numer 47  -  lipiec-sierpień-wrzesień 2009

ZAMYKANIE OKRĘGU

Y. Arvind   źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01DEC08/09-healingtouch.htm

Operacje chirurgiczne są na porządku dziennym wszędzie w trzeciorzędnych szpitalach i podobnie jest w przypadku Superspecjalistycznych Szpitali Bhagawana w Whitefield. Jest jednak pewna różnica. Tak. Operacje są tu dokonywane całkowicie za darmo. Jest również prawdą, że Szpitale Baby są równie dobrze wyposażone w sprzęt co dowolny, czołowy szpital w rozwiniętych krajach świata. Chorzy rzeczywiście szybciej odzyskują tu zdrowie i nie ma żadnych różnic [w podejściu do pacjentów]. Jednak taki obraz Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai jest nadal niepełny. Bowiem, kiedy człowiek przestąpi próg tych siedzib uzdrawiania, operacje odbywają się równocześnie na różnych poziomach. Chory jest operowany nie tylko fizycznie, zmiany dokonują się cicho również na płaszczyźnie metafizycznej i osoba ta powraca do domu jako nowy człowiek, pod każdym względem. Co to wszystko znaczy? Przeczytajcie poniższą opowieść, a dowiecie się.

Jest tyle religii, ilu jest ludzi, powiedział Swami Wiwekananda i miał słuszność, bo nie ma dwóch umysłów, które myślą jednakowo. Jedno ze znaczeń słowa ‘religia’ to powrót do źródła. Może to być rozumiane i rzeczywiście jest rozumiane w różny sposób - cielesny, uczuciowy i duchowy. Wszystko co ma jakiś początek, ma i swój koniec. Wszystko co jest narodzone musi umrzeć. Ale życie jest po to, aby je przeżyć... w całej pełni i jak najbardziej wydajnie. Z nowoczesną technologią wydłużającą czas życia człowieka, mamy więcej powodów niż kiedykolwiek dotąd, aby pragnąć żyć doprawdy pełną piersią.

          Ale ilu z nas ma sposobność do prowadzenia takiego życia? Każdy z nas – w granicach swoich możliwości. Z uporem powtarzam słowa, jakie przeczytałem w podręczniku patologii, że „cudem jest bycie normalnym”. Kiedy wszystko inne zawodzi, człowiek zwraca się do mocy, będącej ponad widzialnym królestwem i nazywa ją tym imieniem, które jest najbliższe jego sercu. Dla tych, co ‘wierzą’, moc ta jest nazywana Bogiem. Artykuł niniejszy jest owocem treściwego listu od pewnego chorego, który trafił do Instytutu Wyższych Nauk Medycznych Śri Sathya Sai w Whitefield jako wątpiący, wyszedł zaś stąd jako wierzący. Na jego prośbę ukryliśmy jego dane osobiste, jednak jesteśmy pewni, że to co napisał was zaciekawi.

Szanowni Państwo

Sai Ram!

Człowiek nie zawsze ma sposobność do wyrażenia swojej płynącej z serca wdzięczności, ale sądzę, że ja miałem szczęście otrzymać tę możliwość. Rodzice zawsze mówili mi, że powinno się być wdzięcznym za wszystko, co się w życiu otrzymuje, jednak nie wiem, jakich słów użyć aby podziękować tej świątyni uzdrawiania, która dała mi i mojej rodzinie nowe życie, nową nadzieję i nową wiarę. Jestem wykładowcą uniwersyteckim i proszę o wybaczenie, jeśli ten list zaczyna brzmieć jak szkolny wykład. Stare przyzwyczajenia ustępują opornie, a ja liczę sobie całe czterdzieści pięć wiosen życia.

          Zanim trafiłem do Superspecjalistycznego Szpitala Sai w Whitefield, nie wierzyłem w ogóle w Boga. Wierzyłem – i nadal wierzę – że człowiek jest najwyżej w obiegu ewolucyjnym, wcześniej jednakże nie wierzyłem w istnienie mocy, która jest ponad wszystkim. Widzimy, że wszystko co zdarza się na tym świecie musi mieć naukowe wyjaśnienie. Przyczyna i skutek – nie może być przyczyny za którą nie szedłby jakiś skutek – nie może być dymu bez ognia. Podobnie, wszystko co dzieje się w życiu człowieka, jest skutkiem jego czynów.

          Zanim przejdę do swego obecnego położenia, pozwolę sobie najpierw wyjaśnić, dlaczego byłem jaki byłem. Moje logiczne rozumowanie oparte było na czterech wymiarach – trzy w przestrzeni i czwarty w czasie. Świat przedmiotowy, jaki widzimy dokoła, jest odbiciem tych czterech wymiarów. Ich odkrycie przyniosły lata badań naukowych i mamy całe tony wiedzy płynącej z jeszcze obszerniejszych danych, mówiących nam, że życie nie jest jakimś przypadkiem, a wszystko jest częścią większego porządku rzeczy. Mówi się, że nie można poruszyć nawet palcem tak, żeby nie poruszyć gwiazd. Prawa magnetyzmu i grawitacji wiążą ze sobą cały widzialny świat.

          Wracając do przyczyny i skutku, rozważmy pewien podstawowy przykład. Kiedy jesteśmy dziećmi, mówi się nam, abyśmy nie wkładali rąk w ogień, bo poparzy nam dłoń. Z wrodzoną ciekawością nie wahamy się okazać nieposłuszeństwa i to prowadzi nas do wielu doświadczeń ‘z pierwszej ręki’, poprzez które ‘uświadamiamy’ sobie to, co zostało ‘zakazane’. Wiele takich drobnych przeżyć uczy nas wyciągania lekcji z błędów innych i wzrastania. I tu prawdopodobnie tkwi źródło powiedzenia ‘Nie odkrywaj ponownie koła’ (polski odpowiednik: nie wyważaj otwartych drzwi). Ktoś może zastanawiać się, dlaczego odwołuję się do tego przykładu. Otóż po to, aby uwydatnić siłę pojęcia przyczyny i skutku.

          Włożenie ręki w ogień jest przyczyną - poparzenie jest skutkiem. W tym przypadku następstwa są błyskawiczne. Ogień natychmiast zostaje skojarzony z gorącem, pali on i rani, a my od razu nabywamy szacunku dla tego składnika wszechświata. Rozważmy jednak inne ‘przyczyny’ takie jak palenie tytoniu, picie napojów alkoholowych i jedzenie niewegetariańskiego pożywienia. Skutki rozłożone są na długi okres czasu. Chociaż z upływem czasu badania udowodniły, że powyższe trzy zajmują wysokie miejsca w spisie przyczyn chorób serca, cukrzycy i innych chorób, wielu z nas woli lekceważyć te oznaki, ponieważ skutek nie jest natychmiastowy.

          Naukowe zacięcie mojego umysłu było podobne. Dla wszystkich moich działań szukałem skutków natychmiast. Będąc osobą śmiałą z natury i maniakiem pracy, nie miałem cierpliwości do rzeczy, które „zajmują dużo czasu”. Dla mnie karma, powtórne narodziny i myśl filozoficzna były jedynie pisaniną bez związku paru ludzi, którzy woleli utracić swoją rzeczywistość na pewnej płaszczyźnie świadomości, żeby oderwała ich od nędzy ich egzystencji. Ot, sposób aby swoje odstawanie od reszty złożyć na karb jakieś przeszłości, o której nawet nie wiedzieli, czy istniała.

          Nie mogłem przyjąć takiej wygodnej ‘logiki’. Gdyby ktoś mi powiedział: „W życiu nie ma zbiegów okoliczności”, odparłbym: „Twoje życie jest zbiegiem okoliczności”. Co z możliwością poczęcia, która wynosi milion do jednego, a potem niezakłóconą ciążą i porodem bez żadnych powikłań? Zawsze jest możliwość, że coś pójdzie na opak, gdzieś po drodze. Nauka był odpowiedzią na wszystkie moje pytania. Nauka zawsze miała odpowiedź, jeśli cokolwiek zaprzeczało logice – po prostu człowiek nie znalazł jeszcze w tym danym przypadku odpowiedzi.

Jednak pewnego dnia wszystko się zmieniło. Około moich czterdziestych urodzin poczułem nagły ból w piersi. Natychmiast odpocząłem i ból ucichł. Nie musiałem iść do lekarza, żeby wiedzieć, co to oznaczało. Każdy magazyn, jaki brałem do ręki oznajmiał, że w Indiach jest najwięcej przypadków choroby tętnicy wieńcowej serca. Wiedziałem, że był to atak serca albo przynajmniej wstęp do cięższego uszkodzenia. Rozważnie udałem się do kardiologa i moja ‘diagnoza’ została potwierdzona. Wykształcenie ma swoje zalety, jednak wykształcenie nie pomogło mi zapobiec obecnemu położeniu.

Wiedziałem, że chorobie tętnicy wieńcowej można zapobiec, wiedziałem też, że nie mam się czym chwalić, jeśli chodzi o moje zwyczaje żywieniowe i te, dotyczące ćwiczeń ciała. Jadłem niewegetariańskie pożywienie i nawet nauczyłem się parę przepisów, wiedząc, że jedzenie przyrządzone według nich, napełnia tłuszczem moje tętnice.

Rozkoszowałem się winem i byłem dumny z posiadania ‘żelaznego’ żołądka. Szedłem drogą na zatracenie, ale wolałem tego nie widzieć. Wszystko dlatego, że Skutek Przyczyny był gdzieś daleko w przyszłości.

Lekarze dali bardzo ponury obraz mojego stanu. Miałem to, co nazywali chorobą potrójnego naczynia i nie było dla mnie niczym szczególnym zrozumieć wykres pracy mego serca w dokumentacji lekarskiej mojego przypadku. Miałem strzałkę celującą w pewne naczynie krwionośne nazywane LAD, którego część była zaciemniona, co wskazywało na zator. Zatrważające było to, że było to w ‘90%’.

Włączyłem internet i poczytałem trochę. Wstrząśnięty dowiedziałem się, że LAD, lewa zstępująca tętnica, była nazywana „tą, która robi wdowę z kobiety”. Żonaty, z dwójką synów, nie miałem prawa im tego zrobić. Chłopcy jeszcze się uczyli, a moja druga połowa jest także zarabiającym ogniwem naszej rodziny. I właśnie wówczas z zadumą popatrzyłem wstecz, na swoje życie, zadziwiony tym, co przyniosło mi myślenie naukowe. Pyszniłem się wcześniej nieomylnością naukowego rozumowego myślenia i zlekceważyłem głośne, wyraźne przesłania, które do mnie kierowano.

          Obecnie minęło już ponad pół roku, odkąd wyszedłem ze Szpitala Superspecjalistycznego w Whitefield. Moje serce nadal bije, drut ze stali tytanowej sprawia, że moja kość piersiowa jest bez zarzutu, w kieszeni mam tabletki nitroglicerynowe, w moim telefonie komórkowym numer najstarszego syna pod nazwą ‘WNW’ (W Nagłym Wypadku...), poza tym karta określająca moją grupę krwi i numer miejscowego pogotowia ratunkowego. Wszystko to jest skutkiem pewnej przyczyny – mnie. Mogę jedynie siebie winić za swoje obecne położenie. Jednakże wszystko, co zdarzyło się w SSSIHMS sprawiło, że jestem teraz odmienionym człowiekiem.

          W innym szpitalu, wraz z diagnozą dostałem też rachunek mówiący, że trzeba mi będzie zbiednieć o 300 tysięcy rupii, jeśli chcę nadal żyć. Powiadomiono mnie również, że bajpas tętnicy wieńcowej (ang. skrót - CABG) był jedynie półśrodkiem. Choroba była daleko posunięta i nie mogła być wyleczona. Ciało, które było przyzwyczajone do pewnego poziomu tłuszczu we krwi, nie zamierzało się szybko zmienić. Nauka mogła zrobić tylko tyle. Zacząłem poszukiwać innych sposobów.

          Mój starszy syn właśnie skończył dwunastą klasę i należąc do najlepszych uczniów w klasie chciał jechać na dalszą naukę za granicę. I co za ironia losu - chciał być lekarzem. Miałem do spłacenia pożyczkę na dom i na samochód - obie wyrywały wielkie kęsy z naszych wypłat, żony i moich. Potrzebowałem pieniędzy na wykształcenie go. Zapowiadał się tak obiecująco, że odmówienie mu sposobności do nauki byłoby zbrodnią. Nie wiedziałem, co czynić.

Muszę tu wyznać, że po raz pierwszy w życiu spojrzałem ku niebu i ‘pomodliłem się’ o ‘cud’. Dotarłem w swoim życiu do miejsca, gdzie ludzkie działanie napotykało już ścianę. Ocalić mnie mogła jedynie ‘jakaś wyższa siła’. „Kiedy uczeń jest przygotowany, pojawia się mistrz”. Mniej więcej wówczas spotkałem jednego z przyjaciół z dzieciństwa – już nigdy nie nazwę tego zbiegiem okoliczności – obaj studiowaliśmy razem na uczelni a potem poszliśmy swoimi drogami. Nie mogło być zbiegiem okoliczności, że zaparkowaliśmy samochody obok siebie, na tym samym parkingu, w ten sam dzień, przy tym samym szpitalu. To on mnie rozpoznał i dogonił, gdyż byłem zatopiony we własnym smutku. Zaczęliśmy rozmawiać i opowiedziałem mu o swoim kłopotliwym położeniu. Natychmiast zaprosił mnie do swego domu – to znowu nie mogło być zbiegiem okoliczności, że dopiero co przeprowadził się do Haiderabadu i mieszkał zaledwie – wstrzymajcie oddech... 20 minut jazdy od mojego domu! Przekroczyłem próg jego mieszkania, gdzie na ścianie, pięknie oprawione, w oblamowany złotem szkarłatny aksamit, wisiało ponadnaturalnej wielkości zdjęcie Bhagawana Śri Sathya Sai Baby! To właśnie tam po raz pierwszy spotkałem Boga!

Mój przyjaciel jest członkiem Sri Sathya Sai Sewa Samithi i powiadomił mnie o superspecjalistycznych szpitalach Swamiego w Prasanthi Nilajam i w Whitefield. Mojemu niedowierzającemu naukowemu umysłowi trudno było przyjąć prawdę, że szpitale te ofiarowywały opiekę zdrowotną całkowicie bezpłatnie. Przyjaciel był jednak przekonujący i ostatecznie obaj udaliśmy się do Szpitala Superspecjalistycznego w Puttaparthi. Ponieważ przede mną na liście znajdowało się wielu innych pacjentów, powiedziano nam, abyśmy pojechali do Szpitala Superspecjalistycznego w Whifield. Nie mogłem dostąpić darszanu Swamiego podczas swoich pierwszych odwiedzin, ale mój umysł był wówczas zbyt wzburzony, abym myślał o czymś w tym rodzaju. Już samo miejsce trudno sobie wyobrazić, a co dopiero mówić o tym szpitalu, który wygląda jak świątynia i piękny aszram; doskonale obmyślone i wdrożone rozkłady zajęć, udogodnienia. Nie mieściło się to w głowie. Wróciłem do Bangalore jako całkowicie inny człowiek. W Szpitalu Superspecjalistycznym w Whitefield ponownie doznałem zadziwienia z powodu skuteczności operacji. Mój przyjaciel, który towarzyszył mi wraz z moją żoną, musiał czekać poza szpitalem, ponieważ ściśle przestrzegano zasady: „jeden chory – jedna osoba towarzysząca”. Nie narzekałem. Wydarzenia działy się dla mnie nazbyt szybko. Zanim się obejrzałem zrobiono mi zdjęcie, zarejestrowano i wręczono kartę identyfikacyjną. Na Oddziale Chorych Dochodzących wszystko przebiegało sprawnie i bez zwłoki – przywiozłem ze sobą wszystkie wcześniejsze wyniki badań. Lekarze powtórzyli badania i potwierdzili diagnozę z wyjątkiem tego, że mój stan nie był tak poważny, jak mi to przedstawiano w Haiderabadzie.

          Nie wspomnę nazw instytucji, które odwiedziłem, ponieważ Swami nie pochwala, kiedy potępiamy innych. Obecnie zagłębiłem się mocno w literaturę Sai i szczerze żałuję, że nie przyszedłem do Niego wcześniej. Tak czy owak, powracając do mojej opowieści, powiedziano mi, abym przybył ponownie, kiedy otrzymam wezwanie ze szpitala i abym był „pod telefonem”. Do tego czasu miałem jakoś dotrwać zdrowotnie. Wróciłem do Haiderabadu i rzeczywiście w ciągu kilku miesięcy nadeszło wezwanie.

Pojechałem do szpitala, zostałem przyjęty, zrobiono wstępne badania i stwierdzono, że można mnie poddać operacji. Po kilku dniach otworzyłem oczy na Oddziale Intensywnej Terapii, otoczony sprzętem podtrzymującym życie, a jakiś lekarz głośno zwracał się do mnie po nazwisku. Pierwszą myślą, jaka błysnęła mi w umyśle było: „Dziękuję Ci, Swami”, następną: „Żyję”. 

   

Reszta jest jak zamazana: dni spędzane na oddziale i na sali, fizjoterapeuci tłukący mnie po plecach, abym wyrzucił z siebie śluz, dietetycy odwiedzający mnie i pytający, co chciałbym zjeść – mówiąc otwarcie, nie sądzę, aby to zdarzało się w innych szpitalach, ale przecież nigdy wcześniej nie leżałem w szpitalu.  

    W tym wszystkim była grupa kobiet, które doradzały mi na płaszczyźnie emocjonalnej. Wielkie wrażenie robiła na mnie ich cierpliwość i prawdziwa troska, z jaką docierały do moich najgłębszych zmartwień i pomagały mi je wykorzenić. Potem wreszcie dzień wyjścia ze szpitala... moja żona i ja staliśmy pod środkową kopułą szpitala, rozpościerającą się wysoko nad nami i zanosiliśmy nasze modlitwy wdzięczności do Pana, który podarował mi dalszy odcinek życia. 

W jednym z przemówień Swamiego w tomach „Sathya Sai Speaks” powiedział On: Nauka jest tylko półokręgiem - duchowość dopełnia ten okrąg. Przeżyłem czterdzieści parę lat zadowolony z połowicznego istnienia. Ale jak powiedział kiedyś pewien mądry człowiek, droga do samego siebie jest długa i zdarza się, że schodzimy z niej na manowce, Bóg jednak jest łaskawy i zawraca nas, abyśmy mogli powrócić do źródła. Nie wierzyłem w Boga, ale obecnie wierzę. Wierzę w Boga i dla mnie Bogiem jest Bhagawan Śri Sathya Sai Baba.

Dziękuję Swami za przedłużenie mi życia, proszę o to, abym przeżył dany mi czas w sposób warty Twojej łaski i miłosierdzia.

Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_06/01DEC08/09-healingtouch.htm, grudzień 2008

tłum. Grzegorz Leończuk

powrót do spisu treści numeru 47  -  lipiec-sierpień-wrzesień 2009

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.