Mądrość kobiet Sai część 6

wielbicielka Sai Baby dzieli się historiami swego życia

Przemiana serca

~ Anne Poczykowska, Australia
   Często chciałabym, żeby ludzie nosili na plecach znaki określające ich przeszłość, ponieważ wierzę, że bylibyśmy bardziej tolerancyjni i współczujący, wiedząc przez co przeszli.
   Moi rodzice wciąż żyją samodzielnie we własnym domu zwróconym w stronę morza. Ojciec ma 91 lat, a mama 79. Przez cały czas zajmują się naszą najmłodszą, mieszkającą z nimi siostrą. Ja również przebywam w tym domu, zajmując oddzielne pomieszczenie i pomagam im, gdy zachodzi taka potrzeba.
    Rodzice są Polakami. Dorastali w okupowanej Polsce podczas II wojny światowej. Ojciec był w wieku poborowym i wstąpił do wojska. Przez większość czasu brał udział w najważniejszych bitwach w Europie i Afryce Północnej. Był internowany w obozach dla jeńców wojennych. Mama była wtedy dzieckiem. Potem jako nastolatka przebywała w sierocińcu, a następnie jako uciekinierka przejechała całą Europę z katolickimi zakonnicami. Oboje przeżyli! Po wojnie znaleźli się w Londynie. Tam się spotkali i pobrali. Kiedy moja siostra i ja miałyśmy odpowiednio trzy i pięć lat, wyemigrowaliśmy do Australii w ramach programu ‘10 funtów na Brytyjczyka’. Było to równoznaczne z sześciotygodniowym, trudnym rejsem przez ocean do kraju leżącego po drugiej stronie globu. Moja rodzina i ja mieszkaliśmy przez trzy lata w hotelu dla emigrantów, a następnie przeprowadziliśmy się do ‘prawdziwego domu’ na zachodnich przedmieściach Sydney. 
    Żeby związać koniec z końcem rodzice pracowali bardzo ciężko w fabryce. Nigdy nie słyszałyśmy, żeby narzekali. Uważali, że powinni starać się ze wszystkich sił zarobić na życie. Po jakimś czasie mama ukończyła studia i została wykwalifikowaną pielęgniarką. Było to dla niej trudne, ponieważ angielski nie był jej ojczystym językiem. Mimo to, ucząc się wytrwale, osiągnęła zamierzony cel. Mama i tata zabezpieczali mojej siostrze i mnie potrzeby materialne, ale kosztem poświęcanego nam czasu. Tak rozpoczęłam podróż do miłości. 
   Jako nastolatka angażowałam się w prace kościoła katolickiego, a szczególnie w zajęcia dla młodzieży. Jeden z księży, ojciec Jim, zaopiekował się mną. Kupił mi nawet deskę surfingową, chociaż w tym czasie nie mieszkaliśmy blisko morza! Marzyłam o niej, ale moich rodziców nie było na nią stać. Zachęcił mnie również do grania na gitarze podczas mszy w kościele. Byłam nieśmiała i brakowało mi pewności siebie. Za każdym razem, gdy ktoś mi się przyglądał, rumieniłam się, więc publiczne granie na gitarze było dla mnie pierwszym krokiem w przełamaniu nieśmiałości. To były moje pierwsze oficjalne występy.
   Nie przywiązywałam większej wagi do tego co podczas mszy niedzielnych mówił ojciec Jim. Zauważałam jednak, że jest przykładem szlachetnego postępowania, zwłaszcza dla nastolatków w grupie młodzieżowej. Sprawiał, że każdy z nas czuł się kimś nadzwyczajnym i kochanym. Jeśli chodzi o Boga, to dla mnie Bóg zawsze istniał. Mimo to mówiłam o Nim ‘On’ i nie przypisywałam Mu formy. Modliłam się i rozmawiałam z Nim. W trudnych chwilach czułam Jego pomocną dłoń, a czasami obejmujące mnie fizycznie ciepło. Był moim przyjacielem. Udział w mszach nie wpłynął na moją relację z Bogiem.

Czy pozostałaś w australijskim kościele katolickim?

 Mając 22 lata zostałam wykwalifikowaną pielęgniarką i zapragnęłam pojechać przez USA do Londynu, żeby podjąć tam dalsze studia. Zamiast tego moim przeznaczeniem okazało się pogłębianie studiów duchowych. Byłam rozczarowana powierzchownością ludzkiej egzystencji i pytałam o cel życia. Drugiego dnia pobytu w San Francisco spotkałam uroczą parę, która zaprosiła mnie do swojego wielkiego domu, gdzie, jak powiedzieli, spotkam innych młodych ludzi i zjem z nimi kolację. Oczywiście poszłam!
   Konwersacja obracała się wokół ideałów obowiązujących w takim świecie i w takiej rodzinie, gdzie mężczyzna i kobieta odnoszą się do siebie z szacunkiem jako równi sobie, uważając wszystkich ludzi za braci i siostry, gdyż różnice w kolorach skóry i narodowości nie mają znaczenia. Czułam, że coś się we mnie otwiera. Bardzo pragnęłam dowiedzieć się o tym czegoś więcej i zostać członkinią grupy pomagającej tworzyć nowy, lepszy świat. Stowarzyszenie nazywało się Kościół Zjednoczony, a ponieważ jego założycielem jest Koreańczyk, wielebny Sun Myung Moon, nazywano ich także ‘moonies’, lunatykami.
   W tym czasie nie wiedziałam, że grupa jest traktowana jako sekta i że w mediach ukazywały się na jej temat niepochlebne wypowiedzi. Gdy wróciłam do domu, rodzice nie byli zachwyceni! Wiele tygodni spędziłam na rekolekcjach, gdzie zachęcano nas do modlitwy i śpiewania podniosłych pieśni. Zaczęłam ponownie grać na gitarze. Spotkałam wiele osób z innych krajów i z odmiennych kręgów kulturowych. Wszyscy przejawiali taki sam entuzjazm jak ja, pragnąc przeżyć życie wypełnione wartościami. Przykładem dla mnie stały się zwłaszcza dwie siostry z Michigan. Były inteligentne, dobrze wykształcone, umiały się jasno wypowiadać, śpiewały i grały na gitarach. Lecz co najważniejsze, były zawsze szczęśliwe! W ich obecności ja również byłam szczęśliwa. Znów czułam się kochana.
   Stan szczęśliwości nie trwał jednak długo, ponieważ rekolekcje skończyły się. Odpłynęły dni wypełnione śpiewem, a inspirujące przesłania zostały wkrótce zapomniane pod wpływem mojej nowej roli. Zostałam członkinią zespołu mobilnego zbierającego fundusze. Przez następne 15 miesięcy jeździłam po USA sprzedając w imieniu kościoła pudełka ciasteczek orzechowych, batony czekoladowe, kwiaty i biżuterię. Spotykałam ludzi z różnych społeczności i klas. Kupowali ode mnie ciasteczka, ponieważ podobał im się mój australijski akcent. Zebrałam dla kościoła mnóstwo pieniędzy. W wolnych chwilach głosiliśmy nauki każdemu, kto chciał słuchać. Pewnego razu stanęłam na krześle postawionym na chodniku skrzyżowania 42 ulicy w Nowym Jorku, dzieląc się moimi ideałami! Dzięki temu nasz kościół zyskał nowych członków. Traktowaliśmy ich jak własne dzieci – opiekowaliśmy się nimi i nauczaliśmy ich.
   Jednak dwa zdarzenia, mające miejsce w następnych kilku miesiącach, skłoniły mnie do ponownego zastanowienia się, czy wybrałam właściwą drogę życia. Wieczorem zatrzymała mnie i ograbiła para uzbrojonych młodych ludzi. Nie zrobili mi krzywdy, byli bardziej przestraszeni ode mnie. Udało mi się zachować spokój i zanim uciekli po prostu wręczyć im pieniądze – dokładnie sześć dolarów, ponieważ właśnie rozpoczęłam zbiórkę. Dopiero, gdy po chwili spotkałam koleżankę z grupy, uświadomiłam sobie w jakim byłam niebezpieczeństwie i przeżyłam szok. Drugim wydarzeniem było ogłoszenie przez wielebnego Moona, że zorganizuje na stadionie piłki nożnej masowe śluby setek par, które sam dobierze! Nie byłam gotowa do zawarcia małżeństwa, zwłaszcza aranżowanego. Przyszedł czas na odejście i powrót do domu. Wiedziałam jak powinno się zarabiać pieniądze na kościół, lecz nie wiedziałam jak osiągnąć ideały przedstawione na rekolekcjach.
  Przebywałam w towarzystwie bardzo miłych osób szukających drogi do wykreowania lepszego świata. Po 15-tu miesiącach miałam jednak dość. To nie była moja droga. Wzbudzała we mnie coraz więcej pytań na temat tego kim jestem i dlaczego tu jestem. Modliłam się do Boga, żeby mi pomógł i pozwolił poczuć, że się mną opiekuje. Gdy wróciłam do domu okazało się, że bardzo rozczarowałam rodziców. Na ich opinię wpłynęły niepochlebne artykuły w prasie mówiące o ‘kulcie’. Pozbyłam się iluzji, wpadłam w przygnębienie, ale starałam się powrócić do dawnego życia najszybciej jak mogłam.

Jak dowiedziałaś się o Swamim?

    Gdy miałam 33 lata Sai Baba sam mi się przedstawił. Stało się to we śnie – nie w moim, lecz mojej najlepszej przyjaciółki. Powiedział jej, że zobaczy Go jutro! Więc, zgodnie z tym jak postępują najlepsze przyjaciółki, wybrałyśmy się na zakupy, żeby zobaczyć Sai Babę. W końcu znalazłyśmy Go na okładce książki w miejscowym antykwariacie. Nazwisko i numer telefonu poprzedniego właściciela znajdowały się na wewnętrznej stronie okładki. Zadzwoniłyśmy i z przyjemnością odkryłyśmy, że w pobliskim mieście istnieje grupa oddana Babie. Po roku poleciałyśmy z wielbicielami z Brisbane odwiedzić Swamiego w Indiach. Co za przygoda! Czytałam i słyszałam o Nim tak dużo. Na pierwszym darszanie pokochałam Go od pierwszego wejrzenia, miłością, której nie opiszą słowa. Można ją jedynie odczuwać jako cudowną radość. Następne wizyty wzbudziły we mnie tęsknotę za interview. Moje pragnienie spełniło się siedem lat po pierwszym pobycie. Otrzymałam dar rozmawiania ze Swamim oraz łaskę dotknięcia Jego stóp. To najbardziej pamiętne zdarzenie w moim życiu. W końcu poznałam Miłość i poszukiwania dobiegły końca. Bóg jest Miłością, a ja jestem Jej częścią.

Jaką rolę odgrywa Swami w twoim życiu?

   Swami odgrywa bardzo ważną rolę we wszystkich aspektach mojego życia – jeśli Mu pozwalam. Prowadziłam podwójne życie. Życie osoby poruszającej się po ścieżce ziemskich doznań oraz po ścieżce duchowości. Ogólnie biorąc, żyjąc w świecie skupiałam się na karierze i na związkach. Na praktyki duchowe pozostawało mi przez to bardzo mało czasu. Kiedy jednak zaczęłam jeździć do Indii na darszany Swamiego, zakładałam sari, modliłam się i spędzałam niezliczoną ilość godzin w ciszy i w medytacji. Teraz te dwie ścieżki połączyły się i potrafię zachować w domu koncentrację odczuwaną w Prasanthi. Swami uwalnia nas od złych nawyków i złego towarzystwa, pozostawiając nam więcej czasu na skupianie się na Nim. Jednak, będąc miłosiernym Bogiem, daje w zamian ludzi, którzy pomagają nam się rozwijać.
   Za każdym razem gdy ktoś pyta mnie o cuda Swamiego, których byłam świadkiem, opowiadam im o największym cudzie – o transformacji mojego serca. Zanim poznałam Swamiego byłam skłonna do gniewu, niecierpliwości i nietolerancji wobec zauważalnych słabości innych osób. Teraz, dzięki Jego pomocy i łasce, łatwiej akceptuję bliźnich oraz ich rolę w ‘boskim przedstawieniu’. Podczas interview Swami powiedział, że łatwo wpadam w złość i lekko uderzył mnie cztery razy w głowę, co spowodowało we mnie zmianę.
    Jest zawsze ze mną i prowadzi mnie jako moje sumienie. Wiem teraz doskonale jakie postępowanie jest właściwe, a jakie nie. Gdy jest dobre, czuję wewnętrzny spokój. Gdy nie jest, budzi się we mnie poczucie niezadowolenia i muszę wprowadzić zmianę. Swami pragnie, żebym wierzyła w siebie, w swojego wewnętrznego Boga. Buduje moją pewność siebie obdarzając mnie odwagą i siłą, dzięki czemu przekuwam w czyn zadania, które On mi stawia. Odkryłam, że z entuzjazmem jestem w stanie wykonywać wiele rzeczy, które wcześniej uznałabym za zbyt trudne, aby stawić im czoła.

Czy zechcesz podzielić się z nami szczególnymi doświadczeniami ze Swamim?

   Doświadczenia, którymi chciałbym się podzielić, miały miejsce w ostatnich latach, w czasie poprzedzającym uroczystości Bożego Narodzenia w Prasanthi Nilayam. Każdego roku zagraniczni wielbiciele, kobiety i mężczyźni, tworzą chór występujący w Wigilię przed Swamim. Kiedyś zostałam liderką zespołu wolontariuszy sewadal – grupy ochotniczek mającej przez dziesięć dni przed występem i podczas występu wspierać 500 kobiet różnych narodowości, mówiących odmiennymi językami. Zwracano się do mnie i do mojego zespołu z wieloma problemami, ale z miłością w sercu, z uśmiechem na twarzy i z pragnieniem udzielenia pomocy naszym siostrom, byłyśmy w stanie im pomóc. Odkryłam, że jestem tolerancyjna wobec naprawdę niemądrych próśb, jeśli są wyrażane z miłością. Żaden problem nie był zbyt duży ani zbyt mały, żeby się nim zająć. Wykorzystywałam cytaty z nauk Swamiego, aby przypomnieć paniom, jakiego oczekuje od nich zachowania. Potem po prostu przestawałam o tym myśleć i pozwalałam działać Bogu. Moja nagroda przyszła po Bożym Narodzeniu. Podeszło do mnie wiele kobiet, żeby osobiście podziękować mi za pomoc, gdyż dzięki niej było to dla nich nadzwyczajne Boże Narodzenie. Wiem, że to wszystko dzięki łasce Swamiego.
  Pragnę przypomnieć wszystkim tutaj obecnym, że kiedy powiemy Swamiemu ‘tak’, to nie pozwoli nam zbyt długo pozostawać w strefie komfortu i stawia nas przed nowymi wyzwaniami. Pragnie naszego rozwoju duchowego i nieustannie nas szlifuje, aż zaczynamy świecić jak diamenty. Podczas minionego Bożego Narodzenia Swami zainspirował mnie do akompaniowania chórowi na gitarze. Z tego powodu przez cały rok poprzedzający święto codziennie na niej grałam. Mimo to dręczyły mnie wątpliwości. Czy jestem wystarczająco dobra, żeby wystąpić przed Swamim? Podczas pierwszej próby byłam bardzo zdenerwowana. Zostałam na niej po prostu dlatego, że nikt mnie nie wyrzucił. Te dziewięć dni, podczas których ćwiczyliśmy trzy razy dziennie, były radosne i beztroskie. W Wigilię otrzymałam błogosławieństwo siedzenia naprzeciw Swamiego, gdy z miłością w sercach prezentowaliśmy Mu nasz program. Tę radość przeżyłam w kolejnym roku i był to dla mnie znak Jego ogromnej miłości.
   Potem zostałam koordynatorką nowopowstałej grupy wielbicieli. Śpiewałam i grałam na gitarze jako wiodąca pieśniarka bhadżanowa. Nigdy przedtem nie marzyłam o prowadzeniu bhadżanów. Jednak umacniała się we mnie pewność siebie i po długich ćwiczeniach, potrafię bez problemów śpiewać na chwałę Pana gdziekolwiek jestem. Drobny cud osiągnięty dzięki Swamiemu.

Czy czujesz się instrumentem Swamiego?

 Każdy człowiek jest instrumentem Swamiego. Swami wykorzystuje naszą wiedzę i umiejętności, żeby wykonać Swoją pracę. Jako pielęgniarka pracująca w publicznym szpitalu na oddziale intensywnej terapii, codziennie stykam się z wieloma wyzwaniami. Nie tylko opiekujemy się pacjentami w krytycznym stanie, ale musimy także obsługiwać skomplikowane urządzenia podtrzymujące ich ciała. Rozmawiamy również z ich zdenerwowanymi krewnymi i przyjaciółmi. Zwykle proszę Swamiego, żeby pomógł mi znaleźć odpowiednie słowa i napełnić tych ludzi nadzieją. Maluję im obraz prognozowanego wyniku leczenia kochanych przez nie osób. Dosyć często powtarzam, że lekarze i pielęgniarki robią wszystko co możliwe, wykorzystując najnowszy sprzęt i leki, a jednak nikt z wyjątkiem Najwyższej Mocy nie potrafi przewidzieć rezultatu ich starań.
  Czasami, gdy jestem bardzo zajęta, trudno mi uprzejmie rozmawiać z krewnymi chorych, zwłaszcza wtedy, gdy spędzają przy nich cały dzień i komentują to co robię. Staram się nie zapominać, że są przygnębieni i modlę się do Swamiego, by obdarzył mnie współczuciem i miłością, abym mogła ich nimi obdarzyć. Baba przypomina mi, że przebywa także w innych istotach i że to tam nawiązuje się kontakt z serca do serca. Jak radziłam sobie w podobnych sytuacjach przed poznaniem Swamiego? Było to stresujące dla obu stron. Teraz jednak, świadoma Jego nauk, wprowadzam w te relacje miłość.
    Podczas obchodów 75-tych urodzin Bhagawana miałam przywilej wykonywania bezinteresownej pracy w Szpitalu Ogólnym Swamiego w Puttaparthi. Ta praca to nie tylko służenie innym, lecz również okazja do usunięcia resztek własnego egoizmu. To był trudny czas. Byłam bardzo zajęta, ponieważ zgłaszało się wielu pacjentów. Mając zbyt małą ilość leków, czułam się sfrustrowana. Chciałam oskarżyć kogoś o tę sytuację, dopóki nie uświadomiłam sobie, że jest ona dokładnie taka, jaką powinna być. Raz jeszcze musiałam zaufać Bogu i zgodzić się z tym co jest. Przyzwyczaiłam się, że w pracy mam pewną kontrolę nad otoczeniem. Jednak Swami pragnął, żebym wiedziała, że jedynym dyrektorem jest On.

Czy jako pielęgniarka brałaś udział w medycznym obozie Sai?

  Niedawno odwiedziłam wyspy Fidżi[1] jako uczestniczka australijskiego zespołu medycznego Sai, w ramach corocznego projektu służebnego. Moja fryzjerka skomentowała zbliżający się wyjazd w taki sposób: „O, to będzie coś prawdziwego!”, ponieważ większości Australijczyków wyspy Fidżi kojarzą się z relaksem i odpoczynkiem. Ten komentarz mnie zastanowił, ponieważ prace służebne wszelkiego rodzaju – duże, małe, nie ważne dla kogo – są jedynymi prawdziwymi doświadczeniami w naszym życiu. Wszystko inne satysfakcjonuje jedynie ego. Dlatego moim mottem podczas tej podróży była maksyma Swamiego: „Kochaj wszystkich, służ wszystkim!”.
  Podczas dziewięciodniowego obozu medycznego zespół składający się z 32 lekarzy, dentystów, pielęgniarek i farmaceutów przyjął około 3000 osób na wyspie Viti Levu[2], gdzie znajdują się wiejskie obszary archipelagu. Większość spotkanych przez nas ludzi była biedna lub nie miała pracy. Nie mogli pozwolić sobie na wyjazd do lokalnego szpitala ani po poradę specjalistyczną do Suvy, stolicy kraju. Każdego dnia około 6:00 rano wyruszaliśmy wynajętym autobusem z miejsca zamieszkania, jadąc wijącymi się drogami do wyznaczonej wioski. Przekształcaliśmy w kliniki klasy miejscowych szkół. Zadziwiające, każda z nich była zorganizowana z ‘wojskową precyzją’, co pozwalało nam sprawniej przyjmować pacjentów stojących w ciągnących się bez końca kolejkach. Miejscowe Organizacje Służebne Sathya Sai w każdym miejscu spotkania zaopatrywały nas w posiłki i napoje. Towarzyszyło nam ponad 60-ciu studentów ze Szkoły Medycznej. Lokalne problemy logistyczne były rozwiązywane przez wielbicieli Sai, umożliwiając naszemu zespołowi wykonywanie bez trudu naszych zadań.
     Moją rolą, jako członkini zespołu pielęgniarskiego, było badanie ciśnienia krwi, monitorowanie poziomu cukru, opatrywanie niewielkich ran i w razie potrzeby wykonywanie elektrokardiogramów. W spokojniejszych chwilach przekazywaliśmy wskazówki studentom medycyny, zwłaszcza tym z pierwszego roku, ponieważ był to ich pierwszy kontakt z pacjentami i z zagranicznym zespołem medycznym. Wszystkie oczy skierowane były na nas i obserwowały miłość Swamiego w działaniu. Niektórzy studenci nie mogli zrozumieć, dlaczego podróżowaliśmy tak daleko na własny koszt, żeby zapewnić ludziom bezpłatną opiekę medyczną. Wyjaśniałam, że wykonujemy tę służbę z miłości dla naszych braci i sióstr na Fidżi i że naszą nagrodą są ich uśmiechnięte twarze i słowa wdzięczności. Jesteśmy częścią jednej rodziny żyjącej na tej samej planecie. Jeśli komuś potrzebna jest pomoc, to pomagamy. Takie jest przesłanie Swamiego dla świata.
   Był Dzień Iśwarammy w 1999 r. w Kodaikanal. Swami pobłogosławił wielbicielki z zagranicy, ofiarowując im sari. Byłam w grupie tych kobiet. Idąc zaaranżowanymi przejściami, z miłością wręczał każdej z nas sari. Towarzyszył temu uśmiech i słodko wypowiadane słowa. Jeśli chodzi o mnie, to powiedział łagodnie z uśmiechem: „Jestem bardzo szczęśliwy, bardzo szczęśliwy, bardzo szczęśliwy”. Niezapomniane słowa! Swami dał mi do zrozumienia, że od tego dnia powinnam zacząć nosić sari, strój, który w moim pojęciu był przeznaczony jedynie dla osób zręcznych i cierpliwych. Mimo to od następnego darszanu można mnie było zobaczyć w sari. Okazało się, że poranny darszan przypadł w dniu mojego interview u Swamiego. Synchronizacja zdarzeń była jak zawsze doskonała!

Patrząc wstecz na swoje życie, jaką radę dałabyś młodszym kobietom?

   Kiedy po raz pierwszy poproszono mnie o udział w tworzeniu książki poświęconej ‘mądrym kobietom’, automatycznie odmówiłam. Nigdy nie uważałam się za ‘mądrą’. Zajrzałam do słownika, żeby sprawdzić, z czym mam do czynienia. Słownik oxfordzki opisywał ‘mądrość’ jako doświadczenie życiowe, wsparte wiedzą i jasnym osądem, rozsądkiem i rozważnością. W porządku, być może uosabiam niektóre z tych cech, więc zgodziłam się na rozmowę. Stałam się mądrzejsza, gdy w moje życie wkroczył Swami. Do tamtej chwili moja wiedza i doświadczenie miały związek jedynie ze sprawami świata materialnego.
  Podążając ścieżką duchowości koncentrowałam się przede wszystkim na systematycznym odkrywaniu siebie, na nigdy niekończącym się dążeniu do poprawiania swojego charakteru i poznania Jaźni jako boskiej miłości. Zaczęłam badać swoje reakcje we wszystkich sytuacjach. Doszłam do wniosku, że odpowiadając z gniewem lub z oczywistą niecierpliwością, ranię innych. Zrozumiałam w końcu, że tym samym ranię siebie, czując się potem winna i skruszona. Zauważyłam, że ten oddźwięk pojawia się automatycznie i że utrwalał się latami, prawdopodobnie wskutek praktyk podejmowanych w wielu wcieleniach. Wiedziałam, że muszę zapobiec tym automatycznym reakcjom, przekształcając je w słowa i czyny. W ten sposób nauczyłam się czekać i planować odpowiednie reakcje.
    Nauczyłam się również unikać sytuacji, które mnie nie dotyczą, ponieważ jestem skłonna do wydawania opinii na każdy temat! To wymagało czasu ale dzięki pomocy Swamiego, dało dobre rezultaty. Pozwalam teraz, by życie toczyło się swoim torem i nie staram się walczyć. Cierpienie pojawia się wtedy, gdy sprzeciwiamy się faktom. Jak mówi Swami: „Nic nigdy nie dzieje się bez ważnego powodu, choćby wydawało się przypadkowe i tajemnicze. Korzenie wrastają głęboko i są niewidoczne”.
   Swami daje dokładne wskazówki jak żyć w sposób gwarantujący spokój umysłu. Musimy je praktykować. Jedyną drogą wpływania na zachowanie innych jest dawanie dobrego przykładu. Swami żył przesłaniem miłości, służąc wszystkim. Pragnie, abyśmy również byli przykładem w naszych sytuacjach życiowych.
   Inną praktyką duchową, która pomaga mi uświadomić sobie moją prawdziwą Istotę jest medytacja. Zaczęło się od siedzenia w ciszy, ponieważ nie potrafiłam uspokoić umysłu. Potem, po jakimś czasie, przerwy pomiędzy myślami stawały się coraz dłuższe. Coraz łatwiej było mi koncentrować się na medytacji z udziałem mantry, formy Boga lub płomienia. Tak często jak mogłam medytowałam też w ruchu. Skupiałam umysł na pięknie boskiego stworzenia, będącego odbiciem naszego wewnętrznego piękna. Szept morza odpowiedział na wiele moich modlitw. To sprawa praktyki i intensywności. To okazja do słuchania Boga wewnątrz nas, od którego dostajemy odpowiedzi na wszystkie pytania i czasami ten wewnętrzny głos, któremu nauczyliśmy się ufać, staje się przewodnikiem życiowym i naszym własnym ‘mędrcem’.
    Czy człowiek wiedzący, że wszystko jest boskie, może odsunąć się od Boga, którego rozpoznaje? „Jestem Nim, On jest mną”. Zarówno ja jak i on jesteśmy w Nim przyjaciółmi i krewnymi. Ta świadomość jest tak wzruszająca, tak satysfakcjonująca, tak uwznioślająca, że związek z Bogiem przemienia się w najszlachetniejszą świętą wspólnotę jakiej może doświadczyć człowiek.
                                                        ~ Sathya Sai Baba
[1] Republika Fidżi – archipelag składający się z 332 wysp w południowo-zachodniej części Oceanu Spokojnego, na wschód od Vanuatu, na zachód od Tonga i na południe od Tuvalu.
[2] Viti Levu – największa wyspa Fidżi, zajmuje powierzchnię 10 388 km2 i zamieszkuje ją około 580 000 osób, co stanowi ¾ całej ludności archipelagu.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.