Sai w moim sercu 

Sanjeev Abbi 

       Sanjeev Abbi ukończył Uniwersytet Śri Sathya Sai w 1990 r., po uzyskaniu magisterium z administracji przedsiębiorstw. Wkrótce po tym wstąpił w świat korporacji i przez ponad 19 lat pracował w różnych sektorach biznesu, poruszając się pomiędzy mediami, elektroniką i szybko sprzedającymi się produktami. Obecnie jest zastępcą dyrektora generalnego ds. marketingu w firmie Neptune India Ltd. w Noida w Indiach. 

      W styczniu 2010 r. Radio Sai miało okazję przeprowadzić z Sanjeevem wywiad w ramach programu „Ulotne chwile... niezatarta pamięć”. Poniższy artykuł jest zredagowanym zapisem pierwszej części tamtej rozmowy. 

     Należę do tych szczęśliwych osób, które miały przywilej studiowania na boskim uniwersytecie Bhagawana. Jestem szczerze wdzięczny Swamiemu za możliwość spędzenia u Jego lotosowych stóp bezcennych lat mojego życia. 

Anandamai – błogosławieństwo zanurzenia się w błogości Sai 

      Moja podróż do Swamiego rozpoczęła się dawno temu, w 1975 r., gdy byłem małym chłopcem. Mama miała się poddać operacji. Kiedy wwożono ją na salę zabiegową, lekarz odszedł na chwilę, żeby sprawdzić, czy wszystko jest przygotowane i mama została sama. Nagle otworzyła oczy, ponieważ ktoś szepnął jej do ucha: anandamai – ‘zanurz się w błogości’. Spojrzała, żeby przekonać się, kto to powiedział, ale nie zobaczyła nikogo. Uznała to zdarzenie za sen i zapomniała o nim. Operacja się udała i mama wróciła do domu. Lekarze polecili jej zostać w łóżku przez trzy miesiące. W tym czasie mama poznała rodzinę wielbicieli Swamiego. Od pani domu dostała książkę o duchowości, mającą osłodzić jej długie godziny samotności. Któregoś dnia postanowiła ją przekartkować. Książka nosiła tytuł „Sathya Sai Speaks – vol.1”. Na pierwszej stronie, jaką otworzyła, zobaczyła słowo anandamai. Pod spodem widniało wyjaśnienie: ‘uwolnienie się od wątpliwości i lęków’. Przeczytawszy książkę do połowy, mama wróciła do wstępu. Wtedy okazało się, że słowo anandamai i tłumaczenie znikły! To było objawienie! Stopniowo mama, ojciec i siostra znaleźli się pod skrzydłami Swamiego. W ten sposób Swami uświadomił im, że jest z nami zawsze, lecz nie rozpoznajemy tej prawdy z powodu ludzkich ograniczeń.

Wymuszone spotkanie z duchowością i ze Swamim 

     Byłem wtedy małym nieposłusznym chłopcem, liczącym sobie ‘cztery zimy’. Bez wątpienia oczarował mnie wygląd Swamiego – Jego głowa, aureola włosów, łagodne ruchy i pomarańczowa szata. Ale to wszystko. Mama zmusiła mnie do chodzenia na zajęcia balwikas. Uczęszczałem tam tylko raz w miesiącu, unikając pozostałych spotkań. Stałem na przystanku czekając na odjazd autobusu, a potem wracałem do domu i mówiłem: „Nie zdążyłem na autobus. Nic na to nie poradzę!” W miarę upływu lat zacząłem myśleć, że postępując w ten sposób coś tracę. Ogromnie lubiłem występować w przedstawieniach i wygłaszać publicznie przemówienia. Wkrótce zacząłem przychodzić do klasy regularnie i brać udział w pracach poprzedzających służbę społeczną. W 1978 r. po raz pierwszy pojechałem do Puttaparthi. Wciąż przechowuję w pamięci obraz aśramu Baby z tamtych lat. Było tam sześć lub siedem sklepików, w tym lodziarnia stojąca naprzeciwko audytorium Purna Ćandra, dająca nam mnóstwo radości. Po prawej stronie mandiru było kilka mieszkań lecz poza tym plac wyglądał na bezludny i opuszczony. Po lewej stały bloki zachodnie – 1, 2 i 3 oraz stołówka. Dalej był tylko piasek. To jedyne budynki jakie się tam wtedy znajdowały. Pamiętam, jak zarzucałem rodzicom: „Tyle mówicie o Organizacji Sai i o aszramie. To jedyne miejsce, w którym nie chciałbym mieszkać do końca życia.” (Dokładnie w dwanaście lat później, gdy uzyskałem magisterium z administracji przedsiębiorstw, zmieniłem poglądy. Nie chciałem wyjeżdżać z Puttaparthi, ale nie miałem wyboru.) Nie byłem przyzwyczajony do obowiązującego tu rozkładu dnia, do porannego wstawania i czekania przez długie godziny na darszan. Kiedy Swami wchodził składałem dłonie w geście powitania, ale tylko dlatego, że robili to inni. Ja sam nie zostałem oczarowany i nie czułem oddania. Jednak bez wątpienia szanowałem Swamiego, ponieważ wychowałem się w tradycyjnej, religijnej rodzinie, odnoszącej się z czcią do starszych i świętych osób. W dalszym ciągu uczęszczałam na zajęcia balwikas, pod pretekstem, że stanowią dobrą bazę do rozwoju moich talentów.

Dotknięty przez miłość i łaskę Pana 

    Mój następny wyjazd do Puttaparthi miał miejsce w 1981 r. Należałem do grupy dzieci balwikas z Delhi. Poproszono nas o wystawienie w Prasanthi Nilayam sztuki teatralnej. W balwikas obowiązuje limit wieku, dzieci uczęszczają tu do 12-ego roku życia. Potem przenoszą się do klas przygotowujących młodzież do służby społecznej. Ale w Delhi nie wiedzieliśmy o tym. W starszej grupie mieliśmy czternasto- i piętnastolatki. Przyjechaliśmy do Puttaparthi z pięcioma przedstawieniami, z których każde opisywało jeden z pięciu filarów ludzkiego życia, tak często podkreślanych przez Swamiego w dyskursach – prawdę, prawość, pokój, miłość i niekrzywdzenie. W jednym z nich grałem rolę Wiśwamitry. Panował wówczas zwyczaj, że każdą sztukę wystawianą w Prasanthi poprzedzało przesłuchanie, umożliwiające Swamiemu sugerowanie zmian w akcji lub w dialogach. To samo odnosiło się do nas. Wystawiliśmy całe przedstawienie dzień wcześniej, oczekując z radością na odwiedziny Pana. Ale Swami się nie pojawił. Zaskoczył nas tym i zmartwił. „Co poszło źle? Dlaczego Swami nie obejrzał próby? Czy jest z nas niezadowolony? Czy Go czymś zasmuciliśmy?” Nie pozostało nam nic innego jak tylko trzymać kciuki i modlić się z całych sił. Swami przyszedł następnego dnia, na pięć minut przed występem. Po raz pierwszy zobaczyłem Go wtedy z tak bliska. Bhagawan popatrzył na nas, a potem zwrócił się do naszego nauczyciela: „Ci duzi chłopcy nie są dziećmi balwikas. Są w grupie poprzedzającej służbę społeczną. Gdybym przyszedł wczoraj, musiałbym z tego względu odwołać wasze przedstawienie. Dzisiaj przyszedłem dać wam Moje błogosławieństwo i pozwolić na występ.” Potem, patrząc na mnie dodał: „Historycznie, nigdy nie mieliśmy młodego Wiśwamitry. Zawsze mieliśmy starego mędrca.” Bhagawan zaproponował kilka zmian odnoszących się do trzech postaci w sztuce. Gdy wyszedł, zmieniliśmy makijaż zgodnie z Jego sugestiami. Nauczyciel posypał nasze głowy dużą ilością pudru, tak że wyglądaliśmy na ‘starych’ i ‘siwych’. Potem rozpoczęliśmy występ w audytorium Purna Ćandra. Został dobrze przyjęty. Następnego dnia Swami wezwał wszystkie dzieci uczestniczące w występach. Gdy usiedliśmy, wręczył każdemu z nas po paczuszce wibhuti i pobłogosławił nas, mówiąc: „Bardzo dobrze”. To była pamiętna wyprawa i gdy dobiegała końca, nareszcie byłem Jego. Nie wiem dokładnie, co mnie w Swamim tak zafascynowało. Może Jego tajemniczy wygląd, Jego słodkie słowa, pełne miłości gesty, upewniające nas, że nie odwoła przedstawienia lub może to, że spośród wszystkich dzieci wybrał właśnie mnie, żebym mówił, a także, że zrobił uwagę na temat mojego kostiumu. Cokolwiek to było, pokochałem Go.

Swami opiekuje się mną i umacnia moją wiarę 

       Po tej wizycie zacząłem nosić pierścień Swamiego na znak wiary. Przyjaciele w szkole żartowali ze mnie. Pytali: „Jak się ma twój Baba?” Więc odwróciłem pierścień, żeby uniknąć szyderstw. Jednak mama nieustannie mi powtarzała: „Pozwól im mówić, co chcą. Wierzysz w Niego. Wierz dalej.” Po szesnastu miesiącach koledzy przestali mi dokuczać, bo uświadomili sobie, że nic mnie nie skłoni do porzucenia wybranej drogi. Postanowiłem wielbić Babę i trzymać się Go przez resztę życia. Dzięki zdarzeniu, które miało miejsce gdy dorastałem, moja wiara w Swamiego stała się nieugięta. Pożyczyłem od przyjaciela kasetę magnetofonową. Gdy ją odtwarzałem, pękła taśma. Bardzo się przestraszyłem. Przez całą noc modliłem się gorąco do Swamiego o pomoc. Gdy tylko wstałem, pobiegłem do szafy i wyciągnąłem kasetę spod swoich koszul. Niewiarygodne, ale taśma była cała. Podziękowałem Swamiemu z całego serca.

    W 1983 r., przystąpiłem do egzaminu wieńczącego 10 klasę. Pamiętam, że nie poszedł mi dobrze. Naturalnie, tata bardzo się rozgniewał i zabronił mi całkowicie wszelkich zajęć nie związanych z nauką.

Odkrywają się przede mną bezcenne możliwości 

      W tamtym roku odbył się w Delhi stanowy konkurs balwikas w dziedzinie muzyki, śpiewania bhadżanów i krasomówstwa. Wziąłem udział w konkursie na krasomówstwo i zająłem pierwsze miejsce. Wówczas przyszła wiadomość z Puttaparthi, że zwycięzca dostał szansę wystąpienia przed Swamim! Ogarnęła mnie radość. Mama również była szczęśliwa i wstawiła się za mną u taty. Tata był jednak przeciwny temu pomysłowi i nie dał się przekonać. Rozmawiał z nim potem mój nauczyciel balwikas i także niczego nie osiągnął. Odchodziłem od zmysłów. Nie wiedziałem, co robić. Jednak nauczyciel nie zamierzał dopuścić, żeby umknęła nam taka cenna okazja i podtrzymywał mnie na duchu. Na dzień przed wyjazdem jeszcze raz zwróciłem się do taty. Dołączyli się do mnie inni i w końcu tata powiedział: „Dobrze, wyjeżdżasz jutro. Pozwalam ci jechać. Ale nie masz biletu!” Nauczyciel balwikas przyszedł  mi z pomocą, mówiąc: „Niech się pan nie martwi. Zarezerwowaliśmy mu bilet.” Tak więc w 1983 r. wyruszyłem ponownie do Puttaparthi. Twierdzę, że to wola Bhagawana decyduje kto, kiedy i na jak długo przyjeżdża do Puttaparthi.

Niezapomniane spotkanie

    Poproszono, żebym się udał do audytorium Instytutu i opowiedział o swoich doświadczeniach w balwikas. Dotarłem tam o 9:00. Miałem jeszcze dużo czasu, program rozpoczynał się dopiero za godzinę. Miało w nim wziąć udział 5 czy 6 uczestników. Nikogo jeszcze nie było, poza kilkoma wolontariuszami, przygotowującymi salę. Spojrzałem na fotografię Swamiego. Potem, pod wpływem impulsu, odwróciłem się w lewo, ponieważ czułem, że ktoś na mnie patrzy. Cud nad cudy, przede mną stał Swami! Nie wiedziałem, jak zareagować, ogarnął mnie lęk. Zamknąłem oczy i zacząłem powtarzać: „Sai Ram, Sai Ram”. Powtarzałem to przez pięć minut, dopóki Swami nie odszedł. Dzisiaj, gdy to wspominam, żałuję, że nie podszedłem do Swamiego, nie ucałowałem Jego stóp i nie przyjąłem od Niego błogosławieństwa. Mimo to czułem ogromną ulgę i gdy około 10:00 rozpoczął się program, wygłosiłem mowę. Została dobrze przyjęta. Widzę teraz, że to zdarzenie miało charakter symboliczny i wskazywało na obecność Swamiego w moim życiu. Zawsze ją czuję. Jak mówi Swami: „Jestem w tobie, wokół ciebie, pod tobą, za tobą, nad tobą, obok ciebie.” Od tamtego czasu, po powrocie do Delhi, tęskniłem za Puttaparthi. W 1985 r. zdałem maturę. Byłem przeciętnym uczniem i tym razem również nie poszło mi najlepiej.

Przekraczam bramę koledżu Swamiego... Jego bezcenna obecność 

   Zacząłem szukać koledżów, gdzie mógłbym uzyskać licencjat i magisterium z handlu i administracji. Ciocia podsunęła mi sugestię: „Czemu nie złożysz podania w koledżu Swamiego?” Wypełniłem więc podanie i latem pojechałem z mamą do Puttaparthi. Był koniec maja. W maju i w czerwcu Swami przebywa zwykle w Brindawanie. Ale na moje szczęście Bhagawan był w Puttaparthi, gdy przystępowałem do egzaminu wstępnego. Na ten rok przypadały Jego 60-te urodziny. Na pierwszy rok kursu handlowego wybrano 60 studentów. Byłem wśród tej szczęśliwej sześćdziesiątki! 

    Przekraczając bramę Instytutu Swamiego wchodziłem w nowe życie. Obowiązywał w nim inny rozkład dnia, który mnie na początku zdumiewał. Gdy szliśmy do mandiru na darszan Swamiego, widziałem na przykład, że niektórzy studenci biegną. Zastanawiałem się dlaczego to robią. Wkrótce dowiedziałem się, że chodziło o zajęcie pierwszych rzędów, dających szansę rozmowy ze Swamim. W ciągu pierwszych trzech czy czterech miesięcy mojego pobytu w Puttaparthi nie miałem okazji rozmawiać z Panem. To mnie skłoniło do głębokiej refleksji: „Dlaczego Swami ze mną nie rozmawia? Dlaczego na mnie nie patrzy? Dlaczego bierze listy od innych, a ode mnie nie? Może jest ze mną coś nie w porządku? Może powinienem się zmienić i poprawić?” Mijały dni i te pytania wciąż nie dawały mi spokoju. 

Swami ze mną rozmawia i wprawia mnie tym w trans 

   Była ciepła październikowa niedziela. Przygotowywaliśmy się do obchodów 60-tych urodzin Swamiego. Gdy Swami wszedł na Stadion Hill View, ktoś powiedział do mnie: „Bracie, czekają cię dzisiaj kłopoty.” Zapytałem dlaczego. Odrzekł: „Masz na sobie dżinsy i t-shirt, a Swami tego nie lubi.” Przestraszyłem się. Zastanawiałem się, co robić. Było jednak na wszystko za późno, bo Swami zajął już miejsce i zasiadaliśmy wokół Niego. Byłem w pierwszym rzędzie, więc zacząłem się cofać do tyłu, mając nadzieję, że mnie nie zobaczy. Bałem się, że da mi burę. Właśnie gdy pomyślałem, że udało mi się okpić Wszechwiedzącego Pana, Swami spojrzał na mnie i zapytał: „Kahaan se aaya” – „Skąd przyjechałeś?” Ogarnął mnie lęk i milczałem, nawet gdy trącali mnie koledzy: „Swami pyta, skąd przyjechałeś”. W końcu odrzekłem: „Swami, przyjechałem z Delhi.” Wtedy Swami powiedział: „Haan, Delhi se aaya. Pataa pataa” – „Tak, przyjechałeś z Delhi. Wiem, wiem.” Wpadłem w ekstazę. Swami przemówił do mnie po raz pierwszy odkąd wstąpiłem do koledżu. Pamiętam, że odczuwałem wielką radość i spędziłem ten dzień angażując się w akademiku we wszystkie pracę służebne jakie wpadły mi w ręce. Nie mam najmniejszych wątpliwości, że Swami jest wszechwiedzący. Zna nasze najtajniejsze myśli i Jego oczom nic nigdy nie umyka. Moja wiara w Niego wzmocniła się.

Szczera i wysłuchana modlitwa 

    W 1985 r. studenci przygotowali przedstawienie w ramach obchodów urodzin Swamiego. Bardzo chciałem wziąć w nim udział. Ale Swami wybrał już aktorów i lista była zamknięta. Powiedziano mi: „Sanjeev, nic na to nie poradzisz. Może zostaniesz tutaj podczas zimowych ferii i pomożesz nam trochę?” Więc zostałem w Puttaparthi na swoją pierwszą zimową przerwę. Trzech z nas podjęło się odmalowania wnętrza planetarium. To były pamiętne ferie, ponieważ cieszyliśmy się darszanami Swamiego, Jego poranną i wieczorną bliskością. Wraz z innym studentem wziąłem na siebie zadanie dostarczania wieczorami mleka dla chłopców występujących w przedstawieniu. Przez ponad trzy tygodnie nosiliśmy bańki z mlekiem dla kolegów odbywających próby w Instytucie. Pamiętam doskonale, że Swami przychodził tam każdej niedzieli i obserwował ich postępy. Podczas tych spotkań my dwaj ukrywaliśmy się za krzesłami, niewidoczni dla Swamiego i podpatrywaliśmy, jak Swami poprawia dialogi, głośno je recytując. Mieliśmy szczęście widzieć grającego Awatara, coś, czego nigdy w życiu nie oglądałem. Swami przychodził na próby odbywające się w telugu i po angielsku. Gdy odwracał się, żeby wyjść, biegliśmy na przód, żeby na Niego zaczekać. Patrzył na nas z miłością. Jego spojrzenie sprawiało, że dzień stawał się piękny. Miałem wtedy okazję rozmawiać ze Swamim. Modliłem się tylko o jedno: „Swami, daj mi jakąś rolę w angielskim przedstawieniu.” Bhagawan spoglądał na mnie, uśmiechał się i odchodził. Czasami łagodnie pokazywał mi, żebym usiadł. Na trzy dni przed urodzinami, Swami powiedział: „To przedstawienie jest sztuczne. Czegoś w nim brakuje. Weźmy trzech lub czterech studentów z naszego koledżu, żeby się przechadzali, przydając autentyczności pierwszej scenie.” (Pierwsza scena przedstawiała Instytut z uczącymi się, pogrążonymi w pracy studentami). Natychmiast zawołano nas dwóch, brata i mnie, ponieważ przychodziliśmy tu codziennie z bańkami mleka. Powiedziano nam: „Wystąpicie obaj w sztuce. Po prostu będziecie przechadzać się po scenie.” Ogarnęła nas radość. Odpowiedzieliśmy: „Zrobimy to, nawet gdyśmy mieli stać jak posągi.” W ten sposób staliśmy się częścią przedstawienia i przez trzy ostatnie dni braliśmy udział w próbach. Swami spełnił moje najgorętsze pragnienie na Swój własny, niepowtarzalny sposób. Na koniec tego wszystkiego pobłogosławił nas padanamaskarem (błogosławieństwem dotknięcia Jego lotosowych stóp) i srebrnymi kubkami. Nawet dzisiaj, ilekroć śpiewamy bhadżany w naszym domu, napełniamy mój kubek wodą i stawiamy go obok krzesła Swamiego. Na zakończenie, rozdzielamy  wodę wśród wielbicieli, traktując ją jako prasadam, uświęcony pokarm.

Jasne chwile... wieczna pamięć 

     Minął rok. Przyszły letnie wakacje 1986 r. Byłem ostatnim, który wyszedł z akademika i pierwszym, który do niego wrócił. Niechętnie wyjeżdżałem z Puttaparthi. Moi rodzice byli bardzo wyrozumiali. Powiedzieli: „Rób co chcesz. Jesteś pod opieką Swamiego, nie mamy się o co martwić.” Kiedy otwarto koledż po wakacjach, wielokrotnie prosiliśmy Swamiego, żeby odwiedził nasz akademik: „Swami! Prosimy, przyjdź do akademika”. Bhagawan pytał: Mujhe kya khilayega? – Co zamierzacie mi podać? Odpowiadaliśmy: „Swami, co tylko zechcesz”. Swami milczał, potem się uśmiechał i rzucał figlarnie: „Fish khilayega? – Ugościcie mnie rybą?” Nasze twarze jaśniały, ale nic nie odpowiadaliśmy. (Później zacząłem przypuszczać, że Swami pragnął, abyśmy postępowali bezinteresownie i zrzucili z siebie kostium egoizmu – sel’fish’ness, noszony przez nas przez większość czasu). Oto jak Swami sobie z nami żartował. Był jak najdroższy przyjaciel. Uwielbialiśmy siadać obok Niego i przebywać w Jego towarzystwie tak długo, jak to możliwe. Czasami Swami sprawiał, że czuliśmy się na szczycie świata, lecz w następnej chwili sprowadzał nas na ziemię! Wiedział, jako dobry lekarz, jak zaaplikować lekarstwo, żeby utrzymać w równowadze nasze zdrowie. Kiedyś Swami powiedział: „Papam! (Bardzo Mi was żal!) Wy chłopcy dużo pracujecie, a poza tym uczęszczacie do koledżu. Dlatego przyjdę w niedzielę. W sobotę wieczorem przygotujcie się na moją wizytę.” Bardzo się ucieszyliśmy. Lecz następnego dnia Swami przesłał przez kierownika wiadomość, że nie przyjdzie. Ta sytuacja powtórzyła się kilkakrotnie. Za każdym razem, gdy Swami nas rozczarowywał, siadaliśmy wspólnie i zastanawialiśmy się, jak przyprzeć Swamiego do muru i ponowić nasze prośby. Ale tamtego dnia Bhagawan rozmyślnie wybrał inną drogę na darszanie i unikał nas. Później usiedliśmy w mandirze, żeby śpiewać bhadżany. Swami uśmiechał się do nas przekornie, jak gdyby mówił: „Widzicie, okpiłem was. Jestem sprytniejszy od was wszystkich!” Ale potem litościwy Pan wielokrotnie wysłuchiwał naszych modlitw i przychodził do akademika. Pamiętam jak odwiedził nas, gdy zainstalowaliśmy dla Niego huśtawkę. Pomiędzy naszą kuchnią a biurem kierownika był teren pokryty piaskiem. Obok rosło drzewo, pod którym stał posąg Pana Kriszny. Umieściliśmy tam udekorowaną huśtawkę. Swami przyszedł do akademika i usiadł na niej. Wszyscy studenci mieli okazję łagodnie huśtać Swamiego, każdy przez dwie, trzy minuty. Po tak słodkim spotkaniu ze Swamim, uświadomiłem sobie głoszoną przez Niego prawdę: „Jestem dzieckiem wśród dzieci”. Naprawdę był jednym z nas.

Jego miłość otacza nas zawsze 

  Jako studenci otrzymaliśmy błogosławieństwo niezwykłych spotkań z Bhagawanem. Mogę jedynie podziękować moim opiekunom, którzy mi powtarzali: „Zapisuj swoje doświadczenia ze Swamim, bo dzięki nim zachowasz równowagę.” Nawet teraz, gdy jestem w złym nastroju, otwieram pamiętnik, w którym w czasach studenckich utrwalałem swoje niezliczone spotkania z Panem. Czytając te wspomnienia, podnoszę się na duchu. Czuję dotyk Jego ręki i ogarnia mnie spokój, doznaję ukojenia i pocieszenia. Po prostu wiem, że nawet jeśli jestem poza zasięgiem Jego wzroku, to jednak z całą pewnością pozostaję w polu Jego pamięci. Bhagawan jest zawsze ze mną. Nieustannie myślę o piosence „Ślady stóp na piasku”. Opisuje ona człowieka obserwującego kolejne fazy swojego życia na Ziemi. Przez cały czas widzi cztery rzędy odbitych w piasku stóp, dwa jego i dwa Boga. Jednak w pewnym momencie zauważa tylko jeden podwójny ślad. Spogląda na Boga i pyta: „O Panie, byłeś obok mnie przez całe moje życie, ale wtedy, gdy najbardziej Cię potrzebowałem, widziałem ślady wyłącznie jednej osoby. Dlaczego mnie wówczas opuściłeś?” Bóg spogląda na człowieka z miłością i mówi: „Widzisz tylko jeden podwójny ślad, ponieważ gdy było ci ciężko, niosłem cię w swoich ramionach, żeby cię chronić i pocieszać, moje dziecko.” To odnosi się do każdego z nas. Czy zdajemy sobie z tego sprawę czy nie, Bóg jest z nami nieustannie. Tę pewność utrwalił we mnie pobyt u boskich, lotosowych stóp Swamiego, gdy przeżywałem młodzieńczy, niebezpieczny okres swojego życia.

z H2H tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.