Zamrożone myśli z Parthi

Fragmenty listu Jatina Desai – przewodniczącego ośrodka Sathya Sai w Connecticut w USA - wysłanego do wielbicieli w Stanach

        Jatin Desai jest współzałożycielem i szefem firmy konsultingowej The DeSai Group mającej swoją bazę w stanie Connecticut, USA. Będąc doświadczonym menadżerem, strategicznym doradcą i trenerem zespołów liderów, sprawił, że wielu klientów jego firmy jest na liście Fortune1000. Jatin prowadził wiele konferencji i szkoleń dla menadżerów na różne tematy włączając w to „Życie w Wartościach Ludzkich” i „Duchowość w miejscu pracy”. Prywatnie Jatin jest wyznawcą Bagawana Baby od 1975 i działa w Organizacji Sai na poziomie lokalnym i regionalnym w rejonie stanów północno-wschodnich. Naucza także dzieci w programie Sathya Sai Educare.

Om Sai Ram!

    Gdy rozmyślam o moim pobycie tutaj, w Parthi, ogarnia mnie melancholia, ponieważ dzisiaj jest 27 maja 2011 r. – ostatni dzień mojej pierwszej wyprawy w nową epokę, którą nazwałem „Smutną” – „SAD” (to znaczy After Swami’s Departure, po odejściu Swamiego). Dzięki boskiej łasce, była to jedna z wielu podróży odbytych od 1978 roku. Z pewnością nie ostatnia, ale zapisze się jako jedna z najbardziej niezwykłych. Wielu mnie pyta: „Jak jest w Parthi? Jaka jest atmosfera w aśramie?” Staram się zapanować nad emocjami, ale nie jestem pewien, jak odpowiedzieć na to w prosty sposób. Trudno rozeznać się w bieżącej sytuacji, jeśli się w niej tkwi. Ogarnia mnie niepewność i zamęt, jak wiele osób tutaj. Jak ja, snują się niczym zagubione owce szukające Pasterza i drogi do domu. Pisząc to uświadamiam sobie ze łzami w oczach, że nastrój w aśramie jest mroczny i przypuszczam, że pozostanie taki jeszcze długo. Rozmawiałem z wieloma wielbicielami, młodymi i starymi, którzy poświęcili wszystko, żeby przyjechać i zostać tutaj. Nie mówią dużo, ale trudno nie zauważyć ich udręki, gdy zastanawiają się, co powinni zrobić. Moja droga ciocia i jej dwie córki, będące nauczycielkami na Uniwersytecie Swamiego, nawet teraz nie mogą przestać płakać. Zawsze się mną opiekowały gdy byłem w aśramie, chociaż nie jesteśmy spokrewnieni. Jak mogę je pocieszyć, skoro Swami był oddechem ich życia? Jako młode kobiety zostawiły w Afryce cały swój majątek i w 1972 r. przeniosły się do Parthi. Aśram stał się ich domem i teraz, jak powiedziała jedna z sióstr, są „jak statek bez kapitana.” Inni nie mówią nic i starają się przeżyć kolejny dzień. Są rodziny obcokrajowców, które przyjechały tu z dziećmi. Jeden z takich ojców, trochę ponad 30-tkę, wychowany w Londynie, powiedział mi, że zastanawia się, co ma zrobić z przyszłością. Jego syn nie uczy się tak pilnie, jak w obecności Swamiego, choć każdego dnia czuje Jego miłość. Ojciec sądzi, że syn nie poradzi z tym sobie nawet przez rok.

   Dzień zaczyna się śpiewaniem Wed, od 8:00 do 9:00, a potem przez 30 minut są bhadżany. Po południu śpiewa się Wedy od 16:30 do 17:15, następnie przez 45 minut bhadżany.

     Po sesji każdy z obecnych może wziąć udział w „ofierze z kwiatów” przeznaczonych na samadhi. Każdego dnia grób Swamiego zdobią nowe kwietne dekoracje. Tę pełną miłości służbę pełni kilku wybranych wielbicieli. Grób wygląda przepięknie. Prezentuje perfekcję, jak gdyby nasz ukochany Swami był wciąż w fizycznym ciele – rzecz warta zobaczenia i zapamiętania, utrwalona na zawsze w umysłach osób, które otrzymały błogosławieństwo okazania Panu uszanowania. W miejscu gdzie Swami zazwyczaj siedział podczas darszanów, postawiono piękne drewniane krzesło i podnóżek. Nawet przygotowano dla Swamiego schodki, żeby mógł wejść na platformę. Przed rozpoczęciem bhadżanów zakłada się liny zabezpieczające, zdające się zapraszać Swamiego, żeby przyszedł i zajął miejsce na werandzie. Zadbano o każdy najmniejszy szczegół, właśnie tak jak Swami oczekiwałby tego od Swoich wielbicieli. Gdy tak siedzę, zaledwie 30 stóp od grobu, kontemplując z zamkniętymi oczami natrętne pytanie: „Dlaczego, dlaczego, dlaczego?”, czuję emocje, którym daleko do doskonałości. Przez ostanie 2-3 lata Swami, pełen boskiego współczucia, odzwyczajał nas od oglądania Jego fizycznej formy i przychodził na darszany nieregularnie. Więc dlaczego tak trudno nam zaakceptować boskie odejście naszego ukochanego Swamiego? Kiedy jestem w domu w USA i biorę udział w cotygodniowych bhadżanach, modlimy się przy krześle i wyobrażamy sobie Jego postać kołyszącą się w takt niebiańskich wibracji wzbudzanych przez bhadżany. Cały czas śpiewamy z głębi serca, bo wiemy, że Swami słucha...

        Potem, jak to się zdarza w medytacji, moja uwaga przenosi się w inne miejsce, w tym przypadku zawisa nad samadhi i trudno jest mi się pogodzić z faktem, że Swami pozostanie tam na zawsze. Odpowiedź nie jest taka prosta, wymaga czasu! Zrozumiałem, że przyjechałem do Parthi, żeby nauczyć się tego, czego On przez cały czas nas uczył – tym razem z prawdziwą uwagą, z prawdziwym zrozumieniem, z otwartym sercem i w poszukiwaniu nowego celu. Od pierwszego dnia aż do tego niewiele się zmieniło, wciąż targają mną emocje. Siedząc obok Niego nieustannie płaczę. Emocje rosną jeszcze bardziej na widok Sai-brata lub Sai-siostry przepełnionych smutkiem, idących po arathi na Samadhi darszan przy grobowcu Swamiego. Gdy kończy się sesja, jestem rozdarty pragnieniem siedzenia tutaj bez końca, myśląc, że Swami się przebudzi. Więc czekam. Potem mówię sobie: wstań i weź się za codzienne obowiązki, jak życzyłby sobie tego Swami. Aż do dzisiaj, wciąż mogliśmy siedzieć na werandzie, zaledwie 20-30 stóp od grobu. Darszan jest bardzo relaksujący, bez popychania i pośpiechu. Obserwuję, jak ludzie swobodnie siedzą obok siebie, mając dużo miejsca, zamiast gnieść się, jak zwykle, w ciasnocie. Tłum bardzo się przerzedził z powodu wakacji oraz ze względów oczywistych. Tylko czas pokaże, jak będą wyglądały nadchodzące święta. Poprosiłem zaprzyjaźnionego profesora, szczerego wielbiciela Swamiego, żeby podzielił się swoimi uczuciami związanymi z boskim odejściem Pana. Opisał uczucia żony. Jest pełna emocji i do tej pory nie przestała płakać, nie przychodzi do sali bhadżanowej, ponieważ nie może znieść widoku grobu. Ku mojemu zdumieniu powiedział, że dla niego „nic się nie zmieniło”. Gdy drążyłem ten temat głębiej, podał mi piękne wytłumaczenie: „Gdy Swami był tutaj, nigdy Go nie rozumieliśmy. Ja nie rozumiem Go w dalszym ciągu.” Rozmyślałem nad tym przez chwilę. Jakież to prawdziwe. Jakże piękne i smutne wyjaśnienie!

Co teraz zrobimy?

    Moi drodzy bracia i siostry, nie znam wszystkich odpowiedzi i nie znajdziecie ich w książkach. Są w nas, w miejscu, gdzie przebywa nasz własny, wewnętrzny Swami i czeka, aż Go odkryjemy. Zawsze nakłaniał nas, żebyśmy uczynili jeden krok w Jego stronę, a wtedy On zrobi 100 kroków w naszą. Myślę, że następnym krokiem z naszej strony jest zażądanie od jaźni, żeby każdego dnia szukała wewnętrznego darszanu. Sugeruję również, żebyśmy w tym przejściowym okresie zwiększyli jakość i ilość satsangów. Wiem na pewno, że mamy wybór. Możemy pozostać w otchłani lub uznać boskie odejście za znak łaski. On nigdy nie zrobił niczego dla Siebie i nigdy nie zrobi. Musimy wierzyć, że odgrodził nas od Awatara z bardzo ważnych powodów i jedynie ze względu na nas, Jego błogosławione dzieci. Jeszcze przez chwilę możemy się z tym zmagać. Przybył do nas w sposób niedostępny dla ludzi, ale postanowił odejść jak człowiek. Dlaczego? Nie warto o to pytać. Gdybyśmy pytali, znaczyłoby to, że nigdy Go nie poznaliśmy ani nie zrozumieliśmy Jego nauk. Swami często mówił, że nikt nie może Go zrozumieć oraz, że jedynym sposobem zrozumienia Go jest stać się Nim. Nie znaliśmy Go w pełni, skoro jesteśmy wciąż przygnębieni i oszołomieni. Już dawno temu postanowił odejść. Nie chcieliśmy nic o tym wiedzieć. Mówił nam przy wielu okazjach, że przeżył już 96 lat, lecz nie słuchaliśmy. Pewnego dnia patrzył z wyrazem zakłopotania i niepokoju na swoją rękę i ciało. Jakiś chłopiec zapytał: „Czy wszystko w porządku, Swami?” Swami odparł: „Po prostu patrzę na to ciało i zastanawiam się, dlaczego wszyscy tak bardzo je kochają.” Wiedział, że nie jest ciałem i wciąż nam powtarzał, żebyśmy się nie przywiązywali do fizycznej maji, jednak znowu nie posłuchaliśmy Go. Przybył jedynie po to, żeby nas zbawić. Nie skorzystaliśmy w pełni z tej oferty ani z Jego miłości. Dlatego teraz musimy mądrze wybierać. Czy mamy oddawać się żałobie i intelektualnemu dramatowi, czy ponownie wskoczyć na scenę, podejść do tego na serio i przestać tracić cenny dar, który nam ofiarował – odegrania doskonalej roli w Jego misji. Możemy zrezygnować z niej, ponieważ straciliśmy reżysera lub grać dalej wyznaczoną nam rolę, wiedząc, że zostaliśmy przez Niego dobrze wyszkoleni i potrafimy wystąpić w każdej scenie, jaka jest konieczna. Możemy ofiarować wszystkie nasze czyny największemu dramatopisarzowi, producentowi i artyście, najlepszemu obserwatorowi, najwspanialszemu reżyserowi. Modlę się, żebyście dla zbawienia własnej duszy i dla zbawienia całej ludzkości postanowili jeszcze mocniej trzymać Go za rękę, żebyście jeszcze raz oddali Mu swoje życie i zainaugurowali złoty wiek, zbliżający się do nas wielkimi krokami. Złóżmy ponownie ręce i poprośmy o Jego boskie przewodnictwo, abyśmy mogli wznieść się i spełnić Jego najwyższe oczekiwania. Nie oczekiwał od nas niczego, z wyjątkiem jednego – abyśmy stali się Nim!

        Om Sai Ram. Z pełnymi miłości pozdrowieniami i życzeniami odwagi w sercu.

Jatin Desai

tłum. J.C.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.