nr 40 - październik-listopad-grudzień  2007

Jak ukształtował mnie „szafran”

Sutopa Sen

źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01Oct07/07-Sen.htm

 Pani Sutopa Sen jest absolwentką Uniwersytetu Śri Sathya Sai. W 1992 r. w Anantapur otrzymała dyplom magistra nauk humanistycznych.

     Obecnie mieszka w Wielkiej Brytanii, pracuje w korporacji City of London i aktywnie uczestniczy w pracach Centrum Sai we wschodniej części Londynu.

Był sierpień. Swami przebywał w swojej rezydencji. Kipiący aktywnością aśram przypominał mrowisko. Kilka dni wcześniej, po wieczornej modlitwie, dyrektorka akademika w Anantapur poinformowała nas o wyjeździe do Prashanti Nilayam. Jak zwykle, przyjęłyśmy tę wiadomość z radością. Minęło zaledwie cztery tygodnie od naszej ostatniej wizyty, lecz nam wydawały się one czterema długimi miesiącami…

Poranny darszan już się skończył, ale Swami wciąż jeszcze przebywał na werandzie rozmawiając z dziećmi z podstawówki i żartując z nauczycielami. Niespodziewane zwrócił się do naszej dyrektorki i wydał jej szybko kilka poleceń. Zanim się zorientowałyśmy, poproszono nas, żebyśmy usiadły w rzędach twarzami do siebie – jak wtedy, kiedy Swami rozdaje podarki. Przy kilku poprzednich okazjach otrzymałyśmy bluzki uszyte z szat Swamiego, ale nigdy nie zostałyśmy pobłogosławione podarunkiem całej szaty. Swami twierdził, że jeśli da nam szatę, to na pewno umieścimy ją na ołtarzu i zaczniemy oddawać jej cześć, więc będzie lepiej, jeśli otrzymujemy ją w kawałkach. Byłyśmy przyzwyczajone do Jego „boskiego sposobu myślenia” i zwykle reagowałyśmy na nie piskami radości. Sądzę, że powinnyśmy wiedzieć, że Swami czeka na właściwy moment.

Co oznacza kolor pomarańczowy?

W chwilę później z pokoju Swamiego wyszli chłopcy niosący naręcza kolorowych szat. Przez kilka minut Sai Baba, pełen czaru, spacerował pośród nas, wrzucając jedwabne szaty do naszych spragnionych rąk - różowe, złote, białe, jasnozielone, amarantowe. Nigdy nie widziałyśmy, aby się w nie ubierał! Kiedy zbliżał się do rzędu w którym siedziałam, załomotało mi serce. Jaki otrzymam kolor?

Po chwili był przy mnie. Zanim rzucił mi na kolana złożoną szatę i ruszył dalej, Jego postać odbiła się na mojej twarzy pomarańczowym blaskiem, a Jego oczy, pełne miłości, spotkały się na chwilkę z moimi. Spojrzałam na szatę dopiero po dłuższej chwili. Zamiast chłodnego jedwabiu zobaczyłam znajomą szafranową, aksamitną tkaninę, stanowiącą codzienny strój Swamiego. Szczegółowa inspekcja ujawniła, że była ona mocno znoszona i prana. Brakowało nawet dwóch ściegów przy wycięciu na szyję! Szybko się zorientowałam, że większość dziewcząt otrzymała szeleszczące, nowe, jedwabne szaty w pięknych, niezwykłych kolorach. Moje serce śpiewało z radości. Wiedziałam, że szata, którą dostałam, była noszona przez Pana.

Kiedy Swami zniknął w mandirze, zaczęłyśmy wymieniać się informacjami. Jaki kolor dostałaś? Czy Swami spojrzał na ciebie? Czy się uśmiechnął? Czy coś do ciebie powiedział? Niektóre dziewczęta wyjaśniały, że różowy symbolizuje miłość, biały czystość, a czerwony szczęście… Przerwałam im, pytając „A co oznacza kolor pomarańczowy?’. Nikt mnie jednak nie słuchał. Zapytałam raz jeszcze: ‘Co oznacza kolor pomarańczowy?’ Siedząca obok dziewczyna odwróciła się od swojej rozmówczyni i spojrzała na mnie z uśmiechem. „Oznacza wyrzeczenie”- wyszeptała, ściskając moje ramię.

Samotna w zewnętrznym świecie

Minęło siedem lat i ostatecznie ukończyłam naukę w Anantapur. Powróciłam do Anglii, do mojej rodziny i do codziennego życia. Naiwnie sądziłam, że w chwili ukończenia Uniwersytetu przestanę być studentką Sai.

Cóż, lekcje teorii miałam za sobą, mogłam więc zacząć praktykę! Była to trudna, długa i samotna droga. Czułam się do niej źle przygotowana, gdyż zupełnie nie znałam spraw świata. Często przywoływałam w pamięci słowa Swamiego skierowane do mojej mamy, gdy wstępowałam na uczelnię…” Proszę się nie martwić, będę się opiekował pani córką.”. Po takim zapewnieniu, poddanie życia boskiej woli powinno być proste. Niestety, nie było. We wspomnieniach przywołuję każde zdarzenie, każdą okazję, każdą okoliczność życia i uświadamiam sobie, że wszystkie one przepływały przez filtr mojego ego, mojej inteligencji, mojej osobowości, mojego rozumienia, mojej interpretacji i moich oczekiwań! Mówiąc krótko, nieprzeliczone wcielenia stworzyły „ja”, które sterowało moimi reakcjami. Zapewnienia Swamiego otoczył cień, ponieważ moje próby poddania się Jego woli były krótkotrwałe. Żeby pogorszyć sprawę, Swami pozornie ukrył się w mroku i przestał pojawiać się w moich snach. Szukałam Go gorączkowo. Na próżno. Byłam zupełnie sama. Ratunkiem okazały się satsangi, bhadźany oraz literatura Sathya Sai. Jako studentka Bhagawana byłam nieustannie zapraszana do Jego ośrodków w Anglii i proszona o dzielenie się doświadczeniami. Te  wizyty dużo mnie uczyły i podnosiły na duchu. Kulminacyjnym momentem mojej działalności było wystąpienie przed Swamim w charakterze Jego posłanniczki, z okazji zakończenia 1996 r. W tygodniu poprzedzającym to wydarzenie gorąco się modliłam, prosząc Go o wybranie tematu. Jedna za drugą, w mojej głowie zaczęły się pojawiać myśli! Wielokrotnie przechodziłam testy związane z tematem przemówienia. Jednocześnie, wewnątrz mnie, odzywał się cichy głos, który nieustannie powtarzał: “Swami, niech się stanie według Twojej woli…”

W końcu nadszedł wielki dzień. Swami polecił, żeby uroczystości odbyły się w mandirze, a nie w audytorium Purnaczandry. Pomimo tej niespodziewanej zmiany byłam spokojna, ponieważ wydarzenia rozwijały się jak w sztuce teatralnej, w której dla mnie przypadła zupełnie skromna rola.

Po prostu Jego instrument

Na kilka minut przed wystąpieniem spojrzałam na Swamiego i powiedziałam w sercu: „Swami, ja nic nie znaczę. Jestem jedynie Twoim instrumentem. Nawet gdybym miała potknąć się na scenie i upaść na twarz przed tysiącami ludzi, niech tak się stanie, jeśli tego pragniesz.” W ten sposób udało mi się zapanować nad ego i poddać moją mowę Swamiemu. Niespodziewanie, ogromnie Go tym ucieszyłam. W tym niezwykłym momencie, Pan gorąco pochwalił moje wysiłki. A ja poznałam tajemnicę Jego serca. Wystarczyło powierzyć Mu swoje czyny, a On troszczył się o resztę, przemieniając nas z zer w herosów. Byłam ogromnie wdzięczna naszemu ukochanemu Bhagawanowi za ten bożonarodzeniowy prezent, najlepszy w moim życiu.

W chmurach

W swoich dyskursach Swami często posługuje się zwrotem „przepływające chmury”. „To wszystko tylko przepływające chmury”. Stopniowo zaczęłam obserwować wciąż powracające do mnie sprawy. Za każdym razem, kiedy rzucały mnie na deski, podnosiłam się i stawałam na nogi. W grudniu 1997 roku, w czasie zimowych wakacji, udało mi się pojechać do Prashanti Nilayam. I chociaż byłam osłabiona infekcją płuc i serią antybiotyków, z radością wybrałam się w tę podróż, pragnąc zobaczyć mojego ukochanego Pana. Wszystko przebiegało wspaniale, nie wiedziałam jednak, że z powodu osłabionego systemu immunologicznego złapałam groźnego wirusa, który powoli podkopywał mi zdrowie. Minął rok, zanim poczułam jego działanie. Myślę, że wczesna diagnoza lekarska mogłaby mi oszczędzić wiele cierpień, ale jak to często bywa w przypadku karmy, mimo wielu badań nikt nie wiedział, co mi jest i jak można mi pomóc – aż nadszedł na to odpowiedni czas. Mój stan został ustabilizowany przy pomocy silnych antybiotyków, ale wciąż czułam się źle. Po półrocznej nieobecności, zmusiłam się, żeby wrócić do pracy. W ciągu kolejnych dwóch lat stałam się cieniem samej siebie, kaleką wychodzącą z domu jedynie wtedy, gdy było to absolutnie konieczne.

Sądziłam, że moje dni dobiegają końca i skupiałam całą energię na tym, żeby przeżyć dzień. W końcu, pewnego kwietniowego, sobotniego popołudnia 2003 roku, całkowicie załamana, upadłam przed ogromnym obrazem bogini Durgi, wiszącym w mojej sypialni i zaczęłam błagać ją o zmiłowanie. Następnego dnia dostałam odpowiedź. Wpadł mi w ręce numer telefonu do duchowego uzdrowiciela, który wysłuchał mnie z sympatią i zgodził się pomóc. Przy pomocy naturalnych leków i modlitw stopniowo przywracał mi zdrowie.

Po sześciu miesiącach odzyskałam dawną siłę i energię, zadziwiając wszystkich. Po długiej nieobecności odradzałam się z popiołów jak feniks. Chroniła mnie boska łaska, prowadząc mnie wyboistą drogą mojej karmy i nie dopuszczając, bym utraciła ducha.

Zawodowa odskocznia

W pracy Swami konfrontował mnie z potencjalnymi konfliktami. Teraz rozumiem, że te „próby” miały oczyścić i ukształtować mój charakter oraz ofiarować mi wartościowe zawodowe doświadczenia.

Pewnego razu, wieczorem, wypełniłam podanie o pracę – na 12 godzin przed upływem terminu. Położyłam zapieczętowaną kopertę obok łóżka i poszłam spać. Następnego ranka zbudziły mnie zimne krople wody, padające na twarz. Jednak, mimo że się rozglądałam, nie odkryłam, skąd padały. Zdziwiona, spojrzałam na zegarek – była piąta rano. Czułam się w pełni rozbudzona. Pomyślałam, że wykorzystam ten czas pożytecznie i jeszcze raz przejrzę podanie. Kiedy to zrobiłam, odkryłam, że pominęłam ważny element moich doświadczeń zawodowych, niezbędny do uzyskania stanowiska, o które się ubiegałam! Ponieważ było wcześnie, starannie umieściłam potrzebne informacje na blankiecie i poprosiłam o ich uwzględnienie. W tydzień później poproszono mnie na rozmowę połączoną z bardzo trudnym testem, niemożliwym do wypełnienia w wyznaczonych 15 minutach. Właśnie, gdy pomyślałam, że straciłam szansę ukończenia go w terminie, nagle siadł mój komputer! W rezultacie przeproszono mnie i dano kolejne 15 minut na uzupełnienie dokumentów. Nie muszę mówić, że mój test był najlepszy i że otrzymałam tę pracę. Przyjęłam ją, ale to oznaczało pięć lat nieustannych problemów. Często zastanawiałam się, dlaczego Swami tam mnie skierował. Rozumiem teraz, że zebrane wówczas doświadczenia były bezcenne. W efekcie, otrzymałam wspaniałą pracę w korporacji City of London. W ten sposób to, co odczuwałam jako „koniec świata”, w rzeczywistości stanowiło odskocznię zawodową. Wygląda na to, że Bóg zdecydował, jakie doświadczenia są mi potrzebne do stawienia czoła fobiom i pozbycia się ich. Miałam pozwolić rzeczom wydarzać się, wierzyć w Pana i poddać się Jego woli. Jak oświadczył nam Swami na pożegnalnym spotkaniu w 1992 roku, „Wierzcie, cokolwiek się stanie, będzie dla waszego dobra…” Nauczenie się cierpliwości nie było łatwe, ale ilekroć zaczynałam odczuwać wewnętrzne zmęczenie, nagle, znikąd, pojawiało się zaproszenie na badźany, prośba o powiedzenie kilku słów w grupie Sai. W miarę upływu czasu zauważyłam w sobie zmianę płynącą ze zdobytych doświadczeń – mogę ją opisać jako uczucie spokojnego obiektywizmu. Uświadomiłam sobie, że im usilniej staram się myśleć pozytywnie i pozwalam wydarzać się rzeczom, tym moje życie jest łatwiejsze. Nieustannie powracały do mnie słowa Bhagawana…” Swami się wszystkim zajmie… nie martw się! ” Pan powrócił do mnie w snach, w doświadczeniach, w artykułach, w fotografiach, w badżanach, w kontaktach z wyznawcami. Nagle, SAI był wszędzie!

Powrót do Ojca

W marcu 2005r. przyjechałam do Prasanthi Nilayam z wielkim ciężarem w sercu – przed miesiącem zmarł mój ojciec. Pozwoliłam, by Swami prowadził mnie za rękę poprzez te trudne miesiące. Zdumiewające, jak wszystko się dobrze ułożyło. Podczas tego pobytu przyglądałam się odjeżdżającym studentom Instytutu Swamiego, rozpaczającym na myśl o fizycznej rozłące z Bhagawanem. Godzinami płakałam, czując ich ból i przywołując emocje, przeżywane trzynaście lat wcześniej.

Mój ziemski ojciec odszedł, lecz mój Boski Ojciec zstąpił ku mnie w najodpowiedniejszym momencie. Nagle poczułam się znów Jego uczennicą. W jednej sekundzie zniknął mrok minionych 13 lat. Pojawiły się nowe inspiracje, wzmocnione zdecydowaniem i poczuciem prawdziwego celu. Dzięki nim, wróciłam w końcu do domu. Stopniowo, zaczęłam zagłębiać się w dyskursy Swamiego i tłumaczyć je studentom. Większość z nich czytałam już wcześniej, ale z innym podejściem. Różnica polegała na tym, że czułam się lepiej przygotowana do życia i silniejsza. Zbyt wiele lat szamotałam się w wewnętrznych ciemnościach. Swami prawdopodobnie pozwolił mi na ten trud, żebym uwolniła się i usunęła skutki minionych, karmicznych doświadczeń i wasan (skłonności), żebym zniszczyła ego i przekonanie, że coś robię, a także, abym napełniła się bezinteresowną miłością. Po raz pierwszy zrozumiałam, dlaczego Swami wziął na siebie ciężki obowiązek nauczania mnie istoty poświęcenia i oddania. Odpowiedź była prosta – nie chodzi tylko o mnie! Mam poszerzać swoje horyzonty. Jak zepsuta płyta zaczęło krążyć w mojej głowie zdanie: „Od tych, którzy dużo otrzymali, dużo się oczekuje” i zaczęłam modlić się do Swamiego o więcej możliwości, o więcej sił, o więcej czasu i o więcej zdecydowania, aby moje życie napełniło się znaczeniem.

Nauki „szafranowej lekcji”

Minęło wiele lat zanim zrozumiałam i zaakceptowałam lekcję otrzymaną tamtego dnia w Prashanti Nilayam, kiedy to Pan ofiarował mi z miłością swoją szatę. Myślałam, że wyrzeczenie polega na dawaniu i nie oczekiwaniu niczego w zamian. Ironia polega na tym, że nagrodą za tę bezinteresowność jest otrzymanie wszystkiego, czego pragniemy, pod postacią łaski Boga. Mówiąc krótko, wyrzeczenie przywiązuje nas do Boga i sprowadza Jego miłość! Czy można pragnąć więcej? Często powracam myślami do tej wizyty w Prasanthi Nilayam.

Wygląda na to, że im więcej poświęcasz, tym więcej otrzymujesz. Na przykład wygody. Dlaczego bliski darszan oznacza trzy lub czterogodzinne siedzenie w parnym powietrzu, na twardej podłodze, ponadto zwykle trzeba wyrzec się jedzenia i spania?

W minionych dekadach przebywanie w wiosce Puttaparthi było fizycznym wyzwaniem… nikt jednak nie mógł narzekać na brak sposobności do bliskich, pełnych miłości darszanów! Prasanthi Nilayam rozrasta się z każdym rokiem – jest większe, bardziej urokliwe i wygodniejsze. Wiele osób sądzi, że Pan stał się bardziej niedostępny fizycznie, choć On tak szczodrze oddaje Siebie swoim wyznawcom. Co więcej, Swami nieustannie nakłania nas do angażowania się w sewę, czyli w bezinteresowną służbę. Dlaczego!? Czy to rzeczywiście coś zmienia?

Jeśli każda dusza musi spłacić swe karmiczne długi, to co mają do tego inni? Co to ma wspólnego z nami? Dlaczego my mamy się mieszać w ich los? Każdy z nas przyszedł na świat sam i sam go opuści. Myślę, że odpowiedź na wszystkie te pytania jest prosta. Celem sewy nie jest usuwanie cudzych cierpień. Wierzę, że cierpienie jest z góry określone i pozostaje w zgodzie z karmicznym obciążeniem (w normalnych okolicznościach), więc nie może być mowy o żadnym łagodzeniu i usuwaniu bólu. Nie. Sądzę, że Swami namawia nas do sewy po to, żebyśmy uwolnili się od własnych cierpień. Ponieważ sewa to nic innego jak poświęcenie czasu, energii, emocji, środków eliminujących karmę. Okazuje się jednak, że nasze poświęcenie nie jest bezinteresowne! W rzeczywistości, jest najzupełniej egoistyczne! I tu kryje się pułapka. Poświęcenie nie może być udawane. Musi być w 100% autentyczne, gdyż inaczej nie jest poświęceniem. Na tym polega proces sadhany, duchowej dyscypliny. Musimy postępować bezinteresownie, żeby być samolubnymi – w ten sposób koło się zamyka.

I dokąd zaprowadziły mnie te rozważania? Nigdy nie spłacę długu zaciągniętego u Swamiego – choćbym rodziła się wielokrotnie. Ale mogę zrobić jedno – starać się praktykować otrzymaną od Niego naukę. Poświęcił na to tyle starań… i pamiętać, że jakość poświęcenia jest najważniejszą, motywującą siłą życiu.

A co z darem, który otrzymałam z Jego rąk? Jest najcenniejszym skarbem na moim ołtarzyku – tak jak Pan to przewidział ponad dwadzieścia lat temu.

Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01Oct07/07-Sen.htm tłum. J.C.


powrót do spisu treści numeru 40 - październik-listopad-grudzień  2007


 

Stwórz darmową stronę używając Yola.