Poddanie się, ufność, akceptacja

Życiowa mantra Susmity Patnayak, studentki Sai

     Pani Susmita Patnayak spędziła dwanaście pełnych doznań lat na Uniwersytecie Bhagawana w campusie Anantapur, począwszy od 1980 r., kiedy została tam przyjęta jako nastolatka pragnąca uzupełnić dwuletnią, przeduniwersytecką edukację. Od 1982 do 1985 r. uczyła się na studiach licencjackich. Od 1985 do 1987 r. – na studiach magisterskich z filozofii, otrzymując złoty medal. W 1987 r. przeniosła się na Uniwersytet w Madrasie, gdzie uzyskała doktorat, a w latach 1988–1992 przebywała w swojej Alma Mater, prowadząc przez cztery lata zajęcia z filozofii. W 1992 r. Susmita Patnayak wyszła za mąż i osiedliła się w uniwersyteckim mieście Berhampur w stanie Odisza. Później uzyskała uprawnienia nauczycielskie i od 1995 r. wykłada w szkole średniej.

Kiedy Sai zajmuje miejsce Boga

KM: Zacznijmy od początku. W jaki sposób Bhagawan wkroczył w twoje życie?
SP: To było na przełomie 1972/73 roku w Berhampur w stanie Odisza, gdzie mieszkaliśmy. Ktoś dał tacie fotografie Swamiego. Zaczęliśmy Go wielbić. W 1973 r. udaliśmy się do Parthi. W tym czasie nie prowadziła tam żadna szosa ani kolej. Wysiedliśmy z pociągu w niewielkiej miejscowości. Był wieczór i żeby dotrzeć do Bukkapatnam musieliśmy poszukać wozu zaprzężonego w woły. Nie wiedzieliśmy gdzie się udać. Wówczas podszedł do nas starszy człowiek i wskazał nam drogę. Dojeżdżając, słyszeliśmy wieczorne pieśni do Boga płynące od strony Prasanthi Nilayam. Na miejsce dotarliśmy około 19:30. Bhadżany dobiegły końca i Swami udał się do Swojego pokoju. Prasanthi Nilayam było wtedy jednym białym budynkiem z posągiem Kriszny na szczycie. Spędziliśmy noc na świeżym powietrzu. Audytorium Purnaczandry było w budowie. Wokół leżały pryzmy kamieni i piasku. Położyliśmy się na nich, żeby odpocząć. Następnego ranka zbudzili mnie rodzice i powiedzieli, że zobaczymy Boga. Wstaliśmy i usiedliśmy na piasku. Odśpiewano 21 razy Om. Rozglądałam się wokół, pragnąc zobaczyć, z której strony nadleci Swami w puszpak wimanie, mitologicznym rydwanie używanym przez niebiańskie istoty. Wpatrywałam się w niebo, oczekując na wizję. W międzyczasie Swami wyszedł na balkon, żeby udzielić nam darszanu. Był to prabhat darszan, poranne objawienie, jakim nas w tym czasie obdarzał. Wtedy odezwała się moja mama: „To jest Bóg, którego pragnęliśmy zobaczyć”. Uświadomiłam sobie, że to On – mój Pan i Mistrz. Wkroczył w moje życie i zaakceptował mnie. Przyjeżdżaliśmy do Niego przynajmniej raz w roku.
      W 1975 r. zostałam delegatką Bal Vikas i zamieszkałam w akademiku w Anantapur. Otwarto właśnie koledż Swamiego dla dziewcząt i uczennice Bal Vikas z całych Indii mieszkały w nim przez dwa dni. Uczyłyśmy się śpiewać bhadżany i równo maszerować. Potem pojechałyśmy do Parthi na urodziny Swamiego. W tym dniu Sai Baba stał razem ze swamim Karunjanandadżim przed mandirem, obok posągu Ganeszy. Miałyśmy przemaszerować obok i pozdrowić Bhagawana. Nauczyłyśmy się skomponowanej na tę okazję piosenki: „Sai, Sai dżapte ćalo”. 
Śpiewałyśmy i maszerowałyśmy, a potem Swami wygłosił dyskurs, rozdzielił między nas słodycze, duże odznaki i długopisy oraz po jednym wiecznym piórze dla każdej. Wciąż je mam.

Pragnienie zostania studentką Sai Baby

   Po powrocie do Odiszy zaczęłam brać udział we wszystkich możliwych pracach służebnych i sesjach bhadżanowych. Pan S.M. Patnaik z naszego miasta był w Parthi ważną osobistością i to w jego domu przygotowywaliśmy swoje przedsięwzięcia. Pewnego razu powiedział do mnie: „Niedawno Swami otworzył koledż dla dziewcząt w Anantapur, gdzie zatrzymałyście się jako uczennice Bal Vikas. Czy chciałabyś tam studiować?”. Odrzekłam: „Oczywiście, chcę tam pojechać”. Odparł: „Musisz się bardzo dobrze uczyć i zdobyć najwyższe oceny. Dopiero wtedy będzie to możliwe”. Zaczęłam się gorąco modlić o przyjęcie do koledżu. Uczyłam się w szkole średniej w Oriji i nie mówiłam po angielsku. A był to oficjalny język w Anantapur. Powiedziałam Swamiemu: „Właściwie nie mam pojęcia jak tego dokonać, ale to Twój obowiązek. Ja uczynię wszystko co mogę, aby otrzymać dobre stopnie”. Za każdym razem siadając do nauki modliłam się do Swamiego, a po zakończeniu lekcji powtarzałam modlitwę jeszcze raz. Nieustannie prosiłam: „Swami, proszę, przyjmij mnie”. Odbyły się egzaminy końcowe. Zdałam je z wyróżnieniem. Rząd w Odiszy ofiarował mi stypendium, to znaczy bezpłatne studia, ale zrezygnowałam z nich, ponieważ chciałam studiować w Anantapur. Wzięłam udział w egzaminie wstępnym i czekałam na wyniki. Z Anantapur nie przychodziły żadne wiadomości dotyczące rozmowy kwalifikacyjnej. Ponieważ nie było telefonu, zdobycie informacji nie było proste. Dlatego razem z tatą udaliśmy się tam, żeby wyjaśnić sytuację oraz prosić o rozmowę kwalifikacyjną, pragnąc by proces przyjęcia dobiegł końca.
    Dr Hemalata – dyrektorka szkoły, Dżajamma – opiekunka akademika oraz pani Puszpa rozmawiały ze mną przez 45 minut. Przypominam, że nie mówiłam po angielsku. Nie wiem, co im odpowiadałam i nie pamiętam, o co mnie pytały. Następnego dnia poinformowano mnie, że zostałam przyjęta. Moje marzenie spełniło się i zaczęłam studiować. Zajęcia były prowadzone po angielsku i wszyscy, oprócz mnie, posługiwali się tym językiem. Jednak nauczycielki były dla mnie bardzo wyrozumiałe. Pani kierowniczka Dżajamma była bardzo serdeczna, macierzyńska i współczująca. Wszystkie panie w Anantapur były bardzo kochane i pomagały mi. Znalazłam się w świecie wypełnionym miłością i stopniowo zaczęłam używać angielskiego. 

Matka Sai nigdy cię nie opuści

    W 1980 r., gdy uczęszczałam na zajęcia poprzedzające studia uniwersyteckie, udaliśmy się do Parthi na urodziny Swamiego. Dotarliśmy tam 16 lub 17 listopada. Swami zawiadomił nas, że będziemy mogły podejść i przyjąć Jego błogosławieństwo, oraz że wręczy nam sari. Usiadłyśmy w rzędach na piasku rozsypanym na ziemi darszanowej. Byłam na początku linii, a jednocześnie ostatnią osobą, która usiadła w tym miejscu. Swami zaczął z drugiej strony. Wręczał sari, udzielał padanamaskaru i kiedy doszedł do mnie, okazało się, że wszystkie sari zostały już rozdane. Byłam jedyną dziewczyną, która go nie dostała. Nikt tego nie zauważył z wyjątkiem siedzących obok mnie koleżanek. Swami wrócił do mandiru i naturalnie dziewczęta zaczęły wstawać, żeby wrócić do dormitoriów. Zastanawiałam się, czy Swami da mi sari czy też pójdę bez niego. Na szczęście wyjście z linii w zdyscyplinowany sposób zajęło dziewczętom kilka minut. Nagle, na werandzie pojawił się Swami. W ręku trzymał sari i skinął na mnie. Nauczycielki zastanawiały się, co się stało. Nie wiedziały, że nie dostałam sari i dlaczego Swami mnie wzywa. Stał blisko okna. Weszłam na werandę, a On zachęcał mnie, bym zrobiła padanamaskar. Przyjaciółki powiedziały, że pobłogosławił mnie, gdy pochylałam się do Jego stóp. Potem otrzymałam sari z Jego rąk.
KM: Znasz powiedzenie: „Zwłoka ze strony Boga nie oznacza odmowy”. Miał dla ciebie coś specjalnego, coś osobistego.
SP: Rzeczywiście, coś bardzo specjalnego! Głęboko się zastanawiałam, jak wykreował dla mnie tę sytuację. Miałam zaledwie 15 lat i byłam nieśmiała. Wolałam stać z tyłu. Po ukończeniu kursu przygotowawczego, w 1982 r. dostałam się do Instytutu Wyższego Nauczania Śri Sathya Sai na kurs licencjacki.

Uczyłyśmy się traktować trudności jako okazję do interwencji Swamiego

    Byłyśmy pierwszą grupą dziewcząt uczących się według unikalnego programu przygotowanego przez naszego pierwszego wicerektora, dr V.K. Gokaka. Ku naszemu przerażaniu miałyśmy dziewięć przedmiotów: dwa kursy poświecone świadomości i dwa kursy fakultatywne, z których każdy był podzielony na kilka zagadnień. Swami bardzo dbał, aby studentki kierunków ścisłych poszerzały również wiedzę z zakresu nauk humanistycznych i odwrotnie – dzięki temu uzyskiwałyśmy pełen obraz wiedzy. Zmagałyśmy się z trudnymi przedmiotami i z ośmioma lekcjami dziennie, nieobejmującymi wszystkich przedmiotów. Musiałyśmy uczęszczać na dodatkowe zajęcia prowadzone na korytarzach, w sali modlitewnej i w jadalni akademika – brały w tym udział wszystkie nauczycielki… Zakres wiedzy był bardzo obszerny i musiałyśmy się dużo uczyć. Pan był łaskawy. Tak bardzo się o nas troszczył, że przed pierwszym egzaminem semestralnym udzielił nam audiencji i wyjaśnił jak przygotować się do egzaminów. Zapytał: „Co robicie, gdy brat lub siostra proszą was w liście: ‘Starsza siostro, przywieź mi wisiorek, paczkę wibhuti lub kalendarz’? Czytacie list i skupiacie się na tym, co najważniejsze, np. na przedmiotach o które prosi młodszy brat lub siostra. Potem go chowacie. Tak samo postępujcie studiując. Przeczytajcie rozdział, zaznaczcie najważniejsze zagadnienia i odłóżcie książkę”. Swami powiedział, że w ten sposób dobrze się przygotujemy i zdamy egzaminy. „Ja zajmę się resztą”, upewniał nas.
Znałyśmy tylko Swamiego, nikogo poza Nim. Studiowałyśmy dla Niego. Dawał nam długopisy, udzielał padanamaskaru. Zalecał nam: „Uczcie się pilnie i powtarzajcie imię Swamiego”.
     Wróciłyśmy do Anantapur i w kwietniu miałyśmy wziąć udział w pierwszym, a potem w drugim egzaminie semestralnym. Pozostałe studentki zdały egzaminy wcześniej i wróciły do domów. Nasza grupa, składająca się z 38 dziewcząt, została w akademiku z panią Dżajammą. W międzyczasie, pod koniec marca, Swami udał się do Brindawanu, łamiąc nam serca. Musiałyśmy radzić sobie w Anantapur z przygotowaniami do egzaminu i ze skwarem. Swami przesłał nam wiadomość: „Nie martwcie się, wiem że jest nieznośnie gorąco. Pierwszego kwietnia będzie padać i zrobi się chłodno, żebyście mogły się uczyć. Przygotujcie się do egzaminu i zdajcie go”. Nie muszę mówić, że pierwszego kwietnia lał deszcz. Zrobiło się chłodno, uczyłyśmy się i pisałyśmy egzaminy w doskonałych warunkach. Potem rozjechałyśmy się do domów. Co jeszcze mogę powiedzieć to tym, jak bardzo zajmował się nami Swami?

Łaskawie przyjmował nasze ofiary i pomagał nam się przygotować

    W styczniu odbyły się w Instytucie pierwsze zawody sportowe. Uczęszczałyśmy na lekcje jogi, przygotowując pokaz dla Swamiego. Niektóre koleżanki wykonywały akrobacje na motocyklach. Wynajęto je również dla nas i zaczęłyśmy ćwiczyć. Potem część dziewcząt zapragnęła jeździć na łyżworolkach. W styczniu przyjechałyśmy do Parthi na treningi. Swami bardzo się tym interesował. Przychodził do nas i pytał co trenujemy i czy nam czegoś nie brakuje. Był gotów zapewnić nam wszystko, czego zapragnęłyśmy. Wtedy jedna z opiekunek powiedziała, że dziewczęta chcą popisywać się przed Nim na łyżworolkach i potrzebny jest im tor. Wybudowano go w ciągu nocy naprzeciwko zadaszonego pawilonu Śanti Wedika na stadionie Hill View. Swami przychodził na treningi i siadał na posągu Nandi, byku Śiwy. Kierował nami, inspirował nas i ochraniał w czasie prób i występów. Siedział na podwyższeniu wraz z gośćmi i przyglądał się nam z aprobatą i dumą, jak gorąco kochająca matka. Komentował nasz występ, mówiąc do siedzących obok osób: „Widzicie jak moje dzieci doskonale sobie radzą? Widzicie jak pięknie występują?”. Nasz występ był bardzo prosty – jazda na rolkach, ćwiczenia ze skakanką i na drążkach, akrobacje na motocyklach. Mimo to Swami był podekscytowany tym co robiłyśmy i ogłaszał wszystkim wokoło: „Dziewczęta nauczyły się tego same, nikt ich nie szkolił”. Dodawał nam odwagi i przypisywał nam zasługi za wszystko w czym nam pomagał. 

Radość służenia w Jego imieniu

    Po pierwszym święcie sportu w roku akademickim 1984/85 Swami oświadczył, że mamy pojechać na letnie wakacje do domu i że te dziewczęta, które pragną służyć pomocą na wsiach, będą mogły wrócić do Prasanthi Nilayam. Wtedy po raz pierwszy miałyśmy wziąć udział w Grama Sewie. Stawiła się cała nasza grupa i przez tydzień uczestniczyłyśmy w programie służebnym dla wiosek.

Studentki i studenci Uniwersytetu Sai pomagają mieszkańcom wsi

    Wstawałyśmy o 4:00 rano, do piątej zjadałyśmy śniadanie w stołówce południowoindyjskiej i wsiadałyśmy do autobusów zaparkowanych po stronie kobiet. Swami wychodził na balkon, żeby udzielić nam darszanu i pożegnać nas. Wyjeżdżałyśmy śpiewając bhadżany, a na miejscu zgodnie z poleceniem Baby: sprzątałyśmy świątynie i wioski, uczyłyśmy mieszkańców jak przyrządzać pożywne posiłki, jak utrzymywać czystość i higienę, czyściłyśmy studnie usuwając z nich szlam, nosiłyśmy skały i kamienie, układałyśmy je prawidłowo i około 17:00 wracałyśmy do Parthi. Było już po darszanie, ale przez chwilę widziałyśmy Swamiego. Zawsze miałyśmy nadzieję, że wrócimy zanim Baba opuści plac darszanowy.
     Na szczęście Swami zdawał się czekać na nasz powrót. Szybko kończył darszan i przechodził na drugą stronę. Niepokoił się jak matka czekająca na małe dzieci wysłane do żłobka lub do przedszkola.
     Gdy autokar pojawiał się w bramie Gopuram, w mandirze słychać było śpiewane przez nas bhadżany. Swami znajdował się na werandzie i czekał. Wbiegałyśmy do mandiru, szybko siadałyśmy i po chwili Swami stawał przed nami pytając: „Jak się macie? Wiem, co robiłyście… nosiłyście skały. Jesteście dziewczętami, więc nie róbcie tego. Niech to robią chłopcy. Jesteście bardzo delikatne”. Zanim zdążyłyśmy opowiedzieć Swamiemu o naszym dniu, relacjonował wszystko, co zrobiłyśmy. Potem pytał: „Czy zjadłyście ryż z serem i pikle, które wam wysłałem wraz z surową, pokrojoną cebulą? Było bardzo gorąco, a cebula uwalnia od gorąca. Czy zjadłyście całą? Musicie ją jeść”. [Pan Dżajakumar dowoził nam duże naczynia z ryżem i z serem oraz pikle i surową cebulę. Jadłyśmy, odpoczywałyśmy i wracałyśmy do pracy.] Wieczorem Swami pytał nas jak minął dzień i upewniał się, że posilałyśmy się w odpowiednich porach. Dawał nam dobre rady, a potem mówił: „Jestem naprawdę szczęśliwy, bardzo szczęśliwy” i obdarowywał każdą z nas mango z Banganapalli[1], rzucając owocami. Swami doskonale trafia w cel! Zależało mu na tym, żebyśmy dostały je z Jego boskich rąk. Potem mówił: „Bangaru, moje złote, daję wam tylko po jednym mango. Są wakacje, powinniście być z rodzicami. Gdybyście były teraz z nimi, daliby wam tyle owoców mango, ile mogłybyście zjeść”. Odpowiadałyśmy ze łzami w oczach: „Nie, Swami, dajesz nam więcej niż trzeba. To wystarczy Swami, nie mów tak”. Potem Swami nas odsyłał, żebyśmy mogły zjeść kolację i odpocząć, ponieważ następnego dnia musiałyśmy wstać wcześnie, by przeżyć kolejny dzień służąc mieszkańcom wioski. Mango od Swamiego zjadałyśmy ze skórką, ponieważ Swami jej dotknął. Było nam smutno, że nie mogłyśmy zjeść pestki… gdyby to było możliwe, na pewno byśmy to zrobiły! Rankiem przygotowywałyśmy się do wyjazdu i z entuzjazmem wyruszałyśmy do pracy. Każdy dzień był podobny do poprzedniego. Jeździłyśmy do wiosek. Kierowca prowadził autokar bardzo uważnie, ponieważ drogi były wąskie i w złym stanie. Leżące przy drodze wzgórza były zwietrzałe i pokryte zakurzonymi, kolczastymi krzakami. Ale nasz entuzjazm dla Grama Sewy był czysty. Dzięki miłości jaką obdarzał nas Swami na koniec dnia czułyśmy się szczęśliwe!
    W ostatnim dniu towarzyszył nam Swami. Jechałyśmy za Jego autem. Gdy wspinałyśmy się drogą wznoszącą się serpentyną po zboczu góry, samochód Swamiego znalazł się o kilka zakrętów wyżej. Swami wysunął przez okno rękę i pomachał nam chusteczką. Przeszłyśmy wszystkie na jedną stronę autobusu. Kierowca się przestraszył: „Matko! Dzieci! Co wy robicie?!”. Wydarzyło się to na skalistej, stromej drodze w przechylonym autokarze. Nic dziwnego, że kierowca był przerażony. My, myśląc nieustannie o Swamim, nie przejęłyśmy się tym. Widziałyśmy tylko rękę Swamiego i chusteczkę. W ten sposób nas przeprowadził. Co najbardziej interesujące, natura przywitała swojego Stwórcę. Rozkwitły wszystkie rośliny. 
KM: Jak mogło się to zdarzyć w ciągu jednej nocy?
SP: To była łaska Swamiego. Czekały, by Go powitać.
KM: Byłyście wcześniej w tym miejscu?
SP: Przedtem krzewy były suche, pełne kolców i miały stalowoszare liście. Teraz rozkwitły zarówno małe rośliny jak i drzewa.
KM: Natura odżyła! Odmłodniała w jednej chwili!
SP: Tak! Myślę, że pragnęła powitać Pana, bo nawet natura była ogromnie szczęśliwa. To było cudowne! A potem dotarłyśmy do wioski i Swami przemówił krótko do jej mieszkańców. Tego dnia nie wykonywałyśmy sewy, po prostu towarzyszyłyśmy Swamiemu. Potem Swami pojechał dalej. Słyszałyśmy, że zatrzymał się w kilku wioskach – stawał na samochodzie i udzielał darszanu. Przyjmował girlandy kwiatów i słodycze. Nie byłyśmy blisko Niego, jechałyśmy za Nim.
Taki był początek Grama Sewy.
KM: Dziewczęta z Anantapur przecierały drogi. Zapiszmy to dla potomności. Jest kilka rzeczy związanych z Anantapur, które budzą w nas pokorę. Nie przeoczmy faktu, że Swami dał nam okazję do wielu pionierskich działań: np. do udziału w Grama Sewie i zainicjowania Święta Sportu.

Opiekował się nami jak matka, lecz dyscyplina była bardzo ważna

SP: Pamiętam, że widząc występy braci, my również chciałyśmy występować. Pani Puszpa pytała Swamiego, czy dziewczęta mogłyby śpiewać na scenie, a On odpowiadał: „Nie chcę tego, nie chcę”. Kiedyś podczas interview powiedziałam: „Swami, jesteś niesprawiedliwy. Nie dajesz dziewczętom szansy. Pozwalasz występować na scenie tylko chłopcom. Dziewczęta też są utalentowane”. Nie wiem skąd wzięłam tyle odwagi, ale Swami był tak blisko! Odpowiedział: „To nie tak, moje dziecko. To nie tak. Dziewczęta są bardzo delikatne. Odbierają różnorakie wibracje. Przychodzą tutaj ludzie o ‘mocnym wzroku’. Nie chcę wystawiać dziewcząt na negatywne wibracje. Więc nie myśl w ten sposób. Jestem zawsze z wami. Nigdy nie myśl, że wyróżniam chłopców”. Powiedział mi to osobiście. Od tamtej pory nie miałam do Swamiego żadnych zastrzeżeń, nie czułam, że bracia mają większe szanse niż my. Swami bardzo chroni Swoje córki. Skoro chce się nami opiekować, to nie ma powodu do sprzeciwów ani podważania Jego mądrości.
     Inną rzeczą, która rozpoczęła się od nas, były audiencje pożegnalne udzielane absolwentkom i absolwentom. To był ostatni nasz rok, 1984/85. Swami fotografował się z każdą grupą. Grupy były niewielkie. W naszej było 38 dziewcząt, a w artystycznej tylko dwie. Swami obdarzył nas łaską, rozmawiał z każdą z nas. Prosił, żebyśmy pytały o wszystko, o co chcemy Go spytać. Chciałyśmy wiedzieć, co mamy robić dalej. Pamiętam, że Swami polecił mi uzyskać magisterium z filozofii. Uczyniłam to, studiując dzięki Jego łasce. Dawniej byłam niewinną i nieśmiałą dziewczyną z Berhampuru w Odiszy, nieumiejącą powiedzieć po angielsku nawet jednego zadania. Teraz, na magisterskim kursie filozofii, zdobyłam złoty medal! To była łaska Swamiego, nic innego. Podążam za Jego wskazówkami i kocham Go. Robiłam co mogłam, a resztę zostawiałam Jemu. Do tej pory, jako nauczycielka, nauczam jak Sai Baba: „Wypełniajcie swoje obowiązki, a resztę pozostawcie Swamiemu. On wszystkim pokieruje, jak zawsze robił to dla mnie”. Podczas naszego pobytu w Anantapur Swami zasypywał nas boską miłością. Nauczył nas także dyscypliny, posługując się prostymi przykładami. Kiedyś w 1984 r., gdy przyjechałyśmy do Parthi i siedziałyśmy w mandirze, Swami nie przeszedł na naszą stronę, lecz skierował się prosto do pielgrzymów i udzielił im darszanu. Ignorował nas w ten sposób przez dwa lub trzy dni. Byłyśmy zrozpaczone. Płakałyśmy, śpiewałyśmy bhadżany, modliłyśmy się i pokutowałyśmy. Swami podszedł do nas w końcu i zapytał: „Dlaczego płaczecie? Czy mam wam dostarczyć wiader i chusteczek?”, a my pogrążyłyśmy się w jeszcze większej żałości. Mówił dalej: „Chcecie, żebym przyjechał do Anantapur, ale postawiłyście wielką, żelazną bramę, której nie mogę przekroczyć”. Zastanawiałyśmy się, o czym mówi. Wyjaśnił: „Czy wiecie, czym ona jest? To brak dyscypliny. Przez cały czas mówicie, mówicie, mówicie. Dopóki nie będziecie zdyscyplinowane, nie przyjadę”.

Cieszy Go każdy szczery wysiłek i każda czysta myśl

    Słysząc to, zamilkłyśmy. Wróciłyśmy do Anantapur i nie uwierzysz, przez cały tydzień, aż do następnej niedzieli, nasz akademik z 400. dziewczętami był pogrążony w ciszy. W następną sobotę, gdy przyjechałyśmy do Parthi, Swami pobłogosławił nas audiencją i powiedział: „Jesteście moimi dziećmi i musicie przestrzegać dyscypliny. Nie chcę, żebyście traciły czas i energię na rozmowy. Nie mówcie niepotrzebnie. Wtedy będę dla was bardzo miły”. Był bardzo szczęśliwy. Długo z nami rozmawiał i pobłogosławił nas padanamaskarem. Swami bywał bardzo zasadniczy, ale stawał się bardzo słodki i okazywał nam Swoje zadowolenie, gdy poprawiałyśmy nasze zachowanie. 
    Pamiętam, jak raz czekałyśmy na darszan i wolontariuszki z mandiru podarowały nam girlandę kwiatów, którą wcześniej ofiarowano Swamiemu. Podzieliłyśmy ją na krótkie kawałki i wpięłyśmy we włosy. Po jakimś czasie Swami podszedł prosto do nas. „Wiem, wiem, podzieliłyście się kwiatami jak siostry… to przejaw jedności. Swami to kocha. Dzięki temu jest bardzo szczęśliwy”. Ten drobny gest wzbudził naszą radość. Powiedział: „Żyjcie jak siostry. Dzielcie się wszystkim”. Swami inspirował nas, motywował i wyrażał nam Swoje uznanie nawet w drobnych sprawach.  
    W tym czasie wznoszono łuki nad salą darszanową i podczas popołudniowego darszanu pojawiał się cień. Przyszedł Bhagawan i wypowiedział kilka słów sugerujących, że jesteśmy królikami i szczurami, jak wzory na łukach. Zastanawiałyśmy się co ma na myśli. Później, gdy udzielał nam interview, spytałyśmy odważnie: „Swami, nazywasz nas szczurami i królikami. Co to znaczy? Nie rozumiemy”. Swami odpowiedział: „Zastanówcie się co robią szczury. Biegają z jednego pomieszczenia do drugiego, gryząc i niszcząc rzeczy. Króliki przeskakują z miejsca na miejsce. A co wy robicie w akademiku? Przechodzicie z jednego pokoju do drugiego i zamiast spać rozmawiacie jeszcze wtedy, gdy gasną światła. Wiem wszystko i dlatego nazywam was królikami i szczurami. Nie powinniście tak postępować. Nie powinniście mówić bez potrzeby”. Wyraził jasno, że nie lubi zbędnych spotkań towarzyskich, zwłaszcza w Prasanthi Nilayam. Powiedział nam bez ogródek, że nie powinniśmy bez potrzeby rozmawiać, wtrącać się do cudzych spraw ani zawierać niepotrzebnych przyjaźni. Jedynymi spotkaniami towarzyskimi pomagającymi nam wzrosnąć duchowo są satsangi. Czas jest cennym darem od Boga. Nie wolno go marnować na bezużyteczne zajęcia, odciągające nas od wzniosłego celu życia.

W ciszy umacnia w nas siłę ujawniającą się w trudnych chwilach

KM: Susmito, twoje doświadczenia jako studentki Sai w ciągu tych 12 lat przypominają sen obfitujący w boskie łaski Swamiego. Któż mógłby odgadnąć, że mają cię one przygotować na wielkie wyzwanie? Rozumiem, że po wyjściu za mąż musiałaś przywoływać swoją wewnętrzną moc, stykając się z ogromnymi trudnościami w życiu osobistym, wywołanymi niezdiagnozowaną chorobą umysłową bliskiej ci osoby. W rezultacie bardzo cierpiałaś. To bardzo delikatna sprawa, ale czy mogłabyś w pewnym stopniu podzielić się z nami tą historią? Jak przetrwałaś, opierając się na tym czego nauczył cię Swami w Anantapur, dając ci rady, wyznaczając wyraźne priorytety i kierunek myślenia, umacniając wewnętrzną siłę i niezachwianą miłość do Boga? Wielbiciele mogą wynieść z tego korzyść.
SP: W latach 1987–88 uczyłam się na Uniwersytecie Madraskim na studiach magisterskich. Potem wróciłam do kampusu w Anantapur i uczyłam w klasach magisterskich oraz licencjackich, wciąż pracując nad swoim doktoratem. Kiedyś Swami udzielając nauczycielkom audiencji zwrócił się do mnie: „Czego uczysz?”. Odpowiedziałam: „Filozofii, Swami”. Zapytał: „Jakie znaczenie ma filozofia?”. Kiedy powtórzyłam jak papuga: „Poszukuje prawdy”, odrzekł: „Poszukuje prawdy? Prawda jest wszędzie. Gdzie się udasz by szukać prawdy? Ona jest wokół”. A ponieważ dał mi wewnętrzną inspirację stwierdziłam: „Nie Swami, to wizja prawdy”. „Tak, to satja darszana, wizja prawdy”. Potem zapytał mnie co robię i rozmawiał o moim doktoracie. Polecił mi robić doktorat pod opieką mężczyzny oraz przestrzegać wszystkich akademickich procedur i metod. Tak wyszło, że nie uzyskałam doktoratu do dzisiaj, ponieważ dostałam propozycję małżeńską. Nie wiedziałam, że mam wyjść za mąż. To był sekret, chociaż znałam tę rodzinę. Swami był dla mnie wszystkim, cenniejszy od rodziców. Naturalnie zapytałam Go, co powinnam odpowiedzieć. Swami przez chwilę się wahał, a potem powiedział: „Zgódź się”. Więc się zgodziłam i w efekcie 22 lata temu weszłam do bardzo tajemniczej rodziny. Mieszkaliśmy z teściami. Nie wiedziałam czym zaskoczy mnie życie. Wystawiona na wpływy otoczenia Swamiego, przebywając w innej przestrzeni mentalnej, doszłam do wniosku, że wszystko co muszę zrobić, to być dobrą i pomocną. Nie zdawałam sobie sprawy czym jest małżeństwo, życie rodzinne i cała reszta. Powoli wyłaniały się problemy. Odkryłam, że byłam w bliskiej relacji z osobą z zaburzeniami psychicznymi. Na początku myślałam, że muszę się z tym pogodzić, bo prawdopodobnie ta osoba taka jest.
KM: Czy postawiono diagnozę?
SP: Nie, nikt o tym nie wiedział.
KM: Czy to była psychoza maniakalno-depresyjna? [2]
SP: Tak. Nic o niej nie wiedziałam. Uznałam, że jako studentka Swamiego muszę się z tym pogodzić, aby nie zawieść Mistrza. Czułam, że nie mogę dopuścić by ktoś powiedział, że studentka Swamiego nie stanęła na wysokości zadania. Chowałam to w sobie i żyłam dalej. W miarę mijania czasu ból się wzmagał. Poświęciłam się rodzinie, lecz wyzwanie stawało się coraz trudniejsze. Nieustannie opowiadałam Swamiemu o wszystkim co się dzieje, prowadząc z Nim wewnętrzny dialog z serca do serca.
KM: Czy byłaś celem gniewu tej osoby?
SP: Nie powiedziałabym ‘gniewu’, bo nie wiemy, czym jest gniew.
KM: Czy byłaś ofiarą tej osoby?
SP: Tak! Nie wiedziałam, jak sobie z tym radzić. Przez cały czas, w każdej minucie, w każdej chwili rozmawiałam ze Swamim. Tak się do tego przyzwyczaiłam, że za każdym razem gdy ktoś mnie ranił natychmiast mówiłam sobie: Swami jest tutaj ze mną. To było jedyne zdanie, bardzo mocne, bardzo odważne, napełnione wielką nadzieją, które wypowiadałam bez zastanowienia. Nie rozmyślałam, czy jest prawdziwe czy nie, ale nigdy w to nie zwątpiłam. Czułam swoją wewnętrzną siłę i bliskość Swamiego. Nigdy nie opowiadałam Mu o tym podczas darszanu. Przyjeżdżałam do Parthi co najmniej raz w roku, przeważnie w grudniu. Czekałam z nadzieją, że Swami spojrzy na mnie. Czasami mówiłam: „Swami, wróciłam”, a On odpowiadał: „Santoszam bangaru – bądź szczęśliwa złotko”. Słowo ‘bangaru’ jest tutaj bardzo ważne, oznacza złoto. Wskazuje, że Bóg się nami posługuje. Zanim złoto przemieni się w przepiękny klejnot, warty podziwu Pana, złotnik poddaje go procesowi zanurzania w ogniu, uderzania młotkiem, cyzelowania, polerowania, cięcia i spawania. Kiedy Swami nazywa nas ‘bangaru’ wiemy, że czeka nas ogrom wewnętrznej pracy, ból i żar.
KM: Bardzo przepraszam, że ci przerywam… Chcę się podzielić czymś ze słuchaczami. W chwili gdy zapytałam Susmitę o największe wyzwanie w jej życiu, w studiu wydarzyło się coś niezwykłego. Siedzimy naprzeciwko siebie przy okrągłym stoliku i nagle po prawej stronie, znikąd – nie wiem, z nieba czy z powietrza, skądś, z niczego – spadła wirując po podłodze przepiękna bransoletka. Zdaje się, że jest zrobiona ze szkła, ma cudne tęczowe kolory i złote motywy. Nie ma zapięcia i nie stłukła się. Usłyszałyśmy uderzenie w podłogę, jakieś pól metra od brzegu stołu. Podniosłam ją i wiedziałam, że jest dla Susmity. Skąd się wzięła i kto ją tu upuścił? Znamy odpowiedź, ponieważ Bhagawan jest zawsze obecny w studiu. Kiedy zaczęła mówić o klejnotach, czułam się w obowiązku powiedzieć, że w studiu znikąd, jak królik z kapelusza, pojawił się dla Susmity klejnot. A teraz Susmito mów dalej!
SP: Dziękuję, Karuno. Z czasem sprawy miały się coraz gorzej. Dzieci rosły i czułam, że ta sytuacja może stanowić dla nich zagrożenie, więc chciałam umieścić starszego syna w akademiku Swamiego, ponieważ zawsze najwyżej go ceniłam. Był w siódmej klasie. Starałam się, by go przyjęto, ale nie przyjmują uczniów w tym wieku. Był zrozpaczony.

Bóg stoi tuż za nami, czekając, kiedy będzie mógł nas podtrzymać, gdy ugniemy się pod ciężarem życia

    Gdy był w 10. klasie ponownie udałam się do Parthi. Prosiłam: „Swami, przyjmij go teraz, jest duży i nie chcę, by okoliczności w jakich się znalazłam miały na niego wpływ. Drugi jest wciąż za młody. Przyszedł czas na starszego. Proszę Swami, zajmij się nim!”. Ale i tym razem nie powiodło nam się i wróciliśmy do domu. Nie wiedziałam, że obecność syna będzie dla mnie bardzo ważna. Wspierał mnie moralnie. Prawdopodobnie Swami czuł, że potrzebna mi będzie czyjaś fizyczna obecność. W latach 2003–2004 sprawy osiągnęły apogeum. Nie mogłam dłużej tego znosić. Czułam, że najwyższy czas na interwencję Swamiego. Nie dawałam sobie rady. Powiedziałam: „Swami, aż dotąd starałam się ze wszystkich sił, teraz Ty się tym zajmij”. W grudniu pojechałam do Puttaparthi. Usiadłam przed mandirem w pierwszym rzędzie. Wciąż pamiętam, że tego dnia usiadła obok mnie dziewczyna z ochrony, siostra Lakszmi Menon. Swami jechał w wózku inwalidzkim. Byłam pierwszą osobą w rzędzie. Na widok Bhagawana załamałam się. Nie chciałam płakać, ponieważ Swami nie lubi łez, ale nie potrafiłam się kontrolować. Zakryłam twarz i widać było tylko moje oczy. Łkałam i łkałam. Lakszmi szturchała mnie: „Starsza siostro, nie płacz. Swamiemu się to nie spodoba”. Nie mogłam przestać. Swami zatrzymał się i patrzył na mnie przez pięć minut, może więcej. Wciąż szlochałam. Czekał aż przestanę. Gdy się trochę uspokoiłam, ruszył w naszą stronę. Znalazłszy się obok mnie, wyciągnął lewą rękę. Wiedziałam, co to znaczy, ale nauczono mnie nie dotykać Swamiego. Nie chciałam chwytać Jego ręki, ponieważ pragnęłam, żeby to On chwycił moją. Byłam jak mała dziewczynka idąca z ojcem po trzęsącym się moście. Ojciec mówi: „Dziecko, weź mnie za rękę, inaczej upadniesz”, a dziewczynka odpowiada: „Ojcze, to ty złap mnie za ręką, bo mogę spaść chwytając twoją. Jeśli weźmiesz mnie za rękę, nie wysunę się z jej uścisku”. W myślach wkładałam swoją dłoń w dłoń Swamiego. W tamtej chwili Swami schwycił mnie za rękę. Nie puścił jej do dzisiaj i nigdy nie puści. Spojrzał na mnie. Cofnął dłoń. Odszedł. Okrążył panie siedzące w środku. Potem wrócił do punktu z którego wyruszył. Stamtąd ponownie na mnie spojrzał. Do tego czasu przestałam płakać. Zatrzymał się ponownie i patrzył na mnie przez jakieś dwie minuty, potwierdzając, że jest ze mną. Potem wjechał na werandę.  
   Wróciłam do domu i tak jak tego pragnęłam, Swami wziął moje sprawy w Swoje ręce. W cudowny sposób wszystko zaczęło się zmieniać. Niespodziewanie mój problem poznał bliski krewny. Przyjechał do mnie, żeby o nim porozmawiać. Do tej chwili, oprócz Swamiego i mnie, nikt o tym nie wiedział. Nie rozumiałam, że to choroba, nie chciałam pytań, nie chciałam dyskusji. Sądziłam, że muszę to znosić. Zanim zaczęłam działać, modliłam się do Swamiego. Poddałam Mu się z rozpaczy, nie z miłości. Oznajmiłam Swamiemu, że nie mogę dłużej tego znosić, że musi to ode mnie zabrać. A On to uczynił. Krewny uznał, że muszę się zwrócić o pomoc do psychiatry. Zrobiłam to. Zdiagnozowano chorobę maniakalno-depresyjną.
KM: Czy członek rodziny, którego to dotyczy współpracował z tobą, czy poszedł do psychiatry?
SP: Najpierw musiałam podawać lekarstwo bez jego wiedzy. Niewidzialna ręka Swamiego była tu nieustannie. Czuwał On nad nami przez cały czas. Później ta osoba współpracowała ze mną. Teraz wszystko jest pod kontrolą. Jestem spokojna. Mój syn ukończył 12. klasę i wstąpił na Uniwersytet Swamiego. W tej chwili studiuje informatykę na studiach magisterskich. W tym roku mój młodszy syn dostał się do 11. klasy w szkole średniej Swamiego. Bhagawan wziął ich pod Swoje skrzydła. Zrobił to, ponieważ zwróciłam się do Niego żądając, aby zajął się nimi gdy ukończą 10. klasę. To było żądanie! Nigdy nie prosiłam i nigdy się o nic nie modliłam. Wtedy jednak powiedziałam: „Swami, chcę żebyś ich zabrał do siebie” i Swami to zrobił. Teraz w rodzinie panuje spokój. Wszystko jest spokojem, błogością, jest jedynie Swami, tylko On.

Poddanie się Bogu jest największą siłą ludzi prawdziwie silnych

KM: Naprawdę przeszłaś proces wytapiania, rzeźbienia i wygładzania. Przyjrzyj się sobie dzisiaj.
SP: To wszystko łaska Swamiego. Jak wspominałam, moje małżeństwo było tajemnicze. Wciąż tego nie rozumiem. Zawsze czułam, że Swami umieścił mnie tam z powodu jakiegoś zadania, które musiałam ukończyć. On wie co robi.
KM: Czy kiedykolwiek zastanawiałaś się, co by się stało, gdybyś nie zgodziła się wyjść za mąż lub nie zwracała się w tej sprawie do Swamiego?
SP: Nigdy. Niczego nie żałuję! Zawsze akceptowałam Jego wolę. Mówiłam do Swamiego: „Jeśli czujesz, że powinnam przez to przejść, to w porządku. Nie wiem, czy to próba czy karma. Nie wiem, czy to Twoja wola postawiła mnie tutaj. Nic nie wiem. Cokolwiek się wydarzy, będzie wyrazem Twojej woli, więc daj mi siłę, żebym mogła ją zaakceptować”. 
KM: Sądzę, że wiózł cię drogą szybkiego ruchu w stronę nirwany, przyspieszając twój karmiczny trening. Przeżywa to wiele Jego studentek. Słyszę o tym od sióstr z koledżu w Anantapur. Jesteś jedną z niewielu tak otwartych kobiet. Mam pewność, że wiele osób skorzysta słysząc, jak sobie z tym poradziłaś. Susmito, jak na tak młodą osobę przeżyłaś bardzo dużo. Masz zaledwie 49 lat. Odniosłaś sukces, jesteś profesjonalistką. Przeżyłaś niezmiernie trudne chwile w życiu osobistym, a teraz dzięki łasce Boga masz dobre małżeństwo i obaj synowie są studentami Sai. Co myślisz patrząc na podróż ze Swamim, na złote lata w Anantapur, na bezkresną łaskę i na wyzwania, które się potem pojawiły?
SP: Cóż, widzę, że wzburzone morze się uspokoiło i na brzegu znajduję jedynie ślady stóp Swamiego. Przez cały czas był moim przewodnikiem i wciąż nim jest. Teraz jestem spokojna, szczęśliwa z powodu dzieci i mojego męża, który śpiewa dla Swamiego w Prasanthi Nilayam. Na koniec pragnę powiedzieć: 
Bóg mnie pobłogosławił.
     Widziałam dni najgorsze i najlepsze.
     Nie wszystkie moje pragnienia zostały spełnione,
     ale mam wszystko czego potrzebuję.
     Budzę się w bólu, lecz wstaję.
     Moje życie może nie jest doskonałe,
     lecz dzięki Bogu jest dobre!
                                                             Sai Ram!
            Redakcja Radia Sai
tłum. J.C.
 
[1] Banganapalli, miasto w stanie Andhra Pradesh, słynne z hodowli bananów i mango.
[2] Choroba maniakalno-depresyjna (obecna nazywa – choroba efektywna dwubiegunowa) jest zaburzeniem psychicznym charakteryzującym się okresami znacznie podwyższonego nastroju – nadmiernego poczucia szczęścia i radości (euforii) oraz okresami depresji. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.