Powrót do domu


                Peggy Mason


     W 1980 r. Peggy Mason i jej mąż, Ron Laing, otrzymali od Bhagawana Baby zadanie utworzenia w Wielkiej Brytanii Organizacji Sathya Sai. Peggy była wspaniałą pisarką i wieloletnią redaktorką duchowego miesięcznika „Dwa światy”. W późniejszym czasie do końca życia, zajmowała się wydawaniem „Nowości Sathya Sai”. Wraz z mężem jest współautorką dobrze znanej na całym świecie książki poświęconej Bhagawanowi Babie, zatytułowanej „Ucieleśnienie miłości”, wydanej w 1982 r. Skompilowała również słynną książkę „Humor Sai”. W tym artykule, wyjętym z tomu „Złoty wiek”, wydanego w 1980 r., Peggy opisuje swoją trwającą 70 lat duchową podróż do lotosowych stóp Bhagawana.

    Wkroczyłam w to życie (w które jak się zdaje, wtłoczyłam pięć inkarnacji) znając istnienie innych wymiarów, czując się jak przybysz na obcej planecie i dziwiąc się nieustanne sprawom, które starsi uważali za zupełnie normalne: zabijaniu się na ogromną, milionową skalę – moje dzieciństwo przypadło na pierwszą wojnę światową, zjadaniu naszych przyjaciół zwierząt, a także niezwykłej koncepcji, że wraz ze śmiercią ciała fizycznego życie niewątpliwie się kończy. Rodzina i społeczność w której się urodziłam, zapewne ze słusznych powodów, nazywała mnie „indywidualistką”, naśladując w tym moich rodziców, których rzadko widywałam, ponieważ dzieci odsyłało się pod opiekę niań. Co można pomyśleć o siedmioletniej dziewczynce płaczącej na widok ścinanego drzewa, przekonanej, że to rani Boga? Czułam, że Bóg przebywa w najdrobniejszym kwiatku, w najmniejszym owadzie, w kamieniach pod naszymi stopami, podobnie jak w bezkresie gwiaździstego  nieba. Byłam naturalną panteistką, chociaż wówczas nie znałam tego słowa. I jak wszystkie dzieci stłumione i niekochane wzrastałam z wbudowanym poczuciem, że nie sprostam stawianym mi wymaganiom. Bałam się być naprawdę sobą, ponieważ  mogło to zrazić do mnie ludzi, których kochałam lub o których miłość zabiegałam. Byłam jak ptak bijący skrzydłami o klatkę. Czułam, że nigdy nie będę umiała obcować z dorosłymi na równych prawach. I chociaż wkroczyłam w pełni w życie i we wszystkie jego przejawy, nigdy nie czułam się jego częścią. Byłam raczej obserwatorką, z wyjątkiem chwil, gdy dążyłam do czysto fizycznego celu. Umiałam rozmawiać ze zwierzętami i z wybranymi drzewami, obejmując je w chwilach samotności ramionami – ale nie z ludźmi.

Wieloletnie poszukiwania

    Gdy byłam bardzo młoda znalazłam przyjaciela w ukochanym Jezusie. Był mi bardzo bliski, doskonale rzeczywisty. Wielbiłam Jego przesłanie uniwersalnej miłości, ojcostwo Boga i braterstwo ludzi, które przyszedł nam ukazać i za które cierpiał. Pozostając w zgodzie z wolą Ojca, odrzucił swoją niższą naturę i całkowicie przekreślił swoje „ja”. W ciągu lat bardzo aktywnego i urozmaiconego życia studiowałam nauki metafizyczne. Zaczęłam od filozofii, potem zajęłam się poważnie teozofią, jogą, fenomenologią, wyższymi naukami spirytystycznymi, religioznawstwem porównawczym, aby w końcu, dzięki Bhagawad Gicie, pokochać Pana Krisznę. Ponieważ przez większość życia przebywałam wśród zwierząt, stałam się ich orędowniczką. Dążyłam do poprawy ich losu, do złagodzenia niedopuszczalnego wykorzystywania naszych braci mniejszych, ściągającego na ludzkość ciężką karmę. ”Odpowiedź” była zawsze taka sama  i wiedziałam, że musi być taka: „Jest tylko jedna religia, religia miłości. Jest tylko jeden Bóg, który jest wszechwiedzący i wszechobecny. Jest tylko jedno życie, którego częścią jest wszystko i wszyscy, na podobieństwo kropel w Uniwersalnym Oceanie.” Starałam się to wyrazić swoim pisarstwem.

Tęsknota za wiecznością

    Moja dusza pragnęła identyfikować się z Oceanem, zanurzyć się w Nim, nawet gdyby dla strumyczka, którego byłam częścią, miałoby to oznaczać długie wieki sączenia się po kamienistej, biegnącej do Niego drodze. Marzyłam, żeby Ocen objął cierpienie i jęki, cały nieobliczalny ludzki świat. Ciężar tej tęsknoty oraz współczucia dla odrażających konsekwencji zwyczajnej ignorancji bywał często nieznośny i sprawiał, że w udręce płakałam nad światem. Jak długo, o Panie, jak długo...? Ocean wiedział o lamencie strumyka przezwyciężającego właśnie emocjonalny głaz, który wydawał mu się bardzo wielki. Zaczęły pojawiać się drobne cuda, wyglądające na przypadek, jak wówczas gdy rozlega się bezdźwięczny głos Oceanu. Żeby podleczyć rany odwiedziłam Australię jako gość honorowy Narodowej Konferencji Spirytystycznej i wygłosiłam kilka referatów. Przyjaciółka z Australii pożyczyła mi nowozelandzkie czasopismo „Zwiastun nowej ery”. Dowiedziałam się z niego po raz pierwszy o obecności w świecie Istoty nazywającej siebie Śri Sathya Sai Babą. To było jak porażenie prądem. Natychmiast zamówiłam prenumeratę i po powrocie do Anglii pożyczałam je swoim przyjaciołom, ponieważ zawsze odwoływało się do tej Ukochanej Istoty. Musiałam dowiedzieć się o Niej coś więcej.

Fotograficzny wstrząs

    Wtedy natknęłam się w gazecie na recenzję książki napisanej przez dr Samuela Sandweissa pt. „Sai Baba – święty i psychiatra” z uśmiechniętą fotografią Swamiego. Coś skłoniło mnie do wycięcia tej fotografii, przyklejenia jej na kartkę i ustawienia na meblu stojącym naprzeciwko łóżka. Oko patrzyło prosto na mnie. Pewnej nocy, gdy leżąc kontemplowałam zdjęcie z gazety, wydarzyło się coś niezwykłego. Sprawiło, że moje serce zaczęło z przejęcia mocno bić. Fotografia bez wątpienia przeskoczyła z jednej strony mebla na drugą i z powrotem, a przestrzeń wokół niej zajaśniała migotliwym, opalizującym światłem! Osłupiałam, bo zwykle nie mam daru jasnowidzenia. Gdy rozejrzałam się po innych meblach w pokoju, okazało się, że zjawisko skupia się wyłącznie na zdjęciu. Myślę, że powiedziałam: „Och, Baba”. Gdy otrząsałam się z szoku, światło stopniowo gasło.

    W tamtym czasie, na początku 1978 r., coraz bardziej kulałam wskutek rosnącego bólu w łydce lewej nogi. Był tak silny, że nie mogłam przejść bez odpoczynku więcej niż 20 jardów. Musiałam stawać i czekać aż ból minie w stopniu pozwalającym mi przebyć kolejny taki odcinek. Przez cały czas stopa była biała. Lekarz domowy wysłał mnie do specjalisty, który wykrył, że tętnica główna pomiędzy kolanem a udem jest zablokowana. Oznajmił, że stan będzie stopniowo się pogarszał i namawiał mnie, żebym zgodziła się na operację przez brzuch do kręgosłupa. Jednocześnie ostrzegał mnie, że operacja jest bardzo niebezpieczna,  z 50% szansą na sukces i że jeśli się nie powiedzie, tętnica może zostać tak bardzo uszkodzona, że trzeba będzie amputować nogę. Prosił, żebym to przemyślała i powiadomiła go o swojej decyzji podczas następnej wizyty. Wychodząc z gabinetu postanowiłam zachować nogę możliwie jak najdłużej. Tej nocy, po modlitwie i medytacji, rozmawiałam z moim Przyjacielem z fotografii. Powiedziałam po prostu: „Och, Baba, chciałabym żebyś coś zrobił z tą nogą!” i poszłam spać. Jakieś dwa dni później zadzwonił do mnie obcy człowiek. „Pani mnie nie zna”, powiedział, „ale jestem przyjacielem hinduskiej damy Swami Ganesha Anandy. To imię, wiele lat temu, nadał jej nauczyciel duchowy, Śiwananda. Jest oczarowana pani pisarstwem i bardzo chce się z panią spotkać. Mógłbym ją przywieźć, mieszka zaledwie piętnaście mil stąd.” Zgodziłam się, ponieważ wyraźnie czułam, że ma to związek z Sai Babą. Wyznaczyłam spotkanie pod koniec tygodnia. W międzyczasie nadeszła książka dr Sandweissa. Chociaż jeszcze nie zaczęłam jej czytać, leżała na stole w chwili przybycia mojego gościa. Pani weszła do pokoju, spojrzała na zdjęcie z okładki i uśmiechnęła się. Zapytałam, doskonale wiedząc co odpowie: „Czy zna pani Sai Babę?” Odrzekała: „O tak!” „Czy odwiedziła Go pani w Indiach?” „O tak!”, potwierdziła z uśmiechem. Okazało się, że jej rodzina gorąco wielbi Shirdi Sai Babę i że ona również, będąc osobą starszą, pamięta wiele cudownych zdarzeń mających miejsce w czasach jej młodości. Choć nie wspomniałam nic o nodze, to pod koniec czarującego popołudnia powiedziała nagle: „Odczuwam ból w lewej łydce. Czy to pani ból?” Przyznałam, że tak. Zapytała: „Czy mogę go uleczyć?” Uklękła i przez jakieś dwie minuty trzymała na niej ręce. „Nie będzie panią więcej bolało”, oznajmiła. Od tej chwili ból nigdy mi nie dokuczał! Krew dopływała do stopy i tak już zostało. Odwołałam wizytę u zaskoczonego chirurga. Był to pokaz jednego z tysięcy sposobów w jaki pracuje Bóg, jednej z tysięcy używanych przez Niego metod. Odpowiedział na moją prośbę. To było niewiarygodne. 

Pan jest tutaj!

    Z wielkim zapałem zaczęłam czytać tę książkę! Po zaledwie dziesięciu stronach poczułam silne emocje. Ileż to razy, rozpaczając nad światem, wołałam: „Jak długo, o Panie, jak długo?” Teraz naprawdę poczułam nadzieję. Pan przybył tutaj! Jest Nauczycielem Świata, Awatarem nowej epoki, na którego czekaliśmy! Nie chodziło o myślenie życzeniowe, o czepianie się słomki czy guru lub fałszywych i podejrzanych proroków. To była Prawda – Sathya! Nigdy nie spotkałam Sama  Sandweissa, lecz chciałabym żeby wiedział, że dla zachodniego poszukiwacza ta książka jest czystą magią. Z jej stron bije miłość i majestat Baby, Jego delikatność, boskość i cudowne człowieczeństwo. Wywołuje łzy, bez względu na to ile razy ją czytamy. Odnalazłam adres ośrodka Sai w Anglii i napisałam tam, do Wellingborough, prosząc o kolejne książki i informacje. Korespondencja zaowocowała miłością okazaną mi przez sekretarza, Pravina Patela. Pewnego dnia otrzymałam dużą kopertę wypełnioną zapachem nie z tego świata. Oddany wyznawca wysłał mi plastikową torebkę zawierającą dużą porcję boskiego wibhuti!

Wszechogarniająca miłość Sai

    Efekt tej przesyłki był natychmiastowy. Coś się we mnie załamało. Płakałam przez pół godziny. Miałam wrażenie, że pękły zapory i wolno sączący się strumień nagle przetoczył się przez nie jak powódź. Jednocześnie przyszło uczucie uwolnienia się od długich lat „trzymania się” w szczęściu i nieszczęściu. Poczułam, że to już niepotrzebne. Ujrzałam siebie taką, jaką naprawdę byłam. Zaakceptowałam siebie, pogodziłam się z sobą. Stałam się sobą. Dziwne, znikło również moje poczucie nieprzystosowania, rozpływając się w akceptacji mojej znikomości i ograniczeń. Pomimo długich lat burzliwych wydarzeń i zbierania życiowych doświadczeń, uświadomiłam sobie, że w głębi serca jestem wciąż małą, siedmioletnią dziewczynką, płaczącą, gdy rani się Boga. I co w tym złego, jeśli taka byłam? Znikły wszystkie moje pretensje. Baba mówi: “Żeby dotrzeć do istoty Boga, do Jego wielkości, człowiek musi najpierw dotrzeć do własnej istoty, ponieważ nie znając siebie nie może poznać Boga.” Skromny robak odgrywa ważną rolę spulchniając pole przeznaczone pod zasiew. Bóg jest również w robaku. W tym czasie, z powodów które są tutaj nieistotne, mój mąż przebywał poza domem. Gdy znów znaleźliśmy się razem naciskałam go niemiłosiernie, żeby przeczytał książkę Sandweissa. Zareagował tak samo jak ja. Pojechaliśmy do ośrodka Sai w Wellingborough i byliśmy oczarowani miłością i opieką jaką nas tam otoczyli oraz żarliwością z jaką śpiewali bhadżany. Pokazali nam film o Swamim. Nie mogłam oderwać oczu od tej niepowtarzalnej, pełnej wdzięku, łagodnej postaci. Duża grupa wielbicieli, w tym sporo dzieci, wyjeżdżała na tydzień do Indii. Byli ogromnie podekscytowani. Napisałam artykuł o Sathya Sai Babie i o uleczeniu mojej nogi. Umieścili go w czasopiśmie, które mieli zabrać ze sobą do Indii. Co więcej, sprawili, że wstrzymaliśmy oddech słysząc, że wezmą od nas listy i wręczą je Swamiemu razem z artykułem. Jak zacząć list do Boga? Bóg jest naszym najlepszym przyjacielem! Więc napisałam: „Ukochany Baba...” Zanim stamtąd wyszliśmy, udałam się do pokoju modlitewnego i uklękłam przez naturalnej wielkości fotografią Swamiego. Po twarzy leciały mi łzy, czułam się głupio. „Czy to dlatego, że chciałabyś pojechać z nami do Indii?”, pytali. „Nie, chodzi po prostu o Babę”. To wszystko, co mogłam odpowiedzieć.

Jego osobista rada

     Jak niecierpliwie czekaliśmy na ich powrót z Indii! Swami przesłał nam wiadomość: „Powiedzcie Peggy, żeby w przyszłości pisała „Sathya Sai Baba”, a nie tylko „Sai Baba...” Był taki uprzejmy, taki kochający, a wiadomość od Niego oznaczała, że mogę napisać więcej artykułów! Oznaczało to również, że w następnych miesiącach setki pytań od czytelników zamieni się w tysiące. A my nigdy nie spotkaliśmy Swamiego! Nie potwierdziły się pogłoski, że Swami odwiedzi Anglię. Czas szybko płynie i mam już siedemdziesiąt lat. Pozostała mi do zrobienia tylko jedna rzecz – pojechać do Indii. Wyznaję, że tego ciemnego, mroźnego, zimowego poranka, gdy wstawaliśmy z łóżek, żeby wyruszyć na londyńskie lotnisko, Indie wydawały się bardzo odległym krajem! Wiedzieliśmy jednak, że nawet gdyby to miała być nasza ostatnia podróż w życiu, musimy jechać...

Jego serce, Jego dary, Jego tajemnica

   Czy ktokolwiek potrafi opowiedzieć, co to znaczy spotkać Boską Inkarnację w doskonale ludzkim – doskonale boskim Wcieleniu Miłości, jakim jest Sathya Sai? W swoim bezgranicznym współczuciu zapraszał nas na kolejne audiencje, napełniał nas po brzegi i dolewał więcej i więcej, aż nasycił nas swoją miłością, swoją esencją, swoimi darami, swoją tajemnicą, Sobą. Trudno mówić o tym pierwszym spotkaniu. Istnieją w życiu święte momenty, których nie da się opisać słowami. Wszystkie ludzkie istoty tęsknią za znalezieniem tak Wzniosłej Miłości – niektóre bardzo, inne mniej. Można ją odnaleźć jedynie w Istocie świadomej swojej najgłębszej jaźni. Kto zna nasze słabości, sukcesy, upadki, aspiracje i tęsknoty? Kto zna naszą odległą przeszłości, teraźniejszość a nawet przyszłość? Istota, przed którą nie ukryją się żadne sekrety. Istota, która mówi: „Przynieś do Mnie swoje najciemniejsze myśli, nie ważne jak groteskowo, jak okrutnie wykrzywione przez wątpliwości i rozczarowania. Wiem jak je uleczyć. Nie odrzucę cię. Jestem twoją Matką...” Wreszcie, przebywanie w obecności takiej zdumiewającej Boskiej Miłości ma na nas niewiarygodny wpływ. To o czym marzyliśmy, to co sobie wcześniej wyobrażaliśmy jest niczym w porównaniu z rzeczywistością, podobnie jak żadna fotografia nawet w przybliżeniu nie oddaje tysięcy odcieni, uczuć, ruchów i oszałamiającej aury Awatara wszystkich Awatarów. Łagodność, współczucie i zrozumienie na tym niepowtarzalnym, miłym obliczu i w ciemnych, błyszczących oczach widzących ludzką duszę – w które patrzy się bez najmniejszego śladu samoświadomości, a za to z najwyższym zaufaniem. Z tych oczu promieniuje ocean miłości, gdy spoglądają łagodnie z góry na nasze zalane łzami twarze. Zanim uniesie w górę ręce, mówi cicho i spokojnie: „Wiem, wiem”. W takich chwilach doskonale rozumiem, co miał na myśli dr Sandweiss, kiedy pisał: „Co zostało powiedziane w tej krótkiej chwili? Bezmiar!” Czułam, że pragnę to wszystko na chwilę zatrzymać, aby ułożyć sobie implikacje i konsekwencje boskiego błogosławieństwa, przenoszącego mnie poza ten świat, w kosmos, będący również Nim. Wydawało mi się, że potrzebuję wieczności, aby w pełni zrozumieć, że to małe „ja”, będące jednocześnie nieśmiertelną Atmą, jest naprawdę Jego cząstką i że kiedyś połączy się z Całością. Na razie jednak, dopóki przebywam na poziomie świadomości, gdzie dominuje dualizm, Bóg znajduje się w każdym uderzeniu mojego serca. Siedmioletnie dziecko pragnęło zamknąć tę cudowną formę w swoich ramionach i przytulić głowę do Matki wszystkich matek. Oczywiście, było to niemożliwe. Pewnie wyglądałam na oniemiałą!

On wie

          Ale Swami doskonale się orientuje jak podtrzymywać ludzi na duchu i jednocześnie jak „ściągać ich na Ziemię”. Ponadto ma swoje czarujące sposoby komunikowania nam, że wie, działając czasami bez słów. Pozwólcie, że przytoczę prosty przykład. Wieczorem przed pierwszym interview modliłam się, aby uświęcił Swoim dotknięciem medalik na łańcuszku, który nosiłam na szyi. To był tani wisiorek, kupiony na straganie. Przysłała mi go moja australijska przyjaciółka, która odwiedziła Babę rok wcześniej. Ceniłam go, ponieważ widniała na nim kolorowa głowa Baby. Nigdy go nie zdejmowałam. I rzeczywiście, podczas pierwszego interview Swami, nie proszony, pobłogosławił medalik i spoglądał na niego przez dłuższą chwilę. Byłam zdecydowana nie dopuścić do siebie myśli, że mógłby go przemienić! Nie po to przyjechałam do Indii, żeby coś od Niego dostać, lecz żeby ofiarować Jego lotosowym stopom swoją miłość. Zrobił dokładnie to, o co się modliłam! Jednak następnego dnia miałam uczucie że śnię, odkrywając, że siedzę na grupowym interview obok krzesła Swamiego. Po chwili zwrócił się do mnie i zapytał: „Czy chciałabyś dostać prawdziwy medalik? To co masz tutaj jest imitacją.” Następnie zakręcił dłonią w powietrzu i zmaterializował dla mnie czarujący medalik. Wiedział, oczywiście, jak tego pragnę, chociaż Go o to nie poproszę! Później, podczas tego samego interview, pobłogosławił mnie podwójnie. „Czy praktykujesz sadhanę?”, zapytał niespodziewanie. „Tak, Swami.” Ponownie zakręcił dłonią i spłynęła z niej długa dżapamala, jak kaskada krystalicznego światła. Rozprostował ją i przełożył lekko przez moją głowę. Co można innego powiedzieć w takiej chwili jak tylko: „Och, Baba!” Mój mąż został pobłogosławiony pięknym pierścieniem.

Kosmiczny Chrystus

      Baba potrafi być pełen humoru, bosko dziecięcy! Skłonił nas wszystkich do śmiechu uwagami na temat mojego „małpiego umysłu, czasami pełnego chaosu” – gdy robię sześć rzeczy na raz i wszystkie są jednakowo pilne! Jednak na prywatnej audiencji siedział bardzo blisko i Jego cudowne oczy patrzyły głęboko w nasze oczy. Swoim miękkim, łagodnym głosem, pełnym delikatnego zainteresowania, odpowiedział na wiele poważnych pytań dotyczących mojego pierwszego Przyjaciela, ukochanego Jezusa, którego przysłał na Ziemię. I kiedy mój mąż poprosił Go o potwierdzenie prawdy: „Czy jesteś Tym, którego zachodni chrześcijanie nazywają Kosmicznym Chrystusem” (a teozofowie Logosem), kiwnął głową i odpowiedział z niewysłowioną prostotą: „Tak”. Jak wielu chrześcijan zdaje sobie sprawę, że ma tu miejsce ponowne Przyjście, za którym tak tęsknią? Że potrójna inkarnacja „Kalki Awatara na białym koniu” obejmie prawdopodobnie 270 lat i sięgnie w XXII wiek, kiedy będzie przebywał na Ziemi  jako Prema Sai? Światło będzie się rozprzestrzeniało coraz jaśniej i szybciej. Wg. słów Wielkiej Inwokacji: „przywróci plan na Ziemi i opieczętuje drzwi, za którymi kryje się zło.” Jak bardzo jesteśmy uprzywilejowani, żyjąc w takich czasach! Naszym jedynym pragnieniem jest służenie przez resztę życia Światłu Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, odegranie naszej małej roli w szerzeniu przekazanej nam przez Niego wiedzy, postępowanie w sposób zgodny z Jego wolą, kochanie Go we wszystkich ludziach, we wszystkich królestwach natury, w całym przejawionym stworzeniu. Mimo że jesteśmy niedoskonali, zawsze nam pomoże, jeśli nasze serca będą na tyle czyste, aby Światło mogło w nich zamieszkać, chociaż nasza miłość jest zaledwie cieniem Jego miłości. Po opuszczeniu fizycznej Obecności coraz bardziej napełnia i przenika całą naszą istotę, na jawie i we śnie, niezależnie od „odległości”. Czy mogę opisać jak Go widzę? Jest Matką, w której bezpiecznych ramionach pragniemy się ukryć. Jest wszechpotężnym Ojcem, któremu bez zastrzeżeń ufamy i któremu jesteśmy posłuszni. Jest naszym najbliższym Przyjacielem, któremu możemy powierzyć najgłębsze sekrety serca. Jest Dzieckiem, daleko od „domu”, które pragniemy przytulić, współczując samotności Jego misji (chociaż jest zawsze napełnione błogością). Jest Bogiem, któremu upadamy do stóp i którego woli pragniemy ofiarować nasz ostatni oddech ulatujący z ciasnego, śmiertelnego ciała, aby móc zbliżyć się do Niego w wolności śmierci. Tak więc po 70-ciu latach wracam do domu – a On czeka na mnie w wyciągniętymi ramionami.

Jak mała jest ta jasnobrązowa dłoń trzymająca świat.

Jak łagodna jest potężna moc wydobywająca ludzkość z samozagłady!

Przez przyszłe eony czasu, gdy moja walcząca dusza, osadzona w mającej mnie pobudzać świadomości, wzniesie się powoli, przemierzając oddziały Sai, będę wiedziała, że patrzę w twarz, w oczy Miłości, że nieraz trzymałam i całowałam tę małą, brązową rękę Boga.

z   http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01Apr08/07-Peggy.htm    tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.