Kompilacja i edycja: Judy Warner

Uduchowiona medycyna
Wpływ Sathya Sai Baby na praktykę lekarską

     Uwierzcie głęboko, że ciało jest rezydencją Boga; że pokarm, który spożywacie, jest ofiarą składną waszemu Bóstwu; że kąpiel jest ceremonialną kąpielą obecnego w was Boskiego Ducha; że ziemia po której stąpacie jest Jego własnością; że przeżywana przez was radość jest Jego darem; że doświadczany przez was smutek jest udzieloną wam przez Niego lekcją, abyście przemierzali swoją drogę uważniej. Pamiętajcie o Nim zarówno w słońcu, jak i w cieniu, dniem i nocą, na jawie i we śnie.
Sathya Sai Baba

Sanathana Sarathi, tom XXVI, nr 1. Listopad 1983 r.

 

Sathya Sai Baba transplantologiem mojego serca

Dr Valluvan Jeevanandam 

    Składam pokorne pokłony lotosowym stopom mojej Boskiej Matki i Ojca, Bhagawanowi Sathya Sai Babie. To dzięki Jego energii i prowadzeniu zdołałem napisać ten rozdział. Nie jestem ani filozofem, ani teologiem i moje duchowe możliwości niewątpliwie wymagają rozwoju. Opowiem wam o tym jak stałem się wielbicielem Sai Baby, o kilku moich doświadczeniach oraz o tym jak Swami wpłynął na moje życie i pracę.

     Baba powtarza, że wzywa nas, gdy przychodzi na to odpowiednia pora. Po raz pierwszy usłyszałem o Swamim w 1980 r. Ciocia zabrała moją mamę, siostrę i mnie do Kodaikanal i nalegała, byśmy spotkali się tam z Babą. Powiedziała, że jest świętym człowiekiem, że udziela interview, materializuje przedmioty i przewiduje przyszłość. Będąc typowym amerykańskim młodzieńcem uważałem, że każdy swami jest fałszywym przywódcą kultu, starającym się wydrzeć człowiekowi ostatni grosz. Nie chciałem Go oglądać. Był to ogromny błąd, ale widocznie nie była to dla mnie odpowiednia pora. Gdybym poszedł, moje życie zmieniłoby się dziesięć lat wcześniej. W tamtym czasie w Kodaikanal było około dwustu wielbicieli. Mogłem mieć bliskie, osobiste doświadczenia z Babą. Lecz mój umysł nie akceptował wtedy żadnego rodzaju duchowości.
     Kolejne 10 lat spędziłem w szkole medycznej i jako rezydent na oddziale kardiochirurgii. Religia i duchowość były ostatnimi rzeczami, które mogłyby mnie zainteresować. Chciałem przede wszystkim zarabiać mnóstwo pieniędzy, kupić duży dom, jeździć luksusowymi samochodami i zostać bywalcem najlepszych restauracji. Życie w materialnym luksusie było na wyciągnięcie ręki. Swami pozwolił mi przez chwilę się tym bawić, ponieważ moja duchowa ścieżka w tym czasie praktycznie nie istniała. Baba postawił mnie na niej, choć nie zdawałem sobie z tego sprawy. Moi rodzice zawsze byli religijni, zwłaszcza mama. Wielokrotnie ją rozczarowywałem, nie ucząc się świętych wersetów i nie odmawiając codziennych modlitw. Rodzice przenieśli się do Arizony i zaczęli uczęszczać do Ośrodka Sai Baby w Mesa. Zabierali nas na bhadżany za każdym razem, gdy odwiedzałem ich z rodziną. Jednak ja chciałem inaczej spędzać swoje krótkie wakacje. Starałem się tak zaplanować przylot, by uniknąć bhadżanów. Ale dzięki mamie zacząłem ich słuchać i cieszyć się nagraniami. Moje zainteresowanie Babą wzrosło, gdy przeczytałem książkę Howarda Murpheta ‘Sai Baba – człowiek cudów’. Baba przestał być istotą, od której należało uciekać, choć mimo wszystko nie powinno się w nią wierzyć. Taśmy z bhadżanami stopniowo zastąpiły muzykę popową i stały się moją ulubioną muzyką w samochodzie.  
     Po ukończeniu praktyki chirurgicznej stres bycia nowym lekarzem prowadzącym zdominował większość mojego życia. Mama przysłała mi do przeczytania kilka książek Baby, ale zawsze znajdowałem wymówkę, żeby ich nie czytać. Cudownym zrządzeniem losu odkryliśmy ośrodek Baby w Doylestown w Pensylwanii, leżący w odległości piętnastu minut drogi od naszego domu. To właśnie wtedy Baba zaczął nas łapać w Swoje sieci. Najbardziej spektakularne wydarzenie miało miejsce w listopadzie 1992 r. podczas mojej wizyty w Arizonie z okazji Dnia Dziękczynienia. Przygotowałem na długi lot zwykłą porcję książek i innych zabijających czas materiałów. Gdy wsiadłem do samolotu i otworzyłem torbę, okazało się, że nie ma w niej prawie nic do czytania! Jedyną książką była ‘Wizja Sai’ napisana przez Ritę Bruce. I to wszystko! Nie mając innego wyjścia zacząłem ją czytać, spodziewając się, że zasnę w ciągu pół godziny. Okazało się, że nigdy dotąd nie byłem tak zahipnotyzowany i poruszony książką. Swami w końcu mnie ‘złapał’. Nie byłem przedtem wegetarianinem i bardzo mnie cieszyło każde mięsne danie. Wysiadłem z samolotu jako wegetarianin, ku najwyższemu zdumieniu mojej żony i rodziców. Pozostałem prawdziwym wegetarianinem pomimo wizyt w najbardziej luksusowych restauracjach świata. Moi dawni znajomi byli zaskoczeni. Ostatecznie znalazłem się na boskiej ścieżce prowadzącej do Swamiego.
            Następne wydarzenie, które przybliżyło mnie do Baby, miało miejsce w kwietniu 1993 r. W niedzielę zaprosiliśmy prelegenta, który po bhadżanach opowiedział nam o Super Specjalistycznym Szpitalu w Puttaparthi wykonującym zabiegi kardiochirurgiczne całkowicie za darmo. Ponieważ jestem kardiochirurgiem, zostałem mu przedstawiony. Powiedział w rozmowie, że dostępność sztucznych zastawek serca w Indiach jest bardzo ograniczona i zapytał, czy mógłbym im pomóc. Nie miałem najmniejszego pojęcia co robić. Zastawki serca są w Stanach bardzo drogie. Jako świeżo upieczony lekarz pragnąłem mu pomóc, ale wzdrygał się przed tym mój portfel. Wtedy wydarzył się jeden z tych zdumiewających cudów Swamiego. Następnego dnia otrzymałem telefon od starego przyjaciela, który nie kontaktował się ze mną od roku. Kilkakrotnie zmieniał posady i teraz pracował dla Saint Jude Medical[1], największego wytwórcy sprzętu medycznego w Stanach. Co więcej, odpowiadał za rynek azjatycki. Przygotował dla mnie zastawki po kosztach własnych i w dodatku jego firma objęła je odpowiednio wysoką dotacją. Dzięki jednemu telefonowi sprawy przeszły ze stanu niewykonalnych do załatwionych. Później skontaktował się ze mną przedstawiciel przedsiębiorstwa produkującego nici chirurgiczne. Posiadał dużą nadwyżkę bardzo drogich nici używanych podczas operacji serca i chciał wiedzieć, czy przydałyby się jakiemuś szpitalowi prowadzącemu działalność charytatywną. Swami prowadził mnie w tym szaleństwie zakupów. W końcu nadeszła połowa maja i miałem mnóstwo sprzętu, ale nie dysponowałem czasem na zawiezienie go do Indii. Nasz oddział miał kłopoty kadrowe i wyglądało na to, że sytuacja nie poprawi się szybko. Swami odpowiedział na moje modlitwy i w końcu udało nam się zatrudnić bardzo dobrego chirurga, który chciał jednak dostać trzy tygodnie wolnego, żeby odwiedzić rodzinę w Japonii. Choć o to nie prosiłem, szef zaproponował dłuższy urlop w lipcu również mnie. Zaniemówiłem. Nie prosząc, dostałem wystarczająco dużo czasu, żeby odwiedzić Puttaparthi. Stałem się wykonawcą planów Swamiego.  
      Wyruszyłem do Indii ze sprzętem wartym ponad 30 000 dolarów. Oczywiście, celnicy na lotnisku w Bombaju węsząc bogatą żyłę złota chcieli pobrać ode mnie opłatę przewozową, chociaż tłumaczyłem im, że to dar. Zacząłem modlić się do Swamiego o pomoc. W tym momencie pojawił się inspektor. Gdy usłyszał, że sprzęt medyczny przeznaczony jest dla szpitala Swamiego, polecił podwładnym nie tylko zapakować moje walizki, lecz także przetransportować je na lotnisko krajowe i nadać na samolot lecący do Madrasu. Swami zawsze testuje naszą wiarę, ale w najtrudniejszej chwili zawsze przychodzi nam z pomocą.
    Spotkawszy się z żoną i dziećmi w Whitefield niedaleko Bangalore, udałem się z nimi na poranny darszan. Pierwszą rzeczą, która najbardziej nas zaskoczyła po przekroczeniu bramy aszramu, był panujący tam głęboki spokój wzbudzający poczucie bezpieczeństwa! Spóźniliśmy się trochę i chociaż usiedliśmy z tyłu w niezadaszonej części placu, widziałem jak Swami udziela darszanu, a potem siada, by słuchać bhadżanów. To wielki przywilej śpiewać bezpośrednio dla Boga, zamiast do obrazu lub do posągu. Wróciliśmy na popołudniowy darszan, a następnego dnia wyruszyłem z misją do Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai.
     Podróż z Bangalore do Puttaparthi była długa, pylista i niebezpieczna. Dotarliśmy tam w jednym kawałku jedynie dzięki łasce Swamiego. Nigdy nie zapomnę tej chwili, gdy po raz pierwszy zobaczyłem szpital. Szedłem pod górę przez szeroką, pustą przestrzeń. Po drugiej stronie czekał na mnie widok zapierający dech w piersiach. Szpital wygląda jak świątynia. Pastelowe kolory, symetria i piękno nadają mu surrealistyczny wygląd. Przeszliśmy przez bramę. Nigdy dotąd nie zaznałem tak serdecznego przyjęcia. Miałem wrażenie, że wszyscy mnie tam znają. Natychmiast sprawili, że poczułem się jak członek rodziny Sai. Spotkałem się z większością personelu, właściwie niewielkiego, ponieważ jedynym otwartym oddziałem była kardiologia i kardiochirurgia. Szef banku krwi promieniował miłością i poprosił mnie o wygłoszenie wykładu na wybrany przeze mnie temat. Tak się zdarzyło, że miałem ze sobą wykład na temat transplantacji serca wzbogacony slajdami, ponieważ mój teść organizował wcześniej spotkanie w Klubie Rotarianów[2] w Stanach. Slajdy przyjechały przypadkowo ze sprzętem przywiezionym do Puttaparthi. Po wystąpieniu i prawdziwie podnoszącej na duchu wizycie w Instytucie Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai (SSSIHMS) wróciłem rozentuzjazmowany do Bangalore. Zespół był inspirujący i pełen współczucia. Dzielił się licznymi opowieściami o Swamim. Czułem się tak, jak gdybym spędził cały ten czas z Sai Babą. Następnego dnia, wczesnym rankiem udaliśmy się na darszan i wtedy ujrzałem Swamiego z bliska. Spojrzał na mnie uśmiechając się słodko i wzbudzając we mnie falę uczuć. Jego spojrzenie pełne energii i miłości, oszołomiło mnie. Wziął nasze listy i wróciliśmy do domu kąpiąc się w blasku Jego błogosławieństw.
     Po powrocie zwiększyliśmy swój udział w projektach służebnych i regularnie uczestniczyliśmy w bhadżanach. Jakieś trzy miesiące później otrzymałem list, który głęboko zmienił moje życie. Było to zaproszenie do wystąpienia na II Międzynarodowym Sympozjum Medycyny Układu Sercowo-Naczyniowego w Puttaparthi. Najwyraźniej mój poprzedni wykład na temat transplantacji serca wywołał wrażenie i chciano, żebym wypowiedział się jeszcze raz. Co za niezwykłym wyróżnieniem obdarzył mnie Swami! Czułem się nieco onieśmielony, ponieważ mieli tam wygłosić referaty znakomici lekarze. Z jakiej racji miałby tam wystąpić taki młody, nieopierzony chirurg jak ja? To jedna z wielu lil Swamiego. Nadszedł mroźny i śnieżny dzień wyjazdu. Inni podróżnicy, mieszkający w tej samej co ja okolicy, mogli to uczynić dopiero po kilku dniach. Dzięki łasce Swamiego nie tylko dotarłem do lotniska podczas gradobicia, ale także połączenia doskonale się ze sobą zgrały.
     Podczas porannego darszanu otrzymałem przywilej siedzenia na werandzie. Widziałem Swamiego z bardzo bliska i czułem Jego bezgraniczną miłość. Pewien kardiolog i ja nawiązaliśmy przyjacielskie stosunki i rozmawialiśmy o tym, jak dostaliśmy się do ‘zespołu’ Swamiego. Wybrawszy ludzi na interview, Swami podszedł do nas i polecił, abyśmy wyszli na śniadanie. Rozumiejąc, że konferencja rozpocznie się za godzinę, postanowiliśmy zostać na miejscu i jeszcze raz zobaczyć Bhagawana. Rezygnacja ze śniadania, aby zostać ze Swamim, wydawała się doskonałym pomysłem, ale po pewnym czasie poszliśmy jednak coś zjeść i na piętnaście minut przed inauguracją dotarliśmy do sali konferencyjnej, w której nie zastaliśmy lekarzy. Kiedy usiedliśmy, przyszli wszyscy w towarzystwie Swamiego. Okazało się, że zjedli posiłek wcześniej, a potem udali się do auli razem z Sai Babą. Udzielił im grupowego interview i osobistych wskazówek. Wtedy zrozumiałem dlaczego Swami chciał żebyśmy wyszli i zjedli śniadanie. Swami wie o wielu sprawach leżących poza naszą percepcją. My myślimy w skali doczesnej, On zna skalę kosmiczną. To był ostatni raz, gdy nie posłuchałem Swamiego.
    Na konferencji wystąpiło około trzydziestu lekarzy. Swami wygłosił dyskurs poświęcony zapobieganiu chorobom serca. Powiedział, że wszystkie choroby mają trzy źródła: pośpiech, zmartwienia i ostro przyprawione posiłki. Wysoko ocenił pracę lekarzy, a potem rzucił kilka przenikliwych uwag. Powiedział: „Lekarze zyskują szacunek dzięki trudnym studiom i dyplomom. Lecz czy na niego zasługują? Czy praktykują ze współczuciem i zrozumieniem? Najlepszym lekarstwem jest rozmowa z pacjentem. Dążenia do zapewnienia dostatniego życia są dopuszczalne, jeżeli towarzyszą im prace charytatywne. Podarujcie potrzebującym część swojego czasu”. Ta wypowiedź Swamiego przeszyła mi serce jak strzała. Od tamtej chwili przestałem być materialistą. Z Jego łaską prowadzimy bardzo komfortowe życie, ale nie koncentrujemy się na pieniądzach. Co za przemiana! Co więcej, od tamtego czasu traktuję wszystkich pacjentów jednakowo, bez względu na ich możliwości płatnicze. Niektóre z najtrudniejszych zabiegów i najdłużej trwających terapii przeprowadziłem nieodpłatnie. Wszystkich pacjentów otaczam najwyższą troską i wykorzystuję najlepsze techniki. Dla wszystkich mam takie samo współczucie. Swami dał mi siłę, żebym mógł jak najlepiej wykonywać swoje obowiązki. Podarował mi rzadki dar: umiejętność bycia chirurgiem i pomagania chorym. Chcę go wykorzystać służąc ludzkości. Nie chcę przez to powiedzieć, że całkowicie ignoruję finansową stronę medycyny. To nierealistyczne. Zawsze negocjujemy możliwie najlepsze oferty z firmami ubezpieczeniowymi, ale siłą sprawczą nie są pieniądze, ale jak najskuteczniejsze służenie pacjentom.
     Podczas konferencji Swami w perfekcyjny sposób odgrywał rolę gospodarza. Każdego wieczoru występowali studenci. Jedzenie było pyszne, zwłaszcza dlatego, że Swami mówił do nas, kiedy jedliśmy. Jest On bardzo współczujący, ale potrafi być również surowy i wymagający. Na przykład, lekarze spoza Puttaparthi rzadko uczestniczyli w całych sesjach. Większość zwykle przychodziła na interesujące ich wykłady, a potem wychodziła, żeby odpocząć lub pozwiedzać. Pewnego razu nasza grupa zrezygnowała z wieczornego spotkania i udała się na darszan. Swami natychmiast chciał się dowiedzieć, dlaczego przyszliśmy tutaj i nie uczestniczymy w konferencji. Odtąd brałem udział we wszystkich sesjach. Nauczyłem się bardzo dużo o sprawach, którymi nie interesowałem się przedtem. Chociaż zaproszono mnie do dyskusji związanej z moim profilem zawodowym, czułem, że przyswoiłem sobie o wiele więcej wiedzy niż jej przekazałem. Mam na myśli moralność i duchowość w medycynie oraz samą wiedzę medyczną. Podczas jednego z wieczornych przedstawień przeżyłem bardzo interesujące doświadczenie. Wziąłem ze sobą kamerę Canon EOS z automatycznym, zmiennoogniskowym obiektywem. Przyszedł Swami. Znajdując się od Niego w odległości mniejszej niż 3 m, miałem wspaniałą okazję do zrobienia zdjęcia. Swami spojrzał w moją stronę i uśmiechnął się. Jakie wspaniałe ujęcie! Ale aparat nie ustawił ostrości. Obiektyw skupił się na nieskończoności. Swami spojrzał na mnie i roześmiał się. Moje desperackie próby uzyskania ostrości spełzły na niczym. W tej właśnie chwili Swami powiedział rozbawiony: „Aparat nie może ustawić ostrości” i odwrócił się ze śmiechem. Wtedy mój zwykle godny zaufania aparat odzyskał tę zdolność. Swami żartował sobie ze mnie, pokazując, że Jego moc jest bezgraniczna i wszystko jest Jego wolą. 
     Konferencja dobiegła końca, a ja miałem jeszcze jeden dzień do odlotu. Rankiem Swami udzielił mi audiencji. Nie spodziewałem się tego, chociaż wcześniej ułożyłem listę pytań, na wypadek gdybym uzyskał ten przywilej. Wszedłem do pokoju interview z kilkoma innymi osobami, których już nie pamiętam oraz z dr. Donaldem Rossem, prawdopodobnie jednym z najlepszych chirurgów na świecie. Wyobrażacie sobie mnie, nowicjusza, siedzącego obok takiej sławy? Jedynie Swami mógł zebrać tak różnorodną grupę ludzi. Powtarzałem w myślach wszystkie pytania i byłem gotowy na rozmowę z Nim. Oczywiście, w chwili gdy wszedłem do środka, byłem bardzo poruszony. Sai Baba zaczął mówić o bardzo praktycznych sprawach, takich jak pieniądze, rodzina i praca. W tym momencie zupełnie nie pamiętałem swojej ‘listy życzeń’, ale Swami omówił ją punkt po punkcie, jak by przeczytał ją całą. Naprawdę wie o wszystkim. W czasie interview zwróciłem uwagę na dwie rzeczy. Swami dwukrotnie odniósł się do pieniędzy. Podkreślił, że pieniądze przychodzą i odchodzą. Jest to nieuniknione i nie ma potrzeby się tym martwić. Wyjaśnił też, że nie należy troszczyć się o przyszłość, lecz raczej cieszyć się teraźniejszością. Poruszył również temat pacjentów. Pomimo, że poświęcałem bardzo dużo uwagi i energii każdemu z moich pacjentów, starałem się perfekcyjnie wykonywać operacje, niektórzy z nich umierali. Swami powiedział, że wie jak bardzo się staram, ale sprawy życia i śmierci nie spoczywają w moich rękach, lecz w Jego. To Jego obowiązek, podobnie jak karma pacjentów. Muszę robić wszystko co w mojej mocy. Reszta należy do Niego. Uwolnił mnie od wszelkiej odpowiedzialności. Oczywiście, muszę postępować odpowiedzialnie, ostrożnie i skrupulatnie. Dzięki łasce Swamiego wielu pacjentów, którym gdzie indziej odmówiono pomocy, trafiło do mnie i odzyskało zdrowie. Mówił On również, że bez względu na to jaka jest karma pacjenta, nie może zostać zmieniona i że czasami śmierć okazuje się najbardziej humanitarnym rozwiązaniem.
      Od czasu tego interview czuję się pewniej rozmawiając z pacjentami o Bogu. Wielu z nich jest poważnie chorych i trafia do naszego szpitala, ponieważ nadzieja na ich wyleczenie jest bardzo znikoma. Mówię im, że chociaż zrobię wszystko co w mojej mocy, to istnieje prawdopodobieństwo, że mogą umrzeć, a jedynym, który ma wpływ na życie i śmierć jest Bóg. Ja jestem tylko Jego pokornym instrumentem. Staram się przekierować ich nadzieje, które pokładają we mnie, na Boga. Zadziwiające jest to, że pacjenci, którzy wierzą w Boga głęboko i twierdzą, że pozostawiają ten problem całkowicie w ‘Jego rękach’ zdrowieją bardzo szybko. Taką moc ma wiara i modlitwa. Na przykład miałem pacjenta, który od sześciu miesięcy cierpiał z powodu niewydolności serca. Trafił do nas, ponieważ wszędzie odmówiono mu operacji. Przeprowadziliśmy operację, po której radził sobie nadspodziewanie dobrze. Jednak piątego dnia nagle umarł. Byłem załamany, lecz jego żona pozostała spokojna. Powiedziała, że jej mąż cierpiał od dawna. Jakość jego życia była niska. Chciał dostać jedynie szansę i dostał ją, za co była mi wdzięczna. Śmierć, powiedziała, była lepsza od życia pełnego cierpienia. 
     Na zakończenie interview Swami dał mi wibhuti i wyjechałem do Bangalore. W torbie miałem najcenniejsze rzeczy: wibhuti od Swamiego, materiały z konferencji i kilka zdjęć ofiarowanych mi przez lekarza, który otrzymał je od Bhagawana. Wymeldowałem się z hotelu w Bangalore i wyruszyłem na lotnisko by zdążyć na nocny lot do Bombaju. Ku memu przerażeniu okazało się, że zgubiłem torbę. Prawdopodobnie zostawiłem ją w taksówce z Puttaparthi. Nie mogłem jej odzyskać. Powiedziałem to osobie, z którą skontaktowałem się na pół godziny przed odlotem. Nikt jednak nie wiedział, którą taksówką podróżowałem. Czułem, że zgubiłem najcenniejsze rzeczy jakie kiedykolwiek miałem. Wszedłem do samolotu i zamknięto drzwi. Start się jednak opóźniał. Poczułem niepokój, ponieważ czekała mnie przesiadka na inny samolot i obawiałem się spóźnienia. Dokładnie w tej samej chwili drzwi się otworzyły, wszedł przedstawiciel linii lotniczych i zapytał, czy jestem na pokładzie. Pomyślałem, że znalazłem się w dużych tarapatach. Ten człowiek podszedł do mnie, podał mi torbę ze wszystkimi moimi skarbami i odszedł. Nie znałem go, nie znali go także ludzie z Bangalore, z którymi się później skontaktowałem. To był kolejny cud Swamiego! 
      Kiedy dotarłem do Filadelfii, moja żona Sheela była bardzo niespokojna. Powiedziała, że jedna z naszych inwestycji okazała się porażką, gdyż okradł nas sponsor. Czekała, kiedy eksploduję. Przypomniałem sobie wypowiedzi Swamiego na temat pieniędzy na jednym z interview. Ku zdumieniu Sheeli przyjąłem tę wielką stratę ze spokojem, co było odmienne od mojego dawnego zachowania. Swami nieustannie prowadzi nas właściwą drogą. Musimy tylko za Nim podążać.
     Latem dr Venugopal przyjechał do Temple University, żeby przeszkolić się w transplantacjach serca. Zaplanował, że zostanie przez tydzień, a ja ostrzegłem go, że terminy transplantacji są nieprzewidywalne. Czasami nie wykonujemy ich przez dwa, trzy tygodnie lub nawet dłużej. Swami pobłogosławił jego podróż i powiedział kiedy ma wyjechać. Jakimś cudem, kiedy dr Venugopal pojawił się w hotelu w Filadelfii, zaczęliśmy wykonywać transplantacje. Trwały w sumie przez cztery lub pięć dni. Nikt nie mógł oczekiwać lepszego czasu na szkolenie. Podczas tej wizyty zapytałem, czy miałbym możliwość pracy w Puttaparthi. Dr Venugopal opracował program funkcjonowania Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai, w którym na początku działalności wszystkie operacje wykonywał jego zespół. Wyjątkowa grupa ludzi! Podczas wakacji wykonywali niezliczoną ilość operacji. Wizja dr. Venugopala i dążenie do perfekcji sprawiły, że oddział chirurgii serca stał się tym, czym jest dzisiaj.
     Otrzymałem pozwolenie na pracę w Instytucie Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai i postanowiłem pojechać tam na początku 1995 r. Po, jak zwykle, dramatycznym przejściu przez odprawę celną, pojawiłem się w lutym w Puttaparthi, podczas obchodów Śiwaratri. W tym czasie ludzie zatrudnieni w szpitalu na pełnym etacie mieli niewielkie doświadczenie. Chirurdzy przyjeżdżali z całymi zespołami – asystentami, anestezjologami i pielęgniarkami – operowali dużą liczbę pacjentów i wyjeżdżali. Pacjenci mieli doskonałą opiekę, ale po odjeździe zespołu w operacjach następował zastój. Byłem jednym z kilku chirurgów, którzy przyjechali tutaj na własną rękę. Dzięki łasce Swamiego zebrałem kompletny zespół lekarzy i wiele udało się osiągnąć. Na początku to ja zwykle operowałem pacjentów. Potem powoli zacząłem szkolić chirurgów. W ciągu niecałego tygodnia przeprowadziliśmy ponad dwadzieścia zabiegów – kombinacji wymiany zastawek i wszczepienia bajpasów.
     Ten szpital jest rzeczywiście niezwykłym miejscem na Ziemi. Wybudowany w niecały rok, stanowi wyraz woli Swamiego oraz ludzkiego ducha. Wygląda raczej jak świątynia niż szpital. Największe wrażenie wywiera personel. Wiele zatrudnionych tu osób nie posiada doświadczenia ani oficjalnego wyszkolenia w wykonywanych przez siebie obowiązkach. Na przykład perfuzjoniści obsługujący maszynę płuco-serce są absolwentami szkoły biznesu Swamiego. Swami wyłowił ich i wysłał do Indyjskiego Instytutu Nauk Medycznych w New Delhi na przeszkolenie, aby pracowali w zespole dr. Venugopala. Są najlepszymi perfuzjonistami z jakimi pracowałem. Obsługując maszynę płuco-serca są bardzo innowacyjni, zarówno jeśli chodzi o obniżanie kosztów jak również o lepszą opiekę nad pacjentami. Ta sama prawda odnosi się do pielęgniarek i personelu pomocniczego. Zostali umieszczeni na tych stanowiskach przez Swamiego. Bycie blisko Niego i branie udziału w Jego misji jest dla nich wystarczającą nagrodą. Chirurdzy, kierując się współczuciem i nie zważając na pieniądze, również ogromnie się poświęcają. Mogliby zarabiać wielokrotnie więcej pracując w jakiejkolwiek innej placówce w kraju. Ale gdzie indziej mieliby swobodny dostęp do tak wspaniałego sprzętu, gdzie mogliby leczyć pacjentów z tak różnorodnych chorób i otrzymywać codziennie boskie błogosławieństwo? W ciągu tych lat zebrali ogromne doświadczenie i stali się znakomitymi chirurgami. Oddanie i współczucie zmieniły Instytut w jednostkę jedyną w swoim rodzaju. Pacjenci są tu traktowani jak ludzie, a nie jak źródło dochodów.
    Ludzie pytają mnie często jak wypada szpital Swamiego w porównaniu z innymi szpitalami. Nie tylko dysponuje technologią, ale również współczuciem i miłością. To pytanie można odwrócić. Jak wypadają inne szpitale w porównaniu do SSSIHMS? Mimo to nie wszystko jest tu doskonałe. Tak wiele osób wymaga opieki, że na liście oczekujących znajduje się 50 000 pacjentów. Ostatecznie, to oni płacą nawet życiem za czekanie. Leczymy niewielki procent chorych. Nie chodzi tylko o czekanie. Pewien chirurg przywiózł rozruszniki serca, a ja zastawki aortalne. Każda sztuka kosztowała ponad 10 000 dolarów. Na ponad trzydzieści telegramów, wysłanych do pacjentów z wezwaniem do szpitala, przyjechało jedynie pięć osób. Kilku pacjentów zmarło, ale większość nie miała trzech dolarów na autobus do Puttaparthi. Co za smutna sytuacja! Rozmawiałem o tym z personelem. Swami polecił im robić wszystko co tylko mogą, aby pomóc pacjentom. Jednak lista oczekujących nie zniknie. Bhagawan wybudował szpital jako przykład, do którego każdy powinien dążyć. Stanowi on model, który można naśladować na całym świecie. Swami chce, abyśmy podążali za Nim i wznosili podobne instytucje w każdym zakątku globu.  
     Zwykle operujemy do późna w nocy. Podczas święta Śiwaratri zwolniliśmy tempo. Trochę mnie to przygnębiało, ponieważ zdawałem sobie sprawę, że moglibyśmy pomóc jeszcze większej liczbie osób. Wtedy nie rozumiałem, że Baba zrobił nam przerwę na odpoczynek. Dopiero po przemyśleniach przyjąłem Jego łaskę. Oczywiście, Swami bardzo troszczy się o szpital i o pacjentów. Często pyta ile osób zoperowaliśmy i jak te osoby się czują. Jeśli ktokolwiek z personelu pracującego na sali operacyjnej przyjdzie na wieczorny darszan, Swami natychmiast pyta z jakiego powodu znalazł się tutaj. Oczekuje całodziennej pracy i nie chce, byśmy kończyli wcześniej, nawet po to, by wziąć udział w darszanie.
     Pod koniec wizyty opanował mnie wirus interview. Wszyscy zauważyli, że nie zostałem zaproszony na audiencję. Inni chirurdzy byli na niej kilkakrotnie. A co ze mną? To bardzo zwiększyło mój niepokój. Interview byłoby czymś przyjemnym, jak wisienka na cieście, ale przyjechałem tutaj, żeby służyć i operować. Niesienie ludziom pomocy jest najwyższą nagrodą.
     Siedzenie na darszanie Swamiego jest prawdopodobnie najbardziej duchową terapią medyczną w świecie. Zacząłem myśleć o tych wszystkich rzeczach, które powinienem w sobie ulepszyć: okazywać więcej współczucia, wyeliminować zazdrość, być weselszym, odczuwać mniej gniewu. Lista była długa. Nawet w tłumie, koncentrowałem się tylko na Swamim i na swoich uczuciach. Uświadomiłem sobie, że Swami leczy skuteczniej, kiedy nas ignoruje. Skłania to nas do kierowania uwagi do wewnątrz i sprawdzenia, co możemy w sobie poprawić, by przyciągnąć Jego łaskę. Przed porannym darszanem czytałem książkę. Dwa fragmenty wydały mi się szczególnie ważne. Autorka opisywała ‘małpi umysł’. W jednym z opowiadań małpa wkłada łapę do dzbana, chwyta orzecha i nie może jej wyjąć. Wszystko co musi zrobić, to puścić orzecha, ale nie chce tego uczynić. Scena ta symbolizuje ludzką nieumiejętność rezygnowania z pragnień, co uniemożliwia uzyskanie wolności i spokoju. Jak tylko skończyłem czytać ten fragment, spojrzałem w górę i zobaczyłem małpę siedzącą na ścianie. Od tamtego czasu staram się poskromić swój małpi umysł. Okazuje się, że mam przed sobą jeszcze mnóstwo pracy. 
     Drugi ważny fragment w tej książce opisywał doświadczenie wielbiciela. Podczas interview otrzymał od Bhagawana pierścionek z brylantem. Rozmyślałem o tym, jako o czymś nadzwyczajnym. W tym czasie Swami zakończył darszan i wszedł z grupą wielbicieli do pokoju audiencyjnego. Zanim zamknął drzwi cofnął się, spojrzał na mnie z figlarnym uśmiechem i skinął żebym do nich dołączył. Weszli też moi rodzice. Gdy wszyscy znaleźliśmy się już w środku, Swami zaśmiał się z moich wątpliwości i powiedział, że mam w myślach wielki zamęt. Powiedział: „Po prostu pamiętaj, że Swami zawsze daje”. Audiencje i rozmowy ze Swamim przeważnie nie dają jednoznacznych wskazówek. To zwykle zwroty, które można różnorodnie interpretować. Musimy wejrzeć w siebie i poddać się prowadzeniu Swamiego, by odkryć ich prawdziwe znaczenie. Zrozumiałem później, że Baba daje, ale to co dostajemy nie zawsze jest tym czego i kiedy oczekujemy. Przysłowie: „Uważaj na swoje pragnienia, bo mogą się spełnić”, okazuje się w tym wypadku prawdziwe. Na przykład wielokrotnie modliłem się do Swamiego, żeby serce pacjenta biło mocniej, żeby przeżył i opuścił salę operacyjną. Serca niektórych pacjentów pracują przez jakiś czas doskonale, ale potem ulegają zawałom i infekcjom, wdaje się zapalenie płuc, przestają działać nerki i wątroba. Niektórzy bardzo cierpią przed śmiercią. Nauczyłem się, że musimy całkowicie poddać się woli Swamiego. Pozwólmy Mu decydować o tym, co w danej chwili jest dobre, a co złe. On o wieczności wie wszystko. My dostrzegamy jedynie przeszłość i teraźniejszość, doprawdy, zaledwie mikrokosmos. Poddajcie Mu się, a wasze życie napełni się spokojem. Naszą misją jest okazywanie współczucia, kochanie ludzi i służenie im. Gdy intencje są czyste, Swami zapewnia całą resztę.
    Podczas interview udzielonemu grupie nowoprzybyłym Swami chodził w koło i rozmawiał z nimi. Zmaterializował wibhuti, co było fascynującym przeżyciem. Zataczał ręką koła mając dłoń skierowaną do dołu, potem zwrócił ją w górę i palcami rozdzielił wibhuti. Zwykłe wibhuti jest szare, leciutkie jak puder i rozsypuje się. Wibhuti Swamiego jest śnieżnobiałe i spływa strugą do ręki na określone miejsce. Co więcej, każdemu smakuje inaczej. Jedni mówią że jest słodkie, drudzy że cierpkie, a jeszcze inni, że ma smak mleka.
     Po chwili Swami spojrzał na mnie i powiedział: „Lekarz”. Był uśmiechnięty, kochający i dał mi do zrozumienia, że wie o wszystkim co dzieje się w mojej głowie. Zapytał czego chcę. Byłem zbyt oszołomiony, żeby odpowiedzieć. Ruchem ręki zmaterializował pierścień z brylantem, taki o jakim myślałem czytając książkę przed darszanem. Włożył go na palec mojej prawej dłoni i powiedział: „Pasuje doskonale”. Wszystkie pierścienie zrobione przez Swamiego pasują doskonale. To piękny pierścień z jednym kamieniem. Od tamtego magicznego dnia noszę go stale na łańcuszku na szyi, ponieważ codziennie operuję i boję się go zgubić. Baba, wkładając mi pierścień, powiedział słowo ’diament’. Dopiero później uświadomiłem sobie, że ‘diament’ symbolizuje śmierć umysłu ‘die mind’ [Ang. die – umrzeć; mind – umysł]. I jak mówi Swami, śmierć umysłu przynosi spokój i wolność.
    Zostaliśmy wezwani na prywatną audiencję. Swami polecił nam usiąść blisko Siebie. Ujął moją prawą rękę, położył ją sobie na kolanie, masował mi palce, a potem mocno ścisnął obie moje dłonie. Żartobliwie klepnął mnie po plecach, potarł moją klatkę piersiową i pobłogosławił mnie. Rozmawiał z moją mamą i pytał ją o podróż do Tirupati. Powiedziała, że patrząc na obecne tam bóstwo, miała przed oczami Swamiego. Swami potwierdził, że jest tam obecny. Do jakiejkolwiek świątyni wchodzimy, jest On w niej. Przyjazd do Puttaparthi i patrzenie na Swamiego to ostateczna pielgrzymka. W świątyni modlimy się do bóstwa. W Prasanthi Nilayam widzimy żywego Boga. Moi rodzice poprosili o szatę Swamiego, a On odpowiedział: „Dam wam”. Jak napisałem wcześniej, Swami zawsze daje, tylko nie wiemy kiedy i gdzie. Tym razem naszym przeznaczeniem okazało się czekanie.
    Wróciliśmy do Stanów podniesieni na duchu. W samolocie rozmyślałem o medycznych cudach Swamiego, których byłem świadkiem. W Temple University mieliśmy bardzo niestabilnego pacjenta z rozległym zawałem serca. Zdecydowaliśmy się na natychmiastową operację. Miał blokady w kilku ważnych naczyniach krwionośnych. Kiedy otworzyliśmy klatkę piersiową okazało się, że zawał był tak rozległy, że zwykłe punkty orientacyjne wykorzystywane przez nas do znajdowania naczyń zostały całkowicie zniszczone. Szukałem ich przez ponad 20 min. i nie znalazłem żadnego. Zespół na sali operacyjnej stał się nerwowy, ponieważ gdybyśmy ich nie odnaleźli i nie wstawili bajpasów, pacjent niewątpliwie by zmarł. Rozwarstwiałem tylną ścianę serca coraz bardziej zniechęcony i zaniepokojony. Właśnie w tej chwili usłyszałem słowa „Sai Ram”. Nikt poza mną nie był tu wielbicielem Swamiego, więc byłem zaskoczony. W dodatku czułem ostre uszczypnięcie w środku piersi, tam gdzie nosiłem na łańcuszku zmaterializowany przez Swamiego pierścień. Moja ręka poruszyła się mimowolnie i wykonałem cięcie na sercu pacjenta. Dokładnie tam, w miejscu którego nigdy byśmy nie znaleźli, umiejscowiona była tętnica główna. Szybko znaleźliśmy dwie pozostałe. Po operacji pacjent czuł się bardzo dobrze. Wszyscy na sali operacyjnej chcieli wiedzieć jak tego dokonałem. Powiedziałem, że miałem szczęście i że dobrze jest mieć po swojej stronie Boga. Najwyraźniej działałem jako instrument Pana. Od tamtej pory, przy rożnych okazjach, czuję uszczypnięcie w klatce piersiowej dokładnie w tym miejscu gdzie pierścionek styka się ze skórą. To oczywiście sprawia, że natychmiast myślę o Swamim.
    W 1998 r. byłem świadkiem innego medycznego cudu Sai. Dr Girishankar miał od dawna problemy z jedną z zastawek. W 1993 r. lekarze namawiali go na operację. Pojechał do Puttaparthi, by uzyskać na nią zgodę Swamiego. Swami polecił mu odłożyć zabieg i obniżyć swoją wagę. Po wizycie w Puttaparthi stan jego serca wyraźnie się poprawił. Operację odłożono i doktor czuł się dobrze. Pięć lat później pani Girishankar zaczęła się martwić podupadającym stanem zdrowia męża. Wspomniała o tym przyjacielowi z rodziny Sai, który poradził jej, żeby skontaktowała się ze mną. Kilka miesięcy później państwo Girishankarowie przyszli do mojego gabinetu. Rozmawialiśmy więcej o Swamim niż o stanie zdrowia pana Girishankara. Zastawka była w złym stanie i jego serce miało się coraz gorzej. To był najlepszy czas na operację. Pragnęli uzyskać na nią zgodę Swamiego i otrzymali ją w formie snu, w którym Swami błogosławił zabieg. Przed zabiegiem wykonaliśmy angiogram i ku zdziwieniu wszystkich okazało się, że pan Girishankar ma zablokowane arterie. Gdyby poddał się operacji pięć lat temu, teraz musiałby ją powtórzyć. Wbrew temu co nakazywała medycyna konwencjonalna, Swami zaoszczędził mu dodatkowej operacji. Pragnęli, żeby operacja miała miejsce w czwartek i udało nam się spełnić ich życzenie. Anestezjolog dokonał znieczulenia. Wcześniej on i jego żona poprosili mnie, żebym nałożył mu wibhuti na czoło i język. Ponieważ w pokoju było około dziesięciu osób, narażałem się tym na grad pytań i kpin. Pomodliłem się do Swamiego, wyjąłem wibhuti i umieściłem je na jego czole i koniuszku języka. Wszyscy patrzyli na mnie, ale nikt nie powiedział ani słowa – jak gdyby nie widzieli co robię. Myjąc się do zabiegu modliłem się do Swamiego o prowadzenie. To była trudna operacja, nie tylko z powodu skomplikowanej techniki samego zabiegu, ale również ze względu na związek emocjonalny z wielbicielem Swamiego. Poprosiłem Swamiego, żeby dał mi znak, że jest tu ze mną. W tej chwili wszedł szef kardiochirurgii. Nie rozmawialiśmy ze sobą od czterech miesięcy. Okazało się że spotkał osobę, która dała mu zdjęcie Swamiego. Miał zamiar oddać je mnie, ale nigdy nie miał na to czasu. Pomimo upływu tylu miesięcy, teraz przypomniał sobie o tym. Gdy mi je dawał, zauważyłem widniejący poniżej napis: „Niech łaska boska i błogosławieństwo będą zawsze z tobą w każdym twoim szlachetnym uczynku”. Swami zawsze odpowiada na modlitwy. Musimy być tylko przygotowani na odebranie Jego przesłania. Operacja przebiegła doskonale. Swami tam był, kierując każdą osobą na sali. Pacjent niewiarygodnie szybko wrócił do zdrowia i czuł się doskonale.
    Kolejne opowiadanie dotyczy Arunana Sivalingum, znanego specjalisty od siatkówki oka. W wieku 37 lat Arunan był uważany za najlepszego okulistę na świecie. Bardzo dbał o swoje zdrowie, pomimo czynnego i stresującego życia. Pewnego dnia dręczyły go nudności i wymioty, udał się więc na oddział ratunkowy swojego szpitala. Najprawdopodobniejszą diagnozą był wrzód, dlatego przygotowano go do gastroskopii. W ramach procedury wykonano również EKG, które wykazało rozległy atak serca. Zawieziono go na kardiologię i angiografia wykazała zaawansowaną chorobę wieńcową. Jego stan był niestabilny i w pośpiechu przetransportowano go na salę operacyjną. Chirurdzy wprowadzili bajpasy, ale nie udało im się zregenerować serca. Podłączyli go do tymczasowego urządzenia wspomagającego i zastanawiali się co robić z umierającym pacjentem. I wtedy właśnie włączył się Sai. Okazało się, że jedna z lekarek pracujących na oddziale intensywnej terapii brała udział w konferencji poświęconej transplantacji i końcowemu stadium chorób serca. Namówiła lekarzy, żeby przewieźli go do nas do Temple. W dodatku żona Arunana była najlepszą przyjaciółką naszego dyrektora do spraw transplantacji. Wczesnym rankiem przewieziono Arunana bezpośrednio na naszą salę operacyjną. Był nieprzytomny, podłączony do respiratora, miał otwartą klatkę piersiową. Pojawiły się krwotoki, spadło tętno. Liczba zgonów u takich pacjentów osiąga poziom 80%. Spojrzałem na niego i zamarło mi serce. Miałem przed sobą ważnego członka społeczeństwa, młodego, energicznego męża i ojca czworga dzieci, w tym noworodka. Mógł go uratować jedynie cud. Po chwili pielęgniarki zdjęły prześcieradła, żeby przygotować operację. Była pod nimi fotografia Swamiego. Matka Arunana, wieloletnia wielbicielka Sai, przymocowała ją do ramienia syna. Pielęgniarki były zdumione. Zawołały: „Hej, jest podobna do zdjęcia w twoim domu, Val”. Zacząłem myśleć, że może teraz mamy szansę. Rozpoczęliśmy zabieg i przystąpiliśmy do opanowania krwawienia. Potem odstawiliśmy urządzenie wspomagające i przeszczepiliśmy mu trwalsze sztuczne serce. Chcieliśmy, żeby poczuł się lepiej, zanim przeprowadzimy właściwą transplantację. Operacja była niebezpieczna i ledwie ją przeżył. Przewieziono go w ciężkim stanie na oddział intensywnej terapii. Najmniejsza komplikacja mogła zakończyć się śmiercią. Jego stan wciąż pozostawał niestabilny.
      Musiałem pojechać do San Francisco na bardzo ważne spotkanie, wielokrotnie już przekładane. Zostawiłem go w doświadczonych rękach kolegi i wsiadłem do samolotu lecącego na drugi koniec kraju. Porozumiewałem się z kolegą przez skypa. Arunan wciąż krwawił, ale przepływ krwi w naczyniach był do zaakceptowania. Wkrótce zaczęło spadać tętno, to był początek agonii. Kolejne otwarcie klatki piersiowej z pewnością by go zabiło. Wydałem serię poleceń, ale sprawa wyglądała źle. W tym momencie samolot podszedł do lądowania i telefon przestał działać. Jedyną opcją pozostała modlitwa. Powiedziałem Swamiemu, że Arunan jest całkowicie w Jego rękach. Nie mogliśmy nic zrobić. Na wschodnim wybrzeżu zbliżała się 18:00. Udałem się do hotelu spodziewając się katastrofy. Zadzwoniłem do szpitala w Filadelfii i rozmawiałem z lekarzem rezydentem, który był bardzo szczęśliwy. Dokładnie o 21:00, to znaczy o 18:00 na wschodnim wybrzeżu, wydarzył się cud. Arunan przestał krwawić i tętno nagle ustabilizowało się. Następnego dnia przeniesiono go z oddziału intensywnej terapii, jego ciało zaakceptowało sztuczne serce. W końcu wrócił do domu i nawet operował pacjentów. Był to prawdziwy cud. 
    A to jeszcze nie wszystko. Jego serce działało bez żadnych komplikacji przez ponad 9 miesięcy, co zdarza się rzadko. Z pomocą Swamiego zastanawiałem się nad przeniesieniem do Chicago, gdzie otwierały się przede mną nowe możliwości zawodowe. Czułem jednak, że zanim opuszczę Filadelfię powinienem wykonać Arunanowi przeszczep serca. Podczas niedzielnych bhadżanów modliłem się gorąco do Swamiego. Nie chciałem wyjechać nie zakończywszy tej sprawy. Podczas medytacji włączył się mój biper[3]. Było serce, ale Arunana wyprzedzało kilka osób. Poleciłem koordynatorowi przysłać dla każdej z nich odpowiednią grupę krwi. Koordynator dwukrotnie upewniał się, czy ma przysłać krew dla Arunana, ponieważ zajmował on odległe miejsce na liście. Nalegałem. Okazało się, że pacjenci przed nim wypadli źle w testach. Swami przeznaczył to serce dla Arunana. Rozpoczęliśmy transplantację. Nałożyłem na Arunana wibhuti i ponownie nikt tego nie zobaczył, chociaż w pomieszczeniu było piętnaście osób. Operacja przebiegła bardzo pomyślnie. Czułem opiekę Swamiego. Tylko dlatego była tak perfekcyjna. Nowe serce zaczęło bić. W całym zespole zapanowała radość. Było to najlepsze serce jakie widzieliśmy. Od tamtej pory Arunan czuje się doskonale, a ponieważ Swami wszystko nadzoruje, z pewnością będzie się czuł wspaniale. Został oddanym wielbicielem Bhagawana i wysłał swoje CV do Baby, prosząc Go, by pozwolił mu pracować w szpitalu w Puttaparthi. Jestem przekonany, że pewnego dnia Swami spełni jego życzenie. Baba zawsze powtarza, że gdy otworzy ramiona, przybędą najlepsi lekarze. Trafią tu w różnym czasie i rozmaitymi drogami.
    Moje następne doświadczenie związane było z III Sympozjum Kardiologicznym w Puttaparthi. Liczba zaproszonych lekarzy urosła wykładniczo. To było wielkie spotkanie i miałem okazję rozmawiania z wieloma ekspertami. Pewnego dnia podczas obiadu Swami wszedł do kawiarni. Wstaliśmy, ale Bhagawan skłonił nas do zajęcia miejsc. Natychmiast usiedliśmy, za chwilę jednak ponownie wstaliśmy. Wówczas Swami odwrócił się i wyszedł. Następnego dnia przyszedł ponownie i dał nam znak, żebyśmy siedzieli. Nikt nie wstał. Nauczyliśmy się lekcji. Zawsze musimy podążać za wskazówkami Swamiego.
    W ostatnim dniu spotkania Swami przyszedł do kawiarni i zaczął rozdawać Swoje zdjęcia z lekarzami. Podał mi i dwóm innym chirurgom paczuszki fotografii do rozdania. Ku swojemu rozczarowaniu nie znalazłem swojego zdjęcia. Zaakceptowałem to i nie myślałem o tym więcej. Jednak podczas popołudniowego darszanu Swami podszedł i zatrzymał się przede mną. Skinął na jednego ze studentów, który pobiegł do Jego rezydencji i wrócił ze zdjęciami. Na wierzchu była piękna fotografia Swamiego wręczającego mi nagrodę, podobnie jak wszystkim uczestnikom sympozjum. Ogarnęła mnie duma i poczułem się nadzwyczajnie. Ale to uczucie szybko minęło. Swami ma sposoby eliminowania ego i raniących, wykreowanych przez niego uczuć.
    Tymczasem konferencja dobiegła końca. Nadszedł ostatni poranek w Puttaparthi i Swami jak zwykle czekał do ostatniej minuty, żeby wezwać mnie razem z żoną, dziećmi i rodzicami na bardzo osobiste interview. Usiedliśmy naprzeciwko Swamiego. Pobłogosławił nas. Powiedział, że zawsze jest z nami. Rodzice ponownie poprosili Go o szatę i Swami obiecał, że ją dostaną. Po zakończeniu prywatnego spotkania przyłączyliśmy się do grupy. Swami zapytał mnie, czego pragnę. Oniemiałem. Wtedy zmaterializował przepiękną bransoletę i włożył mi ją na prawą rękę. Nie nosiłem biżuterii, nawet najbardziej zachwycającej i cennej. Teraz, dzięki łasce Swamiego noszę wszystkie boskie dary. Trzymam bransoletę na przegubie ręki, a kiedy operuję, w kieszeni. Zakładając ją i zdejmując przed każdym zabiegiem przypominam sobie o Swamim.
    Swami wszedł do wewnętrznego pokoju i wrócił z dwiema szatami. Mój ojciec prosił o jedną i niespokojnie czekał. Swami podszedł prosto do niego, a potem w ostatniej chwili odwrócił się i podarował szaty mojej żonie i mamie. Tata był ogromnie rozczarowany. Baba zmaterializował dla pań wibhuti i na tym audiencja się skończyła. Wówczas Swami wrócił do wewnętrznego pokoju i śmiejąc się, wrócił z szatą dla taty. Powiedział figlarnie, że tata był bardzo smutny. Nasz współczujący Swami! 
     Piętnaście miesięcy później wróciłem do Indii z asystentem i operowaliśmy przez 10 dni. Wykonaliśmy szereg zabiegów i przy wielu pomagaliśmy. Kiedy dr Prasad, szef kardiologii, zaprezentował nam trudny przypadek, odpowiedziałem nonszalancko, że wystarczą nam dwie godziny. Okazało się jednak, że mieliśmy wiele problemów i walczyliśmy o życie pacjenta. Ostatecznie dr Prasad poradził sobie, a ja przestałem być taki zarozumiały i arogancki. W każdej chwili mogą pojawić się komplikacje. Wszystko kontroluje wola Swamiego. Niczego nie osiągniemy, jeśli nie wspiera nas Jego wola.
    Swami ponownie pobłogosławił nas interview w absolutnie ostatnim momencie. Kiedy zapytał czego chcę, powiedziałem: „Twojego błogosławieństwa”, a On odrzekł, że jest zawsze przy mnie. Ponownie zadał mi to samo pytanie. Dałem Mu taką samą odpowiedź i On odpowiedział mi to samo. W końcu powiedziałem: „Co tylko zechcesz, Swami”. Wówczas zmaterializował srebrny pierścień ze znakiem OM. Zapytał, co symbolizuje srebro i sam na to odpowiedział: „Czystość”. Zabrał pierścień z powrotem, dmuchnął na niego i zmienił go w złoty ze Swoim wizerunkiem w miejscu oczka. Ponownie włożył mi go na palec. Pasował doskonale. Podczas osobistej audiencji zapytał mnie, gdzie mam pierścień z brylantem. Powiedziałem, że noszę go na szyi na łańcuszku. Wtedy zabrał zmaterializowany właśnie pierścień, dmuchnął na niego, a ten zniknął. Myślę, że tracimy to czego nie używamy. Potem Swami zapytał o moją pracę. „Wszystko dobrze” – odpowiedziałem. „Niedobrze, za dużo zazdrości”. Wtedy to Swami po raz pierwszy powiedział, że mam problemy w pracy. Na zewnątrz wszystko wyglądało doskonale. Wybudowaliśmy nowy dom, kierowałem największym programem transplantacyjnym w Stanach Zjednoczonych, a moja kariera rozkwitała dzięki łasce Swamiego. Ale Swami wie wszystko i doskonale zna przyszłość. Zmaterializował dla mnie nawaratnę, pierścień ochronny z dziewięcioma szlachetnymi kamieniami, który noszę na łańcuszku razem z pierwszym pierścieniem.
     Po interview udaliśmy się do domu przyjaciela. Okazało się, że Swami zmaterializował jego żonie podobny pierścionek, ale jeden z kamieni wypadł. Nalegała, aby mąż poprosił Swamiego o jego naprawienie. Odpowiedział, żeby zrobiła to sama. Tego wieczoru podczas darszanu Swami polecił im, aby następnego ranka przyszli na audiencję, podczas której pierwszą rzeczą o jaką zapytał był pierścień. Natychmiast go naprawił i zwrócił. Swami jest wszechobecny. Wie o każdej naszej myśli i rozmowie. Jeśli zdamy sobie z tego sprawę, wówczas wszystkie nasze myśli, czyny i słowa staną się czyste.
     Jak było do przewidzenia, następny rok przyniósł mnóstwo zmian w pracy. Nasz oddział znalazł się w trudnym położeniu, ponieważ szef przestał dbać o najbardziej dochodową część programu. Zostałem zaproszony do wystąpienia w Indyjskim Stowarzyszeniu Chirurgii Klatki Piersiowej w Dżajpurze. Napisałem list do Swamiego prosząc, żeby pozwolił mi pod koniec lutego pracować w Instytucie Wyższych Nauk Medycznych. Odpowiedź przychodzi zwykle w ciągu miesiąca. W styczniu zacząłem się denerwować. Nie chciałem jechać bez zgody Swamiego. Wkrótce potem dowiedziałam się, że konferencja w ISCKP została odłożona na koniec marca, ze względu na inne wydarzenia. Gdy ponownie poprosiłem o pozwolenie, otrzymałem pozytywną odpowiedź po tygodniu. Swami wie o każdym najmniejszym szczególe. Miałem przyjechać pod koniec marca i tak też się stało. Tuż przed moim wyjazdem do Indii dostałem telefon z Uniwersytetu w Chicago z pytaniem, czy interesuje mnie rozmowa na temat stanowiska szefa kardiochirurgii. Chciałem odłożyć ją do powrotu z Indii, ale nalegali i pojechałem tam na jeden dzień. Z pewnością prośba, abym został szefem oddziału w tak młodym wieku i w tak prestiżowym ośrodku była inicjatywą Swamiego. Bardzo ucieszyła mnie ta oferta, ale Temple University wystąpił z podobną propozycją i było mi o wiele łatwiej zostać tam gdzie byłem. Kiedy przyjechałem do Indii, Swami był w Whitefield i ujrzałem Go w niedzielę, tuż przed wyjazdem do Puttaparthi. W ciągu tych lat zmieniła się tam moja rola. Byłem teraz przede wszystkim nauczycielem, a nie głównym chirurgiem. Ponieważ miałem mnóstwo pracy, tydzień szybko minął.
    W dniu wyjazdu mogłem być pewien kolejnej niezwykłej lili Swamiego. Wyobrażałem sobie, że odłoży audiencję na ostatnią chwilę. Oczywiście był nieprzewidywalny jak zawsze. W momencie gdy przekroczyłem bramę Brindawanu, podeszło do mnie kilku wielbicieli i powiedziało, że tego ranka Swami zaprasza mnie na interview. Swami rozpoczął od zwykłego pytania: „Jak się miewasz, doktorze?”. Potem rozwiązał jeden z moich dylematów. Podczas operacji bajpasów zazwyczaj przeszczepia się żyły. Ja wolę tętnice, ponieważ w naturalny sposób wytrzymują wysokie ciśnienie krwi. Żyły pobiera się z nóg. Są długie i łatwo z nimi pracować. Tętnice pochodzą z przedramienia, z wnętrza klatki piersiowej lub z żołądka i są o wiele krótsze. Dlaczego nie wykorzystać tętnicy zgodnie z jej właściwościami, zamiast przekształcać w tętnicę zbiornik niskiego ciśnienia jakim jest żyła? Wymaga to o wiele bardziej skomplikowanej techniki i jest niebezpieczne, więc tylko około 5% kardiochirurgów wykonuje takie operacje rutynowo. W mojej praktyce i w SSSIHMS wprowadziliśmy system wykorzystujący łączenie tętnic z tętnicami wieńcowymi. Nie można jednak udowodnić, że tak jest lepiej i zapewne nie udowodnimy tego przez następnych pięć, dziesięć lat. Nieustannie zastanawiałem się czy ten dodatkowy wysiłek jest tego wart, choć w głębi serca wierzyłem, że jest, pomimo braku jednoznacznych danych medycznych. Podczas audiencji Swami najpierw rozmawiał z pewnym biznesmenem i polecił mu schudnąć, bo inaczej czeka go operacja wszczepienia bajpasów. Potem rozwiązał mój dylemat opisując w jaki sposób wykorzystuję technikę przeszczepiania tętnic zamiast żył. Powiedział, że jest lepsza i bardziej zaawansowana. Nie potrzebuję zatem naukowych dowodów. Swami potwierdził, że dodatkowy wkład pracy, związany z przeszczepianiem tętnic, ma sens.
        
Potem zapytał mnie, czego chcę i zmaterializował dla mnie kolejną bransoletę, o wiele większą od pierwszej. Zakładając ją na moją rękę, udzielił mi lekcji. Poprzedniego dnia okazałem niecierpliwość i włączyłem się do zabiegu, pragnąc przyspieszyć scalanie obwodnic. Czasami staję się niecierpliwy i pouczam ludzi. Kiedy Swami zakładał mi bransoletę i nie radził sobie z zatrzaskiem, pospieszyłem Mu z pomocą. Wtedy uświadomiłem sobie, że Swami daje mi przesłanie: bądź cierpliwy wobec innych. Od tego czasu naprawdę staram się zmienić swoje zachowanie.
     Gdy Swami udzielał osobistych audiencji innym wielbicielom zastanawiałem się, co robić z dwiema bransoletami. Kiedy Swami zaprosił nas do wewnętrznego pokoju, miałem mnóstwo pytań. Zacząłem Go pytać o wyjazd do Chicago i zanim zdążyłem skończyć, Swami wziął w Swoje dłonie moją rękę, powiedział, że wie o przenosinach, że je zaaranżował, więc muszę jechać. To był bezpośredni rozkaz Boga. Potem, zanim zdążyłem spytać, polecił mi zdjąć mniejszą bransoletę i trzymać w domu przed Jego zdjęciem. Powiedział, że dzisiejsza bransoleta jest nowocześniejsza, niezniszczalna i potężniejsza. Jak możecie sobie wyobrazić, pozostała część interview zupełnie mi umknęła.
    Przenieśliśmy się z Filadelfii do Chicago. Nie wydarzyłoby się to nigdy, gdyby Swami nie okazał takiej stanowczości. Za każdym razem, kiedy myślę o wszystkim co zostawiliśmy w Filadelfii, przypominają mi się słowa Swamiego. Z praktycznego punktu widzenia przenosiny nie miały sensu. W Temple University program był stabilniejszy. Zarabiałem tam o wiele lepiej, mieliśmy wspaniały dom i cieszyłem się powszechnym szacunkiem. Ale wiara w Swamiego i Jego mocne słowa skłoniły nas do przeprowadzki. Miałem pewne wątpliwości co do niej i w gabinecie napisałem do Swamiego list. Poprosiłem o znak, że przeprowadzka jest rzeczywiście tym, czego oczekuje ode mnie. Właśnie wtedy zapukała sekretarka i powiedziała, że dzwoni dr Mulder. Poprosiłem, żeby odebrała wiadomość, ale dr Mulder nalegał. Podniosłem słuchawkę, a on powiedział, że jest absolwentem wydziału chirurgii Uniwersytetu w Chicago. Dał mi dziesięciominutowy wykład, dlaczego powinienem się przenieść. Odkryłem potem, że nikt na Uniwersytecie w Chicago nie zna dr Muldera. To Swami osobiście dał mi znak, o który Go prosiłem. Zawsze odpowiada na nasze modlitwy, choć w inny sposób niż tego oczekujemy.


To tylko niewielka część moich doświadczeń z Bhagawanem Babą. Ponieważ byłem świadkiem cudów Swamiego, zmieniłem swoje podejście do życia. Swami nauczył mnie pokory, współczucia i służenia ludzkości. Ustanawia wysokie standardy i nie wiem, czy kiedykolwiek je osiągnę. 
On zawsze dba o to, żebym postępował właściwie. Mam przed sobą długą drogę, ale mój Pan i Guru, Sai Baba, z pewnością mnie tam doprowadzi.

tłum. J.C.
 
 
[1] Św. Juda jest patronem spraw beznadziejnych.
[2] Rotary jest stowarzyszeniem przedsiębiorców i ludzi różnych zawodów z całego świata, które świadczy pomoc humanitarną, promuje wysokie normy etyczne w każdym zawodzie i pomaga budować dobrą wolę i pokój na świecie.

[3] Biper – urządzenie, które sygnałem dźwiękowym daje znać użytkownikowi, aby zadzwonił do centrali i odebrał wiadomość. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.