i powiedział: „Doskonała operacja, cztery bajpasy”. Byłem zaskoczony. Mogłem jedynie kiwnąć głową, ponieważ zabrakło mi słów. Potem obszedł całą werandę, opowiadając wszystkim o operacji. Czułem oszołomienie i szczęście kiedy oznajmił głośno: „Swami jest bardzo, bardzo, bardzo szczęśliwy”.
 Następnego ranka podczas darszanu powiedziałem Swamiemu, że rurka do oddychania została usunięta i pacjent czuje się coraz lepiej, pomijając wysokie ciśnienie. Baba pocieszył mnie: „Nie martw się, wysokie ciśnienie wynika z jego wieku”. To właśnie obserwujemy u starszych pacjentów po operacji serca. Później, gdy wróciliśmy do szpitala, pacjent wyglądał stabilnie, miał doskonałe parametry życiowe i na nic się nie skarżył. Mimo, że wyglądał doskonale, prześwietlenie klatki piersiowej wzbudzało pewien niepokój, wskazując na zbieranie się krwi wokół serca. Jednak nie martwiłem się tym zbytnio, ponieważ w obszarze odprowadzania krwi umieściliśmy rurki.
   Podczas popołudniowych bhadżanów Swami ponownie zapytał o pacjenta. Powiedzieliśmy, że czuje się dobrze i że przez chwilę siedział na krześle. To Go uszczęśliwiło. Potem spojrzał na mnie i spytał, czy powinien odwiedzić pacjenta teraz czy następnego dnia rano. Ponieważ nie była to moja sprawa, odpowiedziałem nieśmiało: „Może teraz, Swami, bo po południu jest trochę spokojniej niż rankiem”. Zanim skończyłem, powiedział, że odwiedzi pacjenta jeszcze dziś i zniknął w pokoju audiencyjnym. 
   Po dwóch minutach Swami wyszedł i jeden z chłopców pomknął jak strzała przez salę modlitewną w kierunku Jego mieszkania. Swami podszedł do dr. Thumati i do mnie i powiedział: „Jeden z was usiądzie z tyłu, a drugi z przodu”. Ruszając na środek sali zobaczyliśmy czerwone BMW przejeżdżające majestatycznie pomiędzy rzędami wielbicielek. Swami siedział z tyłu za kierowcą. Usiadłem obok Niego, a dr Thumai zajął przedni fotel. Siedzenie obok Bhagawana, gdy dzielił nas tylko podłokietnik, wzbudzało we mnie napięcie. W dodatku w samochodzie unosił się kojący zapach, który trudno było z czymkolwiek przyrównać. Auto ruszyło powoli w stronę bramy prowadzącej na główną ulicę. Gdy tylko w nią wjechało, po obu stronach pojawiło się mnóstwo ludzi. Zapytałem Bhagawana: „W jaki sposób, w tak krótkim czasie, tak wiele osób dowiedziało się o Twojej wycieczce, Swami?”. Z błyskiem w oczach odpowiedział: „To jest szybsze od waszej telewizji”. Tłumy ludzi wypełniały całą ulicę biegnącą do szpitala. Widząc Swamiego czuli się szczęśliwi i podekscytowani. Ich twarze ożywiał szeroki, spontaniczny uśmiech. Nigdy nie widziałem jednocześnie tak wielu szczęśliwych osób. Rzucali na samochód kwiaty i girlandy, palili trociczki i rozbijali orzechy kokosowe. Byłem tak poruszony, że nie mogłem powstrzymać płaczu. Gdy samochód posuwał się naprzód, Swami rozmawiał z nami na wiele tematów, począwszy do Wed, a kończąc na Einsteinie.
   Podjechaliśmy do szpitala, gdzie rozkładano czerwony dywan i ustawiono babamobile. Swami i dr Safaya usiedli w nim z przodu, a dr Thumati i ja z tyłu. Babamobile podjechał prosto do oddziału operacyjnego. Pacjent nie mógł uwierzyć w swoje szczęście. Swami rozmawiał z nim słodko. Zapewnił go, że doskonale sobie radzi i nakazał mu słuchać lekarzy. Bhagawan pobłogosławił załogę stojącą na rampie, a kiedy wróciliśmy do wyjścia samochód czekał już z otwartymi drzwiami. Swami wszedł do środka i dr Thumati usiadł z przodu. Ja usiadłem z tyłu. Byłem oszołomiony, bo teraz siedziałem na fotelu za kierowcą, na którym wcześniej siedział Swami. To odkrycie sprawiło, że w żaden sposób nie mogłem się zdystansować i zrelaksować. W drodze powrotnej byliśmy świadkami tego samego spektaklu odgrywanego przez tłumy ludzi okazujących cześć Bhagawanowi. Gdy zbliżaliśmy się do obserwatorium astronomicznego, usłyszałem ryk słonicy. Samochód zatrzymał się i Swami opuścił szybę, żeby przywitać Sai Gitę. Poznając swojego Mistrza, ogłuszająco zatrąbiła po raz drugi. Wciąż płakałem, nie wiedząc, czy to dzieje się naprawdę, czy może tylko śnię. Samochód wjechał powoli do sali modlitewnej, pomiędzy tysiące wielbicieli siedzących i czekających na Swamiego. I wtedy uświadomiłem sobie, że dokładnie tego dnia mija siedem lat od mojej pierwszej wizyty w aśramie i od pierwszego darszanu udzielonego mi przez Swamiego. Zawsze pragnąłem znaleźć się z Babą w samochodzie, ale nawet w najśmielszych snach nie przypuszczałem, że będzie to możliwe. Te pół godziny przeniosło mnie w inny świat, który istniał przedtem jedynie w mojej wyobraźni. Teraz doświadczałem na jawie jak Swami uszczęśliwia ludzi i błyskawicznie wzbudza w nich zachwyt. Od emocji kręciło mi się w głowie. Straciłem poczucie rzeczywistości. Gdy tylko samochód się zatrzymał, wysiadłem i upadłem Swamiemu do stóp.
    Nieustannie interesowałem się stanem pacjenta. W okolicy serca wciąż zbierała się krew, o czym świadczyły zdjęcia rentgenowskie. Młodszy personel szpitala nie zrozumiał moich poleceń i zamiast rurki otaczającej płuco usunął rurkę okalającą serce. Ufałem, że rurka usunie nadmiar krwi. Teraz przepadła nawet ta nadzieja. Pamiętając, że Swami uznał, że była to doskonała operacja, miałem tylko jedno wyjście – modlić się tej nocy do Niego o rozwiązanie problemu. Następnego ranka prześwietliliśmy pacjenta ponownie i okazało się, że wszystko jest w doskonałym porządku. Prześwietlenie jest wciąż dostępne i mogą je obejrzeć zainteresowani specjaliści oraz wątpiący Tomasze.

W sobotę rano rozpoczęło się święto Śiwaratri i sala modlitewna była wypełniona po brzegi. Darszan był bardzo piękny i przepełniony radością. Swami nagle zatrzymał się przede mną i polecił: „Przywieź pacjenta o 18:00. Nie, przywieź go o 17:00”. „Mam go przywieźć na darszan, Swami?” – zapytałem z niedowierzaniem. „Tak” – odpowiedział. „Jak mam to zrobić, skoro jest tu tyle ludzi, Swami?”. „Moim samochodem”. „Gdzie mam go posadzić, Swami?” – pytałem dalej. Wskazał narożnik znajdujący się najbliżej Jego fotela i powiedział, że pacjent może siedzieć na krześle. Poprzednie doświadczenia nauczyły mnie prosić Swamiego o dokładne instrukcje i teraz byłem szczęśliwy, że to uczyniłem. Zbadaliśmy pacjenta w szpitalu i przekonaliśmy się, że wszystko jest w porządku. Ale wciąż nie rozumiałem, dlaczego Swami chce, żebyśmy go przywieźli do świątyni wypełnionej wielotysięcznym tłumem. Na to pytanie odpowiedział mi sam pacjent. Spał smacznie do 6:00. Po przebudzeniu uświadomił sobie, że to święto Śiwaratri i zaczął się gorąco modlić do Swamiego, żeby pozwolił mu uczestniczyć w popołudniowym darszanie.
    Pacjent poznał Swamiego zaledwie przed dwoma laty. Przez całe życie był bardzo religijny. Łączył się z Bogiem śpiewając nieustannie Jego imię. Ubiegłego grudnia, kiedy przestał być aktywny zawodowo, poprosił Babę o pozwolenie na stałą pracę w aśramie. Ku swojemu zdziwieniu usłyszał, że najpierw ma zająć się własnym zdrowiem. Zdziwiło go to, ponieważ był krzepkim i aktywnym człowiekiem. Mimo to postanowił rozwiązać jedyny problem medyczny, jaki mu się dawał we znaki – przewlekłe zapalenie ucha. Zapisał się na wizytę u laryngologa i został poddany całej serii badań, poprzedzających operację. Ku zdziwieniu wszystkich okazało się, że testy są złe, a angiogram wskazuje na blokady w sercu zagrażające jego życiu. To dla mnie ewidentny przykład potęgi namasmarany.
   Gdy wróciłem do domu gościnnego, zadzwonił sekretarz. Przekazał mi od Swamiego dziwną wiadomość. Żądał On ode mnie stuprocentowej gwarancji, że z medycznego punktu widzenia pacjent tego popołudnia zniesie jazdę do aśramu. Ponieważ sam przejechałem tę trasę ze Swamim, poprosiłem sekretarza, żeby odpowiedział Babie, że daję tę gwarancję, doskonale wiedząc, że to test przygotowany wyłącznie dla mnie, nie mający nic wspólnego z pacjentem.
   W środę pacjent przeszedł poważną operację na otwartym sercu. W czwartek siedział na krześle. W piątek przeszedł około dziewięćdziesięciu metrów, a teraz, w niedzielę, udał się samochodem do aśramu w zwykłym ubraniu, wyglądając jak każdy inny wielbiciel. Podczas dyskursu Swami opowiedział ludziom siedzącym w świątyni, jak wielkie szczęście miał ów człowiek, ponieważ przypadkowo w odpowiednim czasie ze Stanów przyjechało trzech specjalistów, żeby się nim zająć. To doskonały przykład boskiej lili.
   Zanim wszedłem do owczarni Swamiego, moje życie było chaotyczne. Przypominało żeglowanie po nieznanych wodach. Teraz wypełnia mnie spokój i poczucie równowagi w osobistym i w zawodowym życiu, przynosząc nowe znaczenie i cel mojej egzystencji. Cokolwiek robię, pamiętam o Bhagawanie. On kieruje moimi krokami. Bez względu na to czy doświadczam przyjemności czy bólu, smutku czy szczęścia, przez cały czas żyję i wdycham kochającą obecność Bhagawana.
cdn. tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.