numer 48 - październik-listopad-grudzień 2009

Mój Sai – dusza mojego życia

S. Lakshmi

źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01MAR09/07-Lakshmi.htm

Pani S. Lakshmi, absolwentka Uniwersytetu Śri Sathya Sai w Anantapur, obroniła pracę magisterską w 1990 r. Pozostała na Uniwersytecie jeszcze przez rok i została dyplomowaną nauczycielką. Napisała wiele książek w języku angielskim, w tym: „Obszerny życiorys Sai Baby z Śirdi” i „Venka Avadhootha”. Ponadto przetłumaczyła z telugu na angielski „Autobiografię Peda Bottu” oraz „Boskie Objawienie”. Obecnie pracuje nad doktoratem z literatury angielskiej na Uniwersytecie Śri Venkateśwary.          Moje spotkanie z Boskością miało miejsce na długo przed tym nim ujrzałam świat, ponieważ mama była od dzieciństwa żarliwą wyznawczynią Bhagawana Śri Sathya Sai Baby, a ojciec gorąco czcił Sai Babę z Śirdi. Pierwszy darszan Swamiego otrzymałam w Śiwam, Jego siedzibie w Hyderabadzie. Miałam zaledwie osiem miesięcy i przebywałam w łonie mamy. Swami pobłogosławił mnie i powiedział, że przyjadę do Puttapathi i pozostanę pod Jego opieką. Dzięki błogosławieństwu Swamiego i moim wspaniałym rodzicom od najmłodszych lat wchłaniałam wiarę i miłość do Boga. Jako mała dziewczynka bardzo kochałam tatę i dlatego mogłam gorąco pokochać Sai Babę z Śirdi. Tata nauczył mnie medytować i śpiewać boskie imię. Śirdi Baba pojawiał się w moich snach i rozmawiał ze mną. Moja wiara w Boga wciąż wzrastała. Czułam Jego nieustanną obecność i gotowość, żeby mnie prowadzić i strzec.

„Szukaj tylko prawdziwej błogości” – Baba

Gdy skończyłam szkołę umarł dziadek. Po raz pierwszy doświadczyłam śmierci. Ból i cierpienie spowodowane stratą ukochanej osoby wzbudziły we mnie poczucie głębokiej pustki, próżni, która czekała na ukojenie i pocieszenie. Modliłam się do Boga o ulgę, zrozumienie i hart ducha, potrzebne do zaakceptowania tej nieubłaganej rzeczywistości.

Tej nocy po raz pierwszy śniłam o Bhagawanie. Swami mówił: „Jad druśjam tad naśjam.” „Wszystko, co widzimy oczami, jest przemijające. To, czego nie widzimy a doświadczamy, jest prawdziwe. Więc nie płacz za złudzeniem. Wydostań się z maji i poszukuj jedynie prawdziwej błogości.” Następnie ujrzałam Go, jak spoczywa na łóżku. Na drzwiach widniał napis: „pokój 43”.Swami powiedział: „Wejdź! Zrobię dla ciebie miejsce i pomogę ci dostąpić błogości.” Wyraźnie mnie wzywał. A ja wiedziałam, że pragnę z Nim pozostać.

Powiedziałam tacie, ze chciałabym złożyć podanie o przyjęcie od koledżu Swamiego w Anantapur. Tata marzył, żebym studiowała inżynierię. Ponieważ nie chciałam go rozczarować, zapisałam się również na egzamin na Politechnice. Zdałam obydwa egzaminy. Jednak, dzięki łasce Swamiego, ojciec zgodził się posłać mnie na Uniwersytet Śri Sathya Sai Baby w Anantapur. Stało się tak, ponieważ Bhagawan życzył sobie tego. Czyż nie przyrzekł tego mojej mamie, gdy byłam maleńka?

      I oto cud nad cudy. Tego dnia, kiedy znalazłam się w koledżu Swamiego, otrzymałam pokój 43! Zaledwie zdążyłam opanować wzruszenie, gdy kilka minut później ogłoszono, że Swami zaprasza nas do Puttaparthi. Czułam bezgraniczną radość. Zanim się zorientowałyśmy, siedziałyśmy wszystkie w mandirze, czekając na Jego darszan.

Ty i Ja jesteśmy jednością

Tego wieczoru po raz pierwszy ujrzałam Bhagawana w Jego świętej siedzibie w Puttaparthi. Widząc, że wchodzi, zaczęłam w głębi serca odmawiać modlitwę... (O Panie! Ty jesteś moją matką i moim ojcem. Ty jesteś moim krewnym i przyjacielem. Ty jesteś  moją wiedzą i wewnętrznym bogactwem. Ty jesteś dla mnie wszystkim, O Panie Sai!). Bhagawan podszedł, stanął przede mną i powiedział: „Ty jesteś moją matką. Ty jesteś moim ojcem. Co to wszystko znaczy? Kim jesteś? I kim jestem Ja?” Co za wypowiedź! Mogłam jedynie unosić się radością w Jego słodkiej wszechwiedzy i nisko się przed Nim pokłonić.

Życie w koledżu było piękne. Gdyż nawet wtedy, gdy przyswajałam sobie podstawowe wiadomości akademickie, Bhagawan, Uniwersalny Rektor, cierpliwie przekazywał mi jedną lub dwie nauki z kursu kosmicznego – bezcenne osobiste lekcje oparte na koncepcji Boga Wykonawcy i celowości poddania się. Na przykład, byłam z natury bardzo nieśmiała. Bałam się odezwać nawet w grupie złożonej z czterech osób. Zdarzyło się więc, że miałam opowiedzieć o modlitwie w audytorium koledżu. Zrobiłam wszystko, żeby ominąć tę trudną sytuację, lecz bez powodzenia. W miarę zbliżania się przełomowego dnia, czułam coraz większy niepokój, więc się modliłam. Współczujący Pan pojawił się w moim śnie i rzekł: „Ty będziesz stała. Ja będę mówił.” We śnie, Swami skłonił mnie do wystąpienia, podsuwając mi, co i w jakiej kolejności mam powiedzieć.

Pozwólmy przemawiać Bogu

Obudziłam się rano uspokojona i wzruszona. Pospiesznie zanotowałam wszystko, co powiedział Swami. Nie muszę wyjaśniać, że referat o modlitwie został dobrze przyjęty. Nie tylko z tego powodu, że jego autorem był Bhagawan, ale również dlatego, że wygłosiłam go w komfortowym przekonaniu, że to nie ja mówię lecz Swami, oraz, że dla Boskiego Flecisty jestem tylko instrumentem. Była to wielka lekcja Bhagawana o słodyczy poddania się Bogu, o tym, że jestem narzędziem w Jego dłoniach a wykonawcą jest On.

I nawet jeśli pozostał we mnie ślad obawy, Swami usunął go całkowicie, doradzając mi przy innej okazji: „Nie jesteś bestią, która przeraża innych, ani zwierzęciem, które kogoś się boi. Nieustannie powtarzaj: ‘Jestem Bogiem’.” To stwierdzenie Bhagawana przyniosło mi dużo pewności siebie. A jednym z jego dobroczynnych skutków było przegnanie lęku przed wystąpieniami publicznymi i przekształcenie go w porywające doświadczenie poddania się Bogu w duchu jedności! 

Słodkie lekcje Swamiego nie kończą się z naszym odejściem z uczelni. Wciąż pozwala nam zerkać na swoją oświecającą wszechwiedzę, nawet gdy zostajemy absolwentami i z radością wracamy, żeby wziąć udział w Letnim Kursie Indyjskiej Kultury i Duchowości. W rzeczywistości Swami osobiście zaprosił nas, swoich dawnych studentów, na ten kurs, oświadczając, że go wznawia. Był rok 1991.

Podczas Letniego Kursu, popołudniami, Swami przechodził przez naszą jadalnię, mijał drzwi prowadzące do akademika chłopców, zjadał tam obiad i wracał przez te same drzwi. Wszystkie starałyśmy się usiąść w ich pobliżu, ponieważ Swami zwykle rozmawiał z pierwszą od brzegu dziewczyną, zadając jej pytania w rodzaju: „Jak smakuje curry?”, „Czy wszystko jest smaczne?”, „Jesz w grupie pierwszej czy w drugiej?”. Dotknięta boskim szaleństwem, ja również pędziłam, żeby zająć to upragnione miejsce.

On wie nawet o rasam!

    Pewnego dnia pomyślałam, że rasam (wschodnio- indyjska przystawka) wygląda jak woda z kranu posypana sproszkowanym chilli. Mimo to, kiedy zasiadłam do obiadu, odkryłam, że rasam jest tak pyszne, że oblizałam palce. Tego dnia nie udało mi się usiąść na pierwszym miejscu. 

    Byłam druga. Po krótkiej chwili wszedł Swami i zwrócił się do dziewczyny siedzącej od brzegu: „Jakie jest dzisiaj curry?” Odpowiedziała: „Rajma[1], a Swami zażartował: „O, Rajmatha!”[2]. Było mi przykro, ponieważ Swami nie porozmawiał ze mną dzisiaj. Zaledwie ta myśl przeleciała mi przez głowę, kiedy Swami, stojący teraz przed trzecią panną, odwrócił się i spytał mnie: „Hej! Rasam kais hai? (Jakie było rasam?)” Natychmiast odpowiedziałam „Bardzo smaczne, Swami.” Swami przybrał figlarny wyraz twarzy i rzucił szelmowsko: „Woda z kranu! Sproszkowane chilli!” Wiedział, co pomyślałam w głębi serca, znał każde słowo! Nauczyłam się bezcennej lekcji, żeby nigdy nie krytykować jedzenia, nawet w myślach. Pokarm jest Bogiem i krytykowanie pokarmu jest równoznaczne z krytykowaniem Boga. Gdybym to zrobiła, wiedziałby o tym natychmiast! Ponieważ przed wszechwiedzącym Bhagawanem nie można niczego ukryć!

Gdy w 1991 r. ukończyłam studia, miałam szczęście zostać wybrana przez Bhagawana, wraz z dziesięcioma innymi dziewczętami, do pracy w Super-specjalistycznym Szpitalu w Puttaparthi, otwartym w listopadzie tego samego roku. Bhagawan dał nam interview, a potem wysłał do Brindawanu na czteromiesięczny trening w szpitalach Bangalore. Zapewnił nam posiłki i transport. Nie tylko to. Obiecał nam, że przyjedzie osobiście przekonać się jak sobie  radzimy, a nawet polecił nam pisać do Siebie raz w tygodniu.

Wszystkie dziesięć zostałyśmy zakwaterowane w obszernej willi. Miałyśmy dużą salę do spania oraz pomieszczenie na rzeczy. W sali były dwa wiatraki, wirujące na najwyższych obrotach. Spałem pod jednym z nich.

Zdumiewający ratunek od wirujących ostrzy

Pewnej nocy gdy spałam, śniło mi się, że coś na mnie leci, więc po prostu powtarzałam imię Swamiego. W tym czasie moje przyjaciółki próbowały mnie obudzić i kiedy się ocknęłam, zastanawiałam się, dlaczego to robią. Wtedy uświadomiłam sobie, że spadł na mnie wiatrak! Czułam gorąco, lecz nic innego się nie stało. Wyglądało na to, że wiatrak wziął na siebie cały impet uderzenia. Jego dwa ramiona były wygięte jak L, pozostałe zachowały swój kształt. Co więcej, wiatrak został ostrożnie odsunięty na bok, jak gdyby nie chciał mnie zranić. W rzeczywistości byłam jedyną osobą, która nic nie słyszała. Na odgłos głośnego huku, wbiegli do nas sąsiedzi. Mówili, że powinnam podziękować Swamiemu za uratowanie życia. Ja jednak potraktowałam to jako rzecz naturalną i ani nie podziękowałam Swamiemu ani nie wspomniałam o tym zdarzeniu w swym cotygodniowym liście.

Swami przybył do Brindawanu kilka tygodni później. Zgodnie z naszym programem szkolenia, dokładnie o 6:30 podjeżdżał minibus i zabierał nas z aśramu do miasta. Wracałyśmy około 18:00. To oznaczało, że traciłyśmy obydwa darszany, poranny i wieczorny.

Chociaż mieszkałyśmy w aśramie na tyłach rezydencji Swamiego, nie widziałyśmy Go przez dwa dni. Nasze serca tęskniły za darszanem. Otworzyłyśmy je przed Bhagawanem w swoich listach. Wyrzucałyśmy w nich Swamiemu, że nie patrzy na nas i nie interesuje się nami. Cytując pieśń „Kriszna z Brindawanu należy do wszystkich” (Brindawanam adi andaridi gowindudu andari wadene) żaliłyśmy się Swamiemu, że należy On  jedynie do kilku osób (kondari vadene).

Następnego dnia byłyśmy zdecydowane otrzymać darszan, nawet gdyby to miało oznaczać rezygnację ze szpitala. Modliłyśmy się gorąco, żeby minibus nie przyjechał. Łaskawy Bhagawan musiał go gdzieś zatrzymać, ponieważ się nie pojawiał. Była już 8:30, a po minibusie ani śladu. Zaczęto grać muzykę darszanową. Uprosiłyśmy wolontariuszkę, żeby pozwoliła nam usiąść obok furtki. Ta furtka leżała dokładnie naprzeciwko wejścia przez które przechodził Swami udając się na darszan. W jej pobliżu dokazywały jedynie zwierzęta. Wiedziałyśmy, że Swami nawet nie spojrzy w tym kierunku, ale czułyśmy się cudownie, mogąc w końcu popatrzeć na Niego choć z daleka. Gdy tak siedziałyśmy, przyglądając się królikom i sarnom, wyszedł Swami i spojrzał na nas. Byłyśmy wzruszone, że zauważył nas z tak dużej odległości. Swami przeszedł na drugą stronę bramy Trayee, żeby udzielić darszanu i zapytał wolontariuszkę: „Dlaczego posadziłaś Moje dzieci przy furtce? One są Moimi dziećmi i powinny siedzieć na trawniku dla VIP-ów.” Tak wielką miłość żywi Swami do studentów.  

Po darszanie podeszła do nas wolontariuszka, żeby przekazać nam przesłanie Swamiego. Poprosiła, żebyśmy były gotowe o 13:30 na wieczorny darszan. Nie da się opisać jak bardzo byłyśmy wzruszone. O wyznaczonej godzinie byłyśmy gotowe spojrzeć z bliska na naszego ukochanego Pana. Bhagawan zapytał nas zaraz po wejściu: ‘Dasavarharalu, bagunnara?’- ‘Jak się ma dziesięć inkarnacji?’ Odpowiedziałyśmy, że dobrze, dzięki Jego łasce. ‘Dlaczego nie pojechałyście dzisiaj do szpitala?’  ‘Swami, dzięki Twojej łasce minibus nie przyjechał i rozkoszujemy się szczęściem Twojego darszanu’, odpowiedziałam. Wtedy Swami wziął z tacy mojej przyjaciółki garść ryżu i sypiąc go na Moją głowę rzekł: „Łaska jest tutaj. Bez niej spadający wiatrak obciąłby ci głowę. Napisałaś tę piosenkę o Brindawanie, a także o tym, że Swami z tobą nie rozmawia, nie patrzy na ciebie i wcale się tobą nie przejmuje. Gdybym nie był zawsze przy tobie, to jak myślisz, kto by cię bronił? Czy można wygiąć ramiona wiatraka w L?’ Wskazując na mnie kontynuował:  ‘Spałaś jak suseł, nie zastanawiając się, czy nakrętki i śruby są czy nie są mocno przykręcone. Nigdy nie mów, że Swami nie jest z tobą. Jestem zawsze z tobą, w tobie, wokół ciebie, ponad tobą i pod tobą.’

Nie odpowiedziałam na to. Byłam wdzięczna Bhagawanowi, że dał mi nowe życie. I wtedy postanowiłam, że to podarowane przez Niego życie poświęcę tylko Jemu. Od tego dnia przestałam traktować wszystko jak rzecz oczywistą i zaczęłam dziękować Mu za każdą osobę i za wszystko, co dzieje się w moim życiu. To była prawdziwa lekcja wdzięczności.

Przy innej okazji Swami odwiedził szpital i zapytał znienacka: ‘Gdzie jest prana (siła życiowa)?’ Każdy dał inną odpowiedź. Lecz Swami nie był nimi usatysfakcjonowany. W końcu sam podał nam właściwą. ‘Neelatho yada madhyastha vidhyulekhe va bhasvara... Jak błękitny płomień światła, prana przemieszcza się pomiędzy dziewiątym a czternastym kręgiem kręgosłupa. Serce jest tylko głównym przełącznikiem. Gdy błękitny płomień odchodzi, życie znika.’

Doprawdy, bardzo życiowa lekcja udzielona przez Boskiego Lekarza.

Swami zna właściwe odpowiedzi. Lecz nigdy nie podkreśla swojej wszechwiedzy. Ponieważ szkoliłyśmy się w Instytucie Raka w Bangalore, Bhagawan poprosił lekarzy na interview. Zapytał ich, co wywołuje tę chorobę. Niektórzy powtarzali przyjęte opinie, takie jak ‘tytoń’ i ‘palenie’, ale Swami nie były z nich zadowolony. Powiedział: „Dzieci nie palą, a jednak dostają raka. Jesteście wykształceni. Dużo wiecie na ten temat. Ale w Moim przekonaniu, raka wywołuje cukier.” Oto Pan, najwyższy specjalista, stojący skromnie przed grupą chirurgów i onkologów. Wielu z nich nie było Jego wyznawcami. Prawdopodobnie dlatego posłużył się zwrotem: ‘w Moim przekonaniu’.

Oczy napełniły mi się łzami. Swami zawsze powtarza: „Mów uprzejmie. Może nie zawsze będziesz mogła wyświadczyć komuś przysługę, ale zawsze możesz mówić uprzejmie.” I oto stał tutaj, mówiąc z taką miłością i z taką troską o wszystkich. Kolejna ważna lekcja Bhagawana, rozgrywająca się przed moimi oczami!

Ostatnią lekcję otrzymałam podczas interview, gdy Swami zapytał mnie o znaczenie imienia które noszę - Lakshmi. Odpowiedziałam: „Bogini bogactwa”. Wtedy Swami wyjaśnił: „Nie. Chodzi o wiele więcej niż to. Imię Lakszmi pochodzi od źródłosłowu ‘lakshma’, oznaczającego zapis lub kopię. Lakshmi jest zapisem lub kopią Boga Narajany. Jeśli istnieje obraz Swamiego, a ty go utrwalisz lub skopiujesz, to osoba, która zobaczy ten zapis lub kopię, zrozumie, że to Swami. Podobnie twoje życie powinno być kopią lub odbiciem boskiej egzystencji. Widząc cię, ludzie powinni wiedzieć, że Bóg istnieje. Cokolwiek się zdarzy,  twoja wiara nie powinna ulec zniweczeniu.”

Od tego czasu moje życie stało się próbą osiągnięcia ideału, nakreślonego dla mnie przez Swamiego.

   Od czego mam zacząć i jak mam wam przedstawić nieskończoną ilość opowieści o Jego bezgranicznej chwale?

Mogę tylko powiedzieć z najwyższą wdzięcznością i pewnością – kimkolwiek dzisiaj jestem, jestem taka dzięki Niemu. Bez Niego byłabym zerem. Zawsze mnie prowadzi i strzeże, opiekuje się mną jak własną źrenicą oka. W każdej sekundzie odczuwam Jego obecność. Bo czyż to nie On, mieszkając w każdym z nas, włada naszymi duszami i zabiera je w podróż przez życie?

z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_07/01MAR09/07-Lakshmi.htm – marzec 2009   tłum. J.C.

[1]Rajma – potrawa indyjska z fasoli.

[2]O, Rajmatha – O, matka rajma – Swami być może zażartował tak, ponieważ rajma jest w Indiach bardzo popularna.

powrót do spisu treści numeru 48 - październik-listopad-grudzień 2009

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.