Gdy On poruszy twoje serce     numer 32 - marzec-kwiecień 2006

Sonja Engman Wilson

źródło: http://media.radiosai.org/Journals/Vol_04/01Mar06/when-he-touches.htm

Jest to cudowna relacja czytelniczki, która was wzruszy, gdy dowiecie się jak Swami przemienił smutek pewnej kobiety z dalekiego kraju w służbę.

            Pięć lat czekałam z upublicznieniem tej historii. To tylko jedna z bardzo wielu historii o tym jak Słodki Pan Sai Baba wzywa nas do swojego światła i miłości, a dla każdego Swami wybiera na to stosowny czas i okoliczności. Opowiem wam jak Bhagawan Baba przyciągnął mnie do swoich Lotosowych Stóp w okresie, gdy byłam pogrążona w głębokim smutku w czasie choroby mojego męża i później po jego śmierci. W tamtym czasie nie wiedziałam nic o Sai Babie ani nawet nigdy nie widziałam Jego zdjęcia. Jest to także opowieść o wszystkich tych wspaniałych błogosławieństwach, którymi mnie obdarzył i jak wystawiał na próby moją wiarę, gdy zdecydowałam się pojechać do Niego i zobaczyć Go osobiście.

Zaczęło się od smutku

            W styczniu 2000 r. u mojego męża wykryto raka. Powoli umierał. Bardzo się tym smuciłam i dużo modliłam się do Boga o pomoc. Powiedziałam Bogu, że będę pomagała innym ludziom, jeśli tylko pozwoli mojemu mężowi przeżyć. Sytuacja ta doprowadzała mnie do rozpaczy tak, że nocami nie mogłam spać. Przeczytałam mnóstwo książek o duchowości i często odwiedzałam małą bibliotekę w naszej wiosce w Nowej Zelandii, w której mieszkaliśmy.

Woń Sai

            Pewnego dnia w tej bibliotece przeglądałam półki w dziale z literaturą duchową i moją uwagę zwróciła książka zatytułowana „Katolicki ksiądz spotyka Sai Babę”. Przeczytałam kilka stron i uznałam, że warto ją wziąć do domu. Obok niej stała inna: „Sai Baba - Święty Człowiek i psychiatra” autorstwa dr Samuela H. Sandweissa. Tę też przejrzałam i postanowiłam zabrać. Dziwne, ale obie książki pachniały kadzidełkami. Pomyślałam, że musieli je czytać jacyś hippisi, którzy palili trociczki. Ten zapach był mi miły, ale więcej nie zwracałam na niego uwagi.

            Najpierw przeczytałam książkę „Katolicki ksiądz spotyka Sai Babę” i ze zrozumieniem przyjęłam wątpliwości księdza co do katolickich doktryn. Potem wzięłam się za książkę Samuela Sandweissa i zafascynowało mnie to, co potrafił robić Sai Baba. Wiele lat wcześniej czytałam Autobiografię jogina Paramahansy Yoganandy, nie miałam więc żadnych wątpliwości, że człowiek może rozwinąć nadprzyrodzone zdolności poprzez boską miłość i zrozumienie. Gdy skończyłam czytać drugą książkę wspomniany zapach trociczek znikł. Nagle przypomniałam sobie, że Samuel Sandweiss pisał, iż Sai Baba potrafi kontaktować się z ludźmi, niezależnie gdzie na świecie mieszkają, za pomocą zapachu wibhuti, kumkum i słodkiej amrity.

            Zastanawiałam się, czy On kontaktuje się ze mną. Nie byłam tego pewna, ale jednocześnie czułam, że spływa na mnie wielka prawda — tak jakbym znalazła coś, czego szukałam i za czym tęskniłam przez całe życie.

Moja wiara umacniała się dzień po dniu

            Zaczęłam kontemplować o Swamim w swoich porannych medytacjach i szybko mocno w Niego uwierzyłam. To dziwne, ale zdawał się On napełniać mnie pokojem i siłą niezbędnymi do codziennej opieki nad mężem. Mąż powiedział mi, że czuje pełny spokój, a jego spojrzenie było przepięknie czyste.

            Szybko podupadał na zdrowiu, a ja w desperacji napisałam list do Sai Baby. Wylewając z serca cierpienie rozmawiałam z Sai Babą jak z Bogiem i jak z drogim i bliskim przyjacielem. Modliłam się i mówiłam do Swamiego codziennie. Obiecałam Swamiemu, że zaopiekuję się starszymi ludźmi, będę pomagać wszystkim gdzie się da, że zmienię się — niech tylko pozwoli mężowi żyć. W rzeczywistości targowałam się z Bogiem. Tak jak gdybym nie wiedziała, że to daremne staranie. W końcu modliłam się do Baby tak: „Jeśli jest to karmiczna konieczność, jeśli czas mojego męża dopełnił się, proszę nie dopuść, by mój drogi mąż cierpiał.” Ostatecznie wyszedł z tego pogmatwany list pełen cierpienia.

            Któregoś dnia, może na tydzień przed odejściem męża, zdarzyło się coś bardzo dziwnego. Byłam przy nim, gdy nagle w rękach doznałam najcudowniejszego odczucia. Gdy spojrzałam na nie, wydały mi się nie moje. Byłam zdumiona tym uczuciem. Pozwoliłam, by ta miłość przelała się na męża. Powolny strumień pokoju i miłości przelewał się na niego poza moją kontrolą.

            On spojrzał na mnie i powiedział: „Puska, twoje ręce są tak pełne miłości.” Po policzkach popłynęły mi łzy, a to dziwne piękne uczucie miłości, przychodzące z jakiegoś innego źródła, było w tym momencie po prostu boskie. W duchu podziękowałam Sai Babie, gdyż wcześniej często modliłam się o podpowiedź, jak mogłabym okazać mężowi moją głęboką do niego miłość, nie tylko przez codzienne opiekowanie się nim, ale na bardzo głębokim poziomie duszy. Swami wysłuchał mojej modlitwy. Jakże ogromna jest Jego łaska i miłość wobec nas!

            W głębi duszy wiedziałam bez cienia wątpliwości, że to Bhagawan Sai Baba przeze mnie obdarzył mojego męża boską miłością i że był obecny w nas i wokół nas. Mąż umarł w spokoju w naszym domu kilka dni później, a ja pomogłam mu w tym, mówiąc jego duszy, by podążyła za tą miłością i światłem.

            Następnego dnia rano, gdy wokół ciała męża zebrała się rodzina i przyjaciele, by go pożegnać, drugi raz przydarzyło mi się coś niezwykłego i pięknego. Byłam sama przy zwłokach męża, gdy nagle opanował mnie wielki żal. W tym cierpieniu wzywałam Boga. Nagle usłyszałam głos męża, który mówił: „Puska, to już nie jest moje ciało. Jestem tutaj, jestem tutaj.” Wtedy doznałam wielkiego uniesienia, tak silnego, że ledwie mogłam wytrzymać. Jestem pewna, że była to łaska Bhagawana, zapewniającego mnie, że śmierć nie istnieje.

            Z czasem zaczęli przychodzić do mnie ludzie z problemami. Próbowałam im pomagać jak tylko potrafiłam, tak jak obiecałam Swamiemu. Miałam bardzo silną wiarę w Bhagawana Babę, byłam jak opoka. Uznałam, że otrzymałam życiowy cel i dzień po dniu stawałam się mocniejsza.

Do Radości bez wizy

            Zaczęłam poszukiwać więcej informacji o Swamim i czytałam wszystko, co mi wpadło w ręce. Dwa lata po śmierci męża postanowiłam wrócić do Danii, gdzie się urodziłam, aby przekonać się, dokąd stamtąd zaprowadzi mnie życie. W kwietniu 2003 r. zarezerwowałam samolot do Indii, by pojechać do Bhagawana w drodze do Danii. Chciałam Go zobaczyć, poczuć Jego miłość i serdecznie podziękować Mu za wszystko, co dla mnie zrobił. Nie spodziewałam się wtedy, że Sai Baba wystawi moją wiarę w Niego na próbę.

            Zarezerwowałam ten lot i upewniłam się w dwóch biurach podróży w Nowej Zelandii, że do Indii nie muszę mieć wizy. W Kuala Lumpur, gdzie samolot miał międzylądowanie, przy ponownym wsiadaniu na pokład, na lot do Bangalore zobaczyłam kobietę, która, jak czułam, była ze Skandynawii. Okazało się, że jest z Finlandii i ma na imię Riita, a mieszka w Bangalore z synem i mężem, który tam pracuje. Powiedziała mi, że przyjechała do Malezji, aby przedłużyć wizę. „Mam nadzieję, że masz właściwą wizę — rzekła — bo jeśli nie masz, nie wpuszczą cię.” Bardzo zaniepokojona powiedziałam jej, że nie mam wizy, a ona ponownie zapewniła mnie, że władze imigracyjne nie wpuszczą mnie. Potem zajęłyśmy swoje miejsca i więcej jej nie spotkałam.

            W Bangalore wylądowaliśmy późnym wieczorem. Przy kontroli paszportów poproszono mnie o wizę, a ja powiedziałam im, że nie mam jej, gdyż w Nowej Zelandii źle mnie poinformowano. Kazano mi natychmiast opuścić Indie. W tę podróż zabrałam ze sobą zdjęcie Sai Baby w formacie A4. Pokazałam je kontrolerom i powiedziałam im, że przyjechałam do Sai Baby. Oni powtórzyli, że mam opuścić Indie, ale ja upierałam się, że muszę się zobaczyć z Sai Babą, by Mu podziękować. Zabrali mnie do małego biura, gdzie opowiedziałam im o śmierci męża i o pojawieniu się w moim życiu Sai Baby. Wysłuchali, ale twardo trzymali się stanowiska, że skoro nie mam wizy, nie mogę pozostać w Indiach.

            Pojawiło się więcej ludzi z personelu portu lotniczego i omawiali mój przypadek. Gdy tak siedziałam na krześle, wszyscy inni pasażerowie odeszli. Ku własnemu zaskoczeniu byłam spokojna, chociaż było mi bardzo smutno. Kontrolerzy nie ustępowali, a ja uświadomiłam sobie, że oni tylko wykonywali swoje obowiązki. Ja, 60-letnia kobieta z siwymi włosami, przygnębiona stratą męża znalazłam się w żałosnej sytuacji, a jednak byłam pełna nadziei zobaczenia mojego ukochanego Swamiego.

            Rozmyślałam: „Czemu mnie opuściłeś, Panie; a może wystawiasz na próbę moją wiarę w Ciebie?” Po prostu siedziałam tam spokojnie, twarda jak skała, czekając na cud, gdyż przybyłam, by zobaczyć Swamiego. I cud przyszedł w postaci kobiety.

Bóg zawsze posyła pomoc

            Nagle pojawiła się owa Finka Riita i przedłożyła urzędnikom swoją wizytówkę oraz kilka innych dokumentów potwierdzających, że jej mąż pracuje dla Volvo w Bangalore. Spytała, czy może w czymś pomóc. Po długiej rozmowie zgodzili się, by zabrała mnie do swojego domu i była moim gwarantem. Do paszportu wpisano mi pozwolenie na 72-godzinny ‘pobyt lotniskowy’, abym mogła podjąć próbę załatwienia pobytu 10-dniowego. Z całego serca podziękowałam i wyszłam ze swoją nową przyjaciółką Riitą w tę gorącą noc do gwarnego Bangalore. Swami pomógł mi.

            Teraz nastąpiły trzy gorączkowe dni zdobywania pieczęci do paszportu na 10-dniowy pobyt w Indiach. Codziennie biegałyśmy od urzędu do urzędu i już nie pamiętam, do ilu miejsc nas odsyłano. Niektóre urzędy były albo zamknięte, albo otwarte o dziwnych porach. Niekiedy do pewnych miejsc byłyśmy posyłane dwa razy, a wszędzie czekało wiele ludzi. Godzinami wyczekiwałyśmy w upalną pogodę. Wyłączałam umysł — byłam tam nieobecna. O zobaczeniu Sai Baby marzyłam od pierwszego spojrzenia na Jego zdjęcie. Gdyby nie Riita, tego pobytu nigdy nie zdołałabym załatwić sama, biegając po tak wielkim mieście jak Bangalore i w takim skwarze. Po trzech dniach miałam legalne pozwolenie. Gorąco podziękowałam za pomoc Riicie i jej mężowi. Nadszedł czas udania się do Brindawanu, aśramu Baby w Bangalore.

Powód powrotu Riity

            W ostatnim dniu u Riity nagle doznałam dziwnego uczucia i spojrzawszy na nią, spytałam: „Riita, dlaczego wróciłaś na lotnisko i pomogłaś mi stamtąd wyjść?” Ona odrzekła: „Myślałam o tobie w samolocie i strasznie było mi cię żal. Wiedziałam, że czekają cię ciężkie chwile i że będziesz odesłana z Indii, gdyż nikogo bez wizy nie wpuszczają. Po posiłku słuchałam muzyki w słuchawkach samolotu i wtedy zaczęłam rozmawiać z Bogiem. Jestem chrześcijanką. ‘Boże — powiedziałam — jeśli chcesz, żebym pomogła tej Dunce, musisz puścić mi dwie fińskie piosenki.’ I usłyszałam je! Najpierw był utwór klasyczny, a po nim fińska piosenka ludowa. Tak więc, Bóg chciał, abym ci pomogła. Dlatego wróciłam!” „Riita — spytałam — jesteś pewna, że to były fińskie piosenki?” Spojrzała nieco urażona i odpowiedziała: „Oczywiście, że jestem pewna. Znam obie piosenki.” I zaczęła mi je nucić.

            Gapiłam się na Riitę i czułam, że stają mi małe włosy na karku, gdyż nie mogłam uwierzyć, że malezyjskie linie lotnicze odtworzą w swoim muzycznym programie lotu dwie fińskie piosenki!

            „Riita — powiedziałam ze łzami w oczach — rzeczy, które Sai Baba robi dla ludzi na całym świecie, by im pomóc, są tak niezwykłe i cudowne.” Ona odrzekła: „Nie, to nie ten człowiek pomógł ci — pomógł ci sam Bóg!”

            Następnego dnia zawieźli mnie do Brindawanu, gdzie miałam swój pierwszy Darśan żywego, kochającego Pana Sai. Gdy zobaczyłam Go ten pierwszy raz, twarz miałam taką, jak gdyby ktoś wylał na nią kubły wody. Nigdy jeszcze nie płakałam tak bardzo. To oczyściło moje serce.

            W ciągu ostatnich kilku lat wiele razy rozmyślałam o tym wszystkim. Nawet dwukrotnie napisałam do malezyjskich linii lotniczych, by mi przysłali swoje pokładowe czasopismo, tak bym mogła sprawdzić nadawaną muzykę, ale oni mi nie odpowiedzieli. Nigdy nie wątpiłam, że Sai Baba jest boskim reżyserem całej tej sztuki. Swami mówi nam, że wszystkie imiona są Jego; Riita modliła się do tego samego Boga.

Niewiarygodna boska gra!

            Dlaczego On sprawił, że dwa biura podróży w Nowej Zelandii poinformowały mnie, że nie muszę mieć wizy? Później zdałam sobie też sprawę z tego, że to On przepuścił mnie na lotnisku w Kuala Lumpur bez wizy do Indii! A w ogóle dlaczego doprowadził mnie do wylądowania na terytorium Indii bez wizy? Czy po to, by sprawdzić moją wiarę? Mogłam zgodzić się na odeskortowanie do samolotu lecącego z Bangalore do Kopenhagi. Ale nie zgodziłam się. Musiałam Go zobaczyć i podziękować Mu.

            Wszyscy wiemy, że Sai Baba posyła właściwą osobę, gdy znajdziemy się w rozpaczliwej sytuacji. Taką osobą była Riita, do której coś mi kazało się zbliżyć w hali odlotów w Kuala Lumpur. To On sprawił, że tak się złożyło. Bhagawan sprawił, że Riita usłyszała to, o co prosiła, te dwie fińskie piosenki. Po tym, zmuszona złożoną Mu obietnicą, przyszła i pomogła mi.

Skutki: radość, siła i mądrość

            W najcięższych okresach rozpaczy i zmartwień Śri Sathya Sai Baba pomógł mi, ufającej Mu, przejść to wszystko. Sai Baba dał mi taką miłość, pokój i siłę, o jakich nigdy nawet nie marzyłam. Dalej pomagam ludziom, odwiedzam ludzi starszych, pocieszam i pomagam innym w rozmaitych problemach. Czerpię z tego radość, a Bhagawan Baba daje mi siłę i mądrość. Gdy raz zostajemy przywołani do Jego Lotosowych Stóp, nigdy już nie zechcemy ich opuścić. Jesteśmy bezpieczni, gdy wypuścimy ‘ja, moje’ i wpuścimy Boga.

[Z http://media.radiosai.org/Journals/Vol_04/01Mar06/when-he-touches.htm 3/2006 tłum. KMB]


powrót do spisu treści numeru 32 - marzec-kwiecień 2006


 

Stwórz darmową stronę używając Yola.