Każdy człowiek powinien mieć dostęp do bezpłatnej opieki zdrowotnej i do wykształcenia.
Urodziłem się w stanie Andhra Pradesh w miasteczku Chittor, położonym zaledwie 160 km od aśramu Sathya Sai Baby w Puttaparthi, a mimo to aż do pięćdziesiątego roku życia nie miałem pojęcia o istnieniu Swamiego. W Jego ramiona dostałem się poprzez wyjątkowy szpital jakim jest Instytut Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai.
O moim losie zdecydował ojciec. Mając dobre intencje namówił mnie na studiowanie medycyny, chociaż chciałem być inżynierem. Na studiach postanowiłem, że zostanę kardiochirurgiem. Ponieważ w Indiach istniało niewiele programów kardiochirurgicznych, przyłączyłem się do grupy indyjskich lekarzy migrujących do ziemi obiecanej, jaką były dla nas stare, dobre Stany Zjednoczone. Dzięki boskiej łasce i ciężkiej pracy udało mi się ukończyć szkolenie i znaleźć dla siebie miejsce w tym zawodzie, najpierw w Nowym Jorku, a potem w Los Angeles.
Pochodzę z bardzo religijnej rodziny i głęboko wierzę w Boga. Bardzo dziękuję rodzicom, że zaszczepili we mnie tę wiarę od najmłodszych lat. Chociaż odniosłem w życiu wielki sukces zawodowy i osobisty, wciąż byłem rozdrażniony, zdezorientowany i brakowało mi wewnętrznego spokoju. Nieustannie pamiętałem, że przeciętny Hindus nie ma dostępu do opieki zdrowotnej. Rozpowszechnienie chorób serca wśród ludzi ze wszystkich warstw społecznych, skłaniało mnie do szukania dróg, dzięki którym mógłbym służyć indyjskiemu społeczeństwu. Wziąłem udział w kilku międzynarodowych konferencjach, dzięki którym uzyskałem aktualne informacje dotyczące rozwoju kardiochirurgii na świecie. Dały mi one również sposobność śledzenia postępów kardiochirurgii w Indiach. Chociaż cieszył mnie fakt, że specjalizacja ta zawitała do mojej ojczyzny, to bulwersowała świadomość, że szybko przekształciła się ona w produkt komercyjny, dostępny jedynie dla nielicznych osób, zajmujących wysoką pozycję społeczną. Chociaż w latach osiemdziesiątych kilkakrotnie wracałem do Indii, żeby przeprowadzać operacje, szybko poczułem się rozczarowany zapewnianiem pomocy jedynie osobom bogatym. Byłem głęboko poruszony niemożnością pomagania zdesperowanym biednym ludziom.
Każdy kto znajdzie się w kręgu oddziaływania Bhagawana uświadamia sobie dwie rzeczy: nic nie dzieje się bez Jego błogosławieństwa i wszystko wydarza się w swoim czasie. Kiedy usłyszałem o tym niezwykłym szpitalu zapewniającym pacjentom bezpłatne, nowoczesne sposoby leczenia chorób serca, nerek i oczu, bez względu na ich pozycję społeczną, kolor skóry i wiarę, byłem zarówno zafascynowany jak i uszczęśliwiony. Zafascynowany, ponieważ okazało się, że w Indiach przeprowadza się drogie zabiegi kardiochirurgiczne i uszczęśliwiony, ponieważ była to moja droga służenia Hindusom. Bardzo zaangażowałem się w tę sprawę, ale nie miałem pojęcia, że kryje się za tym boska ręka.
Moim pierwszym odczuciem na widok szpitala wznoszącego się w dziewiczym, wiejskim otoczeniu na obszarze 42 hektarów, było niedowierzanie. Budynek przypominał raczej architektoniczny zabytek niż zwykły szpital. Wiadomo jednak, że pierwsze wrażenia wywołane widokiem szpitala kształtują postawę pacjentów.
W listopadzie 1990 r., podczas uroczystych obchodów Swoich 65 urodzin, Bhagawan ogłosił, że wybuduje go w ciągu dwunastu miesięcy. Zgodnie z boskim rozkazem Instytut Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai, określany czasami jako Szpital Superspecjalistyczny, liczący 90 000 m², został wzniesiony dokładnie w ciągu roku. Pierwszego dnia, jako jedyne, wykonano zabiegi na otwartym sercu. Piętnastu architektów potrzebowało pięciu miesięcy, żeby ukończyć plany. Podczas pozostałych siedmiu indyjska firma budowlana prowadziła prace konstrukcyjne. W Los Angeles należę do grupy planującej powołanie ośrodka medycznego mającego zapewnić pacjentom wysoce specjalistyczną opiekę zdrowotną, bardzo podobną do opieki w Instytucie Nauk Medycznych Śri Sathya Sai. Stworzenie planu zajęło nam trzy lata. W uprzemysłowionym kraju wybudowanie takiego szpitala trwa siedem lat.
Pomijając teren utrzymany w wielkim porządku i czystości, pierwszą rzeczą przyciągającą uwagę obserwatora jest wszechobecne piękno i niepowtarzalna architektura budowli. Budynek reprezentuje niezwykłe połączenie formy i funkcjonalności, jest piękny i monumentalny. Gmach centralny jest jak tułów, a dwa skrzydła po obu jego stronach są jak ramiona Bhagawana obejmujące fizycznie i duchowo pacjentów, ich rodziny, gości i zatrudnione osoby.
Pierwszym pomieszczeniem do jakiego wchodzimy jest sala modlitewna w gmachu centralnym. Jej wielkość i spektakularne piękno przysłania jedynie mający duchową siłę granitowy posąg Pana Winajaki. Panująca w niej subtelna atmosfera przenika cały szpital. Poza czystymi i dobrze wywietrzonymi korytarzami, na każdym kroku widoczny jest porządek i harmonia, co nie zawsze ma miejsce w innych szpitalach specjalistycznych. Po obu stronach gmachu głównego mieszczą się trzy specjalizacje. Wszystkie oddziały są wyposażone w najnowocześniejsze urządzenia, takie same jak w innych szpitalach specjalistycznych na świecie. Oto boski paradoks: szpital jest nowoczesny i wysublimowany, a jednocześnie bezpłatny.
Szpital Bhagawana stanowi przykład dla swiata, zapewniając ubogim opiekę medyczną na najwyższym poziomie oraz duchowe wsparcie. Nie oszczędzano na wyposażaniu oddziałów. Najnowocześniejszy sprzęt łączy się z najwyższą etyką pracy zatrudnionych tu osób. Można wyraźnie zauważyć, że pomimo różnorodności geograficznego pochodzenia i używanych języków, łączącą ich nicią jest pragnienie praktykowania nauk Bhagawana:
Ręce niosące pomoc są świętsze od modlących się ust.
Tajemnica szczęścia nie polega na tym, by robić co się lubi, ale lubić to, co robić należy.
Wiedz, że zawsze jestem z tobą, mobilizuję cię i prowadzę.
Żyj nieustannie w tej stałej Obecności.
Dyrektor placówki, dr Safaja, który od samego początku brał udział w projektowaniu szpitala, nazywa go słusznie ‘świątynią uzdrowiania’. Pacjent jest w niej uwalniany od dolegliwości, a jednocześnie uzdrawia się jego umysł i umacnia duchowo. Pacjenci odczuwają, że otrzymali nowe życie i odnaleźli cel egzystencji. Jakość opieki jest nadzwyczajna, a rezultaty porównywalne z wynikami przodujących szpitali na świecie. Mocno wierzę, że pracownikami kierują zawsze obecne, choć niewidzialne ręce Boga. Zobaczywszy szpital i jego wyposażenie uświadomiłem sobie, że oto sen stał się jawą. Mogłem w końcu spełnić swoje pragnienie niesienia pomocy mniej ode mnie szczęśliwym rodakom.
Podczas swojej pierwszej wizyty w Puttaparthi miałem okazję wzięcia udziału w audiencji udzielonej przez Bhagawana. Kiedy prosiłem Go pokornie, aby pozwolił mi służyć w szpitalu, Bhagawan odpowiedział uprzejmie, że to mój szpital i mogę w nim nieskrępowanie działać. To podsunęło mi pomysł rekrutacji profesjonalistów, mających doświadczenie z pacjentami cierpiącymi na choroby kardiologiczne. Stworzyłem listę ludzi, którzy nie słyszeli wprawdzie o Bhagawanie i nigdy nie byli w Indiach, ale łączył ich duch bezinteresownej służby. Uświadomiłem sobie, że tym, co jednoczy cały zespół jest właśnie chęć bezinteresownego służenia.
Przyjeżdżamy i pracujemy w szpitalu Bhagawana kilka razy w roku. Główną intencją zespołów jest współpraca z istniejącym już gremium lekarskim, działanie w ramach grupy dzielącej te same ideały oraz poszerzanie posiadanej wiedzy.
Wkrótce po powrocie do Los Angeles, zanim zdążyłem dostosować się do innej strefy czasowej, rozpocząłem przygotowania do następnej wyprawy. Podczas pobytu w Puttaparthi Bhagawan aranżował plan dnia, zaspakajając moje potrzeby osobiste i duchowe. Jego poranny darszan jest bardzo odświeżającym doświadczeniem. Kiedy praca nie pozwalała mi na uczestniczenie w wieczornych darszanach i bhadżanach, Swami delikatnie zwracał uwagę, że „obowiązek ma pierwszeństwo przed oddaniem”. Zwykle nie miałem pojęcia o kolejnym pacjencie, któremu będę pomagał, chyba że otrzymywałem od Bhagawana określone instrukcje. W duchu oddania tożsamość pacjenta nie jest istotna.
Jednym z najbardziej imponujących aspektów służenia w tym szpitalu jest gorliwość i bezinteresowna służba pełniona przez pracowników. Uważam siebie za szczęśliwca, że przynależę do nich. Na początku zaobserwowałem, że nie wszyscy zatrudnieni są wielbicielami Bhagawana. Odnosiło się to zwłaszcza do internistów. Pracowali tutaj z wielu osobistych względów, lecz ich oddanie dla pracy i troska o dobro pacjentów wydawały się być równie mocne jak u pracowników wielbiących Bhagawana. W miarę upływu czasu każda osoba pracująca w szpitalu stawała się żarliwym wielbicielem Baby. Jedna z moich wizyt wypadła na ostatni tydzień marca. Po obchodach święta Śiwaratri, przypadających na koniec lutego, Bhagawan wyjechał z Puttaparthi, z ‘miejsca pracy’, do ‘domu’ w Brindawanie.