Twarze pacjentów są moim najsilniejszym eliksirem

Inspirująca rozmowa z dr Ramnathem Iyerem

     Dwudziestego drugiego listopada 1991 r. Bhagawan Baba zainaugurował działalność Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai. Dr Ramnath Iyer rozpoczął pracę na oddziale kardiologii jako starszy rezydent w rok czy w dwa lata od tamtego momentu. Dzisiaj, dwadzieścia lat później, jest starszym konsultantem, równie pełnym entuzjazmu i zapału jak dwie dekady wcześniej. „To mój oddział intensywnej opieki medycznej, leczy pacjentów po atakach serca”, mówi z dumą i radością. „Zawsze czułem się tutaj jak we własnym prywatnym szpitalu... ta praca mnie stymuluje, tego nie można doświadczyć nigdzie indziej w świecie. Bhagawan miał odwagę wprowadzić w czyn wielką filozofię.”
    W krótkiej rozmowie w Radiu Sai, przeprowadzonej przez Bishu Prusty, dr Iyer przywołuje wstrząsające i wzniosłe momenty, które kształtowały jego postawę podczas pierwszych dni pracy w szpitalu, a potem opowiada o kilku bardzo wymownych scenach, które go poruszyły i zmotywowały do poświęcenia życia dla misji Bhagawana, z zapałem i z gorliwością. Rozmowa została nagrana 21 października 2012 r., w przeddzień dwudziestej pierwszej rocznicy otwarcia szpitala.
Radio Sai: Witam pana. Tego roku Instytut Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai obchodzi 21-szą rocznicę swojej działalności a pan od 20-tu lat pracuje w nim na oddziale kardiologii. Czy mogę zapytać, jak w tej chwili ocenia pan swoją pracę w szpitalu?
Dr Ramnath Iyer: Sai Ram. Pana pytanie cofa mnie do wspomnień. Przychodzą mi na myśl słodkie, pełne nostalgii wspomnienia... od poczucia niepewności ogarniającego moją duszę po wylądowaniu tutaj, do obietnic i poręczeń, które dostrzegam dzisiaj, dwie dekady później. W 1993 r., kiedy tu przyjechałem, zaledwie wiedziałem o istnieniu Puttaparthi. Nigdy przedtem tutaj nie byłem i nie znałem telugu. Ludzie pytali, co skłoniło mnie do zrezygnowania ze stałej, dobrze płatnej posady i do podpisania czasowego, jednorocznego kontraktu. Odpowiadałem im, że praca na oddziale kardiologii sama w sobie jest szaleństwem. Innym rodzajem szaleństwa jest praca w warunkach nie istniejących w danym momencie w żadnym innym krajowym szpitalu. Przy podejmowaniu tej trudnej decyzji istotną rolę odegrała moja żona. Mogę powiedzieć, że po wylądowaniu tutaj przeżyłem rodzaj kulturowego szoku, ponieważ szpital stał niemal na pustyni. W okolicy nie było nawet miejsca, w którym można by wypić herbatę. A jednocześnie mieliśmy do dyspozycji najnowocześniejszy sprzęt i służyliśmy ludziom, którzy prawdopodobnie nie śmieli nawet marzyć o tego typu opiece medycznej, nieosiągalnej nigdzie indziej w Indiach. Mówiąc szczerze, jako pracownik szpitala, a nawet jako lekarz, musiałem poradzić sobie z osobistym wstrząsem i włączyć się do systemu. Etyka i kultura pracy tego systemu wnikały we mnie i w tych, którzy przybyli jednocześnie ze mną i wciąż tutaj pracują. Uświadomiłem sobie później zachodzącą we mnie wewnętrzną transformację, wywołaną przez Bhagawana bez żadnych osobistych oddziaływań. Baba stworzył nam warunki, centrum medytacyjne, które nazywam sadhana sthalem, miejscem dla praktyk duchowych stanowiących element naszej pracy. We współczesnym świecie nie istnieje lepsza forma sadhany. Nie trzeba przenosić się do lasu ani zamykać w jaskini lub klasztorze, czy wędrować w góry. Baba po prostu nam to dał. Nie można śnić o większym luksusie. Jestem w miejscu pracy i pracując przechodzę duchową przemianę. Wzrastam duchowo. Wiele osób zadaje mi pytanie, jak wytrzymałem tutaj dwadzieścia lat. Odpowiadam, że jak dotąd podtrzymuje mnie to ‘upajające wino’, ponieważ nigdzie indziej w tym kraju nie dostaniemy tego, co tutaj, także z punktu widzenia pacjentów.         Wyobraźmy sobie pacjenta przybyłego z tak odległego miejsca jak Sikkim, Nepal, Sri Lanka czy Bangladesz albo z Biharu, z Uttar Pradesh czy z Zachodniego Bengalu. Ląduje tutaj, a my, widząc go, wiemy co trzeba zrobić. Wszędzie indziej musielibyśmy najpierw sprawdzić, jakimi dysponuje pieniędzmi, a potem przedstawić mu propozycje. Tutaj jednak nie ma tematów tabu. Jeśli choruje na coś, co potrafimy wyleczyć, to Bhagawan jest tak uprzejmy, że zaopatruje nas w bajeczny sprzęt wspierający nasze diagnozy. Pracuję na oddziale kardiologii, a przemysł ofiarowuje mi wszystko, co ma najlepszego – najlepsze cewniki, baloniki, stenty. Po drugie, wiele osób jest przekonanych, że dając coś za darmo trzeba oszczędzać, bo oczywiście nie wolno przeznaczać wszystkiego na cele charytatywne. Ale Bhagawan udowodnił światu, że może być inaczej. Dzisiaj, gdy zbliżamy się do dwudziestej pierwszej rocznicy naszej działalności, mogę z dumą powiedzieć, że każdego dnia, w każdym momencie, odczuwamy obecność Bhagawana. Mimo Jego fizycznego braku nawet o 0.000001% nie obniżyliśmy jakości naszych usług – to najwspanialsza rzecz. Wiele osób przepowiadało, że skoro zostaliśmy pozbawieni materialnej formy Bhagawana, to opieka zdrowotna drastycznie się pogorszy, ale nic takiego się nie stało. Wciąż pracujemy z takim samym zapałem i entuzjazmem, ponieważ On jest dla nas przez cały czas dostępny. Mogę powiedzieć, że kiedy przyjechałem tutaj 20 lat temu, należałem do garstki ludzi, którzy tylko od czasu do czasu otrzymywali fizyczny darszan Bhagawana. Wynagradzały nam to błogosławieństwa, jakimi nas obsypywał podczas pracy. Towarzyszyło nam nieustannie uczucie: „Ach, On tu jest.”
Radio Sai: W ciągu tych lat spędzonych w Prasanthi Nilayam musiało być wiele okazji, gdy Bhagawan osobiście dawał panu wskazówki, gdy rozmawialiście ze sobą i dowiadywał się pan od Niego, jak pracuje się w Jego szpitalu. Czy mógłby pan przywołać jedną lub dwie z tych niezapomnianych chwil?
Dr Ramnath Iyer: Cóż, ta lista jest bardzo długa, myślę jednak, że jedna z pierwszych rozmów, jakie miały miejsce tuż po przyjeździe dała mi pewność i podtrzymuje mnie przez te wszystkie lata. Byłem nowy. Istniał taki zwyczaj, że każdego ranka szliśmy na poranny darszan i każdego wieczoru na wieczorny darszan. Był z tym problem, ponieważ miałem pracę i sumienie podpowiadało mi, że nie powinienem jej zostawiać po to, żeby iść do mandiru – byłem taki od dzieciństwa. Pamiętam, że jako dziecko sprzeczałem się z tego powodu z rodzicami. Oni mówili: „Najpierw świątynia”, a ja mówiłem: „Pójdę do świątyni, jeśli skończę pracę i będę miał czas.” Nigdy się ze mną nie zgadzali: „Nie, chodzenie do świątyni jest ważne.” W mojej głowie trwał konflikt. Pewnego dnia, gdy siedziałem na darszanie, wyszedł Swami, stanął naprzeciwko mnie, uśmiechnął się i powiedział: „Posłuchaj, to Ja wyznaczyłem ci pracę w szpitalu i nie oczekuję, że będziesz przychodził tutaj każdego ranka i wieczora, po to, żeby Mnie zobaczyć.” Nie mówiłem Mu o tym, nie podałem Mu listu, ale w moim umyśle przez cały czas toczyła się wojna. Powiedział mi wyraźnie: „Wyznaczyłem ci obowiązki w szpitalu, stanowią one element Mojej misji, więc nie ustawaj w wysiłkach. Ja zajmę się twoimi problemami i potrzebami.” Nic nie wiem o innych, mówię tylko w swoim imieniu – moja żona jest tego żywym świadectwem. Uważa, że wypełniam swoje zadania niezwykle sumiennie. W ciągu ostatnich czterech, pięciu lat bywałem na darszanie zaledwie cztery, pięć razy w roku. Resztę czasu spędzałem w szpitalu. Do tego stopnia, że Bhagawan odwiedzając kiedyś Instytut powiedział na mój widok: „To jest twój aśram.” Nie mylił się, ponieważ całe moje życie toczyło się wokół mojego domu, położonego dwie minuty od szpitala i tegoż szpitala. Bardzo rzadko wychodziłem poza bramę instytutu. Mając zapewnienie Bhagawana, nigdy nie odczuwałem braku Jego materialnej postaci. Co jakiś czas wzruszałem się widząc Go w formie fizycznej. Bhagawan jest nieustannie obecny kiedy pracuję, dzień w dzień, ponieważ ostatecznie to Jego praca, a my jesteśmy instrumentami. Uważamy się za szczęśliwców, ponieważ uczynił z nas Swoje instrumenty, to wszystko. Jeśli chce pan zapytać o interesujące anegdoty, to cóż, jeśli zacznę opowiadać je teraz, to mogę kontynuować ten maraton przez dwa, trzy dni, przytaczając różne incydenty, które pozostawią w waszych umysłach niezatarty ślad i jeszcze bardziej wzmocnią waszą decyzję, żeby pracować dalej, bez względu na przeszkody – jeśli się takie pojawią. Pamiętam, że wydarzyło się to w rok po przyjęciu mnie do pracy w szpitalu. Z Warangalu[1] przyjechał policjant z żoną i dwojgiem dzieci. Starsza córka miała około trzech i pół roku, syn był noworodkiem, liczył sobie zaledwie miesiąc – i oboje mieli kłopoty z sercem. Byłem tu jeszcze nowy, próbowałem wczuć się w pracę oddziału, więc zwróciłem się z tą sprawą do konsultanta. Dzieci zbadano i wykonano im EKG. Problem dziewczynki był lżejszy. Problem chłopca był poważny. Istniał medyczny przepis zabraniający jednoczesnego operowania rodzeństwa. Ponieważ większe szanse miała dziewczynka, więc najpierw zajęto się nią. Przyjęto ją na oddział, wprowadzono cewnik i na koniec wykonano zabieg. Leczenie pooperacyjne przebiegało burzliwie, ale dzięki łasce Swamiego wydobrzała i wróciła do domu. Zwykle prosimy pooperacyjnych pacjentów o ponowną wizytę w trzy miesiące od zabiegu. Tym razem powiedzieliśmy tym ludziom, żeby przywieźli ze sobą również syna, zobaczymy, co da się zrobić. Więc wrócili. Wada w organizmie chłopca polegała na tym, że oczyszczona krew była pompowana do płuc, a zanieczyszczona płynęła kanałem powietrznym i obiegała całe ciało. To rzadki i bardzo groźny przypadek. Operacja okazała się technicznym wyzwaniem. Mogę powiedzieć z dumą, że kiedy go przyjęliśmy, chłopiec miał pięć miesięcy, zrobiliśmy mu cewnikowanie i wysłaliśmy na operację. To była pierwsza operacja tego typu w tym szpitalu. Był rok 1994. Oglądanie chłopca, który od tamtego czasu urósł i jest już teraz dorosłym młodzieńcem, budzi w nas dumę i ogromną radość. W jakiś czas później rodzina ta powiększyła się o trzecie dziecko. Wciąż pamiętam jak po latach od operacji rodzice przywieźli dwójkę starszych dzieci na badanie i jak orzekliśmy, że wszystko jest w porządku. I wtedy usłyszałem pytanie: „Proszę pana, czy mógłby pan zbadać nasze najmłodsze dziecko?” Spytałem: „Dlaczego, co się stało?” „Nic, po prostu się boimy, ponieważ nasze pierwsze dzieci miały problemy.” Dzięki łasce Swamiego trzecie dziecko było zdrowe. Wrócili do domu szczęśliwi. To jedna z wielu takich historii. Zanim opowiem następną, pozwólcie mi powiedzieć, że wg mnie ‘przypadek’ to bardzo wygodne słowo, ukute przez literaturę angielską. Nie sądzę, aby był to zwykły zbieg okoliczności, gdy wszystko układa się dla naszego dobra. Przeciwnie, zaczynam wtedy wierzyć, że jakaś niewidzialna dłoń sortuje zdarzenia zachodzące w naszym życiu. Pewnego wieczoru, po przyjęciu pacjentów z zewnątrz, udałem się na oddział nagłych wypadków, w którym teraz rozmawiamy. Właśnie wnoszono Rosjankę. Zemdlała zaraz po przybyciu na izbę przyjęć. Pośpiesznie położono ją na łóżku, przy którym teraz stoimy i zbadano. Jej serce biło coraz wolniej, granicach 24-25 uderzeń na minutę, podczas gdy norma wynosi od 70-100. Zauważcie, że ta pani przebyła długą drogę z Rosji. Mogła zasłabnąć gdziekolwiek po drodze. Ale dotarła tutaj i dopiero wtedy zemdlała. Więc ją ustabilizowaliśmy. Powiedziała nam później, że gdy konsultowała tę sprawę w szpitalach moskiewskich i w innych, mówiono jej, że potrzebuje rozrusznika serca. Jednak koszty były astronomiczne, nie mogła sobie na nie pozwolić. Jakieś pięć czy sześć lat od tego zdarzenia przyjechała do Puttaparthi i była jedną z tych szczęśliwych osób, które Swami zaprosił na indywidualną audiencję. Dał jej wtedy medalion, który nosiła ze sobą przez cały czas w torebce. Pokazała go nam. Zdarzyło się to po tym, jak podjęła decyzję: „Nie ważne, co się stanie, jadę do Puttaparthi. Jeśli wstawią mi tam rozrusznik, to dobrze, jeśli nie, to chcę tam umrzeć.” Przyjechała z tym postanowieniem. Wyobraźcie ją sobie – pokonuje całą drogę z Moskwy do Bangalore, a potem do Puttaparthi i nic złego się nie dzieje. Lecz mdleje w kilka chwil po przybyciu na izbę przyjęć. Oczywiście, jej stan się ustabilizował. W ciągu dwóch dni przeprowadziliśmy potrzebne badania. Najpierw zainstalowaliśmy jej czasowy stymulator, a potem stały i wróciła do domu. Możecie teraz powiedzieć: „Och, to tylko przypadek.” Takie przypadki zdarzyły się tutaj niezliczoną ilość razy, więc nie możecie za każdym razem mówić, że to tylko przypadek. Zawsze gdy my, zwykłe ludzkie istoty, mamy jakieś wątpliwości, Swami kreuje przedstawienie i wzmacnia Swoje przesłanie: „Wiem o wszystkim. Robię to, co właściwe. A wy po prostu wykonujcie swoją pracę.” W momencie, gdy zaczynamy podchodzić do tego racjonalnie, przeżywamy kryzys wiary.
Radio Sai: W ciągu dwudziestu lat oddział bardzo dużo osiągnął. Miał do czynienia z najróżniejszymi przypadkami, lekarze pogłębili swoje umiejętności, powiększyły się możliwości techniczne. Jak pan myśli, co czeka was w przyszłości?
Dr Ramnath Iyer: To cudowne pytanie. Kiedy zacząłem tutaj pracować, oddział intensywnej terapii był zamknięty. Mogę z dumą powiedzieć, że jest moim dziełem. Otworzyliśmy go mając tylko jedno łóżko. Obecnie oddział dysponuje piętnastoma łóżkami, ma pełną klimatyzację i sprzęt medyczny. Mogę włączyć też wentylator przy każdym pacjencie. Pracowaliśmy nad tym i doprowadziliśmy oddział do takiego poziomu. Było to oczywiście możliwe dzięki łasce Swamiego i nastawieniu z jakim przybyliśmy do szpitala – pracowaliśmy w nim jak gdyby był naszą własnością, naszą prywatną kliniką. A Bhagawan był tak uprzejmy, że podarował nam cały sprzęt i instrumenty – najlepsze jakie są: echokardiograf, aparaturę, pracownię angiologii inwazyjnej – nie brakuje niczego. Nie brakowało też zajęć. Miałem wrażenie, że gdybym miał więcej rąk, to ilość wykonanej pracy wzrosłaby kwantowo. Po drugie, mówiąc o specyfice pracy, to uważam, że mamy na swoim koncie godne pozazdroszczenia osiągnięcia, porównywalne z osiągnięciami najlepszych instytucji edukacyjnych w kraju.
     W 1994 r. wprowadzono tu habilitacyjny program szkoleniowy w zakresie chorób kardiologicznych i zostałem do niego wybrany jako jeden z pierwszych. Przeszedłem całe szkolenie, przystąpiłem do egzaminu i zdałem go. Wtedy stanąłem przed wyborem – mogłem w dalszym ciągu pracować tutaj lub znaleźć sobie ῾pastwisko z zieleńszą trawą᾿. Zostałem tutaj, na pastwisku najbardziej zielonym. Niczego nie żałuję. Przewinęło się tu wielu studentów – wzięli udział w szkoleniu i odeszli. Gdziekolwiek się udali, pełni energii i siły ducha, należą do grupy najlepszych kardiologów w regionie. Wciąż czuję, że możemy zaspokoić więcej ludzkich potrzeb. Jeśli pan mnie zapyta, to największym cudem Bhagawana było powołanie tak wspaniałej instytucji w tak zacofanej okolicy – szpital był tutaj bardzo potrzebny. Ale teraz bardzo potrzebujemy koledżu medycznego. Czuję, podobnie jak cały personel placówki, że koledż medyczny połączony ze szpitalem byłby wielkim dobrodziejstwem dla tego regionu i stanowiłby kontynuację tego, co dokonał Swami będąc jeszcze w ciele fizycznym. Czuję, że powinna to być moja jedyna prośba do rady zarządzającej. Nie mówię, że musi się to stać dziś lub jutro, ale zróbmy to, gdy tylko pojawią się możliwości. Koledż stanie się wiecznie trwającym dziedzictwem. Tak wyglądają moje marzenia, co do przyszłego kierunku działania. Jak powiedziałem, gdybyśmy mieli więcej łóżek, więcej personelu i sprzętu, moglibyśmy mieć większe osiągnięcia.


dr Ramnath Iyer bada małego pacjenta

Radio Sai: Na koniec chciałbym zapytać, co po przebudzeniu skłania pana do pójścia do szpitala?
Dr Ramnath Iyer: Gdy mija dzień patrzę z satysfakcją na szczęśliwe twarze pacjentów, którym pomogliśmy i których odsyłamy z powrotem do domu. Myślę, że to jeden z najmocniejszych eliksirów, jaki można dostać. Po drugie, zwłaszcza w tym kraju, nawet gdybym posiadał umiejętności i wiedzę, to żeby ofiarować je pacjentowi, zmuszony byłbym zajrzeć mu najpierw do kieszeni. To jedyne miejsce w Indiach, gdzie nie musimy tego robić. Skoro jest to zgodne z moimi obowiązkami i znajduje się w ofercie szpitala, to mogę dać to każdemu. Myślę, że to wielki komfort. Żadnych różnic odnośnie kasty, wiary, koloru skóry, religii, narodowości, czegokolwiek. Skoro zadał pan to pytanie, to mieliśmy tu muzułmanina z Kerali. Przyszedł z córką. Córka miała zwężoną aortę serca. Ten człowiek był wszędzie, obszedł całą Keralę i w każdym miejscu żądano od niego od 50.000 do 75.000 rupii za zabieg. Nie było go na to stać. Zabrałem dziewczynę do laboratorium angiologii inwazyjnej i otworzyłem aortę balonikiem. Została przyjęta pierwszego dnia, drugiego dnia wykonano zabieg, trzeciego dnia wypisaliśmy ją ze szpitala. Ten mężczyzna nigdy nie marzył, że nie wyda nawet jednej rupii od momentu przekroczenia progów instytutu. Ponieważ mówię po malajsku, więc udzieliłem mu porad odnośnie leków, które musiała przyjmować jego córka oraz innych spraw. Na koniec powiedziałem: „Teraz może pan wrócić do domu, proszę się nie martwić.” Mężczyzna rozpłakał się, podszedł do mnie i ofiarował mi 20 rupii, mówiąc: „Niech pan mnie źle nie zrozumie, daję je panu, bo jestem szczęśliwy. Proszę, niech pan kupi za to słodycze swoim dzieciom. To moje podziękowanie.” Odpowiedziałem: „Proszę, niech pan te pieniądze zatrzyma... i kupi za nie dobre jedzenie dla córki. Możecie już iść.” Nalegał: „Nie, powinienem coś dla pana zrobić.” Odparłem: „Doskonale. Po powrocie do domu, za każdym razem, gdy będzie pan ofiarował Bogu swój namaz[2], proszę mnie włączyć do modlitwy. To wystarczy.” Nie wszędzie możemy przeżywać takie doświadczenia. Przedstawiam panu fragmenty zdarzeń, ale każde z nich pozostawia w umyśle pozytywne wspomnienie. I dlatego mogę powiedzieć, że w ciągu tych lat nigdy się nie martwiliśmy przyjmując i wypisując pacjentów. A teraz trochę mniej serio. Po przyjeździe tutaj zostałem pierwszym starszym rezydentem na swoim oddziale. W pół godziny po przyjęciu obowiązków i wprowadzeniu się do mieszkania przyszło dwóch mężczyzn i zainstalowano intercom[3]. Moja żona powiedziała z radością: „Zobacz, to wspaniałe. W pół godziny po przyjęciu cię do pracy mamy intercom.” Na szczęście nie wiedziała, że muszę być dyspozycyjny przez cały rok przez 24 godziny na dobę. W tamtych czasach telefon był symbolem statusu, więc była szczęśliwa. Odrzekłem: „W ciągu kilku dni dowiesz się, dlaczego go mamy.” Telefon zaczął dzwonić nocą – o dwudziestej drugiej, o północy, o pierwszej lub drugiej nad ranem... Były to pilne telefony. Szedłem do szpitala i przebywałem w nim dwie, trzy godziny lub więcej. Wracałem do domu, brałem szybki prysznic i wracałem do pracy. Nigdy mi nie przeszkadzało, że pracuję po godzinach. Popychała nas myśl, że to praca Swamiego i że nigdzie indziej tego nie dostaniemy. Nie otrzymywaliśmy gratyfikacji finansowych, nagród, złotych medali ani certyfikatów, nic w tym rodzaju. Nawet osobistej audiencji u Swamiego. Nic, oprócz tej filozofii, którą Swami odważył się zaprząc do działania. Wiele osób wygłasza wykłady i przemówienia. Kiedy Bhagawan mówił o Swoim szpitalu w 1990 r., niektórzy żartowali z tego i mówili: „W porządku, przyjrzyjmy się jak można to zrobić w jeden rok. Nawet, jeśli okaże się to możliwe, to zobaczmy jak się ten szpital utrzyma.” W ciągu dwudziestu lat działalności Swami udowodnił im, że się mylą. Myślę, że Instytut przeżył już... nazwijmy to, dziecięce lata i powoli zaczyna dorośleć; ponieważ Swami powiedział – to Jego własne słowa – że będzie trwał tysiąc lat, więc chyba jednak jeszcze nie dorósł. Ale nie żałuję niczego, co działo się przez ten czas. Ludzie mówią: „Można było zrobić o wiele więcej.” Nie istnieją żadne ograniczenia, co do tego, ile możemy zrobić. Liczy się jednak, co zrobiliśmy. Proszę mi pokazać inną instytucję w tym kraju, która zrobiła tak dużo jak my, a wycofam się. Opieka zdrowotna została potraktowana jak program pomyślności. Gdzie jeszcze zapewnia się biedakom tego rodzaju opiekę? To dlatego odpowiedziałem na pana pytanie, że w przyszłości – i to jest moje marzenie, przyrzeczenie – że w najbliższej przyszłości, jeśli nie natychmiast, musimy mieć koledż medyczny.

Pacjenci dr Ramnathana Iyera

    Gdyby pan chciał się dowiedzieć, czy chcę powiedzieć coś na zakończenie, to powiem modlitwę: „Jak długo tutaj jesteśmy, Bhagawanie, zapewnij nam siłę, równowagę umysłową, pełne skupienia poświęcenie oraz oddanie, dzięki którym podejmujemy Twoją misję.” I jeśli ktoś powie, że dawniej ludzie szli do Waranasi, żeby tam wydać ostatnie tchnienie, to odpowiem kolejną modlitwą: „Nie ma nic większego, niż odejście ze świata w miejscu pracy.” To moja jedyna modlitwa. Dżaj Sai Ram!

Od lewej: dr Ramnath Iyer, były prezydent Indii Abdul Kalam i dr Safaya

Radio Sai: Dziękuję panu bardzo. Sai Ram.   
Dziękujemy z pełnym miłości Sai Ram.
Redakcja Radia Sai.
z H2H tłum. J.C.
 
[1] Warangal – miasto w Andhra Pradesh
[2] Namaz – rytualna modlitwa muzułmańska
[3] Intercom – lokalne połączenie telefoniczne 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.