Niezniszczalny duch Sai Kaustuwa Dasgupty, wielbiciela Bhagawana Baby

    To opowieść o człowieku, który, jeśli go zamknąć w klatce najeżonej kolcami, wyrwie kolec, by usunąć nim pozostałe kolce, a potem wzniesie w górę ręce w odruchu czystej wdzięczności i powie: „Dziękuję Ci, Panie! Jesteś taki łaskawy!” Ta historia wstrząśnie sercami i uwzniośli wasze dusze... taką dokładnie ma moc. Kiedy zobaczyłem go po raz pierwszy kilka tygodni temu nie mogłem uwierzyć, że za imponującą działalnością, obserwowaną przez nas każdego dnia, kryje się ten dynamiczny mężczyzna. Było to co najmniej niewiarygodne.
    W chwili inauguracji święta narodzin Kriszny na stronie internetowej Radia Sai pojawił się – bez proszenia – nowy baner, wykonany z finezją profesjonalisty. Szóstego października 2013 r. rozpoczęła się Grama Sewa i stronę Radia Sai na facebooku ozdobiła świeża tapeta, przepięknie streszczająca sagę o corocznej służbie dla wsi – również wykonana spontanicznie. Czwartego października 2013 r. personel Szpitala Ogólnego Śri Sathya Sai składał ofiarę wdzięczności. W ciągu kilku minut na stronie radiosai.org. pojawiła się transmisja na żywo z tej uroczystości, a na naszym portalu społecznościowym – opis filmu. Byliśmy mile zaskoczeni. W okresie poprzedzającym transmisję z ofiary składanej na zakończenie święta Daśara, na naszym facebooku pojawiła się informacja przypominającą tysiącom wielbicieli na świecie o możliwości oglądania tej ceremonii on-line. Z nadejściem października, zaraz pierwszego dnia, pojawił się na niej ilustrowany kalendarz z Sai, dostępny dla wszystkich. Jest już gotowy kolejny, pod tytułem „Nostalgiczny listopad”. Ta sytuacja nie odnosi się to wyłącznie do bieżącej chwili – trwa od piętnastu miesięcy. Każda działalność w Prasanthi Nilayam, każde nowe doniesienie na stronie internetowej Radia Sai są skrupulatnie i z radością śledzone przez ponad 18 247 braci i sióstr kontaktujących się z nami na mediach społecznościowych. I to nie wszystko. Każdego ranka Sai Inspires - „Inspiracje Sai”, nasz codzienny e-mail, opuszcza system i wraz z doskonałym zdjęciem Swamiego jest przesłany bezpośrednio na facebook.com/radiosai. Kiedy w harmonogramie naszej strony internetowej umieściliśmy Thursday Live Radio Sai - „Czwartek na żywo w Radiu Sai” wraz ze specjalnie dla niego stworzoną grafiką, w ciągu kilku minut obejrzało go tysiące osób. Poza tym są tam zamieszczane inne zdumiewająco kreatywne, tworzone w ciszy grafiki, wysyłane do nas w czasie umożliwiającym nam dodanie ich do artykułu lub do filmu video.

Nadzwyczajny duch i uśmiech Kaustuwa

    Jedynym, pełnym entuzjazmu ochotnikiem kryjącym się za tym wszystkim jest człowiek, którego historia może sprawić, że nawet kamień zapłacze gorącymi łzami. Jego bezinteresowna miłość dla boskiej woli wprowadzi was w stan hipnozy. Patrząc jak mówi i uśmiecha się, my również zmuszamy się do uśmiechu, choć mamy mokre oczy, a nasze serca są zbyt wstrząśnięte, żeby bić. Gdy spotkałem go po raz pierwszy, natychmiast zapytałem: „Czy to ty jesteś Sai Kaustuwem Guptą?” Kiedy spokojnie się uśmiechając kiwnął głową, dodałem: „Jak udaje ci się robić to wszystko?” Zobaczyłem, że jest przykuty do łóżka, choć jest absolutnie normalnym lub nawet wyjątkowym człowiekiem. Wszystkie istotne stawy w jego ciele – kolanowe, łokciowe i barkowe – były unieruchomione. Siedział na łóżku podparty z obu stron poduszkami. Metalowy stelaż chronił jego kruche plecy, a stołek zapewniał równowagę jego nogom. Cienki podkoszulek okrywał jego klatkę piersiową, a dhoti zakrywało pozostałą część ciała. Ale tym, co nosił otwarcie i radośnie był szczery uśmiech. Patrząc jedynie na jego twarz, tak bez wysiłku wesołą i prawdziwie zadowoloną, nie dowiedzielibyśmy się nigdy o jego kłopotliwym położeniu od szyi w dół.
   „Och, nic nie robię. To Swami! To On robi wszystko przeze mnie. Jestem taki szczęśliwy, że wybrał mnie na swój instrument... Chcę pracować dla Jego misji i przyczynić się choć trochę do rozwoju ludzkości. Czuję się ogromnie szczęśliwy, gdy to co robię przynosi ludziom pożytek.”
   „Ale to inni powinni ci służyć. Powinni ci pomagać i wspierać cię, a nie odwrotnie!”, wyrwało mi się.
   „Nie, nie myślę w ten sposób”, natychmiast odpowiedział Kaustuw. „Chcę służyć. Po to żyję. Jestem pewien, że istnieje powód, dla którego Swami sprowadził mnie tutaj i troszczy się o mnie. Chcę tylko wykonywać Jego pracę... Poza tym wiele osób wspomaga mnie i inspiruje.”
    „Kto na przykład?”, zapytałem.
 „Wy... cała redakcja Radia Sai... robicie tyle dobrych rzeczy.”
   Nie wiedziałem jak zareagować. Poczułem się tak mało ważny i pokorny, że zapragnąłem zapaść się pod ziemię, na miejscu i natychmiast.
  Oto miałem przed sobą młodzieńca, którego jedynymi dobrze funkcjonującymi częściami ciała były szyja, mięśnie twarzy i dwa palce lewej ręki i który w swoim photoshopie[1] tworzył kreatywne dzieła sztuki z precyzją wytrawnego profesjonalisty – w tempie, któremu nie mogli sprostać nawet moi redakcyjni koledzy. I jak gdyby to nie wystarczało żeby mnie zaszokować i poruszyć, powiedział jeszcze: „Wy wszyscy mnie inspirujecie”.
Patrzyłem na niego z niedowierzaniem.
    „Ale jak się nauczyłeś photoshopa?”, zapytałem.
   „Podstawowych lekcji udzielał mi przez kilka dni przyjaciel, reszty nauczyłem się sam.”
 „Jak możesz pracować mając obie ręce sztywne i nieruchome?”
  „To tajemnica”, uśmiechnął się szeroko. „Ale ty bracie jesteś sympatyczny, więc ci ją zdradzę. Niewiele osób o tym wie...”
   Mówiąc to poprosił ojca o przyniesienie wysokiego stołu i umieszczenie na nim laptopa. Ekran znalazł się teraz na wysokości jego oczu. Uruchamiając laptop poprosił mnie, żebym usiadł po jego prawej stronie, bo chce pokazać mi swoje prace. Zobaczyłem, że kursor porusza się w górę i w dół po ekranie, ale zastanawiałem się, gdzie znajduje się źródło tego ruchu. W końcu spojrzałem na podkładkę z myszą ułożoną pod jego sztywną lewą ręką. Tak, dłoń była sztywna, ale nie palce wskazujący i środkowy! Te były nadzwyczaj aktywne!
   „Tworzysz te wszystkie grafiki klikając w myszkę dwoma palcami?”, zawołałem.
   „Tak”, uśmiechnął się z radością. „Można to zrobić, to możliwe... teraz nie zawsze mogę siedzieć. Większość prac wykonuję na leżąco.”
    „Na leżąco?”
   „Tak, mam ci pokazać? Teraz poznałeś jeszcze jeden mój sekret.” Na jego twarzy pojawił się kolejny radosny uśmiech.
   Potem powiedział coś do ojca w bengali, w ich rodzinnym języku.          


Natychmiast zostało usunięte metalowe oparcie, przestawiono stół i rodzice bardzo delikatnie ułożyli go na plecach. Obsługiwali go z taką ostrożnością i starannością jak niemowlaka.

„Musimy to robić bardzo delikatnie i powoli, ponieważ, jak możesz to sobie wyobrazić, jego kości są kruche jak sucharek”, wyjaśnił ojciec, widząc, że nie rozumiem. Następnie wysokość stołu, na którym stał laptop, została obniżona. Kaustuw, leżąc na plecach, odwrócił głowę w prawo. Mógł teraz bez trudu widzieć ekran. Następnie mama uniosła jego lewą rękę i umieściła ją z największą ostrożnością na podkładce z myszą. Gdy wszystko było na miejscu, Kaustuw był gotów do działania. „Zobacz, tak zwykle pracuję... jest mi bardzo wygodnie. Wczoraj w ten sposób stworzyłem grafikę dla grama sewy. Jego twarz jaśniała, podczas gdy dwa palce klikały z szybkością światła. „Mogę również pisać”, dodał z radością i niewinnością małego dziecka. „Widzisz?” i na ekranie pojawiła się wirtualna klawiatura. Zaczął pisać: „Sai Ram bracie, miło mi z tobą rozmawiać”. Litery ukazywały się na ekranie w takim tempie, że mogła za nimi nadążyć jedynie wytrawna maszynistka. Podczas gdy mój umysł starał się zarejestrować wszystkie te niebywałe sceny, rzucił lekko: „Kiedyś chciałem nagrywać piosenki filmowe. Wcześniej byłem tancerzem.” Spojrzałem zdumiony na jego rodziców, jak gdybym chciał zapytać, czy mają w rękawie więcej niespodzianek.

Druzgocąca diagnoza

   „Urodził się w 1991 r. jako normalne dziecko”, wyjaśniła jego mama i dodała: „Gdy był mały, bardzo szybko uczył się kroków tanecznych. Ale już wtedy od czasu do czasu łamały mu się kości. Stało się to po raz pierwszy, gdy miał trzy i pół miesiąca. Założyli mu gips i wydobrzał. Ale po dwóch miesiącach ponownie złamał nogi. Powtórzyło się to jeszcze raz. Nim skończył rok, cierpiał z tego powodu trzykrotnie!”
 „To nas bardzo niepokoiło”, przerwał ojciec. „Skonsultowaliśmy się z ortopedą, który go zbadał i powiedział, że cierpi na wrodzoną łamliwość kości [2]. To niezwykle rzadki przypadek, zdarzający się raz na 20 000 urodzeń. Nazywany jest także zespołem metabolicznym.” [Odkryłem później, że jest to zaburzenie wrodzone, charakterystyczne dla kości, które łamią się z drobnych powodów lub bez wyraźnego powodu. To choroba genetyczna, sprawiająca, że ciało nie potrafi zbudować mocnych kości. Istnieje organizacja pod nazwą Osteogenesis Imperfecta Foundation (www.oif.org), która wspiera i prowadzi dotkniętych nią ludzi.]

Najpierw taniec, potem śpiewanie... i zawsze z uśmiechem!

 „Uwielbiam tańczyć”, włączył się ochoczo porywczy Kaustuw. „Naprawdę, przez dwa lata uczyłem się tańca tradycyjnego i występowałem na scenie!”
   „Tak, uczył się kathaka[3] i cieszył się nim”, dodała mama. „Ale przynosiło to także więcej złamań. Dlatego, za radą doktora, gdy miał 5 – 6 lat, zrezygnowaliśmy z tych lekcji.”
  Kaustuw, jako pięcio – sześciolatek, brał udział w przedstawieniach, otrzymywał wyróżnienia i zdobywał nagrody.
  „Potem przyciągnął mnie śpiew”, ponownie włączył się Kaustuw. „Mama jest nauczycielką muzyki. W naszym domu zawsze rozbrzmiewa muzyka. Bardzo mnie to pociągało i dzięki boskiej łasce, śpiew przyszedł do mnie w naturalny sposób. Wystarczy, żebym usłyszał piosenkę i już mogę ją zaśpiewać.”
    „Przez dwa lata brał lekcje u profesjonalisty”, dodała teraz jego mama, „i był naprawdę bardzo dobry. Mając zaledwie siedem lat nagrał swój pierwszy album ‘Maa’, składający się z popularnych pieśni bengalskich poświęconych chwale Boskiej Matki”.
   „Otrzymał także wiele nagród”, powiedział ojciec, z twarzą napełnioną dumą. „W 1999 r. Stowarzyszenie Dziennikarzy z Zachodniego Bengalu przyznało mu medal Dishari (dla wskazującego drogę), uznając go za najlepszego dziecięcego wokalistę roku.”
  „Chcesz zobaczyć to zdjęcie?”, zapytał mnie Kaustuw, z twarzą promieniejącą podnieceniem.
   „Oczywiście”, odpowiedziałem i jego ojciec sięgnął ręką na najwyższą półkę kredensu stojącego w ich niewielkim domu. Kaustuw nie mógł się doczekać, kiedy tata otworzy pudełko. Po medalu Dishari otrzymał wiele nagród i odznaczeń, a jego kalendarz zapełnił się prośbami o występy.
   „Zobacz to... odbieram medal od szeryfa Kalkuty. I spójrz na to zdjęcie – śpiewam w programie zorganizowanym przez ISKCON[4]. A tu są obchody srebrnego jubileuszu szkoły Matki Edith, tutaj występuję na corocznej wystawie kwiatów w Bengalu Zachodnim...”        

„Gdy otrzymał medal Dishari, jego harmonogram zajęć stał się bardzo napięty. Był zapraszany przez wiele organizacji, szczególnie podczas sezonów festiwalowych, takich jak święto Durgi.

Koncertował niemal każdego dnia. Udzielił także wywiadu w Doordarshan Bangal[5].”
  „Był w stanie znieść całe to napięcie?”, zapytałem zastanawiając się, jak zdołał to wszystko zrobić.
   „Cóż, to było trudne, ale sprawiało mu radość. Zwykle wykonywał pieśń otwierającą. Na plecach ma niewielki garb, więc chodził wolno i ostrożnie. Spójrz tutaj, śpiewa ze złamaną ręką. Czasami występował w gipsie. Nic nie mogło go powstrzymać.”
    „Jest po prostu inny!” Nie wiedziałem co jeszcze mógłbym powiedzieć.
    „Miałem dobry zespół towarzyszących mi artystów”, dodał Kaustuw. „Ćwiczyliśmy tylko raz, w wieczór poprzedzający występ... i zobacz to, jestem z Rashidem Khanji (muzyk)... to jest Anup Jalotaji (piosenkarz), śpiewam z nim, a to słynny kompozytor bengalski. Tutaj jestem z Bhupenem Hazarikaji (poeta, muzyk, śpiewak, producent filmów). To jest Anuradha Paudwalji (piosenkarka z Bollywood).”
  „Fotografowałeś się z wieloma legendarnymi artystami!”
 „Tak, to wszystko łaska Swamiego. Tata jest z zawodu fotografem prasowym i na każdym koncercie robił mnóstwo zdjęć.”
 „Pod względem muzycznym wspaniałe były lata 1999 – 2000”, podjął rozmowę ojciec. „Chociaż często dochodziło do złamań. Zwykle każdego roku było ich pięć lub sześć.”
 „Moja choroba jest zabawna”, wtrącił się do rozmowy Kaustuw. „Pewnego dnia kolega szkolny poklepał mnie serdecznie po udzie, a ono natychmiast się złamało.”
  „Do 2003 r. przeżył co najmniej 40 złamań”, podsumowała tę smutną opowieść jego mama. „Ale od 2000 r. nie mógł już wcale chodzić.”, ciągnęła, „ponieważ złamał wtedy obie nogi i musiał poruszać się na wózku.”
„Ale w tym czasie nagrałem swój drugi album, pod tytułem ‘Argya’, co znaczy ‘Wielbienie Boga’”, Kaustuw przyłączył się radośnie, bez śladu smutku w oczach. Potem dodał: „Wielbię Babę i bardzo Go kocham”.
   Skorzystałem z okazji i natychmiast zapytałem: „Jak to się stało, że pokochałeś Babę?” Pomyślałem, że to będzie przepiękna opowieść. I rzeczywiście była.
Sai dodaje energii Swojemu cennemu dziecku
  „Moi rodzice znają Swamiego od 1984 r. Wtedy nie było to poważne oddanie, po prostu przypadkowa znajomość. Ale w 1996 r. przyjechali do Puttaparthi, żeby Mu służyć. W tamtych czasach Swami zwykle udzielał wszystkim ochotnikom padanamaskaru na zakończenie ich służby. Członkowie sewadal z Zachodniego Bengalu zakończyli pracę 31 grudnia 1996 r. i 1-ego stycznia 1997 r. czekali w mandirze na błogosławieństwo Baby. Siedziałem na kolanach taty. Baba, zmierzając w naszą stronę, szedł powoli pomiędzy rzędami, biorąc od niektórych listy, innym dając wibhuti, trzecim odpowiadając na pytania. Gdy zbliżył się do nas, ojciec uniósł mnie w górę, prosząc o błogosławieństwo. Baba z miłością położył rękę na mojej głowie i pobłogosławił mnie z głębi serca. Wtedy nastąpiło połączenie. Poczułem Jego energię, Jego bezkresną miłość i łaskę. Od tego dnia moja miłość do Niego wzrastała z każdym dniem, rok po roku. Kiedy w 1999 r. otrzymałem nagrodę Dashari, natychmiast poprosiłem ojca, żebyśmy pojechali do Puttaparthi i złożyli ją w darze Swamiemu. I zrobiliśmy tak!”
„Wspaniale!”
  „Pamiętam tamtą podróż”, kontynuował ojciec. „Była trudna. Na południu wystąpiła nagle powódź i nasz pociąg znalazł się w tarapatach. Musieliśmy spędzić w nim cały dzień. Ale to nieważne. W końcu zjawiliśmy się w Puttaparthi i złożyliśmy nagrodę u lotosowych stóp Bhagawana.”
   „Jakie to piękne! Ale kiedy postanowiliście przenieść się do Puttaparthi? I dlaczego?” Chciałem się dowiedzieć, jak rozwijała się ich podróż do Swamiego.

Dasguptowie przenoszą się do Puttaparthi

   „Pierwsze wezwanie nadeszło w 2003 r.”, zaczął ojciec. „Do Siliguri[6], naszego miasta, przyjechał lekarz pracujący w szpitalu Baby w Puttaparthi. Kiedy opowiedzieliśmy mu o stanie Kaustuwa, nadmienił, że Prasanthi odwiedza wielu doskonałych internistów i gdybyśmy mieszkali w pobliżu, moglibyśmy korzystać z ich rad i leczenia. To mnie zastanowiło. Za radą żony pojechałem do Puttaparthi i przebywałem tu przez miesiąc, badając to miejsce. Cieszyłem się tutejszą atmosferą i udogodnieniami. Pomyślałem sobie, że jeśli nawet Kuszal, mój młodszy syn, nie zostanie przyjęty do szkoły podstawowej Bhagawana, to w pobliżu są inne szkoły. Co ważniejsze, będziemy mieli tu mnóstwo okazji, żeby skonsultować się z najlepszymi internistami w sprawie Kaustuwa – to była najważniejsza myśl. Po powrocie do Kalkuty przygotowywaliśmy się do przeprowadzki. Sprzedaliśmy dom, łóżka, zasłony, piecyk gazowy z łazienki, klimatyzator oraz inne rzeczy i na początku 2004 r. przenieśliśmy się do Puttaparthi.”
    Pan Kaushik nie znalazł w Puttaparthi pracy, więc żyli ze skromnych oszczędności. Zatrzymali się na trzecim piętrze hotelu stojącego naprzeciw bramy Ganeszy.
   „Wybraliśmy to mieszkanie z ważnego powodu. Kaustuw, siedząc na wózku inwalidzkim, widział stąd Pana Ganeszę, poranną procesję i co najważniejsze, Swamiego wyjeżdżającego samochodem. Był to pojedynczy pokój. Nie mogliśmy pozwolić sobie na więcej. Mimo to, było to dobre dla Kaustuwa.”

Rodzina obchodzi urodziny Kaustuwa (październik 2013 r.) w swoim skromnym domu w Puttaparthi

     „Tamten rok i dwa następne lata należały do najtrudniejszych w naszym życiu”, ciągnęła dalej mama, Sheila Dasgupta. „Ponieważ nie było tam kuchni, gotowałam na werandzie. Było to prawdziwe wyzwanie, zwłaszcza gdy padał deszcz lub gdy mocno wiało. Bardzo szybko okazało się nadzwyczaj męczące, więc zaczęliśmy rozglądać się za czymś innym. W końcu znaleźliśmy trochę większy dom z kuchnią nad Ćitrawathi. Oznaczało to jednak, że musimy w jakiś sposób zwiększyć nasze dochody.”
   „Wtedy założyliśmy firmę ‘Usługi kateringowe Dasguptów’”, podjął dalej pan Kaushik. „Moja żona jest bardzo dobrą kucharką i ci, którzy lubią kuchnię bengalską, zaczęli składać u nas zamówienia. Dostarczałem żywność do domów. Przyniosło to nam tak duży sukces, że zaczęliśmy otrzymywać zamówienia z akademika dla chłopców i od pracowników szpitala – dania dla 200 – 300 osób.”
    „Ciociu, czy ktoś ci wtedy pomagał?”, zapytałem.
   „Nie, wszystko robiłam sama. Dzięki temu mogliśmy więcej zaoszczędzić. Poza tym nie chciałam nikogo angażować, żeby nie rozwodnić smaku bengalskich potraw.”
    „Dostarczanie samemu tak wielkich zamówień musiało być bardzo ciężką pracą!”
   „Tak... musieliśmy to robić, nie mieliśmy wyboru.” Uśmiech na twarzy ojca nigdy nie znikał, bez względu na to, czy opowiadał o najpiękniejszych wydarzeniach ze swojego życia, czy o najboleśniejszych.
   „Kateringiem zajmowaliśmy się przez dwa lata”, powiedział ojciec, „a potem, w 2006 r., zostałem przedstawiony pułkownikowi Bose, dyrektorowi muzeum Ćajtanja Dżjoti. Poprosiłem, żeby mnie zatrudnił. Dla mojej żony i dla mnie katering stał się zbyt trudny. Chcieliśmy trochę odpocząć. Chociaż pułkownik Bose jest bardzo serdecznym człowiekiem, to jednak, jak wyjaśnił, trudno było o płatną pracę. Zasugerował, żebym, jeśli zechcę, popracował jako ochotnik. Postanowiłem więc służyć w Ćajtanja Dżjoti. Obok kateringu, był to dodatkowy obowiązek. Ale po roku służby zdecydowałem, że nie będę dłużej jej pełnił. Odchodziłem od zmysłów. Mój świat całkowicie się zawalił. Nie miałem środków do życia, nie miałem pracy, Kuszal nie został przyjęty do szkoły podstawowej Baby, u Kaustuwa nie nastąpiła znacząca poprawa. Byłem straszliwie przygnębiony. Pamiętam ten wieczór, gdy o godzinie 21:00 poszedłem do świątyni Ganeszy i wylałem przed Nim cały nagromadzony we mnie gniew. ‘Dlaczego mnie tu sprowadziłeś? Co mam teraz zrobić z rodziną? Jak przetrwam? Dlaczego, Panie, tak srogo mnie doświadczasz? Nie wytrzymam tego dłużej, wracam do Kalkuty... zdecydowałem... to nie fair’. Płakałem i płakałem, aż już nie mogłem więcej płakać i wróciłem do domu. Następnego dnia, wczesnym rankiem, zadzwonił do mnie pułkownik Bose i powiedział: ‘Kaushik, mam dla ciebie dobrą wiadomość. Przyjdź zaraz’. Natychmiast się do niego udałem. Powiedział mi, że odszedł jeden z członków ochrony muzeum i mogę zająć jego miejsce. Ogarnęła mnie radość i zastanawiałem się, czy Swami wskazuje mi w ten sposób, żebym nie wyjeżdżał z Puttaparthi. Tak więc zostaliśmy.”
   „W 2006 r. wydarzyła się pamiętna rzecz, zwłaszcza dla mnie”, oczy Kaustuwa jaśniały radością. „Pułkownik Bose usłyszał jak śpiewam i bardzo mu się to spodobało. Chciał, żebym zaśpiewał w krótkim filmie poświęconym muzeum. Był to bhadżan ‘Koti Pranam Satha Koti Pranam z pięknym podkładem muzycznym. Czułem się uprzywilejowany i pobłogosławiony.”
  Możecie obejrzeć krótkie video pod adresem:
http://youtube.com/watch?feature=player embedded&v=jJm1Rddh2TQ

  Głos, pieśń i obrazy... Pan pięknie pracował przez Kaustuwa.
 W muzeum Ćajtanja Dżjoti głos Kaustuwa zyskał nieśmiertelność.
   „W dniu nagrania, gdy miałem się udać do studia, nie było prądu i winda w naszym budynku nie działała. Nie mając innego wyjścia, ojciec zniósł mnie na dół na rękach. A potem, jak gdyby tego było za mało, gdy mieliśmy wsiąść do dorożki zaczęło padać! Powiedziałem tacie, żeby odwołał nagranie, ponieważ tego dnia musimy pokonywać zbyt wiele przeszkód. Ale odpowiedział mi, żebym nigdy nie tracił serca, bo może mi przepaść okazja. Więc z wielką trudnością i bólem – miałem naciągnięty mięsień – dotarłem do studia i zrobiłem nagranie. Wyszło naprawdę dobrze! Dzisiaj, gdy to wspominam, zauważam, że śpiewane przeze mnie słowa zawierały w sobie sporo patosu. Wszystkie wydarzenia tego wieczoru zwiększyły moją tęsknotę za Panem i dlatego pieśń wypadła tak pięknie. To nagranie jest dla mnie najcenniejsze, ponieważ wtedy śpiewałem po raz ostatni. Potem mój głos zaczął się załamywać i stał się głosem dorosłego człowieka. Brzmi teraz zupełnie inaczej.” Kaustuw uśmiecha się i dodaje: „W okresie, gdy zmieniał się mój głos, przez rok czy dwa lata nie mogłem porządnie śpiewać. Teraz jest lepiej.”
    „Ma 21 lat”, dodaje jego mama, „ale żyje tak długo jedynie dzięki boskiej łasce, ponieważ w 2006 r. wydarzyło się coś, co przedłużyło jego życie”.
    „Co takiego?” Wydaje się, że w życiu Kaustuwa jest więcej fascynujących rozdziałów.

Gdy Sai ponownie tchnął życie w Kaustuwa...

   „W sierpniu 2006 r. Kaustuw zaczął narzekać na ból w prawym udzie. Był tak silny, że syn nie mógł siedzieć ani spać. Nie było mu wygodnie w żadnej pozycji. Znajdował się w stanie godnym politowania. Czuliśmy się bezradni i smutni. Kiedy skonsultowaliśmy się z tutejszym doskonałym chirurgiem ortopedą, polecił nam przywieźć Kaustuwa do szpitala ogólnego w Bangalore, gdzie pracował i przeprowadzał wszelkie konieczne badania. Zamówiliśmy taksówkę i pojechaliśmy tam. W szpitalu wykonano mu jakieś 30 – 40 zdjęć rentgenowskich. Ale doktor chciał mieć więcej badań. Polecił nam przyjść następnego dnia na biopsję, ponieważ podejrzewał, że w udzie znajduje się guz. Żeby zatrzymać się na noc musieliśmy znaleźć kwaterę blisko szpitala. Następnego ranka, po biopsji, lekarz zarządził jeszcze biopsję cienkoigłową. Kaustuw czuł się w szpitalu bardzo źle, badania ogromnie go przygnębiały. Nie mieliśmy jednak innego wyjścia, musieliśmy słuchać lekarza. Tamte popołudnie przeznaczone było na biopsję cienkoigłową.”
 „To najstraszniejsze doświadczenie w moim życiu”, wspominał Kaustuw z wielkim smutkiem. „Było okropnie bolesne! I takie krwawe. Przypominało operację bez znieczulenia. Całe łóżko było zakrwawione. Opiekująca się mną pielęgniarka poradziła mi, żebym myślał o ulubionym Bogu. Modliłem się do Kriszny i do Swamiego, zaśpiewałem hymn do Hanumana, ale musiałem znieść zbyt wiele. Nie wiem, jak przetrwałem to badanie! Gdy tylko się skończyło, lekarz zasugerował, żebyśmy zostali na jeszcze jedną noc i wyjechali dopiero następnego dnia. Ale powiedziałem ojcu, że nie chcę tu zostać ani minuty dłużej. Wyruszyliśmy do Puttaparthi i dotarliśmy do domu późną nocą.”
   „Ta podróż przypadła na jeden z najtrudniejszych okresów w moim życiu. Nie ze względu na ból, jaki znosił Kaustuw i na niewygodę, gdy leżał na tylnym siedzeniu samochodu. Chodzi o to, co powiedział mi lekarz przed wyjazdem. „Pani Kaushik, przez kilka następnych dni proszę służyć Kaustuwowi całym sercem. Przez dłuższy czas może czuć się źle. Niestety, wygląda to na złośliwy nowotwór. Tak wskazuje biopsja. Dlatego poprosiłem o biopsję cienkoigłową. Musimy poczekać na wyniki tego testu. Otrzymamy je po 72 godzinach. Ale z tego co pokazuje skaner i biopsja, jest to niewątpliwie nowotwór.”
   Zrozumiałe, że ta wiadomość wzburzyła umysły i serca rodziców. Nie mogli wyobrazić sobie życia bez ukochanego Kaustuwa, stanowiącego centrum ich życia. Byli gotowi zrobić dla niego wszystko. Czuli się zrozpaczeni, ale nie pokazywali tego po sobie. Po dotarciu do domu ułożyli Kaustuwa na łóżku. Potem ojciec wyszedł i ruszył prosto do Pana Ganeszy. Było po 21:00 i bramę aśramu miano zaraz zamknąć. Pan Kaushik poprosił ochotnika, żeby go wpuścił. Potem stanął przed posągiem i zaczął rozpaczliwie płakać. Błagał Boga: „Tylko Ty możesz nas uratować... nie opuszczaj nas teraz, proszę... proszę, zlituj się nad nami... nie możemy żyć bez naszego syna... przyjechaliśmy tutaj po pomoc, lecz teraz opuścili nas wszyscy... nie opuszczaj nas Panie...”
    Modlił się bez ustanku. Po chwili poczuł, że powinien przynieść Kaustuwowi prasadam od Ganeszy. Więc poprosił ochotnika sewadal o kawałek orzecha kokosowego złożonego w świątyni w ofierze, lecz sewadal mu odmówił, ponieważ nie było to zgodne z zasadami.
    „Błagałem go: ‘Wystarczy kawałeczek... proszę, daj mi go, mój syn jest ciężko chory’, ale sewadal się nie zgodził.”
   Czując się całkowicie odtrącony, pan Kaushik rzucił się przed Panem na ziemię. Gdy uniósł głowę, po jego prawej stronie pojawiła się drobna dłoń i usłyszał: „Proszę, weź prasadam”. Obok niego stał rezolutny, uśmiechnięty mały chłopiec, który ofiarował mu z wielką miłością kawałek kokosa. W momencie, gdy pan Kaushik przyjął prasadam i starał się umieścić go bezpiecznie w kieszeni, chłopiec zniknął. Pan Kaushik zapytał ochotnika, w którą stronę poszedł, a ochotnik się zdziwił: „Jaki chłopiec?” Więc zapytał jeszcze raz: „Nie widziałeś chłopca, który tu przyszedł i dał mi przed chwilą prasadam?” „Nie, nikt tędy nie przechodził”, odpowiedział sewadal. Ojciec Kaustuwa był oszołomiony. Natychmiast pobiegł do domu i włożył prasadam synowi do ust. Wiedział, że było to szczególne błogosławieństwo. Następne 72 godziny – cztery dni i noce – były najbardziej niespokojnymi godzinami w ich życiu. Piątego dnia pan Kaushik zadzwonił do szpitala, żeby zapytać o wynik badania. Odpowiedziano mu, że musi poczekać jeszcze dwa dni. Zadzwonił ponownie dziewiątego dnia, z tym samym rezultatem. Jego cierpliwość wyczerpała się. Gdy zadzwonił do szpitala jedenastego dnia, natarł im uszu za to, że chociaż wzięli od niego ogromną sumę pieniędzy, to postępują nieodpowiedzialnie. Osoba po drugiej stronie powiedziała: „Panie Kaushik, wyniki są gotowe. Przepraszamy za zwłokę. Może pan przyjść i je odebrać.” Pan Kaushik odrzekł, że nie może natychmiast przyjechać do Bangalore, więc szpital je przefaksował. Na ich widok poczuł zdziwienie, ponieważ w opisie nic nie wspominano o złośliwym nowotworze. Właściwie ani razu nie pojawiło się słowo nowotwór! Zaskoczony i zdziwiony wsiadł w najbliższy autobus do Bangalore. Poszedł prosto do chirurga ortopedy. Lekarz nie umiał mu odpowiedzieć na pytania. Stwierdził jedynie: „Tylko Bóg to wie”. Potem udał się do laboratorium diagnostycznego, gdzie mu powiedziano: „To tajemniczy przypadek i dlatego zajął nam tyle czasu. Rzeczywiście, tomografia i biopsja wskazywały na komórki rakowe, ale biopsja cienkoigłowa, wykonana tego samego dnia, nic takiego nie wykazała! W opisie nie było słowa na temat nowotworu. Byliśmy zakłopotani. Przesłaliśmy więc te dane do Indyjskiego Instytutu Nauk Medycznych w New Delhi oraz do wiodącego szpitala w Hyderabadzie, żeby uzyskać niezależne opinie. Ostatecznie zdecydowaliśmy, że nie ma mowy o zmianach nowotworowych. Nie rozumiemy tego jednak.”
   Radość, jakiej doświadczał w tamtej chwili pan Kaushik jest nie do opisania. Dziękował swojemu Panu, swojemu Ganeszy, swojemu Babie i był bardziej niż kiedykolwiek przedtem przekonany, że Swami nigdy ich nie opuści, bez względu na to co będzie się działo. Był z nimi i zawsze z nimi będzie.

Deszcz boskich błogosławieństw

   W 2010 r., w rocznicę ich ślubu, Bhagawan pobłogosławił ich w sposób szczególny. Poprzedniego dnia wziął list od pana Kushika, a w tym tak ważnym dla nich dniu wszechwiedzący Pan, po wyjściu z samochodu, udał się na stronę przeznaczoną dla pań i obsypał jego żonę ziarnami poświęcanego ryżu. Dla tej oddanej pary żaden inny dzień nie był tak ważny. Po otrzymaniu znaków Jego łaski, pan Kushik bardzo umocnił się w wierze i miłości. Miał jeszcze jedno pragnienie – żeby jego młodszy syn został przyjęty do szkoły Swamiego. Zostało ono spełnione w 2010 r., kiedy szkoła im. Iśwarammy Śri Sathya Sai wznowiła swoją działalność jako angielska dzienna szkoła średnia dla nauczycieli. Kuszal dostał się do niej od razu.
   Poruszony ich miłością dla Swamiego i sposobem w jaki Swami im odpowiadał, zapytałem Kaustuwa: „Przypuśćmy, że Swami zjawi się tutaj teraz i zapyta: ‘Kaustuw, mój drogi, proś, o co chcesz. Dostaniesz to ode Mnie.’ O co byś poprosił?”
   „Och, poprosiłbym tylko o jedno. ‘Drogi Panie, pozostań ze mną. Nigdy mnie nie opuszczaj. Proszę, pobłogosław mnie, uczyń mnie Swoim instrumentem. Dałeś mi życie i trzymasz mnie w Prasanthi, więc proszę, daj mi siłę i okazję aby Ci służyć. Panie, nie chcę niczego więcej.’”
   „Jesteś pewny? Nie poprosiłbyś, żeby cię wyleczył?”, powiedziałem zdziwiony.
   „Swami wie najlepiej co jest dla mnie dobre. Jestem szczęśliwy mając co mam – jeśli Swami czuje, że w tym stanie będę w Jego rękach lepszym instrumentem. Chcę tylko móc pracować dla Niego i uświęcać swoje życie, w sposób w jaki On tego pragnie, zgodnie z Jego wolą. To wszystko jest Nim. Wszystko jest Jego łaską.”
    Kaustuw uśmiechnął się serdecznie swoim błogim, pełnym zadowolenia uśmiechem. A ja poczułem się nieskończenie mały i nic nie znaczący. Mimo otrzymanych błogosławieństw narzekamy na mnóstwo rzeczy i mamy dla Boga niewiele czasu. A tu był ktoś, kto miał prawo narzekać na tysiące rzeczy, lecz zamiast tego cieszył się każdym najdrobniejszym błogosławieństwem i był Panu wdzięczny. Co więcej, pragnął poświęcić Mu cały swój czas. Oto rodzina, z której Pan musi być ogromnie dumny! Swami rozmawia i uśmiecha się, śmieje się i pracuje przez nich... Gdy opuszczałem ich dom ojciec Kustuwa powiedział: „Swami, wszedł niedawno do mojego snu i powiedział: ‘Wszystko będzie dobrze, gdy nadejdzie odpowiednia chwila’.” Wychodząc stamtąd, z sercem ciężkim od emocji, mogłem się tylko modlić, aby ta chwila nadeszła jak najszybciej. Miałem łzy w oczach.
z H2H tłum. J.C.
[1] Photoshop – graficzny edytor zdjęć, program komputerowy
[2] Osoby cierpiące na wrodzoną łamliwość kości mają uszkodzoną tkankę łączną i niedobór kolagenu typu I ze względu na mutację genów COL1A1 i COL1A2.
[3] kathak – klasyczny taniec północnych Indii, wykonywany przy akompaniamencie tabli lub sarangi, przypominający flamenco. Tancerz doczepia sobie dzwoneczki do kostek u nóg. Opowiada legendy, przekazuje teksty świętych ksiąg i śpiewa hymny religijne, ilustrując je tańcem.
[4] ISKCON – Międzynarodowe Stowarzyszenie Świadomości Kriszny. W Siliguri, miejscu zamieszkania państwa Dasguptów, znajduje się świątynia ISKCON – Śri Radha Madharsundar Mandir
[5] DD Bangal – państwowy kanał telewizyjny, uruchomiony w 2001 r. Ma do niego dostęp 97% ludności Bengalu Zachodniego.
[6] Siliguri - miasto w Zachodnim Bengalu zamieszkałe przez pół miliona osób. Ważny węzeł komunikacyjny łączący stany południowo-wschodnie z pozostałą częścią Indii. 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.