Jak trafiłam do Śri Sathya Sai Baby


Dzień drugiego lutego 1992 roku zaliczam do najszczęśliwszych w moim życiu. Ten dzień utrwalił mi się na zawsze w pamięci. Mała iskierka rozpaliła wielki ogień w moim sercu już na zawsze. Tego dnia poznałam najukochańszą postać mego życia. Postać Sathya Sai Baby.

 numer 41 - styczeń-luty-marzec  2008

    Jego mały wizerunek i ten gest w formie błogosławieństwa głęboko zapadły w moje serce. Wizerunek ten rozpalił moją wyobraźnię. Zniknął gdzieś lęk, rozgościł się spokój, jak u małego dziecka, o którym w swoim czasie krążył żart. Babcia pyta wnusia, czy odmówił wieczorny paciorek. ‘Tak babciu’ – pada odpowiedź. A rano zapytany o to samo, odpowiada: ‘nie babciu, bo już się nie boję’.  I w moim sercu nastał dzień. Pojawiło się słońce.

W swojej dziecięcej wyobraźni, poszukując Boga, malowałam postać Jezusa z otwartymi ramionami wśród kwiatów i łąk, w blasku słońca. Później widywałam tylko krzyże, wszędzie krzyże od urodzenia aż po kres życia. Budziło to we mnie lęk. Zamiast przybliżać, oddalało.

I oto ta wymarzona w moich snach postać, tak bardzo mi droga. Postać Sathya Sai Baby. Moja intuicja, moja wyobraźnia i dociekanie prawdy, rozpalały moje zmysły. Od początku cos mi mówiło, że to jest to, czego szukałam tyle lat. To jest to ogniwo, odnalezione – spójne. To koniec a jednocześnie początek moich poszukiwań, dociekań, wątpliwości i odpowiedź na szereg dręczących mnie pytań. Małe zdjęcie oprawiłam w ramkę. Drugie oddałam córce a trzy pozostałe oddałam znajomym. Zaczęłam zbierać pieniądze na odtwarzacz kaset wideo. Nie bardzo wiedziałam, co będę z nim robić. Nie miałam żadnych taśm i nie przypuszczałam, że mogą być jakieś nagrania z Babą. Któregoś dnia przy stoliku z książkami w Towarzystwie Psychotronicznym ktoś zapytał o książki o Sai Babie. Z osobą tą zamieniłam kilka słów. Usłyszałam, że posiada taśmę wideo, naturalnie z Babą. Po chwili osoba nieznajoma, stała się mi bardzo bliska, bo spotkały się dwie bratnie dusze o podobnych problemach i zainteresowaniach.

Przez tę osobę zostałam zaproszona na projekcję filmu. Udałam się do niej wraz z córką. Doznałyśmy ogromnego szoku. Cały tydzień chodziłam jak we śnie. O jednym tylko myślałam – mieć taką taśmę. Udało się. Przekopiowałam taśmę. Wieść o tym szybko rozniosła się wśród znajomych. Oglądało ją 150 osób. W pokoju zaczął pojawiać się piękny zapach jaśminu. Zaczęły mi wpadać w ręce książki, które otwierałam jak gdyby przypadkiem, gdzie zawsze znalazłam odpowiedź na dręczące mnie pytania. Jedną z pierwszych książek, którą przeczytałam o Sai Babie, było „Misterium Sai”. Maksymy, które w niej znalazłam, poruszyły mnie do głębi. Nikt nigdy nie udzielił mi tak przejrzystych nauk. Zaczęłam analizować wypowiedzi zawarte w maksymach i porównywać je z własnym charakterem. Ale ta ciemna strona mego wnętrza zaczęła mącić w moim umyśle. Przecież te cechy widziałam u wszystkich moich znajomych. Bo i co to szkodzi, że czasem kłamię. Wszyscy kłamią i powszechnie uważa się to za przejaw refleksji i inteligencji. I cóż w tym dziwnego, że jestem często niecierpliwa, wyśmieję kogoś, obmówię, to takie ludzkie. Jednak ta jasna strona mego ‘Ja’ tląca się bladym światłem mówiła: ‘zastanów się, popracuj nad sobą, te cechy wymagają remontu, weź je na warsztat naprawczy’. Zaczęłam zakreślać te jasne strony czarnym ołówkiem i po chwili stwierdziłam, że one prawie wszystkie nadają się do ‘remontu’. Baba powiedział przecież: „Odkryj przede Mną otchłań Twej zdewastowanej duszy. Ja wiem jak ją leczyć – nie odtrącę cię.”

Poddałam się. Ten okres naprawczy trwał wiele lat i trwa do dzisiaj. Tylko, że dziś zanim coś powiem, czy zrobię, dobrze się zastanowię i staram się nie powtarzać raz poprawionych błędów.

Kiedy dowiedziałam się, że na Zachodzie postać Sai Baby od lat jest już znana, zaczęłam myśleć: dlaczego dopiero dziś znalazłam Cię Ojcze? Odpowiedź przyszła dość szybko – jak zwykle. Gdzieś przeczytałam (nie pamiętam gdzie), że tak jak ja, jeden z wielbicieli żalił się do Baby, że trzy tygodnie czekał na interview. A Baba na to: „Ja setki lat czekałem na ciebie, a ty dopiero teraz przychodzisz do Mnie.”

I tak dzień po dniu, niezauważalnie rozpoczął się we mnie nowy rozdział mojego życia. Żyłam w ciągłej euforii, chętna dzielić się ze wszystkimi swoimi przeżyciami. Niebawem doznałam wielu wzniosłych, ale również i przykrych chwil. Zorientowałam się, że z tymi problemami muszę radzić sobie sama. Znajomi nieufnie przyjmowali moje zwierzenia, czasem się podśmiewając. Dopiero w roku 1999 odważyłam się posłać do „Światła Miłości” moje pierwsze wspomnienia pt. „Moja droga do Baby”.

Ale w 1992 roku i u nas dawały znać o sobie pierwsze skowronki. Przebywający chwilowo w Polsce Hindus, założył w Warszawie grupę Sai Baby, liczącą trzydzieści osób. Tu zaczęłam zdobywać pierwsze szlify. 28 kwietnia 1993 roku powstała w Warszawie pierwsza oficjalna grupa, której zainspirowanie zawdzięczamy Rysiowi Basakowi z Opola. Początkowo było nas siedem osób. Z czasem grupa zaczęła się powiększać. Trudne to były chwile. Z ogromnym trudem przyswajaliśmy sobie pierwszą zasłyszaną mantrę Gajatri i pierwsze bhadżany, które nie mogły nam wejść do głów. Trudne były początki, ale budujące. Wiele serca i cierpliwości w prowadzenie grupy włożył nasz pierwszy lider, którego uważam za skarb znaleziony w ciemności. Mozolnie prowadził nas drogą ku światłu. Pozostanę mu zawsze wdzięczna. W roku 1994 kilka osób wyraziło chęć pojechania do Baby. Ten zapał nie ominął również i mnie. Bywają jednak rzeczy, które muszę respektować, są to moje sny. One prowadzą mnie przez całe życie. Ukazują mi problemy, choroby lub czekające mnie szczęście. I tym razem, kiedy już finalizowałam formalności związane z wyjazdem, miałam sen. Jechałam autokarem pod bardzo wysoką górę. Im wyżej byliśmy, tym bardziej odnosiłam wrażenie, że autokar nie będzie w stanie tej góry pokonać. Tak też się stało. Na jakieś półtora metra przed szczytem, autokar zatrzymał się. Drzwi się rozsunęły. Zobaczyłam piękny, czerwony dywan, pokrywający schody, po których musiałam zejść na dół.

Obudziłam się. Wiedziałam już, że nigdzie nie pojadę. Łzy spływały obficie z moich oczu. Załamana wołałam: „Baba, dlaczego mnie nie chcesz?” Baba wiedział lepiej. Było to związane z chorobą, której jeszcze nie przeczuwałam.

Po dwóch tygodniach nasz lider, któremu opowiedziałam swój sen, powiedział: ‘nie wierz w sny, zapytaj lepiej Baby, może coś się zmieniło’. Nie musiałam pytać – tej nocy miałam kolejny sen. Był to piękny, zielony park. Konik zaprzęgnięty w dwukołowy wózek pędził galopem wioząc mnie po parkowej alejce. Nagle usłyszałam bardzo donośny męski głos: „Wysiadaj, wysiadaj!.” Obudziłam się. Już nie płakałam, lecz perliście roześmiałam się. Co miałam robić? W rok później, w 1995 sfinalizował się mój pierwszy wyjazd do Baby. Wraz ze mną wybrała się moja córka. Ile to było emocji. Od miesiąca czekała już na mnie spakowana walizka. Nie mogłam się doczekać tego wymarzonego dnia. Weszliśmy na pokład samolotu Boening 767, który dowiózł nas do Bombaju. Powoli zajęliśmy miejsca. Nie siadałam od razu, lecz stojąc opierałam się o poręcz fotela. Niespodziewanie zjawiła się przede mną jakaś postać, jakby przezroczysta – męska. Okrągła, jasna twarz. Na nosie okulary w oprawie drucianej, przypominające pierwsze wzory z lat powojennych. Patrzy na mnie, nerwowo poruszając ustami. Trwało to chwilę, coś mi przekazano. Nie usłyszałam, nic nie zrozumiałam. Przekaz był telepatyczny. Nie bałam się. Z podobnymi zjawiskami byłam obeznana od dziecka. Ale znudziło mi się to jego ‘paplanie’ i odwróciłam głowę. Szepnęłam tylko: „Baba!. Zjawa zniknęła. Baba zadziałał. Usiadłam i natychmiast zapomniałam o całym zajściu. Co chciał mi przekazać, dowiedziałam się w Bombaju. Na miejsce nie dotarło siedem naszych bagaży, w tym i mój. Odzyskaliśmy je dopiero po tygodniu.

Kiedy już wszyscy zajęliśmy miejsca w samolocie, stewardesa zaprezentowała różne akcesoria objaśniając jak się nimi posługiwać w wypadku zagrożenia. Nie słuchałam tego wszystkiego. Wierzyłam w bezpieczny lot pod opieką Sai Baby. Niemniej emocje nie dawały się całkowicie odsunąć. Samolot od razu rozwinął ogromną prędkość, lecąc niemalże pionowo. Jeszcze moment i byliśmy 12 km nad ziemią. Pod nami dywan białych obłoków, nad nami białe chmury stojące pionowo jak potężne góry. Siedząca obok mnie córka, mocno ściskała moją dłoń. Prosiłam Babę o opiekę w podróży. Odpowiedź przyszła natychmiast. Zobaczyłam cały otaczający nas świat w kolorze lila-róż (to kolor aury Sai Baby). Kolor początkowo jasny stawał się coraz bardziej intensywny – piękny, uspokajający. Przeniosłam wzrok na wnętrze samolotu. Neony również miały kolor lila-róż i całe wnętrze też. Lot trwał osiem godzin. Wyżywienie było wspaniałe, stewardesy bardzo miłe.

Bombaj przywitał nas dusznym, tropikalnym powietrzem. Na połączenie do Bangalore czekaliśmy kilka godzin. W Bombaju dowiedzieliśmy się, że Baba przebywa w Whitefield. Liniami indyjskimi pokonaliśmy trasę do Bangalore. Jeszcze 20 kilometrów taksówkami i byliśmy na miejscu. Świątynia mała i przytulna. Na górnych stelażach harcowały rozbrykane małpy. Widok dla nas niecodzienny. O godzinie szóstej rano zbieraliśmy się na placu darszanowym. O siódmej darszan, później bhadżany i tak każdego dnia. Wszystko tu napawało wzruszeniem: pierwszy darszan, pierwszy rząd, pierwsze spojrzenie Baby, pierwsze łzy…

Przez całe trzy tygodnie płynął ku nam piękny zapach jaśminu. Rozglądałam się z córką, skąd ten zapach. Ludzie skupieni w ciszy nie reagowali. Niebawem odkryłyśmy. Zapach jaśminu oznaczał, że Baba za chwilę pojawi się w świątyni. Był taki uroczy, majestatyczny… Dyskretny uśmiech nie schodził z Jego oblicza. Z Jego oczu biła potężna energia. Na kogo spojrzał, choćby przelotnie, każdy zalewał się łzami. Płakały kobiety, płakali mężczyźni. Nikt się tych łez nie wstydził. Przynosiły ulgę i pozostawiały w pamięci trwały ślad. W aszramie panował wielki ruch Wiele studentów i studentek przyjechało na zakończenie roku akademickiego. Brak było miejsc. Ulokowaliśmy się w domach prywatnych. Część osób wybrała szkołę, położoną w parku, lecz odległą o 2 km od aszramu. Ja z córką również zakwaterowałyśmy się w tej szkole. Dwa razy dziennie chodziłyśmy pieszo do aszramu lub dojeżdżałyśmy rikszą. Tego roku temperatura wyjątkowo dawała się we znaki. 50o to trochę za dużo jak na ludzi z Zachodu. Zaraz na wstępie otarłam sobie palce u nóg. Nie przeczuwałam, że będzie to duży problem. Upał zadziałał błyskawicznie. Nie było nadziei na wyleczenie. Chodziłam boso, bo nie mogłam włożyć żadnego obuwia. Najgorsze były wieczory. Ciemna noc zapadała już o godzinie 18:00, a dopiero po kolacji mogłyśmy wrócić do szkoły. Nie zawsze mogłyśmy pozwolić sobie na rikszę z uwagi na skromne fundusze, którymi dysponowałyśmy.

Chodząc samotnie po ciemnych drogach byłyśmy dziwnie spokojne. Niczego się nie obawiałyśmy, pomimo, że nasz cały „majątek” spoczywał w naszych kieszeniach. Dopiero po powrocie do kraju córka zwierzyła mi się, że każdego wieczoru widziała na niebie oczy Sai Baby.

W świątyni czułyśmy się swojsko i przytulnie, jak w domu. Któregoś razu, nie zastanawiając się nad swoimi myślami, posłałam Babie myśl: „Baba, czy będziemy mieć interview?” Usłyszałam głos: „Będziesz mieć interview, gdy ci się nogi zagoją!” Byłam tym faktem trochę zaskoczona, trochę zażenowana i trochę ufna, że coś się może wydarzy. Cały czas byłam ze swoimi myślami, nic nikomu nie wspominałam, tylko każdego dnia przyglądałam się swoim okaleczonym nogom. O tym co było dalej opowiem w dalszej części.

A oto kilka notatek skreślonych na „gorąco”:

20 maja 1995r. Indie

Pierwszy sen

          Ktoś przekazuje nam zagadki. Są trudne do rozwiązania. Następnie widzę piękny krzyż z kolorowych kwiatów o równoległych czterech ramionach, lecz niespójnych. Każde ramię oddzielne, w środku pustka. Słyszę potężny śpiew grupy: Om Dżej, Dżagadi Śahare… – To jest rozwiązanie zagadki. Ach, te kwiaty, to była ofiara dla Baby! Budzę się i nic z tego nie rozumiem. Refleksja przyszła po powrocie do kraju. Grupa była niezdyscyplinowana. Brak jedności, brak pracy nad sobą. Wnętrza nasze były puste.

23 maja 1995

          Darszan. Siedzimy w środkowym sektorze. Pierwszy i drugi rząd. Baba wchodzi w nasz sektor. Wielu osobom udało się oddać listy przywiezione z kraju. Ode mnie listów Baba nie przyjął. Muszę je nadal nosić. Tak Baba uczy cierpliwości. Nieoczekiwanie zagadnął: „Poland?” Ktoś odrzekł: „Poland”.

25 maja 1995

Darszan. Siedzimy na granicy linii rewiru. Z prawej strony siedzą mężczyźni, z lewej kobiety. Baba wchodzi po stronie męskiej. Na Jego twarzy maluje się ten nieodłączny uśmiech. Spojrzał na mnie tymi czarującymi, przenikliwymi oczami. Spontanicznie wyciągnęłam do Niego ręce i wołałam „Baba!!!” Było to dla mnie ogromne przeżycie. Nerwy nie wytrzymały. Łzy trysnęły z moich oczu. Przez trzy godziny nie byłam w stanie się uspokoić.

Po południu bhadżany. Baba siedząc w fotelu na podwyższeniu błogosławił ludzi obecnych w świątyni. Służby Seva Dal, pilnujące porządku, zabrały mnie z córką z rzędu, w którym siedziałyśmy i wskazały nam bardziej dogodne miejsce przed Swamim. Byłyśmy takie szczęśliwe.

28 maja 1995

          Darszan, godzina 7:00 rano. Zajęłyśmy z córka wyznaczone miejsca. Po raz drugi służba Seva Dal zabiera nas bliżej Baby. Widoczność doskonała. Serdecznie dziękuję Ci Baba.

1 czerwca 1995

          Bhadżany, dogodne miejsca. Baba jak zwykle uśmiechnięty, błogosławi…

2 czerwca 1995

          Darszan. Hinduski przynoszą na tacach cukierki. Baba bierze ich garść i sypie na obecnych. Na córkę spadają dwa cukierki. Ponownie spojrzał na mnie. Byłam szczęśliwa. Rozpłakałam się.

3 i 4 czerwca 1995

          Dogodne miejsca. Dobra widoczność.

5 czerwca 1995

          Darszan, pierwszy rząd. Marzę o tym, by, choć raz dotknąć rąbka szaty Baby, gdyby wszedł w nasz rząd. Ach Baba wchodzi w nasz rejon. Oddaję wszystkie listy, jestem szczęśliwa. Ale oddając listy, zapomniałam dotknąć szaty Baby. Ktoś z tyłu podsuwa córce cukierki, które ona podaje Babie na tacy. Baba sypnął nimi. Słyszę głos córki: „Mamusiu, weź, to dla ciebie, one potoczyły się po szacie Baby.” Czy to przypadek? Dziękuję serdecznie Babie za ten dar. Cukierek miał opakowanie koloru lila-róż. Opakowanie zabrałam do kraju a cukierek zjadłam.

5 czerwca 1995 godzina 18:00

          Jakiś ruch w aszramie. Ludzie ustawiają się w kolejkę wzdłuż chodnika. Za chwilę nadjedzie samochód z Babą. Zajmujemy miejsca tuż przy bramie. Dołącza do nas jedna osoba z grupy i mówi: „Założę się, że Baba nie spojrzy nawet na nas, tylko w stronę chłopców, bo tylko na nich patrzy.” Baba wjeżdża w bramę, przy której stoimy. Figlarnie spojrzał na nas szczerze rozbawiony. Pokładałyśmy się ze śmiechu. Radość gościła w naszych sercach. Przecież Baba znał nasze myśli i zrobił nam taką niespodziankę.

7 i 8 czerwca 1995

          Baba często w pierwszych rzędach materializuje popiół wibhuti. Tym razem pewnej Hindusce zmaterializował złoty pierścionek z trzema brylantami. Oglądałam go osobiście. Dzisiaj nikt nie spodziewał się przejazdu Baby. Na ulicy stało zaledwie kilka osób. Ja z córką stałam z boku. Wtem nadjeżdża wiśniowy samochód. To Baba. Patrzy na nas, podnosi swoją boską dłoń i błogosławi nas. Baba, ile szczęścia w tym krótkim okresie nam dałeś. Z całego serca dziękujemy Ci Baba.

          Aszram pustoszeje. Studenci powoli opuszczają go, udając się do swoich domów. Zwolniło się kilka pokoi w szramie. Udało się nam jeszcze na kilka dni zakwaterować na miejscu.

          Stłoczeni w dziesiątkę w małym pokoiku, jesteśmy szczęśliwe, że na miejscu. Żyjemy zgodnie, nie ma sprzeczek, cisza, spokój. Upał nadal daje się nam solidnie we znaki. Służby Seva Dal rozkładają mokre worki na placu darszanowym, aby każdy mógł bez oparzeń nóg wejść do świątyni. Worki polewają, co rusz wodą, bo błyskawicznie wysychają.

          W świątyni nie lepiej. Siadamy na rozłożonych kocach, które chronią nas przed oparzeniem. Kubki z zimną wodą kursują cały czas po świątyni.

Po kilku dniach aszram całkowicie pustoszeje. Wszyscy łącznie z Babą przenosimy się do Prasanthi Nilayam. Po czterech godzinach jazdy taksówkami jesteśmy na miejscu. Aszram ogromny, nowoczesny… Świątynia duża, piękna, wspaniała… Tu i ówdzie trwają jeszcze prace wykończeniowe w świątyni. Nikt nie przerywa pracy pomimo darszanu.

Stojące na ziemi w kolejce kobiety, z misami pełnymi zaprawy na głowach, podają stojącym na rusztowaniach mężczyznom tę zaprawę, która kursuje z rąk do rąk. Pracy nikt nie przerywa, mimo ogromnego upału. Godna to podziwu ofiarność i wytrwałość tych pracujących ludzi.

Zabudowania w większości są nowoczesne, głównie bloki trzypiętrowe. Pokoje puste. Sami organizujemy sobie życie od nowa. Materace kupujemy za bramą aszramu lub co lepsze leżące na balkonach wnosimy do pokojów. Wzdłuż pokoju rozciągamy sznury, na których wieszamy garderobę. Ponadto mała łazienka, osobna kuchenka, to cały komfort. Dwie stołówki – zachodnia i hinduska na miejscu. Poczta również.

Tu w Puttaparthi wszystko inaczej. Tysiące pielgrzymów zjeżdża z całego świata. Siedzimy mocno ściśnięte w rzędach aż dech zapiera. Baba przebywa w świątyni cztery razy dziennie.

15 czerwca 1995

          Jak zwykle po kolacji zbieramy się na bhadżany. Znowu czuję intensywny zapach jaśminu.

17 czerwca 1995

          Baba w Puttaparthi, pomimo że dużo więcej przebywa z nami w świątyni, jest mniej osiągalny. Grup różnych z całego świata wiele. Każdy prosi o darszan, o spojrzenie, o chwilę uwagi, każdy chce być zauważony.

          Tej nocy mam sen, w którym żalę się, że jest mi przykro. Nieraz jest daleko a z jednak blisko, ale stale chciałoby się mieć Go we własnym zasięgu. Więcej uwagi Baba poświęca stronie męskiej, swoim studentom. I oto budzi mnie intensywny zapach kwiatów. Są świeże i pachnące. Błyskawiczna myśl przebiega przez mój umysł: „przecież jestem zawsze przy tobie”. Już nie mogę zasnąć. Zapach kwiatów utrzymuje się w pokoju do rana.

          Do odjazdu pozostaje nam jeszcze tylko jeden tydzień. Poranione nogi bolą coraz bardziej. Ból atakuje mi kolano. Z trudem wchodzę na trzecie piętro, gdzie mamy pokój.

          Któregoś dnia miałam nadzieję, że wszystko wraca do normy. Jeszcze trochę a wszystko będzie dobrze. Zasypiam uspokojona i ufna. Jednak w nocy budzi mnie dotkliwy ból. Zapalam światło i oczom swoim nie wierzę. W zdrowych miejscach, na nogach pojawiły się kolejne, nowe bąble. Po darszanie usiadłam na kamieniu, pod drzewem i w myślach kieruję ku Babie pytanie: „Baba co z moimi nogami?” Przez pięć tygodni nie znalazłam apteki. Nie spotkałam żadnej siostry PCK. Jak ja wrócę do kraju? Apteka była poza aszramem w jakimś małym kiosku, zupełnie nie przypominającym apteki w naszym rozumieniu.

          Z zadumy wyrywa mnie ktoś, kto idzie naprzeciw mnie. To młoda Hinduska. Na kilka kroków przede mną wiatr lekko uchyla rąbek szala, którym jest okryta. Widzę emblemat PCK. Baba – czy to przypadek? Już dawno przestałam wierzyć w przypadki.

          Następnego dnia, podczas darszanu, siedząc w rzędzie, gdzie obok przechodził Baba, poczułam lekki ból. To samo powtórzyło się drugiego dnia. Już było lepiej. Kolano przestało boleć.

25 czerwca 1995

          Sześć tygodni w tym pełnym spokoju przybytku szybko minęło. Wracamy do kraju. Jeszcze jedno spojrzenie, jeden błysk w oku i zajmujemy miejsca w taksówkach – wyjeżdżamy. W kraju przeżywam trudne chwile. Brak mi tej spontaniczności, uśmiechów, tej bieli i kolorowych sari, do których przywykłam w przeciągu sześciu tygodni.

          W kraju wszystko jest inaczej. Tak ponuro, pomimo, że lato, że słońce świeci tak samo. Wynajmuję na dwa tygodnie pokój w ośrodku w Powsinie, wśród zieleni i lasów. Tu dochodzę powoli do siebie, unikam jednak wszelkich kontaktów z ludźmi. Wiem, że będę tęsknić i że muszę tam wrócić.

We wrześniu rozdzwoniły się telefony. „Co się z tobą dzieje? Wracaj do grupy!” I tak wróciłam na ziemię.

Epilog

„Będziesz mieć interwiew, gdy zagoją się twoje nogi”. Jak echo kołacze się to w moich myślach. Ale, czy zaufałam Babie?

Na takie oddanie nie byłam jeszcze gotowa. Każdego dnia oglądałam swoje stopy w nadziei, że może jutro, może za kilka dni ślady skaleczeń znikną. Nie zniknęły. A oto co mówi Baba o problemie, który złoży się w Jego ręce:

„Nigdy nie zastanawiaj się jak to się zakończy, co się stanie. Jeśli to zrobisz, to znaczy, że Mi nie ufasz. W końcu czy chcesz, abym się tym zajął, czy nie? Więc przestań się martwić. Poprowadzę cię tylko wtedy, kiedy oddasz Mi się całkowicie a jeśli będzie trzeba poprowadzić cię inną ścieżką, niż oczekiwałaś, poniosę cię w Mych ramionach”.

Sierpień zaczyna napawać mnie nadzieją na całkowite wyzdrowienie.

We wrześniu mam pierwszy sen. Baba we śnie przesyła mi w białej kopercie paczuszkę wibhuti, taką jakie rozdaje na interview. Budzę się, jestem bardzo szczęśliwa. Wiem, że jest to obiecane przez Babę interview. Dziękuję.

Październik, kolejny sen. Otrzymuję od Baby małą karteczkę i słyszę Jego głos: „Przesyłam ci tę karteczkę, abyś częściej o Mnie myślała. Budzę się. Ogarnia mnie euforia. Baba jesteś taki kochany – dziękuję Ci z całego serca.

Listopad – sen, szukam po sklepach suszonych grzybów, bo Baba zapowiada się do nas na Wigilię. Z tego snu również się cieszę, lecz szybko o nim zapominam. W tym miesiącu jedna znajoma osoba wraca od Baby. Do czasu odjazdu do swego miejsca zamieszkania ma trochę czasu. Przyjeżdża więc do mnie, aby podzielić się swymi przeżyciami, ponieważ była na urodzinach Baby. Zaraz na wstępie obdarowuje mnie paczuszką wibhuti otrzymaną na interview, mówiąc, że to z rąk Sai Baby. Radość rozpiera moją duszę. Opowiadam jej o śnie, w którym otrzymałam od Baby wibhuti.

          Po godzinie przypomina sobie, że wszyscy otrzymali od Baby małe karteczki. Podniecona przerywam jej: „takie o wymiarach 5 cm w kwadracie?” - „Dokładnie tak, ale skąd wiesz?” - „Baba przysłał mi we śnie taką karteczkę, abym więcej o Nim myślała.”

          - „Wszyscy uczestnicy zastanawiali się, po co Baba daje im te karteczki. Teraz już mamy problem rozwiązany, mówi znajoma. Wszyscy wzięli po jednej karteczce, ja wzięłam dwie. Daje ci więc jedną.”

          Baba rozpieszcza mnie swoją miłością. Stokrotnie dziękuję. Moje marzenia o interwiew ziściły się.

Grudzień – dzień wigilijny. Kładę na stół moją ‘zdobycz’. Wibhuti i karteczkę. Po chwili czujemy delikatny zapach jaśminu. Ktoś mówi: „Baba jest z nami”. Trudno opisać wzruszenie i wdzięczność, jaką przeżyłam.

W roku 1997 wybrałam się ponownie do Baby. Zabrałam ze sobą karteczkę. Dokonało się, mamy interwiew. Niektórzy podają Babie zdjęcia do podpisu. Ja podsuwam karteczkę. Baba kreśli na niej: „Z błogosławieństwem i miłością – Baba”.

          Towarzyszą mi te cenne dary, częściowo zafoliowane, aby nie uległy zniszczeniu i rozgrzewają moje serce, kiedy na nie spoglądam.

          Baba, dziękuję Ci z całego serca i duszy za Twoją łaskę dla nas wszystkich, za współodczuwanie, za prowadzenie nas do światła i za tę wielką miłość, którą nas obdarzasz.

          A ta karteczka – to wcale nie taka zwykła karteczka – to coś więcej, dużo więcej, ale to już zupełnie inna historia. Baba tak bardzo Cię kocham.

* * *

          I tak upłynęło trochę czasu od ostatniego spotkania z Babą. Błogosławił, uśmiechał się, a Swoim głębokim spojrzeniem obdarzał mnie ogromną miłością, co odebrałam jako wielką łaskę. Niebawem wpadło mi w ręce czyjeś wspomnienie, w którym była opisana historia pewnej kobiety. Prosiła ona Babę o łaskę. Baba podczas darszanu zatrzymał się przed nią i zapytał: „Czy chcesz łaski? Mogę Ci ją dać, lecz obdarzając cię łaską, zabiorę ci rodzinę, majątek, pozbawię pracy, a kiedy już ci nic nie zostanie, to jeszcze ludzie będą cię posądzać o rzeczy, których nigdy nie zrobiłaś ani nie wypowiedziałaś. I czy będziesz Mnie jeszcze kochać?” Kobieta rozpłakała się i o nic więcej nie prosiła.

          Ja też myślałam, że jeśli Baba obdarza łaską, to życie popłynie gładko i przyjemnie. Ale to był mój materialistyczny pogląd na życie. Dzisiaj mam już inne spojrzenie na te sprawy.

          Wiem, że Baba zagląda w nasze najgłębsze zakamarki duszy i dla naszego dobra wyciąga nagromadzoną przez wiele żywotów niespłaconą karmę, którą musimy wypalić i tym samym przyspieszyć nasz rozwój duchowy. Wszystkie te problemy wymienione przez Babę mam już za sobą. I żyłam sobie w błogim spokoju do czasu, kiedy nie przeczuwając niczego złego wybrałam się z pieskiem na spacer do parku. Niespodziewanie podbiegł do nas duży pies. Szczerząc zęby, przystąpił do ataku. Chwyciłam go energicznie za obrożę. Oddaliłam niebezpieczeństwo pogryzienie mego malucha, lecz sama upadłam na kolana doznając mocnej kontuzji kręgosłupa. Od tej pory, przez wiele miesięcy wykonywałam bolesne ćwiczenia, aby doprowadzić kręgosłup do dawnej formy. Ale nieszczęścia czasem lubią chodzić parami. Kręgosłup nadal doskwierał, a do tego zaczęły mi zanikać mięśnie rąk i nóg. Z rąk pozostały tylko kostki obleczone skórą. Z dnia na dzień traciłam energię i nie opuszczałam łóżka.

          Nie miałam w sobie żalu, ale mimo to wyrwało mi się westchnienie: „Baba jak długo jeszcze?” Po chwili mój wzrok padł na książkę leżącą na stoliku a jej tytuł brzmiał: „Orędzie Sai dla ciebie i dla mnie.[1]” Wzięłam ją do ręki, a mój wzrok padł na „przypadkowo” otwartą stronę, na której przeczytałam: „Moje dziecko, bądź cierpliwa, po prostu czekaj, patrz i przyjmuj cokolwiek się zdarza. Te drobne trudności nie powinny tak bardzo przysparzać ci trosk, ani zakłócać życia.” Nie pozostało mi więc nic innego poza pogodzeniem się z losem.

Po kilku dniach, spojrzałam na tę małą karteczkę, którą otrzymałam od Baby i jakiś impuls zmusił mnie do wzięcia jej do ręki. O niczym nie myślałam i nie wiązałam z tym żadnych nadziei. Po prostu dalej spokojnie leżałam. Noc przeszła spokojnie. Rano obudziłam się, nie kojarząc sobie niczego z chorobą. Wyskoczyłam z łóżka, rozejrzałam się po mieszkaniu i pomyślałam, że dobrze byłoby zrobić generalny porządek. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Chwyciłam za kubeł z wodą, ścierkę i wzięłam się do mycia podłogi. Około godziny 12-tej w południe usiadłam nieco zmęczona na kanapie i nagle pomyślałam: „Boże, skąd te siły, ta ogromna moc, ta energia, jak to możliwe, zadawałam sobie pytania.” Tak, z Babą wszystko jest możliwe. Baba często w swoich dyskursach przypomina, że otrzymane od Niego przedmioty, w razie nagłej potrzeby, natychmiast energetycznie łączą z Nim i niosą pomoc. Tak też się stało w moim przypadku. Powoli wracało zdrowie. Ręce zaczęły się zaokrąglać i przybrały normalny kształt. Całkowicie wróciły do normy również moje siły i to tylko przez mały dotyk ofiarowanej mi, pochodzącej od Baby „niepozornej” karteczki, mającej te 5 cm w kwadracie. Ponadto nadmieniam, że nie brałam żadnych leków. Moim lekarzem był tylko Sathya Sai Baba. Modląc się do Niego nawet nie prosiłam o uzdrowienie.

Ukochany Ojcze, składam u Twoich Lotosowych Stóp bezgraniczne podziękowania, w których i tak nie jestem w stanie całkowicie wyrazić Ci mojej wdzięczności. Kocham Cię i nigdy kochać Cię nie przestanę.

Ziuta Kurek

powrót do spisu terści numeru 41 - styczeń-luty-marzec  2008

[1] Kolejne tomy książki „Sai Messages for You and Me” autorstwa Lucasa Ralli nie ukazały się jeszcze w polskim tłumaczeniu. Robocze ich przekłady były powielane w kserokopiach wśród polskich wielbicieli Sathya Sai. Na łamach „Światła Miłości” (nr 18 i nr 20) ukazywały się już fragmenty tych książek i wspomnienia o niedawno zmarłym (w 2003r.) ich autorze. – przyp. red.

 
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.