numer 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

 Karuna Munshi

WSZYSTKO, CO POZOSTAJE, TO MÓJ SAI Aham Brahmsami!

źródło:  http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01Apr07/07-aham.html

Swami i Karuna w jadalni

     Pani Karuna Munshi - absolwentka Uniwersytetu Śri Sathya Sai w Anantapur, przez krótki czas wykładowczyni w college’u Sai, obecnie całym sercem jest oddana pracy w kanadyjskiej Szkole Sathya Sai w Toronto.

     Szczęście polega na zjednoczeniu się z Bogiem. Nie ma miejsca, gdzie nie byłoby Boga. Cokolwiek robisz, poczuj, że to Jego praca. Bóg działa poprzez twoje ciało, myśli poprzez twój umysł, pracuje twoimi rękami. Jeśli wykonujesz swoje obowiązki z takim przekonaniem, twoje ego nie może się rozwinąć. Ciało jest martwe, to tylko materia. Umysł jest wiązką pragnień, to tylko wyobrażenie. Nie jesteś ciałem. Nie jesteś umysłem. Jesteś duszą.                – Baba

To było nieuniknione! Urodziłam się z wszczepionym chipem Sai. Moja mapa genetyczna została ukształtowana tak, że musiałam podążać Jego drogą. Świadomość Awatara kali jugi odcisnęła się w moim DNA. W chwili, gdy w naturalny sposób zanurzyłam się w Sai jako dziecko, wpatrzona w Jego fotografię, stało się oczywiste, że jest On integralną częścią mojego wzoru genetycznego. W Swamim odnalazłam wszystko, czego poszukiwała moja dusza, pragnąc odkryć sens i cel istnienia, z ostatnim elementem, kompletującym układankę włącznie.

W końcu moje poszukiwania zatoczyły koło. Życie wydaje mi się dobre, od kiedy On w nie wkroczył. Wypełniłam zadanie, otrzymałam odpowiedź na wszystkie pytania.

Od tamtej chwili zanurzam się w Sai-hi life’ie. Wykonując swoje codzienne, ziemskie obowiązki, przez cały czas mam połączenie z boską świadomością. W tym doświadczeniu nie ma niczego nieprawdziwego, jest w nim wyłącznie rzeczywistość, wypełniająca całą moją istotę. Nie potrafię inaczej tego opisać za pomocą ograniczających nas słów.

Każdy ma swój jeden, szczególny moment ze Swamim. Doskonale pamiętam mój. W porównaniu z tym, co opowiadają inni - że Swami wyłania się ze ściany i pojawia w odległych miejscach - był on zupełnie pozbawiony dramatyzmu. Mimo tego stonowania, moją relację z Awatarem kali jugi charakteryzuje głęboka, osobista więź – jest On moim bohaterem, wzorem do naśladowania, nauczycielem, przyjacielem, psychiatrą, największą miłością i celem życia – mój ukochany Sai, moja Prawdziwa Jaźń.

Kiedy Bóg rzuca boski czar…

W lipcu 1978 r. w Whitefield, jako wrażliwa nastolatka, przeżyłam swój pierwszy bliski darszan ze Swamim. Pamiętam jedynie, że moja mama i ja stałyśmy w przedsionku szkolnego audytorium czekając na wyjście Baby, który wygłaszał dyskurs na letnim kursie. Czułyśmy niechęć wolontariuszki – starała się nas stamtąd usunąć. My jednak żywiłyśmy desperacką nadzieję na bezpośrednie spotkanie z Bhagawanem. Udało nam się przetrwać. Byłyśmy tam wystarczająco długo, by doczekać chwili, gdy Swami przeszedł przez przedsionek i wsiadł do samochodu. Tam, w przedsionku, zwrócił się w naszą stronę, być może, aby wziąć list. Podszedł bardzo blisko miejsca gdzie stałyśmy i spojrzał mi prosto w oczy. To pełne mocy spojrzenie przeszyło mnie na wylot i poruszyło we mnie głęboko ukrytą strunę. To było moje Tat Twam Asi („Ja jestem Tym”). Moje spojrzenie zostało uwięzione przez oczy Boga. Pan rzucił na mnie boski czar i przebudził moją duszę w sposób najświętszy i najczystszy.

Zalały mnie fale emocji. Pamiętam, że nie mogłam przestać płakać i że byłam tym bardzo zakłopotana – jak każda świadoma siebie nastolatka. Nie były to pojedyncze łzy. Odczuwałam wielką potrzebę zrzucenia z duszy ciężarów. Musiałam je zmyć wodospadem łez. Pragnęłam, by pochłonęła mnie ziemia i wyrzuciła gdzieś daleko od ludzkich spojrzeń, gdzie mogłabym ukryć twarz i niepowstrzymanie płakać.

Co najdziwniejsze, im więcej płakałam, tym lepiej się czułam. Nie tylko lepiej - czułam się szczęśliwa, bardzo szczęśliwa, lekka i radosna. Kontakt został nawiązany.

Wzloty, upadki i Jego opiekuńczy dotyk

Latem 1980r. na lotnisku rodzinnego miasta, w północnych Indiach, otrzymałam „darszan samochodowy”. Właśnie wylądowaliśmy. Zdziwiliśmy się widząc tutaj naszą całą, dużą rodzinę. Powitanie było nieco przytłaczające. Szybko odkryliśmy, że przybyli tutaj po darszan Swamiego, mającego za chwilę odlecieć naszym samolotem. Wobec tego stanęliśmy wraz z nimi przy drodze biegnącej na pole startowe. Kiedy mijał nas samochód Bhagawana, dostąpiliśmy bliskiego darszanu.

Po miesiącu, lub może trochę później, byłam w Parthi czekając na przyjęcie do Uniwersytetu Śri Sathya Sai w Anantapur, na wydział sztuki. Sześć lat spędzonych w college’u i w akademiku Swamiego wywarło wielki wpływ na mój charakter i podejście do życia. W tamtych latach przeżywałam nieustanne wzloty i upadki. Wzloty koncentrowały się wokół bliskich spotkań z Bhagawanem, a upadki dotykały nas wtedy, gdy Swami wyjeżdżał do Whitefield, Kodaikanal lub do innej miejscowości i nie mogliśmy go zobaczyć, usłyszeć, ani dostąpić Jego bezpośredniej łaski. Muszę jednak podkreślić, że wykształcenie i wartości Sai, którymi przesiąkłam w Anantapur, przekazywane mi były w szczególnym otoczeniu - niemal każdy myślał tu o Swamim i Jego naukach z ogromnym oddaniem. I o dziwo, pomimo tego duchowego otoczenia, ciężko było utrzymać się na tej drodze. Wedy mówią, że jest ona wąska jak ostrze noża.

      Po sześciu latach pobytu w Anantapur, gdy wróciłam do domu i wyszłam za mąż, uświadomiłam sobie, jak trudno jest na co dzień stosować ideały Baby.

Prawdziwym wyzwaniem było żyć w świecie i nie dać mu się pochłonąć. Nagle zrozumiałam, że dopiero teraz Swami wysłał mnie do prawdziwie twardej szkoły. Do tej pory podświadomie patrzyłam na świat poprzez Jego okulary. Nie trzeba dodawać, że największą przeszkodą była moja naiwność i brak życiowej mądrości. Musiałam się dużo nauczyć i dorosnąć. Uczyłam się i uczę przez cały czas na własnych błędach.

Na początku byłam wstrząśnięta faktem, że aby sobie poradzić, nie wystarczy być dobrą i szczerą. Zalewały mnie sprzeczne oczekiwania, wartości i opinie. Trudno mi było odnaleźć sens w świecie i swoje w nim miejsce. Czasami czułam się jak człowiek, który nie kontroluje zdarzeń i sunie z ogromną szybkością przez czeluść czarnej rury, jak w parku rozrywki. W takich chwilach pochylałam się w sercu do lotosowych stóp Swamiego i oczyma duszy wyobrażałam sobie Jego boską formę. Śpiewanie Jego imienia uspokajało mój oddech. Za każdym razem, gdy zanurzałam się w medytacji, moje serce uciszało się, nabierałam sił i odwagi.

Odwaga i wierny towarzysz - mój Sai

Kiedy wyszłam za mąż, rodzice wyprawili mnie z domu z piękną fotografią Swamiego, osobiście przez Niego podpisaną. Ten cudowny podarunek pojawił się w samą porę, przysłany przez moją przyjaciółkę z Anantapur. Uważałam go za najważniejszy element mojego trousseau[1]. Był moją tarczą i zbroją. Ogromnie go potrzebowałam!

Doskonale pamiętam, że umieściłam zdjęcie wewnątrz tylnej ścianki metalowej szafy, ustawionej w rogu balkonu. Za każdym razem, gdy chciałam się o czymś upewnić, lub, gdy pragnęłam nastawić na nowo swój wewnętrzny bezpiecznik, stawałam w tym tajemniczym miejscu, rozsuwałam sari, które tam wisiały i odsłaniałam piękną formę uśmiechniętego Sai. To były moje osobiste spotkania ze Swamim. W tym czasie w naszym domu nie było innej Jego fotografii. Przypuszczam, że nie był to właściwy czas. Wszystko wymaga odpowiedniej chwili, a ta nieustannie mi się wymykała.

Jeśli mowa o czasie, jakże on niezwykle wpływa na nasze przeznaczenie! Jest wiecznym przepływem, określającym nieustannie zmieniające się continuum przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Kiedy było mi ciężko, przypominałam sobie radę Swamiego, ofiarowaną nam na ostatnim interview: jeśli postępujemy dobrze teraz, nie musimy się martwić o przyszłość, ponieważ teraźniejszość zrodziła się z przeszłości, podobnie jak przyszłość leży uśpiona w teraźniejszości.

Ufając tym uspokajającym słowom i wierząc, że wszystko się poukłada i stanie się „normalne”, nieustannie modliłam się do Swamiego, aby stał się zbawiennym elementem mojego życia rodzinnego i abym mogła bez obawy powoływać się na Jego dziedzictwo.

Niemal dwie dekady później, po milionie lekcji pokory, stałam się mocna, gdyż zdobyłam pewność, że mój Sai jest przy mnie i ze mną, że mnie przenika w każdym momencie, nawet wówczas, gdy o Nim zapominam.

Z czasem moje oczekiwania stawały się coraz większe. Dojrzewając, porządkowałam otaczającą mnie rzeczywistość, gdyż Swami spełniał tak wiele moich pragnień - więcej niż mogłam tego oczekiwać w najśmielszych snach. Nawet w najtrudniejszych chwilach dostrzegałam Jego ochraniającą łaskę. Pocieszał mnie, strofował i poprawiał. Prowadził i pomagał podejmować właściwe decyzje. Kiedy spoglądam na swoje życie, na jego nagłe zwroty i zawirowania, czuję opiekuńczy dotyk Pana. Nigdy nie zapomnę Nowego Roku sprzed dwudziestu laty.

Cud Jego łaski

Zdarzyło się to, kiedy mieszkałam w New Delhi i nie minął jeszcze nawet rok, gdy zostałam mężatką. Pierwszego stycznia 1988 r obudziłam się ogromnie podekscytowana i z dumą oświadczyłam mężowi, że nadchodzące dwanaście miesięcy będzie wspaniałe, ponieważ tego ranka zobaczyłam we śnie Swamidżiego, który udzielił mi padnamaskaru[2] i błogosławieństwa, dotykając dłonią moich włosów. Wiedziałam, że sny ze Swamidżim są wizjami o głębokim znaczeniu. Mój mąż udawał się w interesach do Bhopalu w Madhya Pradesh. Miał zamiar wsiąść do porannego pociągu lub do samolotu. Kilka godzin później, jadąc do biura położonego w pobliżu naszego mieszkania w Mayur Vihar, pierwszego dnia nowego roku, przeżyłam poważny wypadek drogowy. Zostałam w czasie jazdy wyrzucona z siodełka skutera w powietrze. Pamiętam jedynie, że przeczuwając niebezpieczeństwo śpiewałam mantrę Mahamritjumdżaja. Potem była już tylko ciemność.

Powiedziano mi później, że przekoziołkowałam przez bardzo ruchliwą ulicę Delhi w godzinie szczytu i wylądowałam po drugiej stronie, uderzając głową w krawężnik. Gdy odzyskałam przytomność, pewna życzliwa rodzina, nosząca - jak wciąż pamiętam - nazwisko Goyal, zawiozła mnie do domu, gdzie akurat z wizytą przybył mój ojciec. Razem odwieźli mnie do szpitala Ram Manohar Lohia na oddział nagłych wypadków. Byłam poobijana i poraniona, miałam zwichnięte ramię i połamane żebra. Wskutek poważnego wstrząśnienia mózgu bardzo bolała mnie głowa.

Co gorsza, mimo cierpienia, musiałam czekać na lekarza, który miał mi zaszyć głębokie rozcięcie w kolanie. Mimo woli słyszałam jak policjanci przesłuchują w bardzo niegrzeczny sposób leżącą na sąsiednim łóżku, umierającą kobietę, straszliwie poparzoną podczas kłótni przez zdeprawowanego męża i teściową. Cierpiałam, będąc obok i słuchając jej wstrząsających zeznań. Tę mękę pogłębiała bezduszność policjantów. Ogarnięta przerażeniem, pragnęłam krzyczeć. Mój ojciec wiedział, że tragedia tej kobiety bardziej mnie przygnębiła niż własne rany.

Zdecydowaliśmy, że zrezygnuję z szycia kolana i zasypię ranę wibhuti[3], które ojciec przechowywał w portfelu. Posypał nim również moją twarz i wszystkie krwawiące miejsca. Pomodliliśmy się do Swamiego, oczyściliśmy rany - zrobiliśmy to, co wydawało nam się najlepsze. Następnie uciekliśmy z tej sali tortur, do której nie zajrzał ani jeden lekarz, by pomóc umierającej kobiecie i mnie. Odebraliśmy prześwietlenia i pojechaliśmy taksówką do domu.

Po jakimś czasie moje kolano, wywichnięte ramię i połamane żebra zagoiły się. Do tej pory rentgen pokazuje na żebrach jedno lub dwa zrośnięcia. Wciąż jednak dokuczały mi okropne bóle głowy. Moi rodzice i ja prosiliśmy Swamiego w modlitwach o pomoc i prowadzenie. Był On i jest naszą jedyną przystanią na oceanie życia. Ktoś mi poradził, żebym zrobiła tomografię głowy i skonsultowała się z neurologiem. Ponieważ przebywałam w tym mieście od niedawna, nie wiedziałam gdzie się udać Wtedy przypomniałam sobie o doktorze A.N. Safai, dyrektorze Wszech-Indyjskiego Instytutu Nauk Medycznych, który obecnie jest dyrektorem Super-specjalistycznego Szpitala Śri Sathya Sai w Prashanti Nilayam. Moi rodzice i ja spotykaliśmy go w Parthi, kiedy tam studiowałam. Zasugerowałam mężowi, że możemy go poprosić o pomoc w wyznaczeniu możliwie najbliższej daty tomografii i umówieniu wizyty u neurologa.

Niespokojna, weszłam do biura dr Safai. Na wizytówce, którą podałam jego asystentowi, napisałam Aum Sai Ram, mając nadzieję, że to święte imię przebudzi pamięć doktora i przypomni mu o mnie. Denerwowałam się, ponieważ nie chciałam bez uprzedzenia niepokoić go telefonem. Był i jest bardzo ważną i zapracowaną osobistością. Dawno się nie widzieliśmy, jednak miałam nadzieję, że nie zapomniał mnie. Jak zwykle liczyłam na to, że Swami coś z tym zrobi.

Wkrótce doktor poprosił nas do siebie. Ucieszył się na mój widok. Powiedział, że on i jego żona rozmawiali o mnie wczoraj, oglądając video z 60-tych urodzin Baby i z uroczystości na Uniwersytecie. Przyglądali się jak odbierałam dyplom z rąk Swamidżiego. Oboje zastanawiali się, co się ze mną dzieje i gdzie jestem. I oto nagle zjawiam się w jego gabinecie, prosząc o pomoc z powodu wstrząśnięcia mózgu! Czy istnieje jakiś szczegół mogący umknąć Swamiemu? Nie muszę dodawać, że tomografia przebiegła bez zakłóceń i wkrótce pozbyłam się bólów głowy.

Przeżyłam niezliczone chwile, w których Swami otaczał mnie opieką i obsypywał łaskami w obliczu wielkich niebezpieczeństw. Chronił mnie jak powieka oko. Te zdarzenia poprzedzały zwykle sny, w których obdarzał mnie padnamaskarem. Później zaczęłam prosić o sny, w których będziemy mogli ze sobą rozmawiać, unikając padnamaskaru, gdyż padnamaskar poprzedzał zagrożenie. Błogosławieństwo, jakim Baba obdarzył mnie we śnie pierwszego stycznia 1988 r. chroniło mnie podczas porannego zderzenia.

Jestem szczęśliwa, że mogę podzielić się z wami swoimi doświadczeniami, gdyż ilustrują one jak Swami opiekował się mną przez te wszystkie lata po skończeniu Uniwersytetu i jak prowadzi i ochrania moją rodzinę. Jestem przekonana, że tamtego dnia miłość i opieka Swamidżiego ofiarowały mi dar życia i uratowały od czegoś o wiele gorszego.

Kontakt ze Swamim w każdym miejscu

W tamtych czasach, gdy wciąż byłam głęboko związana ze Swamim niewidzialną, sekretną pępowiną w sercu, często prosiłam Go o sen, który by jeszcze bardziej umocnił nasz związek. Zdarzało się, że przywierałam do Niego ze złamanym sercem, błagając o Jego świętą i błogosławioną obecność. Najtrudniej mi było znieść mękę oddzielenia w dni świąteczne, ponieważ byłam przyzwyczajona obchodzić je z ogromnym oddaniem w Puttaparthi. Żeby wynagrodzić sobie tę stratę, zaczęłam coraz częściej odwiedzać miejsca wielbienia Boga. Z radością korzystałam z każdej okazji odwiedzenia świątyni, kościoła, aśramu i meczetu. Czułam obecność Pana w przestrzeni każdej katedry, do której weszłam, dostrzegałam Jego boską twarz w każdym bóstwie, na którym spoczął mój wzrok. W bogini Durdze dostrzegałam Jego współczujące i pełne zrozumienia spojrzenie. Patrząc na Krisznę wyobrażałam sobie Jego psotny uśmiech, kpiący z mojego cierpienia i niepokoju wywołanego oddaleniem.

      Doskonale przypominam sobie dzień, kiedy przestraszona z jakiegoś powodu, znalazłam pudełko zapałek z wydrukowanym na wierzchu bóstwem. Natychmiast przypomniałam sobie o Swamim i zaczęłam się do Niego gorąco modlić, ściskając w spoconej dłoni pudełko jak talizman. Chociaż fizyczna forma Baby pozostawała dla mnie niewidzialna, stanowił On centrum mojej istoty, napełniając swoją obecnością wszystkie moje doświadczenia.

Z radością opowiadałam mężowi o swoich snach i wizjach z Babą. Mówiłam mu, że nieustannie odczuwam pomoc Bhagawana w domu i w pracy. Były to jednak jedynie moje przeżycia. Któż rozsądny mógłby uwierzyć, że „osoba”, nawet najniezwyklejsza, mieszkająca w odległej wiosce na południu Indii, mogłaby tak bardzo wypełniać czyjeś myśli i czyny? Każdy z nas musi dorosnąć i kiedyś to zrozumieć.

Cudowne Sai- hi life

Teraz, prawie dwadzieścia lat po ukończeniu uniwersytetu, wciąż jestem Jego studentką, Jego dzieckiem i córką. Nigdy nie przestaję się uczyć i wzrastać. Zdobyta mądrość kazała mi przekazać odpowiedzialność za mój rozwój duchowy boskiemu Ojcu. I Swami wykonuje wspaniałą pracę, ucząc mnie zaufania do sposobu, w jaki On posługuje się czasem!

Czas, ten wielki wyznacznik zdarzeń, wybrał chwilę obecną. Wszyscy członkowie mojej rodziny są bezpośrednio lub pośrednio zaangażowani w pracę dla Swamiego i podtrzymują moje zainteresowanie i entuzjazm dla ruchu Sai.

      Jego łaska jest cudownym środkiem leczniczym, znieczulającym moje zmysły w każdym bolesnym momencie życia. Jego łaska przypomina mi o Jego obecności w szczęśliwych i dobrych chwilach. Jego łaska czyni mnie świadomą i przypomina o akceptowaniu dobra i zła z niewzruszonym zaufaniem dla Jego osądu.

Karuna z lewej strony od Swamiego 

Pierwsze interview 

      Nieustannie cieszę się moim Sai-hi life’em, smakując każdą błogosławioną chwilę i akceptując nawet to, co może nie wygląda wspaniale, wypływa jednak z Jego woli. Kiedy oddałam mu przekonanie, że to ja jestem wykonawczynią, pozostał tylko Sai – mój przyjaciel, nauczyciel, bohater, wzór do naśladowania, Najwyższy Bóg i moja prawdziwa jaźń. Byc jednym z istota mojej Jazni - jakże pełne pokoju jest to urzeczywistnienie. Aham Brahmasmi[4]!

z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_05/01Apr07/07-aham.html tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 39 lipiec-sierpień-wrzesień 2007

[1] trousseau – wyprawa panny młodej

[2] padnamaskar – okazanie szacunku drugiej osobie przez dotknięcie jej stóp

[3] wibhuti – święty proszek, materializowany przez Sai Babę

[4] Jam jest Brahmanem

 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.