Wiatr pod skrzydłami

– doświadczenie studenta Śri Sathya Sai Baby
Arawind Balasubramanja

   „Naturą ptaków jest latanie. Ptaki latają dzięki skrzydłom.” Te zdania nie wywołują uniesienia brwi. Opierają się na faktach i akceptujemy je bez pytań, bez względu na to czy są wygłaszane na lekcji w przedszkolu, w klasie biologicznej w szkole średniej czy w auli uniwersytetu. Jednak opinie powołujące się na fakty często są różne od pełnej prawdy. Skrzydła niewątpliwie pomagają ptakom latać, ale same skrzydła okazałyby się bezużyteczne, gdyby nie było powietrza. Nauka wyraźnie podkreśla, że próżnia uniemożliwia ptakom latanie. Zatem ptaki latają nie tylko dlatego że mają skrzydła, ale również dlatego, że mają wiatr pod skrzydłami! Właśnie ów wiatr pod skrzydłami przyniósł mi natchnienie, aby opowiedzieć wam o niesamowitych doświadczeniach mojego szkolnego kolegi Wiweka Pahwa.




Wiwek Pahwa po lewej, Karan z prawej 

   W obecnej chwili Wiwek Pahwa służy w indyjskiej armii na posterunku położonym przy granicy Indii z Pakistanem, w targanym niepokojami stanie Dżammu i Kaszmirze. Nie byłem pewien, czy znajdzie dla mnie wolną chwilę, żeby ponownie powrócić do tych przeżyć, zwłaszcza że już je wcześniej spisałem. Ale jeśli Pan czegoś pragnie, to wszystko się układa. Wiwek nie tylko odebrał mój telefon, ale przez blisko pół godziny wspominał tamto doświadczenie – kiedy prawdopodobnie był bliski śmierci – będące wyrazem boskiej łaski i miłości. Zatem bez dalszych ceregieli ruszam prosto do celu.

Coroczne spotkanie sportu i kultury w 2001 r.

Data: 11. 01. 2001 r.
Miejsce spotkania: Lotnisko Śri Sathya Sai w Puttaparthi
     Wiwek był w doskonałym humorze. Tamten dzień miał być kulminacją niemal czterdziestopięciodniowego intensywnego treningu, najpierw na pasie lotniska Jakkur w Bangalore, a potem na lotnisku Śri Sathya Sai w Puttaparthi. Został przyjęty do grupy 10–ciu studentów z Uniwersytetu Śri Sathya Sai w Brindawanie mających polecieć na paramotorach. Dla tych, którzy tego nie wiedzą, paramotor jest ogólną nazwą części napędowej paralotni. Składa się z ramy łączącej motor, śmigło, uprząż z siedzeniem i kabinę. Zapewnia skrzydłom paralotni dwa punkty mocowania i umożliwia lot z napędem. Paramotorem jest zwykle dwusuwowy silnik o pojemności od 100 do 350 cm3, pracujący na mieszance benzyny i oleju.
    Wiwek wraz ze swoim przyjacielem Karanem miał wystartować z pasa lotniska i wylądować 2 km dalej na Stadionie z Widokiem na Wzgórze, gdzie jego ukochany Swami, Bhagawan Śri Sathya Sai Baba, zasiądzie na podium i będzie się przyglądał sportowym wyczynom studentów. Wiwek wspomina z nostalgią: „Pracowaliśmy ciężko. Wciąż doskonale pamiętam jak podczas wykładu poświęconego świadomości poproszono nas o zaznaczenie dyscyplin, w których chcemy wziąć udział. Czterdziestu pięciu studentów zapisało się na loty na paramotorach i ostatecznie 10-ciu z nas stworzyło zespół nazywany później ‘Sokołami’. Doprawy, niezwykły zespół”.
   Na pasie lotniska Wiwek i Karan otrzymali informację, że wkrótce wzbiją się w powietrze. Swami przybył na stadion i właśnie rozpoczęła się ceremonia otwarcia. W ciągu następnych 45–ciu minut miał się odbyć ich pokaz. Cały stadion wraz ze Swamim będzie czekał aż ‘Sokoły’ opuszczą się z nieba i wylądują. Dwaj już wystartowali – w ich żyłach tętniła adrenalina. Wiwek był nią naładowany od stóp do głów. Pragnął, by Swami był z nich dumny!
   „W Bangalore ćwiczyliśmy solidnie. Swami nieustannie o nas pytał, jak również o samo zdarzenie. Kierownik, pan B..N. Narasimhamurthy, przytaczał nam słowa Sai, a one nas podtrzymywały, mimo bardzo wyczerpujących treningów. Pan Subramanja był nauczycielem odpowiedzialnym za zawody i stanowił niewyczerpane źródło inspiracji i motywacji. Rozpoczęliśmy szkolenie od ćwiczeń na terenie koledżu, a potem przenieśliśmy się do jakkurskiej szkoły latania w Bangalore. Swami nie tylko pytał o chłopców, ale również o pracujących z nimi instruktorów.” W kilka minut później Wiwek wzniósł się w powietrze. Szybko wzbijał się w górę, aby osiągnąć wymagany pułap. Wysokościomierz, przymocowany do jego uda, wskazywał 900 stóp. Z tej wysokości cieszył się widokiem świętej wioski oglądanej z lotu ptaka. Bez trudności zlokalizował posąg Pana Hanumana górujący nad Stadionem Góry Wiedzy Widjagiri. Poleciał w tym kierunku. Karan był także w powietrzu i zbliżał się do stadionu kursem równoległym. Wiwek, bardzo szczęśliwy i nastawiony pozytywnie, nie mógł się oprzeć wspomnieniu pięknych chwil dzielonych ze Swamim zaledwie kilka dni temu. „Pracowaliśmy bardzo ciężko w Puttaparthi, kiedy na lotnisko przyjechał Swami, żeby obserwować ćwiczenia. Byliśmy w powietrzu i ucieszyliśmy się bardzo na widok jadącego szosą auta Swamiego. Z tej wysokości widzieliśmy Sai Babę wjeżdżającego na lotnisko i unoszącego głowę, żeby na nas popatrzeć! Po sesji praktycznej, gdy wylądowaliśmy, Bhagawan zakręcił dłonią, zmaterializował wibhuti i rozdał wszystkim.” Potem spojrzał na Wiweka i poprosił, żeby do Niego podszedł. Wiwek miał na nogach buty i nie chciał wejść na dywan. Swami jednak nalegał, więc nie miał wyboru. Kiedy się zbliżył Swami powąchał jego włosy i zapytał: „Co to za zapach?” „Swami, to benzyna. Spaliny z silnika osadzają się również na kasku.” Swami kiwnął głową, a potem spojrzał mu w oczy. Dla Wiweka była to niezapomniana chwila. „Zapytał mnie: ‘Czy się boisz wzlatując w górę?’ Odpowiedziałem pewnym głosem: ‘Swami, czyż nie jesteś tam ze mną, dla mnie!’ Swami popatrzył na lekarza z super specjalistycznego szpitala i rzekł: ‘Posłuchaj co on mówi…’” Wiwek przywołał przepiękny uśmiech jakim Swami obdarzył go tamtego ranka. Dreszcz radości poruszył mu serce i poczuł się jak na szczycie świata, w pełnym znaczeniu tego słowa! Sprawdził godzinę. Była 8:15. Minęło już sporo czasu, a on musiał polecieć w stronę bloków mieszkalnych w Prasanthi Nilayam i krążyć nad nimi, czekając na odpowiednią chwilę, żeby pojawić się nad stadionem. Czuł wewnętrzny spokój. Wszystko przebiegało dokładnie według planu. I wtedy nagle ze wszystkich stron ogarnęła go cisza. To nie było duchowe doświadczenie, ale nagłe zamilknięcie paramotoru!
    Miałem awarię maszyny! Zatrzymała się śruba i zacząłem tracić wysokość. Byłem zaskoczony. Słyszałem jedynie szum wiatru i alarm wysokościomierza, wywołany gwałtownym opadaniem. Miałem pustkę w umyśle i nie wiedziałem co robić. Przede mną znajdowało się wzgórze śmierci i wiedziałem, że nie mogę ominąć go bez silnika.
     Wiwek rozejrzał się wokół siebie i zobaczył z boku zbiornik wody. Mógł teraz wybrać pomiędzy wzgórzem a głębokim jak morze jeziorem. Doświadczenie podpowiadało mu, że powinien odrzucić silnik i skoczyć do wody. Była to jednak ostatnia rzecz, jaką chciał zrobić – nie w takim dniu! Zniszczyłby motor mający wartość 3 000 dolarów.
    Przeszedłem procedury awaryjne. Próbowałem ponownie uruchomić silnik naciskając trzymany w ręku przycisk oraz dotrzeć do leżącego za mną kabla zasilającego silnik. Pierwsza procedura zawiodła, druga była niewykonalna, ponieważ w żaden sposób nie mogłem się odwrócić o 1800 i dosięgnąć przewodu. Byłem bliski wysłania przez radio sygnału SOS do kolegi lecącego na drugiej paralotni oraz do załogi na ziemi. Zamiast tego, niespodziewanie, zawołałem głośno w rozpaczy: „Swami, mój przyjacielu, co robisz?” Nie chciałem przez to przechodzić i lądować w szczerym polu tylko po to, żeby odnalazł mnie oddział ratowników i przewiózł szosą na Stadion z Widokiem na Wzgórze! To wołanie było wyrazem desperacji, zawiedzionych nadziei, smutku i rozczarowania.
   Zanim Wiwek zdążył wysłać sygnał SOS, zdarzyło się coś niewyobrażalnego. Nagle, bez żadnego powodu, silnik wrócił do życia! Potężny ryk wypełnił powietrze i serce Wiweka! Natychmiast zamilkł brzęczyk wysokościomierza i Wiwek zaczął wznosić się w górę. W kilka minut później osiągnął ponownie wymagane 900 stóp! Czuł, że nie chciałby ponownie znaleźć się w takiej sytuacji. Dlatego wzbił się na wysokość 1800 stóp. Gdyby sytuacja się powtórzyła, mógłby bez trudu wylądować szybując nad stadionem. Karan i załoga naziemna byli zaskoczeni. Nie mieli pojęcia co się wydarzyło, ale zdawali sobie sprawę, że coś poszło źle. Decyzja Wiweka wzniesienia się tak wysoko wydawała im się dziwna, ponieważ nie posiadali zgody na przekroczenie 1000 stóp. Nie mieli jednak okazji myśleć o tym. Przyszedł czas na pokazy i lądowanie na stadionie. Komentarz napłynął właśnie stamtąd: „Lecące ptaki pikują w dół na skrzydłach wiary i miłości”. Nie wiem czy komentator zdawał sobie sprawę, że jego słowa miały dla Wiweka bardzo szczególne znaczenie. Wzmógł się wiatr i Karan miał twarde lądowanie – podobnie jak Wiwek, któremu jednak udało się wylądować stylowo. Mimo to stłukł sobie kolano. Potem wstał. Zobaczył, że Karan zmierza w stronę podium. Wzywał ich Swami. Zapominając o bolącym kolanie, Wiwek podążył za nim do ukochanego Swamiego.
    Wszedłem na scenę i podając Swamiemu różę powiedziałem cicho: „Dziękuję Ci Swami. Uratowałeś mnie”. Swami wziął różę i uśmiechnął się. Zakręcił dłonią i zmaterializował dla Karana bransoletę, a dla mnie pierścionek z diamentem. Wręczył nam również puchary (wypełnione czekoladkami!), jakbyśmy ustanowili rekord światowy. To przejaw Jego miłości. Poprosił, żebyśmy usiedli, dał nam do jedzenia suszone owoce, a do picia aromatyzowane mleko w papierowych pojemnikach. Potem zapytał: „Jaki był wiatr w górze?” Odparłem: „Bardzo silny, Swami”, a On znowu się uśmiechnął. Przypomniałem sobie, że uśmiechał się tak samo na lotnisku szóstego stycznia. Spytał mnie: „Jak twoje kolano?” „W porządku, Swami.” „Nie, zraniłeś się.” „Czuję się dobrze, Swami.” Polecił: „Idź do domu i sprawdź to. Jesteś ranny. Poboli przez tydzień, a potem będzie dobrze.” Nie muszę mówić, że tak właśnie było. Podziękowałem Swamiemu za szczęśliwe lądowanie i rozkoszowałem się pozostałą częścią programu siedząc z Karanem na podwyższeniu obok Bhagawana, jedząc owoce i pijąc mleko.
    Wiwek odkrył niezawodność latania na skrzydłach miłości i wiary, ponieważ pod takimi skrzydłami wieje wiatr miłości i łaski Bhagawana. Jego serce pękało z radości i wdzięczności. Pragnął stanąć na szczycie wzgórza i wykrzyczeć swoje przeżycie. Pomyślał, że zrobi to gdy skończą się zawody. Nigdy nie zyskał jednak takiej szansy, ponieważ tamtego roku Swami wyjechał w styczniu do Brindawanu. I zanim Wiwekowi udało się opowiedzieć wszystkim o swojej przygodzie, Swami zrobił to osobiście, przedstawiając podczas sesji w Trayee myśli i uczucia Wiweka. Po twarzy Wiweka spływały w ciszy łzy radości i wdzięczności. 
z http://groups.google.com – saismg  tłum. J.C. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.