Praktykowanie medycyny z Sai      numer 32 - marzec-kwiecień 2006

Dr Charles Bollman

Wychowany na katolika, wstąpiłem do seminarium, aby zostać księdzem. Byłem wówczas bardzo niedojrzały. Po dwóch latach przekonałem się, że to nie dla mnie. Następne lata, młodzieńcze i dorosłe, spędziłem w katolickiej szkole średniej w New Jersey i na Uniwersytecie Villanova w Pensylwanii. Następnie podjąłem studia na Akademii Medycznej w New Jersey, gdyż chciałem zostać lekarzem. Nauka specjalności i intensywna praktyka medyczna sprawiły, że byłem bardzo zajęty przez kilka lat, ale zawsze byłem na ‘drodze duchowej’. Nie miałem jednak czasu, aby nią podążać. Musiałem się tyle nauczyć! W końcu poczułem, że wiem już wystarczająco dużo i powróciłem do tego, co interesowało mnie najbardziej – do metafizyki. Zacząłem badać wszelkiego rodzaju wiedzę i ścieżki duchowe, od scjentologii po filozofię wschodu. Przeczytałem „Autobiografię Jogina” Paramahansy Joganandy, książki Ram Dassa i Carlosa Castanedy, Ramakriszny i Ramany Maharisziego. Wiedziałem, że muszę pojechać do Indii, lecz nie wiedziałem, w które miejsce. W księgarni w Del Mar w Kalifornii znalazłem mały dział książek ezoterycznych. Podczas gdy moja żona robiła zakupy, przez dwie godziny przeglądałem znajdujące się w nim książki, ale żadna z nich nie wzbudziła mojego zainteresowania. Potem wróciła żona. Nie chciałem wyjść z księgarni, dopóki nie znajdę czegoś odpowiedniego. W pewnej chwili odwróciłem się i w odległości niecałych dwóch stóp od siebie zobaczyłem zdjęcie Sai Baby, patrzącego wprost na mnie. Zdobiło ono książkę dr Samuela Sandweissa pt. „Święty i Psychiatra”. Po jej przeczytaniu upewniłem się, że muszę jechać do Indii.

I podobnie jak inni wyznawcy, którzy ulegli czarowi Swamiego, dr Bollman pojechał do Indii i oczywiście zobaczył Pana. Odwiedził Go ponownie w 1977 r. Podczas tej drugiej podróży spotkał wielu wielbicieli, w tym lekarzy. Dowiemy się o tym więcej, czytając jego artykuł.

Podczas tej podróży spotkałem kilku lekarzy. Pytałem ich, czy byli świadkami cudów. Pani doktor Rajeswari, położniczka, ordynatorka szpitala w Bangalore, opowiedziała mi następującą historię. Pacjentka miała wyznaczoną operację usunięcia macicy zajętej przez włókniaka. W dzień operacji, podczas porannego obchodu, oświadczyła, że w nocy przyszedł do niej Swami, wyrwał z jej ciała mięsistą masę tkanek i powiedział, że operacja nie jest już konieczna. Dr Rajeswari podeszła do tego sceptyczne, ale kiedy odsunęła prześcieradło, żeby zbadać pacjentkę, zobaczyła bliznę, której wcześniej nie było. Dalsze badania wykazały całkowity zanik guza i powrót macicy do normalnego stanu.

W styczniu 1978 r., wkrótce po powrocie dr Bollmana do Phoenix w Arizonie, jego żona urodziła córeczkę. W tym czasie dr Bollmann zajmował się swoją pacjentką, Terry.

Ciąża Terry przebiegała normalnie. Do rozwiązania pozostawało sześć tygodni. Byłem jej położnikiem. Telefon ze szpitala, że akcja porodowa się już rozpoczęła, wywołał moje zdziwienie. Rozwiązanie przebiegło jednak spokojnie i dziecko, choć urodzone przed czasem, miało się dobrze. Kiedy powróciłem do gabinetu, pielęgniarka z oddziału poporodowego powiadomiła mnie, że ciśnienie krwi Terry znacznie wzrosło. Następnego ranka, podczas porannego obchodu, odkryłem, że wyniki badań Terry są bardzo niepokojące. Mówiąc krótko, funkcje jej wątroby były podwyższone. W przypadku zdrowej, 26-letniej kobiety, było to niezwykłe. Potem nastąpił krwotok poporodowy. Rozpoznano rzadko występujące zaburzenie - podczas ciąży wystąpił u niej ostry żółty zanik wątroby[1]. Komórki wątroby nie mogły pracować, gdyż zostały niemal całkowicie zastąpione przez komórki tłuszczowe. Nie znamy etiologii tej choroby, jest niezwykle rzadka. Ponieważ nikt nie może żyć bez wątroby, zdrowie Terry gwałtownie się pogarszało. Ponownie doszło do krwotoku i aby go opanować, musiałem usunąć jej macicę. Pomimo wysiłków 10 różnych specjalistów oraz moich, traciliśmy grunt pod nogami. Doszło do krwotoku żołądkowo-jelitowego (GI) i owrzodzenia trawiennego wywołanego stresem, wystąpiła niewydolność nerek oraz przewlekła niewydolność krążenia prawo-komorowego z obrzękami, a w końcu śpiączka. Poprosiłem Sai Babę, by pomógł nam przez to przejść. Dałem jej wibuti.

     Dla doktora Bollmana nadeszły teraz trudne chwile. Ciężka choroba Terry wpływała na jego pracę i życie rodzinne. Nie wiedział, co robić, dopóki nie uświadomił sobie, że może mu pomóc jedynie Swami. Oto, jak o tym opowiada.

Poprosiłem Swamiego o pomoc. Zaciągnąłem zasłony wokół łóżka Terry i mówiłem do niej. Wyjaśniłem, że taka sytuacja nie może trwać dłużej, ponieważ zaburza moją egzystencję, przeszkadza dziecku i pacjentom. Tłumaczyłem, że czeka na nią życie z mężem i nowonarodzonym maleństwem. Potem wróciłem do gabinetu, by przyjąć chorych. Nie minęła godzina, gdy z oddziału intensywnej terapii zadzwoniła pielęgniarka i z radością powiadomiła mnie, że Terry przebudziła się ze śpiączki. Dwa dni później Terry opuściła OIOM i po tygodniu wróciła z dzieckiem do domu. Po sześciu tygodniach funkcje jej wątroby powróciły do normy. Wiedziałem, gdyby Swami nie przyłożył swej ręki, epilog tej sprawy byłby inny. Wtedy po raz pierwszy upewniłem się, że Swami będzie przy mnie zawsze, by pomóc mi opiekować się pacjentami. I tak było.

     Dr Bollman zaczął od tej chwili regularnie odwiedzać Puttaparthi. Przeżył tam wiele doświadczeń, w tym, wspaniałe interview. Jako ginekolog, był w kontakcie z nieżyjącą już dzisiaj dr Rajeswari i miał okazję usłyszeć o jej niezwykłych przygodach. Oto jedna z nich.

Dr Rajeswari rozmawiała ze mną o Swamim, gdy odwiedzałem ją w szpitalu. Najbardziej niesamowita opowieść dotyczyła przekroczenia przez nią progu śmierci. Od kilku dni nie czuła się dobrze. Odczuwała ból w klatce piersiowej i miała zawroty głowy. Poinformowała o tym Swamiego, a On obiecał, że się nią zajmie. Kazał jej jednak skontrolować ciśnienie. Mając dużo pracy na internie, nie zastosowała się do Jego polecenia. Nastąpił ciężki atak serca. Kiedy znalazła się w niewielkim pomieszczeniu nagłych wypadków, EKG wykazało stan ekstremalny - migotanie komór. Serce przestało normalnie funkcjonować i aby przywrócić mu rytm, należało zastosować elektroterapię. Dr Rajeswari podkreśliła, że nie był to częstoskurcz komorowy, który czasami sam ustępuje, lecz migotanie komór. Ponieważ na miejscu nie było ani odpowiedniego personelu ani sprzętu, próbowano przetransportować ją do większego szpitala. Jednak jej serce stanęło. Dowiedziała się później, że umarła w karetce. Była tego nieświadoma i niczego nie pamiętała. Kiedy się przebudziła, leżała w pomarańczowym pokoju. Gdziekolwiek spojrzała – pomarańcz. Zwróciła się do pielęgniarki: „Byłam w wielu szpitalach na całym świecie, ale nigdy nie widziałam pomarańczowej sali szpitalnej.” Pielęgniarka odrzekła: „Oszalałaś, kobieto? To nie jest kolor pomarańczowy.” Powiedziała, że sama sprawdziła EKG i upewniła się, że było to migotanie komór.

    Swami przyciąga do siebie ludzi, którzy tego pragną. Dr Bollman powiedział nam, że jego dusza od wczesnej młodości tęskniła za spotkaniem z Panem. Przybycie do Swamiego zapoczątkowało jego transformację. Oto, co mówi.

Swami nauczył mnie między innym tego, że mogę rozwiązać każde zagadnienie zanurzając się w boskiej świadomości. To mnie wielokrotnie ratowało i jestem pewny, że tak będzie dalej. Odkryłem, że kiedy staję przed problemem, biorę głęboki oddech i myślę o Bogu.

     Duchowa transformacja wyznawcy Sai ma swoją stronę praktyczną. Pomaga mu zamienić karmę w karmajogę, czyli w proces, który ostatecznie odkrywa, że Bóg jest wykonawcą wszystkiego. Pragnąc to zilustrować, dr Bollman opowiada o pewnym trudnym przypadku.

Musiałem kiedyś wyciąć macicę niskiej i bardzo tęgiej pacjentce (ponad 300 funtów wagi). Zwykle bardzo krwawiła. W ciągu minionego roku, przy różnych okazjach, miała dwie transfuzje. Kiedy podjęto decyzję o operacji, nie chciał jej wykonać żaden chirurg, ze względu na trudności techniczne związane z działaniami na tak korpulentnej osobie. Sprawę pogarszała powiększona macica, której nie można było przesunąć ani w górę ani w dół. Był to chirurgiczny i anestezjologiczny koszmar. Zobaczyłem ją po raz pierwszy na izbie przyjęć. Krwawiła, a jej krew zawierała zbyt mało hemoglobiny. Rozumiała, że trzeba coś zrobić. Za pomocą hormonów powstrzymałem krwawienie i podałem jej leki, które miały zwiększyć ilość płytek w takim stopniu, by można było dokonać zabiegu. Wyznaczyłem datę. Jak się spodziewałem, operacja przypominała zły sen. Tłuszcz zalegający jamę brzuszną oraz powiększona i nieruchoma macica zasłaniały prawie całe pole widzenia. Krwotok z tętnicy macicznej pozbawiał ją krwi i trzeba ją było wielokrotnie uzupełniać. Nie muszę dodawać, że prosiłem Swamiego o pomoc przed operacją, podczas operacji i po operacji. Zacząłem się zastanawiać, gdzie On jest. To znaczy, wiedziałem, że jest tutaj, ale rozmyślałem nad tym, co robi. Po zakończeniu operacji byliśmy mocno spóźnieni z transfuzją i wymianą płynów. Jednak z powodu jej wielkiej nadwagi IV przeciekała i wszelkie usiłowania anestezjologów dostania się do IV lub do innych przewodów krwionośnych, zawiodły. Znalazłem się na oddziale intensywnej terapii z pacjentką, która nie oddawała moczu, była bardzo blada i bez wątpienia miała uszczuploną ilość krwi. Nie mogłem uzupełnić ani krwi ani płynów. Miała bardzo szybki puls i niskie ciśnienie. Wydawało się, że każda wezwana internistka ma na głowie inne ważne sprawy. Naczelny chirurg, którego zwykle prosiłem o pomoc, był na pogrzebie matki! Nie mogliśmy jej nawet przesunąć na łóżku, ponieważ wypełniała je sobą po brzegi. Co robić? Zacząłem na dżapamali intonować mantrę Gajatri. Uświadomiłem sobie, że nie jestem wykonawcą, lecz świadkiem. Zastanawiałem się, czy pacjentka umrze. Kiedy byłem w połowie dżapamali, zadzwoniła moja żona i zapytała, czy próbowałem wibhuti. Zaofiarowała się je przywieźć. Byłem zdziwiony, że pomyślała o wibhuti, a ja nie. Powtarzając Gajatri i słuchając o wibuti uświadomiłem sobie, kim jest dla mnie Swami. ON JEST MOIM ŻYCIEM. Nie tylko moim życiem, lecz również życiem mojej rodziny. Tego ich nauczyłem. Wciąż odmawiałem mantrę Gajatri. Nagle anestezjolog wbił się w tętnicę, po 180 ukłuciach w szyję. Podaliśmy jej krew i płyny. Stopniowo jej stan się poprawiał. Opuściła szpital następnego dnia w dobrym stanie.=

Swami z naciskiem podkreśla znaczenie cierpliwości i współczucia. Prawdziwi wyznawcy starają się ze wszystkich sił rozwinąć w sobie te cechy i zdobyć łaskę Swamiego. Jak mówi dr Bollman, cierpliwość i współczucie nie tylko nas zdobią, lecz naprawdę nam pomagają.

W ciągu tych lat przebywania ze Swamim nauczyłem się większej cierpliwości i współczucia. Porzuciłem uprzedzenia, w jakich się wychowałem. Przestałem osądzać i to sprawiło, że chorzy są wobec mnie szczerzy. Nauczyłem się postępować z trudnymi pacjentami, lub z pacjentami, którzy mają problemy, niedotyczące chorób. Odkryłem kiedyś, że kiedy zrzucają na mnie swoje troski, udziela mi się ich depresja. Teraz te troski wydają się znikać, kiedy siedzę i słucham ich, powtarzając w myślach mantrę. Jestem spokojny, a oni wychodzą ode mnie z trochę mniejszym ciężarem. A przecież nic nie robię, jedynie powtarzam Om Sai Ram.

z Heart to Heart 2004   tłum. J.C.

powrót do spisu treści numeru 32 - marzec-kwiecień 2006

[1] Tak się nazywa ta jednostka chorobowa 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.