Niezapomniane chwile z Sai - część 5 i 6

Chidambaram Krishnan

     Przedstawiamy Wam kolejną część cudownych wspomnień pana Chidambarama Krishnana, wieloletniego wielbiciela Bhagawana Baby, przybyłego do Pana w dosyć niezwykłych okolicznościach. Ostatnią, czwartą część przerwaliśmy w chwili, gdy pan Krishnan miał wizję lub sen, mogący Was zaciekawić. Pan Krishnan chciał zyskać co do niego pewność, więc wyruszył do Puttaparthi, żeby uzgodnić tę sprawę bezpośrednio ze Swamim. Podążmy tam teraz za nim i dowiedzmy się, co stało się dalej.

Przyciągnięty przez boski sen

   Około 4:30 miałem sen, a o wpół do szóstej byłem już w drodze, pędząc do Puttaparthi z rodzinnego domu pod Tirunelveli w stanie Tamil Nadu. Przeciąłem Bangalore, gdzie zatrzymałem się, żeby się wykąpać i coś zjeść. Po przerwie wznowiłem podróż i dotarłem na miejsce około 20:30. W tamtych czasach Puttaparthi było jeszcze nie zelektryfikowane. Swami miał cztery czy pięć lamp naftowych, gaszonych przed 20:15. Tego dnia jednak, po dotarciu do mandiru, stwierdziłem, że wciąż się palą. Wyglądało na to, że Swami nie udał się jeszcze na spoczynek. Wjechałem do aśramu przez bramę znajdującą się w miejscu, gdzie teraz stoi gopuram. Przed mandirem znajdowała się otwarta przestrzeń i można było się tam zatrzymać. Zaparkowałem auto pod oknami Swamiego – obecnie siadają tam matki z dziećmi. W tym momencie z mandiru wyszedł pan Kasturi, skierował się w moją stronę i powiedział: „Wysiadaj. Swami chce się z tobą zobaczyć. Czeka.

Drżę przed Panem Śiwą  

   Byłem nie tylko zdumiony – ponieważ nie poinformowałem nikogo o przyjeździe – ale i przerażony. Bałem się, że Swami mnie zbeszta. Pomyślałem, że właśnie o to chodzi i że nieźle mi się oberwie. Rozumiecie, znałem Swamiego dopiero od niedawna i nie potrafiłem odgadnąć, skąd się o wszystkim dowiedział. Drżąc, wspiąłem się po krętych schodach i wszedłem do Jego pokoju. Trzęsłem się i dygotałem, nie wiedząc, czego się spodziewać. Przez całą drogę modliłem się do kochanego Pana Murugana: „O, Muruganie! Jestem ogromnie speszony, ponieważ w jakiś sposób związałem się z człowiekiem, który twierdzi, że jest Bogiem. Tylko Ty wiesz wszystko. Proszę, obroń mnie i dopilnuj, aby nie spotkało mnie nic złego!” To właśnie myślałem, wchodząc powoli na górę. W końcu stanąłem przed Swamim, trzęsąc się jak galareta. Swami spojrzał na mnie, uśmiechnął się, a potem powiedział: „Więc przynajmniej po śnie poczułeś chęć do powrotu.” To było jedno proste zdanie, ale mój Boże, zmieniło całe moje życie. Było krótkie, lecz wyrażało wszystko! Wybuchnąłem płaczem i rzuciłem się do stóp Swamiego. Wołałem z twarzą zalaną łzami: „Swami wybacz mi, proszę! Od tej chwili nie istnieje dla mnie nikt inny oprócz Ciebie!” Swami odpowiedział wielkodusznie: „Och, to drobiazg. Możesz iść gdzie chcesz i wielbić tego Boga, którego chcesz. Pamiętaj tylko o jednym. Gdziekolwiek pójdziesz, Ja tam będę! Przecież to nie ty do mnie przyszedłeś. To Ja udałem się do Sundarai, żeby przyciągnąć cię do Siebie i zająć się tobą!” Potem przypomniał mi o moich medytacjach z okresu młodości i zakończył słowami: „Nie martw się. Możesz wielbić któregokolwiek Boga.” Tuląc się do Jego stóp, zawołałem: „Swami, odtąd Ty jesteś moim jedynym Bogiem!

Niespodzianka Swamiego

    Mimo wszystko wciąż się obawiałem, że Swami zgani mnie surowo za wczorajszą nocną ucieczkę. Współczujący Pan wiedział jednak, że jeśli powie na ten temat choćby słowo, padnę martwy na miejscu! Zamiast tego rzekł: „Skoro przyszedłeś, to czy możemy przedyskutować pewne sprawy dotyczące twojego małżeństwa?” Co za dramatyczna zamiana tematu! Tym jednym magicznym zdaniem Swami nie tylko mi przebaczył, lecz również przemienił! Miało to miejsce 7 kwietnia. Następnego ranka wezwał mnie do Siebie i polecił: „Idź do rodzinnego astrologa i poproś go o wyznaczenie daty waszego ślubu.” Nie rozumiałem dlaczego Swami każe mi iść do astrologa, skoro Sam może wyznaczyć tę datę. Dopiero później uświadomiłem sobie jaki cel krył się za tym poleceniem. Nie rozumiejąc boskiego zamysłu, stwierdziłem prostodusznie: „Swami, po co nam astrolog? Możesz to zrobić Sam.” Swami odrzekł tajemniczo: „Nie, nie. Będzie lepiej jak skonsultujesz się z rodzinnym astrologiem. Tylko on może wyznaczyć datę twojego ślubu.” Nie protestowałem dłużej i zgodnie z Jego poleceniem, wyruszyłem do madraskiego astrologa. Na mój widok astrolog wykrzyknął zaskoczony: „Co? Pan wciąż jeszcze żyje?” Nie podobały mi się te słowa, więc się odciąłem: „Czy to znaczy, że woli mnie pan widzieć raczej martwym niż żywym?” Wyjaśnił: „Nie, nie, to nie tak. Zgodnie z horoskopem, nie powinien pan żyć po wyznaczonej dacie. Mógł uratować pana jedynie Bóg, lecz nie liczyłem na to.

    Opowiedziałem mu więc, co działo się ze mną po 9 marca. Słuchał bardzo uważnie, a potem przyznał: „Akceptuję fakt, że ocalił pana Sai Baba. A ponieważ mógł to zrobić jedynie Bóg, oznacza to, że Sai Baba jest Bogiem!

     Mój astrolog pochodził z Andhra Pradesh, choć mieszkał w Madrasie. Urodził się w wiosce nad rzeką Tungabadharą. Jako młody człowiek był bardzo leniwy i wyrzucono go z domu. Załamany, próbował się utopić. Uratował go sadhu (asceta). Oznajmił młodemu człowiekowi, chcącemu popełnić samobójstwo: „Nie próbuj niszczyć swojego życia. Nauczę cię świętych pism i pewnych umiejętności. Potem odejdziesz i będziesz służył społeczeństwu. Postaraj się czynić dobro.” Zgodnie z tym, astrolog stał się cnotliwym, bogobojnym człowiekiem. Gdy zaakceptował fakt, że Sai Baba jest Bogiem, zrozumiałem, że Swami wysłał mnie tutaj, żebym go ‘przebudził’. Później ten człowiek pojechał do Puttaparthi i został wielbicielem Swamiego.

Pan robi wszystko  

   Z Madrasu wróciłem do Puttaparthi, żeby zdać Swamiemu sprawę z tamtejszych wydarzeń. Jednocześnie zbliżał się szybko tamilski Nowy Rok, przypadający zwykle na czternastego kwietnia. Swami zapytał mnie: „Jakie masz propozycje w związku z obchodami Nowego Roku?” Odrzekłem: „Swami, wydam wspaniały obiad dla wszystkich osób uczestniczących w święcie.” Swami odparł z zadowoleniem: „To dobrze. Ty podasz obiad, a Ja z tej okazji zmaterializuję i rozdzielę nektar. Potem dodał: wydanie obiadu nie oznacza wcale, że ludzie automatycznie wezmą w nim udział. To wieś, panują w niej określone zwyczaje. Musisz odwiedzić wszystkie domy i z szacunkiem zaprosić każdego mieszkańca. I ma ci towarzyszyć orkiestra!” Dokładnie tak postąpiłem.   

    W tamilski Nowy Rok podano wspaniały obiad i wszyscy byli szczęśliwi. Wieczorem Swami poprosił o przyniesienie wody. Zmaterializował trochę nektaru i dodał go do niej, dzięki czemu nabrała słodyczy i pięknego zapachu. Wielbiciele siedzieli, a Swami sunął wzdłuż rzędów w towarzystwie człowieka niosącego naczynie z wodą nasyconą nektarem. W miarę jak się zbliżał, ludzie spoglądali w górę, szeroko otwierali usta, a Swami wlewał w nie po odrobinie boskiego eliksiru! W tamtych czasach, podczas świąt, Swami rozdzielał go w taki sposób. Oczywiście, od tamtej pory wszystko się zmieniło. 

   Po zakończeniu tamilskiego Nowego Roku, Swami powiedział do mnie: „Teraz wyjedź i wróć 28-ego w towarzystwie weselników.” Wezwał Suraiję i ponownie mu przypomniał: „Posłuchaj, na ślub przyjedzie od 1500 do 1800 osób. Trzeba przygotować dla nich posiłek.” Zwracając się do mnie, dodał: „Najlepiej będzie jak dwa dni wcześniej przyślesz tutaj samochód. Przyda się w wyprawach po zakupy. Wsadź do niego swojego krewnego, Kailasamę, niech nam pomoże.” Obiecałem wypełnić instrukcje Swamiego co do słowa i wyszedłem. Suraija wyszedł za mną. Gdy znaleźliśmy się na zewnątrz oznajmił, że spodziewa się 350 gości i w związku z tym nie widzi potrzeby kupowania produktów żywnościowych na 1500 osób lub więcej. W tamtych czasach w Puttaparthi nie można było niczego kupić. To była bardzo mała wioska. Jeśli komuś potrzebne były warzywa, wyprawiał się do Hindupuru, ponad 50 kilometrów dalej. Dlatego bardzo mnie martwiła postawa Suraij.

   Doprawdy, Swami był bardzo praktyczny i przewidujący. Aby ugotować posiłek dla tylu biesiadników, trzeba było mieć wielkie garnki. Skąd mieliśmy je wziąć? Swami oznajmił, że trzy dni przed moim ślubem odprawi ceremonię zaślubin dla bratanka Pattabhiego Chettiara z Mettupalayam w Tamil Nadu. Powiedział, że Chettiar weźmie naczynia od rodziny i można go będzie przekonać, żeby je nam pożyczył. Po czym dodał: „Nie zapomnij zaprosić na ślub całej rodziny Chettiara!” Oto jak Swami dba skrupulatnie o szczegóły! 

    Zgodnie z Jego radą, moi goście weselni przyjechali do Puttaparthi dwudziestego ósmego. Tworzyli liczną grupę i podróżowali siedemdziesięcioma pojazdami! Wśród nich znalazł się również mój najstarszy brat, do tej pory stanowczo sprzeciwiający się temu małżeństwu. Jak do tego doszło? To zupełnie inna historia, lecz zaraz ją wam opowiem!  

Wracamy do sprawy brata  

    Podczas interview w Puttaparthi, gdy zastanawialiśmy się nad datą ślubu, Swami powiedział do mnie: „Powinieneś zaprosić również najstarszego brata. Na pewno przyjedzie na wesele.” Byłem wstrząśnięty, oszołomiony i zdziwiony. Odrzekłem: „Nie, Swami, to niemożliwe. Jeśli dowie się o weselu i pozna jego datę, to możesz być pewien, że zjawi się tutaj z policją i przerwie ceremonię!” Swami nie skomentował tego ani słowem.  

  Gdy wyjeżdżałem po obchodach tamilskiego Nowego Roku, ponownie wrócił do tej sprawy. „Pamiętaj, zaraz po powrocie do domu opowiesz wszystko najstarszemu bratu i zaprosisz go tutaj.” Raz jeszcze błagałem Swamiego: „Proszę, Swami, nie teraz. Pozwól, że najpierw wezmę ślub, a potem go poinformuję. Jeśli dowie się wcześniej o moim małżeństwie, z pewnością mu przeszkodzi.” Swami skwitował to krótko: „Przestań pleść głupstwa. Zrób co mówię. Po prostu idź i go zaproś. Na pewno przyjedzie na ślub.” Próbowałem słabo protestować, lecz Swami stanowczo mi przerwał. Wyruszyłem więc do domu i zająłem się przygotowaniami do ślubu.   

    Dwa dni po powrocie zapukałem do domu najstarszego brata. Mieszkał z rodziną w osobnym domu, stojącym naprzeciw mojego. Gdy tam wszedłem, spojrzał na mnie i spytał: „Po co przyszedłeś?” Odpowiedziałem: „Bracie, pierwszego czerwca się żenię. Jako najstarszy członek rodziny powinieneś wziąć udział w tej ceremonii i udzielić nam błogosławieństwa.”

  Brat, oszołomiony, po prostu nie wierzył własnym uszom. Rzekł ze złością: „Masz czelność przychodzić tutaj, do mojego domu i zapraszać mnie na ślub, doskonale wiedząc, że posiadam nakaz sądowy powstrzymujący cię od tego kroku? Pozwól sobie powiedzieć, że teraz, gdy poznałem twoje zamiary, dopilnuję, abyście obaj, ty i twój Swamidżi, przed pierwszym czerwca trafili do więzienia.” Oczywiście, spodziewałem się takiej odpowiedzi, więc się jej nie podporządkowałem. Prosiłem go gorąco: „Słuchaj, nie mam rodziców. Oboje zmarli. Teraz ty jesteś moim ojcem i matką. Skoro nie chcesz mnie uszczęśliwić, to powiedz, do kogo mam się zwrócić? Czy proszę cię o coś niedorzecznego lub skandalicznego? Informuję cię tylko, że chciałbym się ożenić. Jako głowa rodziny, powinieneś się tym zająć i pobłogosławić nas. Co w tym złego?” Brat nie miał zamiaru zmięknąć. Powiedział: „Nie mam nic przeciwko małżeństwu. Ożeń się z dziewczyną, którą dla ciebie wybrałem, a z radością wszystko przygotuję i zaślubię was w wielkim stylu. Lecz jeśli mi się sprzeciwisz i spróbujesz ożenić się na własną rękę, to wiedz, że wylądujesz w areszcie.

    Tak toczył się ten dialog – ja prosiłem, on nie zmieniał zdania. Wówczas pomodliłem się w duchu: „Swami, ufając Ci w pełni, postąpiłem dokładnie tak, jak mi poleciłeś. I spójrz co się stało! Gdybym nie rozmawiał z bratem, byłbym teraz żonaty i moglibyśmy się zastanawiać, kiedy go o tym zawiadomić. A tak mam kłopoty!” Wyszedłem załamany i ruszyłem w stronę domu. Gdy otwierałem furtkę, brat nagle zawołał za mną: „Wracaj!” Zdziwiony, zastanawiałem się: „Co teraz będzie? Czy chce mnie jeszcze bardziej przerazić?” Obawiałem się, że mnie pobije. Mimo to wróciłem. Brat zapytał: „Co ci przed chwilą powiedziałem?” Odrzekłem z wielkim smutkiem: „Cóż, nawymyślałeś mi i straszyłeś przykrymi konsekwencjami, jeśli się z nią ożenię.” Wtedy mnie zaskoczył. Powiedział z wolna: „Tak, tak było. Jak bardzo się jednak myliłem! Nasi rodzice umarli, więc powinienem się postarać, żebyś założył szczęśliwą rodzinę. Zamiast tego robiłem wszystko, żeby ci w tym przeszkodzić. Naprawdę nie wiem, co mnie skłoniło do mówienia tych strasznych rzeczy.” Mówiąc to, miał w oczach łzy.   

    Nie mogłem w to uwierzyć. Kilka minut wcześniej straszył mnie okropnymi konsekwencjami, a w chwilę później płakał, tłumacząc, jak bardzo się mylił. Jego obowiązkiem było dopilnować, żebym się szczęśliwie ożenił! Wystarczyło pięć sekund i mój najstarszy brat zupełnie się zmienił. Znikła cała zawziętość, znikła cała wrogość, odszedł gniew. Mój Boże! Co za natychmiastowa i spektakularna zmiana! 

   Brat mówił dalej zduszonym głosem: „Powiedz, co sprawiło, że zwróciłem się przeciwko tobie? Czemu u licha sprzeciwiałem się twojemu szczęściu?” Byłem tak zakłopotany, że ledwie rozumiałem co mówił. Odparłem z oczami pełnymi łez: „Co było, to było, przestańmy się tym kłopotać. Będę najszczęśliwszym człowiekiem gdy zobaczę cię w roli naszego ojca, zajmującego pierwsze miejsce na moim ślubie”. Ocierając łzy, rzekł: „Od tej chwili odpowiadam za wszystko. Dopilnuję, aby uroczystości były wspaniałe, zgodnie z naszą rodzinną tradycją. A teraz idź i wezwij Mudaliara. Muszę mu wydać polecenia.” Mudaliar pracował w naszej firmie. Posłałem po niego i zaraz przyszedł. Brat zwrócił się do niego takimi słowami: „Posłuchaj, wkrótce odbędzie się wesele mojego najmłodszego brata. W związku z tym czeka nas mnóstwo pracy. Będziesz musiał poradzić sobie z wieloma sprawami. Kiedy państwo młodzi wrócą po ślubie do miasta, wydam w domu wielkie przyjęcie. Ty nie pojedziesz na ślub. Zostaniesz tutaj i wszystko przygotujesz. Zrozumiałeś?”

     Ten facet, Mudaliar, był całkiem znokautowany. Widział jak brat ostro sprzeciwiał się mojemu małżeństwu, a teraz nagle przekazywał mu instrukcje odnośnie wielkiego weselnego przyjęcia. Jak doszło do tego zwrotu? Nie miał czasu się nad tym zastanawiać, ponieważ zalał go potok poleceń. Był jednak bardzo szczęśliwy, że mój brat pozbył się zawziętości i zmienił ją w miłość, opiekuńczość i troskę.  

          Problem z bratem został rozwiązany, teraz czekało mnie małżeństwo.

     Gdy nadszedł właściwy dzień, uczestnicy wesela wyruszyli z rodzinnego miasta do Puttaparthi w długim konwoju autokarów i aut. Po wielogodzinnej podróży dojechaliśmy do wzburzonego potoku pod Locherlą i z trudnością go przebyliśmy. Ojciec panny młodej zwrócił się wtedy do mnie: „Posłuchaj, tam gdzie mieszkamy jest wielu swamidżich. Jeśli chcesz, żeby swamidżi poprowadził ceremonię waszych zaślubin, to nie musimy jechać tak daleko i pokonywać takich trudności.” Nie ucieszyły mnie jego słowa, ale nie było czasu na dyskusje. Odpowiedziałem po prostu: „Proszę pana, Sai Baba nie jest zwykłym swamidżim. Jest naprawdę boski. Pan nic o Nim nie wie. Dlatego bardzo proszę o zatrzymanie tych uwag dla siebie, dopóki Go pan nie pozna.” Mojemu przyszłemu teściowi nie bardzo się to spodobało, ale wstrzymał się od komentarzy. Rzekł tylko: „Pamiętaj, po ślubie jedziemy do Tirupathi, żeby oddać hołd Panu Wenkateśwarze. Nie wrócimy do domu, zanim nie okażemy Mu swojej wdzięczności.” Powinienem wspomnieć, że od samego początku podróży, ojciec panny młodej nieustannie mówił o Tirupathi. Puttaparthi znajdowało się o wiele bliżej od Tirupathi niż nasze rodzinne miasto. Skoro wybraliśmy się tak daleko, ów dżentelmen pragnął udać się na pielgrzymkę do świętego miejsca. Był wielkim wielbicielem Pana Wenkateśwary i pragnął wypełnić złożony Mu ślub. Stąd te nieustanne przypomnienia. Próbowałem go uspokoić, mówiąc: „Proszę się nie martwić. Pan Wenkateśwara z pewnością udzieli panu darszanu.”

Tirupathi przybywa do Puttaparthi 

    W końcu, po męczącej podróży, znaleźliśmy się w Puttaparthi. Swami był ogromnie łaskawy i zajął się wszystkim, naprawdę wszystkim. Jak kochający ojciec zadbał o każdy szczegół. Rozpoczęła się uroczystość i gdy nadszedł jej najważniejszy moment, Swami zmaterializował dla panny młodej naszyjnik mangala sutrę. Trzymając go w ręku, odwrócił się w moją stronę i zapytał: „Co powiedział wczoraj ojciec panny młodej podczas jazdy tutaj?” Przypomniały mi się niemiłe uwagi mojego przyszłego teścia o swamidżich, których jest wielu w naszym rodzinnym mieście. Odrzekłem: „Swami, ten pan nic o Tobie nie wie. Proszę, zapomnij, co mówił.” Swami uśmiechnął się i odpowiedział: „Nie, nie to miałem na myśli. Mówił o podróży w jakieś miejsce, prawda? O co mu chodziło? Czy nie powiedział, że pragnie otrzymać darszan Pana Wenkateśwary? Podejdź i zobacz co znajduje się na mangala sutrze. To co tutaj widzisz jest dokładną repliką posągu w Tirupathi!” 

     Spojrzałem i poczułem ogromne zdziwienie. Oto byliśmy tam, w drodze do aśramu, rozmawiając i pokonując wzburzony potok pod Locherlą. Skąd u licha Swami o tym wiedział, skoro przebywał w Puttaparthi? To wszystko działo się na początku, gdy jeszcze nie do końca aprobowałem pełnię boskości Swamiego. Po ceremonii zaślubin, Swami zwrócił się do mojego teścia: „Jadąc tutaj, podczas rozmowy z panem młodym, wspomniałeś o pielgrzymce w pewne miejsce.” Mój teść bardzo się przeraził, ponieważ czynił wtedy niepochlebne uwagi o Swamim. Pragnąc Go teraz przeprosić, powiedział: „Baba, plotłem różne głupstwa. Proszę, nie zwracaj na nie uwagi.” Swami uśmiechnął się i wyjaśnił: „Mówię o miejscu które chciałeś odwiedzić po zaślubinach. Co to za miejsce?” Teść odparł: „Tirupathi.” Wtedy Swami polecił: „Obejrzyj naszyjnik mangalam na szyi swojej córki. Odnajdziesz na niej Pana z Tirupathi. Znając twoje pragnienie, sprowadziłem Go tutaj.” Byłem obecny podczas rozmowy Swamiego z teściem. Obaj jednak nie zdawaliśmy sobie sprawy, jak głębokie znaczenie mają Jego słowa. Przekonaliśmy się o tym później.

Cudowne rozmnożenie jedzenia 

    Po uroczystej ceremonii zaślubin przyszedł czas na biesiadę. Pamiętacie, wspominałem o tym, jak podczas omawiania spraw obiadowych Suraija nie uwierzył, że mieszkańcy pobliskich wiosek zechcą przyjść na wesele. Okazało się jednak, że widok długiego konwoju aut i siedemdziesięciu dużych autokarów zmierzających do Puttaparthi skłonił wieśniaków do następującego myślenia: „To będą chyba wielkie zaślubiny. Uczta weselna na pewno będzie wspaniała.”  

    Widzicie, ci wieśniacy byli bardzo biedni. Ich głównym posiłkiem były surowe ziarna. Teraz mieli okazję wziąć udział w królewskiej uczcie. Dlaczego mieliby się jej wyrzec? Zapomnieli o niechęci do Swamiego i z ochotą przyszli na obiad. Swami przewidział to już dawno temu i dlatego polecił Suraij przygotować obiad dla ponad 1500 osób. Jednak Suraija miał własne kalkulacje i na słowa Swamiego nie zwracał najmniejszej uwagi. Teraz znalazł się w tarapatach, ponieważ z wiosek przybyło 1500 osób, a z naszej strony 300. W międzyczasie Swami wszedł niespodziewanie do kuchni, aby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. I zobaczył, że Suraija przygotował o wiele mniejszy obiad niż miał to nakazane. Swami skierował się do Suraij i rzekł: „Suraija! Coś ty zrobił? Czy nie powtarzałem ci kilkakrotnie, żebyś przygotował obiad dla 1500 biesiadników? A ty, proszę, przygotowałeś obiad na znacznie mniejszą liczbę osób!” Następnie zwrócił się do mego szwagra Kailasamy: „Ty, ty tutaj! Ostatecznie to ty powinieneś nakazać Suraij, żeby słuchał Moich poleceń. Gdybyś to zrobił, dostarczono by odpowiednią ilość produktów i nie mielibyśmy tego galimatiasu!” Kailasam był bliski płaczu. Odparł zduszonym głosem: „Swami, bezustannie radziłem Suraij, żeby dokładnie wypełniał Twoje polecenia i zrobił odpowiednie zakupy, ale on mnie nie słuchał.” Suraija był przerażony i milczał, cały czas wyłamując sobie palce. Trzeba było coś zrobić, ale nikt nie wiedział co. Goście zasiedli już do stołu i niecierpliwie czekali na obiad. Wówczas Swami rzekł: „Słuchajcie, nie możemy pozwolić tym ludziom czekać. Zacznijcie po prostu podawać. Potem zobaczymy co dalej.”

    Zaczęto roznosić jedzenie. I wiecie co się stało? Chociaż Suraija przyrządził obiad dla trzystu pięćdziesięciu osób, co wystarczyło by zaledwie dla rodziny, to posiłek otrzymało ponad 1800 biesiadników. I wierzcie mi lub nie, po tym wszystkim zostało jeszcze wystarczająco dużo jedzenia, żeby moi krewni i przyjaciele mogli zjeść kolację!”

    Po weselu Swami poprosił, żebyśmy zostali u Niego pięć lub sześć dni dłużej. W tym czasie udzielił wszystkim interview, ogromnie nas uszczęśliwiając. Tworzyliśmy naprawdę wielką grupę. W jej skład wchodzili nie tylko członkowie rodziny, lecz również lokalni notable: podinspektor, policjant i przedstawiciele wiosek. Było to dla nich niezwykłe doświadczenie.

     W pięć dni po ślubie, Swami oznajmił: „Jedźmy do Bangalore. Będę jechał w twoim aucie.” Miałem wtedy po raz pierwszy okazję podróżować tym samym samochodem co Bhagawan. Swami usiadł z tyłu razem z Kasturim i Raja Reddym. Ja prowadziłem, a żona siedziała obok mnie. Gdy dotarliśmy do Bangalore, Swami wydał nam polecenia: „Odpocznijcie wszyscy. Pojedźcie jutro z rodziną do Mysore. Obejrzyjcie ogrody Brindawanu. Zanim wyjedziecie, przyjdźcie do Mnie i złóżcie mi padanamaskar.”

    Zostawiliśmy Swamiego w aśramie, a sami wyruszyliśmy do miasta. Zatrzymaliśmy się w hotelu Woodlands. Tam otrzymaliśmy wiadomość o niespodziewanej śmierci syna młodszego brata mojego teścia. Więc teść i jego młodszy brat pospieszyli do domu. To oznaczało, że teść nie pojedzie do Tirupathi, co go zasmuciło. Pocieszałem go mówiąc: „Swami wiedział wcześniej, że będziesz miał kłopoty. Dlatego sprowadził Pana z Tirupathi na mangalsutram twojej córki. Przyjmij to jako znak Jego łaski. Proszę, wracaj teraz do domu i przygotuj ceremonię pogrzebu.”

   Następnego ranka udałem się do aśramu Swamiego w Brindawanie, skłoniłem się przed Nim i poprosiłem o zgodę na wyjazd do Mysore. Swami łaskawie mi jej udzielił i powiedział: „Zanim wrócisz do siebie, jedź do Tirupathi w zastępstwie swojego teścia.

    Zgodziłem się i wyjechałem. Zgodnie z poleceniem Swamiego, wyruszyłem z Mysore do Tirupathi, pokłoniłem się Bogu i wróciłem do domu. Najstarszy brat, niegdyś tak bardzo przeciwny mojemu małżeństwu, teraz serdecznie mnie powitał i obsypał miłością. To był znak łaski Swamiego.

„Dbaj o domową harmonię!” 

     Teraz opowiem wam o wydarzeniu, podczas którego dostąpiłem transformacji. Jeden z moich synów ożenił się wbrew mojej woli. W rezultacie zerwałem z nim wszelkie stosunki i przestaliśmy ze sobą rozmawiać. Trwało to około dwóch lat. 

     Pewnego dnia udałem się na darszan, który odbywał się wtedy w szedzie Sai Ram. Czekając na Swamiego, dowiedziałem się, że przyszedł tu także mój syn i jego żona. Ktoś mnie o tym zawiadomił. Wyjaśniłem, że nie rozmawiam z synem. W tej samej chwili wszedł Swami i zaczęto śpiewać bhadżany. A potem zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Swami przerwał śpiewanie, podszedł do mikrofonu i zaczął mówić: „Uważacie się za Moich wielbicieli. A mimo to wyobrażacie sobie, że nie wiem o wielu sprawach. Zdajecie się nie rozumieć, że w rzeczywistości wiem wszystko. Tacy wielbiciele nie wiedzą jak postępować z dziećmi i utrzymywać w domu spokój. Nie umieją się pogodzić.”

    Te słowa mnie znokautowały. Wyobraźcie sobie tylko! Swami przerywa nagle bhadżany i mówi coś, co w stu procentach odnosi się do mnie. To było jak uderzenie batem. Swami kontynuował: „Wydarzenia życiowe podlegają prawom karmy. Nikt nie ma prawa osądzać, co jest dobre, co złe. Prawdziwy wielbiciel musi zrobić wszystko, żeby zachować w domu harmonię.” Powiedziawszy to, odszedł! Byłem wstrząśnięty. Doskonale wiedziałem do kogo skierował te słowa. A to było jeszcze nie wszystko. Posłał po mnie i polecił mi wybaczyć synowi. To bardzo interesujące, prawda? Chcecie wiedzieć co było dalej? Poczekajcie na następną część wspomnień.    c.d.n. 

z H2H tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.