numer 31 - styczeń-luty 2006

Isaac Tigrett opowiada o Sathya Sai Babie

Wielbiciele Swamiego na całym świecie dobrze znają postać słynnego Isaaca Tigretta. Zasłynął chyba głównie za sprawą sfinansowania lwiej części kosztów budowy Szpitala Superspecjalistycznego w Puttaparthi.  

 Siedem lat temu ŚM (Nr 8/1999, s. 20) przedstawiło obszerne opracowanie Ireny Czajkowskiej z jego ciekawego wystąpienia w Hong Kongu prawdopodobnie w roku 1994.

    W internecie pod adresem: www.geocities.com/Heartland/Canyon/8397/tigrett.html znaleźliśmy spisane słowo w słowo z taśmy magnetofonowej wcześniejsze (według e-mailowej informacji, z 3 marca 1992 r.) jego wystąpienie w tym samym mieście dające pełniejszy obraz dramatycznych i pouczających życiowych doświadczeń Tigretta. Poniższe opracowanie nie jest wiernym tłumaczeniem zapisu, który obfituje w charakterystyczne dla spontanicznego opowiadania zwroty fabuły i niekiedy trudne do odgadnięcia niedomówienia. Jest to skrót dosłownego przekazu Isaaca z dbałością o możliwie dokładne zachowanie jego istotnych treści i z pozostawieniem jego osoby jako narratora, mimo że on nie wszystko w ten sposób powiedział. Ciekawsze odpowiedzi Isaaca z sesji pytań zostały włączone do głównego tekstu.

 Była to trwająca tydzień bajeczna konferencja, w której brało udział dwa tysiące delegatów z całego świata, a w tym wielu duchowych przywódców, parlamentarzystów i liczni wspaniali mówcy. Sai Baba powiedział mi: „Nie chcę, żebyś biegał tu i tam i robił to, co zwykle, próbując wszystkimi kierować. Chcę, abyś pozostał w swoim pokoju i był gotowy do mówienia.” 

Zrozumiałem, że prawdopodobnie spotkam kogoś na tej konferencji i pomyślałem, że Swami chce mojego wyciszenia, aby mógł przeze mnie do kogoś mówić. Poszedłem więc do swojego pokoju i robiłem coś w rodzaju medytacji. Pod koniec konferencji jej przewodniczący podszedł do mnie i powiada: „Isaac, chcę żebyś przemawiał.” Byłem przerażony! Musiałem stanąć zasadniczo bez żadnego przygotowania, zaledwie z kilkoma notatkami, przed tą ogromną międzynarodową publicznością i mówić. A wszystko było transmitowane przez satelitę. W duchu poprosiłem Swamiego, by On przeze mnie mówił. I zrobił to wspaniale! Wszystko o miłości. Jakiś rok później zostałem pobłogosławiony przebywaniem w Jego obecności wraz z innymi mężczyznami. Swami mówił o tej konferencji, o tym jak przeze mnie wygłosił ten dyskurs o miłości i jak bardzo byłem początkowo stremowany i że pod koniec poprawiłem się... więc dziś może będzie podobnie!

    Pochodzę z Jackson w amerykańskim stanie Tennessee – jest to małe miasto między Nashville i Memphis. Tam się wychowywałem do wieku około 15 lat, a potem wyjechałem do Anglii z ojcem, który po rozejściu się z matką prowadził tam interesy. Własny interes pod nazwą Hard Rock Cafe założyłem, gdy miałem 19 lat. Wtedy byłem (i wciąż pozostaję) wielkim fanem Jimi’ego Hendrixa, Led Zeppelin i innych rockowych zespołów i wykonawców. W interesie tym Bóg pobłogosławił mnie fenomenalnym sukcesem, wykraczającym ponad najśmielsze marzenia. Gdy zostałem wielbicielem Sai przez wiele, wiele lat martwiło mnie bardzo to, czym się zajmowałem. Rozumiecie, grupy rock’n’rollowe kojarzyły się z narkotykami, szaleństwami itp., a przecież Sai nie może przebywać w takich miejscach, nie posłuży się kimś takim. Dopiero znacznie później powiedział mi, że Hard Rock Cafe były Jego (w każdej znajduje się obraz Sai Baby), że są „oazą światła w morzu ciemności”.

    Od wieku około 13 lat dostępowałem pewnego rodzaju metafizycznych odwiedzin. Początkowo przerażało mnie to, gdyż nie wiedziałem, z czym mam do czynienia. Myślałem, że tracę zmysły. Dopiero pewien kaznodzieja, przyjaciel rodziny imieniem Norman Vincent wyjaśnił moim rodzicom i mnie, że gdy do świadomości przychodzą obce rzeczy, nie jest to objaw choroby umysłowej. Pewnego razu, w czasie takich odwiedzin otrzymałem przekaz: „Wykup ‘Secret Life of Plants’ (Tajemne życie roślin).” Nie wiedziałem, co to jest. Miałem wtedy chyba 23 lata. Dwa czy trzy tygodnie później w czasopiśmie Newsweek w dziale dotyczącym książek, który gorliwie czytywałem, omówiono książkę o takim właśnie tytule napisaną przez Christophera Birda i Petera Tompkinsa. Był to rok 1973. Natychmiast zadzwoniłem do autorów i powiedziałem: „Chciałbym wykupić prawa filmowe do waszej książki, gdyż jej tematyka jest mi bardzo bliska i droga memu sercu.” Oni na to: „O, panie Tigrett, nie wierzymy, aby rzeczywiście chciał pan to kupić. Przecież to kompletna klęska.” Istotnie, chociaż wydawcy (Harpers and Row) zapowiadali ją jako ich bożonarodzeniowy przebój, została bardzo kiepsko przyjęta. Także artykuł, który czytałem był bardzo krytyczny w stosunku do całego tematu książki. Ja jednak obstawałem przy swoim i odpowiedziałem autorom: „Nie dbam o to. Jestem zdecydowany odkupić od was te prawa.” I zrobiłem to, otrzymując je  praktycznie za darmo, już przy tej rozmowie. Sześć tygodni później książka znalazła się na liście bestsellerów New York Times’a i pozostała na niej przez 57 tygodni.

Na pewien krótki okres stałem się jednym z najpopularniejszych facetów w Hollywood. Zawiodło mnie to do Kalifornii i wytwórni filmów Warner Brothers. Scenariusz do filmu pisaliśmy razem ze Steve Wonderem, który okazał się bardzo uduchowionym człowiekiem.

    Jest autorem ścieżki dźwiękowej do tego filmu i wydał też album nazwany Secret Life of Plants[1]. Razem wyruszyliśmy w podróż dookoła świata, która trwała rok i dziewięć miesięcy. Szukaliśmy na tej planecie zjawisk, o których mówiła książka. Odwiedziliśmy m.in. takie miejsca jak: Virginia Beach, Uniwersytet Południowej Kalifornii, gdzie jest wydział parapsychologii, uniwersytety John Hopkins i Duke. W Meksyku spotkaliśmy tubylca z ulicy, który potrafił naświetlić błonę filmową Polaroid dowolnym zdjęciem przez przyłożenie jej do czoła. Jeśli zechciałeś, mógł wywołać ci np. zarys Nowego Jorku na tle nieba z sylwetką J.F.K.[2] u góry. W rzeczywistości robił to głównie za alkohol.

     Ta podróż po świecie w końcu doprowadziła mnie do źródła fenomenów, do Indii, najbardziej fantastycznego kraju na tej planecie. Mam na myśli bogactwo wszystkiego, co jest związane z duchowością. Zadziwiające jest to, że ta bajeczna kraina ciągle trwa w środku kali jugi, świadcząc i głosząc Boga we wszystkim i wszędzie. Znalazłem się w hotelu, w miejscu o nazwie Aurangabhad na północy Indii. Tam coś zaczęło pojawiać się w mojej świadomości. Usłyszałem „Czekałem na ciebie... przyjeżdżaj!” Rozglądam się wkoło po hotelowym holu – nikogo nie ma, prócz ludzi krzątających się w swoich sprawach. Znów usłyszałem ten głos. Zrozumiałem, że był to mój głos wewnętrzny przemawiający całkiem głośno. Spoglądam w górę i widzę zdjęcie. Ktoś spytany powiedział mi, że jest to Śri Sathya Sai Baba i że jest On ich skarbem narodowym. Oczywiście, nikt taki nie figurował nawet na mojej liście mistrzów, których chciałem odwiedzić w Indiach. Czułem jednak, że był to mistrz, którego szukałem od wielu lat. Wsiadłem do samolotu i niebawem znalazłem się w Whitefield.

     Była niedziela w 1973 r. Tłum prawdopodobnie liczył jakiś tysiąc ludzi. Stałem albo siedziałem z tyłu na murze. Byłem ubrany oczywiście na czarno. Sai Baba wyszedł i widziałem jak przed kilkoma ludźmi poruszał ręką, a oni wyciągali swoje. Potem opuścił tłum i podszedł prosto do ściany, gdzie stałem. Pomyślałem, że też powinienem wyciągnąć rękę. On stworzył dla mnie wibhuti i powiedział: „Zjedz to.” Uczyniłem jak kazał i tak się zaczął mój związek z Sathya Sai Babą.

    Ale od tego 1973 roku już więcej z Nim nie rozmawiałem, chociaż jeździłem tam co rok. Do 1989 spędzałem tam za każdym razem kilka tygodni, czasem miesiąc, czasem dłużej. W istocie ta sprawa jest dość ciekawa. Stałem się z jej powodu przedmiotem żartów. Ci, którzy tam byli, wiedzą, że każdy chciałby otrzymać audiencję. Ludzie obchodzili mnie z daleka, bo każdy wiedział, że jestem tym gościem, który nie miał audiencji, ani nawet spojrzenia czy słowa od 5-u , 8-u, 12-u i w końcu 15 lat. Ja jednak wiedziałem, kim On jest i to mi wystarczyło. Ciągle jeszcze dziwię się, dlaczego istnieje w ogóle potrzeba rozmawiania z Nim, albo dlaczego On miałby chcieć, żebym tam przyjechał, by mi coś powiedzieć. Jest to przecież całkowicie niepotrzebne, ponieważ w ogóle nie jest On tym, na kogo wygląda. Jest o wiele dynamiczniejszy niż ten zabiegany mały człowiek z szopą włosów, budujący szpitale i uniwersytety. Mówię całkiem poważnie. Niemniej, nigdy nie zapomnę tamtych fantastycznych lat. Mój drogi przyjaciel Michael Hollander ciągle mi powtarzał: „Trzymaj się tamtego miejsca, Isaac! Trzymaj się, trzymaj się!” I zawsze, przez te wszystkie lata, zobaczenie Go tam napawało mnie wielką otuchą. Przeżyłem coś w rodzaju szoku, gdy w końcu wezwał mnie. Myślę, że powodem było to, iż przez te piętnaście lat miałem wiele fantastycznych doświadczeń. Domyślam się, że czuł się zobowiązany upewnić mnie o tym, kim On jest.

     Miałem, mówiąc delikatnie, bardzo burzliwe życie. Pamiętam jak pewnego razu, a był to rok 1975 lub 1976, w strasznym odurzeniu o piątej nad ranem wyleciałem z drogi jadąc Porsche z szybkością około 90 mil [145 km] na godzinę w kanionie w Kalifornii. W rzeczywistości przysnąłem wracając nietrzeźwy do domu. Samochód wyleciał w powietrze na 300–400 stopowy [100–150 m] spadek terenu. Nagle obok mnie w samochodzie pojawił się Sai Baba i objął mnie ramieniem. Ledwie Go zauważałem, gdy samochód zaczął koziołkować w powietrzu. Prawdopodobnie obrócił się z dziesięć razy. Z samochodu nie zostało nic: nie było przedniej szyby, nie było górnej ramy zabezpieczającej przy dachowaniu, nie było drzwi, nie było silnika – samochód był totalnie zniszczony. A jednak wstałem i wydostałem się. Ma się rozumieć, wyłącznie dzięki tej ręce, która mnie objęła. Wyszedłem z samochodu bez jednego siniaka czy choćby zadraśnięcia. Zaraz wsiadłem do samolotu i poleciałem do Indii, by Mu podziękować. Ale, oczywiście, On ignorował mnie cały ten czas.

     W 1977 r. miałem z kolei atak padaczki z powodu silnego przedawkowania narkotyków w hotelowym pokoju w Denver w stanie Kolorado około godziny pierwszej po północy. Straciłem wszelkie reakcje motoryczne. Upadłem na podłogę. Połknąłem język i udławiłem się na śmierć. I, tak jak możecie przeczytać w podobnych relacjach z pogranicza śmierci, mój duch wyszedł z ciała przez czubek głowy. Znalazłem się w innym stanie świadomości oglądając swoje ciało z góry. W tym stanie, który był cudowny i charakteryzował go całkowity spokój, coś – nigdy tego nie zapomnę – powiedziało mi: „Twój czas jeszcze nie nadszedł. Wezwij po imieniu swojego guru.” Wypowiedziałem imię Sai Baby, a On momentalnie pojawił się w tamtym pokoju. Podniósł mnie i położył na łóżku. Wyciągnął mi język. Oglądam to z góry: On kładzie swoją rękę na moją klatkę piersiową, naciska na nią, a mój duch wraca prosto do ciała. W tym momencie jestem znów w stanie epilepsji. Nie wiem ile czasu upłynęło, ale na pewno wiele minut. Ze szpitala wypisano mnie bardzo szybko, gdyż mój przypadek miał związek z narkotykami, a nie było to zwykłe schorzenie umysłowe. Następnego dnia wyjechałem do Indii, aby podziękować Sai Babie, a On także przy tej okazji ignorował mnie przez kilka miesięcy.

    Muszę wam powiedzieć, że piętnaście lat później, pracowaliśmy nad nowym szpitalem. Miałem wówczas szczęście przebywać przy Nim wiele godzin z grupą wybitnych chirurgów zebranych w Jego domu w Whitefield. Siedziałem obok Niego. Po kilku godzinach spotkania On zwrócił na siebie uwagę wszystkich i powiedział: „Dwa razy uratowałem tego człowieka. Nieprawdaż?” Odpowiedziałem: „Tak, rzeczywiście.” On zaś pochylił się ku mnie i wyszeptał mi do ucha: „A także wiele innych razy.” Jak wszyscy wiecie, Sai Baba ma wielkie poczucie humoru. Sam jest dla nas prawdziwym cudem, ale jego humor jest naprawdę czymś całkiem innym.

     Muszę wam też powiedzieć troszkę o czymś, co jest dla mnie ważne. Opowiadałem to już paru osobom, a ponieważ wydawało się, że uznali to za ważne także dla nich, powtórzę to również dzisiaj.

     Miałem bardzo niezwyczajne dzieciństwo. Inaczej niż większość ludzi, wiele wycierpiałem w tym życiu, prawdopodobnie z powodu zdarzeń z poprzednich wcieleń. W rzeczywistości do trzynastego roku życia miałem cudowne dzieciństwo. Kiedyś bawiłem się z młodszym braciszkiem i doszło do małej bójki. Skarpa, na której stał, zarwała się a on zapadł się i udusił. Wyciągnąłem go, ale umarł mi na rękach. Rodzice obwiniali mnie za jego śmierć, ale też mieli żal do siebie mimo, że nigdy potem już na ten temat nie odezwali się nawet słowem. Wydarzenie to wpłynęło także na mojego starszego brata, który wykazywał się nadzwyczajną inteligencją. Podczas gdy sam przeżywałem ten ciężar własnej winy dowiedziałem się, że on postradał zmysły. Całkowicie się załamał. Kilka lat spędziłem z nim w instytucjach dla umysłowo chorych. Z nikim nie rozmawiał oprócz mnie. Były to dla mnie lata tortury, gdyż ciągle byłem skłócony z wieloma osobami. W końcu brat odebrał sobie życie.

     Matka i ojciec całkiem przestali się odzywać, a ja znów winiłem za to siebie, jak również za śmierć drugiego brata. Ojciec popełnił coś w rodzaju społecznego i zawodowego samobójstwa. Aby ukarać siebie, celowo pozwolił, by upadł jego interes, który dawał zatrudnienie wszystkim w naszym mieście Jackson. W końcu opuścił Jackson, zostawiając matkę i uciekł z pewną młodą kobietą do Anglii.

    Wiele lat borykałem się ze skrajnym smutkiem. Jakże długo to trwało! Jakże było bolesne! Zapewne moje cierpienia nie różniły się specjalnie od tego, co doświadczyło wielu z was. Lecz tragedie te wypełniały mi życie przez wiele, wiele lat. Myślałem sobie: „Och, jakież straszne życie było moim udziałem.” Moje życie zmieniło się dopiero po pewnym spotkaniu z Sai Babą nie tak dawno temu. W jego trakcie On zwrócił się do mnie: „Tigrett, czy masz jakieś pytania? Pytaj o wszystko, cokolwiek chcesz wiedzieć. Odpowiem na każde pytanie.” Ja odrzekłem: „Tak, chciałbym wiedzieć, dlaczego urodziłem się w rodzinie z tyloma tragediami, zgonami, chorobami umysłowymi, przemocą i wszystkimi takimi rzeczami, które ciągnęły się przez tak wiele lat... trwały i trwały, i trwały. Dlaczego urodziłem się w takiej rodzinie?” On uśmiechnął się, popatrzył na mnie i powiedział: „By zmiękczyć twoje serce.” Powiadam wam, że wtedy nagle zrozumiałem, że urodzić się w tej rodzinie i przeżyć wszystkie te doświadczenia było dla mnie błogosławieństwem. Te doświadczenia uczyniły mnie takim, jakim jestem dzisiaj. Pomniejszyły mnie. Bóg wie, że mam masywne ego, cóż więc robiłbym, gdyby nie te doświadczenia? Ważne jest, by każdy z nas zrozumiał, że karty, jakie się nam rozdaje, są rozdzielane z wielką miłością i współczuciem. Taka jest po prostu nasza karma.

     Zanim opowiem wam o tej fantastycznej, pierwszej po piętnastu latach audiencji u Sathya Sai Baby, muszę wspomnieć, że bodajże w 1974 r., gdy pierwszy raz byłem w Puttaparthi, opuszczając stołówkę zauważyłem niewielki napis nad drzwiami: „Love all, serve all(kochaj wszystkich, służ wszystkim). Tak było do czasu, gdy na pierwszym interview dostałem od Niego potwierdzenie, że On sam stoi za Hard Rock Cafe.  Słowa te zrobiły na mnie takie wrażenie, że postanowiłem wykorzystać je w swoim interesie. To małe przesłanie zmieniło całe moje życie. Po powrocie zacząłem prawić kazania moim pracownikom – że po to się rodzimy, po to tu jesteśmy, by służyć innym i wszystkich kochać. W rzeczywistości w każdej Hard Rock Cafe na całym świecie znajdziecie napis „Kochaj wszystkich, służ wszystkim.” Faktycznie wypisaliśmy to na milionach koszulek, 20 milionach zapałek, na guzikach itd., itp. Co miesiąc w którejś kawiarni gdzieś na świecie wygłaszałem mowę do personelu. Wiedziałem, że w swój interes muszę wprowadzić duchowość, że jest to jedyny sposób na powodzenie w tworzeniu tego, co On chce. Muszę powiedzieć, że hasło „Kochaj wszystkich, służ wszystkim” stało się mottem moich pracowników i wszystkich ludzi, którzy podziwiają to, co robiliśmy. Niemniej, zawsze tkwił we mnie strach, że robię coś źle, że mam tego boskiego mistrza plus owe psychiczne przeżycia plus...

       Nigdy nie zapomnę jak powiedział: „Ty wchodzisz.” Po owych piętnastu latach byłem pewien, że słowa te były skierowane do kogoś za mną, więc odwróciłem się, by zobaczyć, co to za gość. Niemożliwe, żeby chodziło o mnie... Tym wezwaniem, oczywiście, przyprawił mnie o wielki strach. Na dodatek na audiencji, na której było dziesięć lub dwanaście osób, posadził mnie wprost przed sobą. Swami zapytał: „Gdzie jest Bóg?” Odpowiedziałem: „Znajduje się w moim sercu.” On odrzekł: „Nie. Bóg jest wszędzie. To tak jak z rybą w wodzie. Woda jest nad rybą, obok niej, pod nią i w niej. Jesteś rybą płynącą przez Boga.” Były to najcudowniejsze chwile mojego życia, a chyba także tych, którzy byli w tym pokoju, gdyż wtedy naprawdę pływaliśmy w Bogu. On jest wszędzie, a tę właśnie świadomość wszyscy staramy się osiągnąć – nie intelektualnie, lecz przez pełne zrozumienie i zanurzenie się w tej świadomości. Następnie spytał mnie: „Jak dostępujesz Boga?” Ponieważ źle odpowiedziałem na pierwsze pytanie, nie chciałem odpowiadać na drugie. Wyraziłem to postawą ciała, a On spytał o to samo kogoś innego. Dwukrotnie nie uzyskawszy odpowiedzi od innych, ponownie zwrócił się do mnie: „Jak osiągasz Boga?” Dalej siedziałem w wyczekującej postawie. On mrugnął do mnie i rzekł: „Love all, serve all.” Bez wątpienia, to hasło mówi wszystko na ten temat.

      Chciałbym powiedzieć wam troszkę o szpitalu. To, że Sai Baba wyróżnił mnie w tej sprawie przyjmuję jako wielkie błogosławieństwo. Od czasu, gdy w roku 1971 zainaugurowaliśmy Hard Rock Cafe, przez wiele lat niemal miesiąc w miesiąc wmawiałem swoim pracownikom, a było ich w końcu trzy lub cztery tysiące na całym świecie, że powodzenie tego przedsięwzięcia któregoś dnia w jakiś sposób przysłuży się ludzkości.

W pewnym momencie, gdy już prawie umierałem z wyczerpania spowodowanego ciągłym rozwijaniem tego interesu, Swami sprawił, że znalazł się ktoś, kto zaoferował mi zań więcej pieniędzy niż mógłbym oczekiwać.

 Uznałem to za znak od Boga i sprzedałem Hard Rock Cafe. Decyzja nie była łatwa. Cafe było znane i notowane na światowych giełdach, więc żal było tak zwyczajnie pozbyć się tego wszystkiego. Klamka zapadła dopiero po wielu medytacjach, w których powtarzały się znaki, że Bóg rzeczywiście chce, bym to uczynił. W tym czasie działała już założona przeze mnie przed wielu laty Rama Foundation. Połowę swoich akcji miałem złożoną w tej fundacji, dlatego przeszła do niej połowa wartości sprzedaży Hard Rock Cafe.

Sprzedaż zaś opiewała na cudowną sumę sto osiem milionów dolarów[3]. Liczba ta jest ważna w numerologii. Przypomina mi się pewna sytuacja, gdy Swami wyjaśniał jednej z pań jak należy gotować. Trwało to dość długo, a potem niespodziewanie powiedział: „Sai Baba waży dokładnie sto osiem funtów[4]. Od czternastego roku życia zawsze ważyłem sto osiem funtów.”

Zdjęcia z uroczystości otwarcia szpitala 

      Mając już te pieniądze, pojechałem do Sai Baby i powiedziałem: „Swami, mam pieniądze...” „Wiem, wiem, wiem – odpowiedział i dodał – zbudujemy szpital.” „Co więc chciałbyś, abym z nimi zrobił?” „Zbudujemy szpital.” „Świetnie” – przytaknąłem.

     Chciałbym w tym miejscu powiedzieć słowo o stosunku Sai Baby do pieniędzy. Wszyscy mówią, że ‘Sai nie bierze żadnych pieniędzy’. Sai nie potrzebuje niczego. Obdarzył mnie błogosławieństwem pozwalając dać sobie trochę pieniędzy. Nie prosił o nie. On je załatwił. Wiedział, że na ten moment szykowałem się od piętnastu żywotów. Podobnie działa Organizacja. W całych Indiach otworzył ponad dwieście szkół, ma uniwersytet, szkołę średnią i wiele innych instytucji, które utrzymuje. Oglądałem księgi rachunkowe Central Trustu i wiem, na jakich zasadach działa. Opiera się na darowiznach zamożnych anonimowych wielbicieli Sai i dzieje się tak od wielu, wielu lat. Sami się do Niego zgłaszają. On powie: „Zbudujemy szkołę” i zaraz ktoś skądś przyjeżdża i mówi: „Oto pieniądze na ten cel.” On odpowie ‘Świetnie’ albo ‘Nie.’ Osobiście widziałem jak na dziesięć przypadków, odmówił dziewięć razy. On wie, kiedy byłoby to niewłaściwe. Dla mnie jako biznesmena jest to fenomen – niesamowitym przeżyciem było przyglądanie się, jak to działa. Naturalnie, pieniędzy nie trzeba się bać. Ludzie powiadają: ‘Nie możesz pogodzić duchowości z pieniędzmi.’ To nonsens, całkowity nonsens! Oczywiście nie można pieniędzy czcić ani im się oddawać.
       Odszedłem nieco od tematu. Poprzez medytację doszedłem do pewnego stanu umysłu. Zauważyłem, że zerwałem przywiązania do bardzo wielu spraw, poczynając od córki (którą oddałem Sai), poprzez żonę, do rzeczy materialnych, o które nigdy szczególnie nie dbałem. Napisałem do Niego i spytałem: „Swami, ponieważ łaskawie obdarzyłeś mnie zdolnością ściągania energii do ciała poprzez medytację, czy chcesz również, abym odszedł gdzieś do jakiejś groty i prowadził tam tę medytację?” „W innym okresie historii byłoby to właściwe – odpowiedział – ale nie teraz. Chcę cię w tym świecie, chcę cię z tymi rzeczami, ale nie chcę, żebyś był do nich przywiązany. Chcę, byś został przy nich, lecz nie stał się ich ofiarą. Chcę świateł przewodnich dla innych w tym świecie. Świat musi zostać oczyszczony w tym wieku.” W tym cudownym wieku, w którym dane było nam się urodzić. A nowy wiek już się zbliża; do tego tematu wkrótce wrócę.

      Swami kazał mi, fundacji Rama, zorganizować architekturę szpitala. Udało mi się spotkać profesora Keith Critchlowa, który uczy w londyńskim Royal College of Art. Critchlow jest światowej sławy architektem budowli sakralnych. Zna się na starożytnej geometrii takich budowli. Napisał wiele książek. Żadnej z nich nie rozumiem, ale on jest zadziwiającym człowiekiem. Sai Baba nas zetknął. Sprowadziłem Keitha do Sai Baby, a On powiedział: „Tak, ten człowiek zrobi szpital.” Szpital zasadza się na starożytnej geometrii. Wyjątkową sprawą było samo przyglądanie się powstawaniu szpitala. „Pierwszą rzeczą, którą trzeba zrobić – powiedział Keith – to oczyścić teren, zanim Swami przyjdzie, by odprawić swoje pudźe itd.” Spytaliśmy Swamiego (Keith zadał to pytanie): „Czy powinniśmy tę starożytną mandalę narysować wprost w terenie?” A Sai Baba odrzekł: „Tak, wyrysujcie mandalę na tamtym terenie.”  Wsiedliśmy z Keithem do samochodu i pojechaliśmy na miejsce. Po drodze Keith stwierdził: „Wiesz, robiłem to tylko raz – w Sikkimie dla tybetańskich lamów, którzy prosili o zbudowanie klasztoru. Mandala nie działa jeśli na danej nieruchomości nie ma orła, albo jakiś nad nią nie lata,” czy coś w tym rodzaju. Trzeba też intonować [jakieś mantry] itp. Gdy dojechaliśmy na miejsce, na ziemi siedziało pięć orłów – dokładnie w miejscu, gdzie mieliśmy rysować mandalę. Wyrysowaliśmy ją bardzo starannie. A te orły cały czas tam siedziały, nawet się nie podniosły – tylko się odsuwały. Wyglądało to na cud. Liczba 108 odgrywała pierwszorzędną rolę w przygotowaniu terenu i budynku oraz kopuły. W geometrii planu budowli ważna była też liczba 33, m.in. dlatego, że Chrystus przebywał na tej planecie 33 lata. Najpierw powstał zarys całości, a potem wstawialiśmy do środka, co chcieliśmy. Normalnie robi się zupełnie inaczej. Jest to świątynia uzdrawiania i już teraz jest naprawdę fantastyczna, wręcz cudowna.

    Szpital był budowany zanim powstały plany czysto medyczne. To planowanie Swami zlecił mnie. Zaangażowaliśmy Hospital Corporation of America, wiodącą korporację szpitalną na świecie. Wybudowali oni tysiące szpitali. To oni wykonali dla nas medyczne plany. Swami włączył do tych prac kilka najbłyskotliwszych umysłów Indii i innych krajów. Potem przyjął to, co przygotowała wspomniana korporacja i podarł na kawałki. Trzeba było zaczynać wszystko od nowa. On sam dokonał wielu, wielu zmian. Do mnie zwykł mówić: „To jest prototyp. To jest absolutny prototyp.” Ja zaś zastanawiałem się: ‘Boże, co to znaczy? – nie mam pojęcia!’

      Krótko potem posłał mnie do Światowej Organizacji Zdrowia do Genewy. Spotkałem się tam z grupą około dwunastu ich najważniejszych lekarzy. Gdy przedstawiłem im plany, byli oburzeni na cały pomysł tego szpitala. Oświadczyli, że to nigdy nie zadziała. „Jak mógłbyś wybudować szpital superspecjalistyczny, gdy my w trzecim świecie nie możemy nauczyć ludzi nawet właściwej higieny czy szczepień?” Rozszarpali mnie na drobne kawałki, co w moim przypadku jest dość trudne. Siedziałam tam spokojnie ich słuchając i wiedząc, że w tym, co mówią jest absolutna racja. Z jednym jednak zastrzeżeniem: ma to być szpital Śri Sathya Sai Baby. Gdy zdzierali ze mnie ostatni kawałek skóry, zjawił się spóźniony na to spotkanie dr Singh. Zaraz też zauważył: „O, robi to Sai Baba! Jeśli ktokolwiek mógłby tego dokonać, to tylko On.”

     Rzeczywiście, sam nie mogłem wyjść z podziwu jak Sai Baba dokonywał tego wszystkiego na moich oczach. Mówię ‘dokonywał’, gdyż to było w stu procentach Jego dzieło – kierowany przezeń proces typu start–stop. Początkowo pozwolił mi pójść pełną parą w pracach nad szpitalem, ale pewnego dnia powiedział: „Tigrett, nie chcę, żebyś więcej mówił.” „Okej” – odrzekłem. Później wyjaśnił: „Słuchaj, przy twojej przeszłości, w warunkach, w jakich się wychowałeś, nie było harmonii w domu, nie było jedności w rodzinie. Myślałeś, że jedynym sposobem na dokonanie czegoś było zabranie się za to samemu. Nigdy nie nauczono cię, czym jest rodzina. Dla ciebie to doświadczenie ze szpitalem jest nauką jak pracować w zespole. Każdy ma swoją rolę do odegrania.” Rzeczywiście, wszyscy działaliśmy oddzielnie, posuwając się w różnych kierunkach. Mieliśmy narady trwające całe godziny. On mawiał: „Nie, to trochę w lewo... Nie, chcę to w tym miejscu... To powinno być zielone... tamto czerwone... To ma mieć wysokość 12 stóp... to ma być szerokie na sześć stóp.” Dokładnie wiedział, jaki ma być każdy pokój, jakie mają być specyfikacje. Angażował się w każdy aspekt budowy szpitala, tak samo jak teraz jest aktywny w pracy szpitala. Zauważcie, że to, iż nikt tam nie umarł przeczy całej medycynie, gdyż jest to ciągle miejsce budowy, a w sali operacyjnej normalnie nie może znaleźć nawet jeden pyłek, gdyż jeśli się dostanie do otwartego ciała, będzie wewnętrzne zakażenie i pacjent umrze. Myślę, że to wszystko działa, ponieważ On tam chodzi kilka razy na tydzień. Chodzi na oddziały, do sal operacyjnych. Niewątpliwie Jego wibracje oczyszczają otoczenie. Jest to więc boski szpital.

Na świecie nie ma innego darmowego szpitala, nie mówiąc już o superspecjalistycznym. Jak wiecie, szpital mieści się na stuakrowym (40 ha) obszarze. Jest tam jakieś czterdzieści budynków. To nie tylko sam szpital, lecz też budynki zaplecza i cała wioska. Wszystko jest teraz w końcowej fazie budowy. Znajdzie tam mieszkanie trzy i pół tysiąca ludzi - personelu i ich rodzin. Więcej niż liczy sam aśram.

     Obecnie w nowym szpitalu robi się już operacje na otwartym sercu. Gdy tam byłem dwa miesiące temu, dokonali swojej 175-ej takiej operacji – w raczej opłakanych warunkach. Zadziwiające w tym jest to, że według wszelkich statystyk ktoś powinien umrzeć na skutek infekcji. Faktycznie wielu powinno z tego powodu umrzeć, gdyż jest to ciągle plac budowy, a zatem dodatkowy brud i kurz. Żaden pacjent jednak nie odszedł. Jest to fantastyczna sprawa. Rozpoczęcie pracy tego szpitala Swami powierzył hinduskiej społeczności. I myślę, że to najlepszy wariant, gdyż ludzie w Światowej Organizacji Zdrowia powiedzieli: „Będziecie przeładowani pacjentami – oszalejecie tam.” Swami wprowadził błyskotliwy plan pracy: operacji dokonuje się przez dwa–trzy tygodnie i następuje przerwa, On robi przerwę. Otrzymują szansę przyjrzenia się, co było nie tak jak należy, co trzeba poprawić. Sathya Sai Baba powiedział, że jest to prawdziwy prototyp. Mnie wyjawił, że jest to projekt na tysiąc lat. To bardzo ekscytujące, cudowne. Jestem przekonany, że z czasem wszyscy wykwalifikowani lekarze, także z zagranicy, otrzymają szansę pracy w tym szpitalu. Wiem, na przykład, że wkrótce na czele banku krwi stanie lekarz z Chicago, że pewien Włoch będzie pomagał w charakterze anestezjologa.

    Sai Baba kazał mi przeprowadzić się do Kalifornii. Powiedział: „Studiuj z Phyllis Krystal.” Znałem panią Krystal. Wiedziałem, że napisała kilka wspaniałych książek. Wiedziałem, że jest wielką jogini i że rozwijała rozmaite duchowe techniki medytacji. Nie mam wielkich uzdolnień poza tymi przesłaniami i wglądami, które okazyjnie otrzymuję. Początkowo myślałem więc, że będę tam pomagał robić coś przy książkach, może nagram jakąś taśmę czy coś w tym rodzaju. Ale okazało się, że Sai Baba zetknął nas, abyśmy razem medytowali. Codziennie wchodziliśmy w rodzaj transu na cztery, pięć godzin. Były to najcudowniejsze cztery lata mojego życia, gdyż Sai Baba pokazał mi, kim On naprawdę jest. Przed wyjazdem na dzisiejsze spotkanie spytałem Go: „Czy powinienem o tym opowiadać?” A On odrzekł: „Tak, tak, tak. Mów.” Dodał też: „Niewielu zrozumie, ale opowiedz.” Chcę więc o tym teraz mówić. Nie wiem, jak odbierze to społeczność Sai, ale ponieważ otrzymałem błogosławieństwo...

    Sai Baba nie jest tą drobną postacią o puszystych włosach, którą wszyscy adorujemy i kochamy. To zwykła iluzja. Mówił o tym wiele, wiele razy. Skupiając się na tej formie, oszukujecie siebie samych. Poznać Go w Jego prawdziwej postaci, znaczy wiedzieć, że jest wszystkim, wszędzie i każdym. Jedną z rzeczy, jakie praktykowałem przez wiele lat jest postrzeganie Boga w każdej twarzy. Odpłata jest fantastyczna. Ważne jest, by wyjść ze stanu świadomości ego, żeby zrozumieć, kim naprawdę jesteśmy. Nie jesteśmy umysłem, ani ciałem. Wszyscy jesteśmy istotami boskimi. Nie ma czegoś takiego, jak dar samorealizacji – już to mamy. Jest tylko kwestia usunięcia zasłony, ego. Mówię to z przekonaniem, gdyż w ciągu ostatnich kilku lat Sai Baba pokazywał mi te inne wymiary na porządku dziennym. Zabrał mnie na wszystkie, jak sądzę, poziomy i płaszczyzny, na które można wstąpić. Być może istnieje jeszcze kilka, gdzie nie byłem. Może to dla was zabrzmieć dziwacznie i obco, ale musicie dowiedzieć się o innych zmianach, jakie zachodzą, o tym co Sai naprawdę robi. To sprawa waszych myśli. Mówicie o pułapach dla pragnień. Dam wam pułap, o którym MUSICIE pamiętać. To właśnie wasze myśli. Najpotężniejszą rzeczą, jaką można robić w tym wymiarze, to myśleć. Każda pojedyncza myśl jest czystą energią. Energia ta, tak jak w prawach fizyki, nie znika. Ona zbiera się w czymś, na co Sai Baba dał nam nazwę ‘płaszczyzna astralna’. Jest tam śmietnisko, tam gromadzą się myśli, tam mieszczą się ‘myślokształty’. Wiedzieli o tym Aztekowie i inne wielkie cywilizacje, ich klasa kapłańska. Istnieje więc wymiar, z którym trwa wzajemne oddziaływanie. Nasze myśli są też w tym wymiarze. Pożądanie, chciwość, gniew, nienawiść zebrały się na tych innych wymiarach.

Podobnie jest z pozytywnymi myślami: wasze oddawanie czci, miłość do Boga i Jego wielorakich przejawów, jak również wszyscy bogowie – to wszystko zbiera się w postaci pozytywnych myślokształtów w ‘eterycznym wymiarze’, jak Sai Baba kazał nam go nazywać. Mogę wam tylko powiedzieć... i dać wam przykład myślokształtu w czymś, co można przyrównać do Sai Baby[5]. Przykro mi, że niejako obciążam was tym szaleństwem, ale... tak się rzeczy mają.

    Sai Baba zabrał panią Krystal i mnie na poziom, który nazwał ‘poziomem gobelinu’, skąd pokazał nam całą ziemię z wieloma wymiarami ułożonymi warstwami jeden na drugim. Pokazał nam myślokształt nad Rosją, myśli, jakie zebrały się w postać tego naprawdę niezwykle masywnego potwora. Wyglądało to jak ogromna czarna chmura smoły z wielką ilością energii, błyskawic itp. Był to twór pełen gwałtu. Sai sprawił, że powoli zbliżyliśmy się do niego. Nawet okrył nas czymś. Powiedział: „Jest to myślokształt, który włada Rosją.” Zdarzyło się to cztery lata temu. On kontynuował: „Myślokształt ten składa się z ludzkich myśli pełnych strachu przed skrajną karą.” Mówił, że ludzie ci żyli pod presją tego strachu przez tysiące lat, na długo przed panowaniem carów. „Ten myślokształt musi zostać zniszczony. Tylko ludzkie istoty mogą zniszczyć takie rzeczy, gdyż ludzie je stworzyli swoimi myślami.” Następnie sprawił, że pojawiły się boskie istoty. Mogę tylko powiedzieć wam, że wielkim błogosławieństwem było to, co mi pokazał przy wielu okazjach, tzn. tych zadziwiających niebiańskich gospodarzy. Jeden z nich wystąpił przynosząc rodzaj świętych igieł. Tylko tyle mogę wam o tym powiedzieć. Powiedział: „Tego tworu nie można zniszczyć natychmiastowo. Pokażę wam, co robić.” Oprowadza nas po tworze, który pokrywa całą Rosję, a my robimy dziury. On mówi „W tym miejscu..., tam...,” my wtykamy igłę w twór robiąc w nim dziury we wskazanych miejscach. Zajęło to sześć godzin czasu medytacji. Mówię o medytacji, gdyż w tych innych wymiarach czasu nie ma. Potem obeszliśmy cały twór, w którym wykonaliśmy jakieś 150 – 200 dziur. Sai Baba powiedział: „Teraz energia wycieknie z tego myślokształtu i dzięki temu ludzie zostaną uwolnieni.”

    Chodzi mi o pokazanie wam, że Sai Baba jest Bogiem. Pracuje jednocześnie w wielu, wielu wymiarach. Czyni wszystko, by zaprowadzić nowy wiek w dziejach. Do mnie powiedział: „Musimy zniszczyć negatywność w tych innych wymiarach, jak również w tym, gdyż ten jest bardzo mocno związany z innymi. Byłoby bezcelowe oczyścić samą planetę, pozostawiając inne wymiary nieoczyszczone.” Ponieważ tamte mają na nas wpływ, wrócilibyśmy do tego samego stanu. On jest absolutnie niesamowity. Od razu oczyszcza wszystkie wymiary. Działa wszędzie. Jest to tak niewiarygodne!

    Ale potrzebuje naszej pomocy, bo to my zrobiliśmy cały ten obecny bałagan. Wszyscy reinkarnowaliśmy się w tym wspaniałym wieku w czasie, gdy Awatar chodzi wśród nas – pełny, Purna Awatar. To dla nas błogosławieństwo. W większości przypadków, u ludzi, którzy wchodzą z Nim w kontakt, przyśpiesza wypalanie się ich karmy. Bóg nie może generować negatywności. Jest to niemożliwe, gdyż jest On czystą, boską miłością. Pokazał mi to bardzo klarownie, błogosławiąc krótkim stanem samadhi. Powiedział: „Tigrett, taki właśnie jest cel!” Chcę jak najmocniej zaakcentować to, że Sai Baba nie jest tą cudowną inkarnacją, która przebywa w Puttaparthi. Nie myślcie tak. On jest tutaj, w każdym z was. On czeka, uwielbia was. Jest to bardzo, bardzo ważne.

     Nie chcę mącić nikomu w głowie metafizycznymi aspektami, którymi pobłogosławił mnie Sai Baba. Jednak, by uprzedzić wasze wątpliwości typu ‘dlaczego właśnie ten facet?’, muszę wyjaśnić, że zabrał mnie On do jednego z poprzednich wcieleń. Pokazał mi, że w pewnej starożytnej kulturze byłem mistrzem (szamanem) posiadającym odwieczną mądrość. Z powodu własnego ego uznałem, że wspaniałą rzeczą będzie użyć tej mądrości do naprawienia wszystkiego, że zrobię to i tamto. No i źle wykorzystałem dane mi moce krzywdząc wielu, wielu ludzi. To życie jest okazją do naprawienia tamtych krzywd. Tak jak wszyscy mamy swoje ścieżki, tak też mamy swoje karmy. Wiedzcie tylko, że On jest z wami; nie wtrąca się wbrew waszej wolnej woli, ale oczekuje na wasze wyjście ku Niemu. Wszyscy jesteśmy naprawdę pobłogosławieni, że jesteśmy z Nim.

     Nie zależy mi na przebywaniu na tej czy innej płaszczyźnie egzystencji. Chciałbym po prostu na zawsze połączyć się z Sai Babą. Ale mam też rodzaj nadziei, że nie jest to moje ostatnie życie, gdyż chciałbym wrócić tu i pomagać Premie Sai, jeśli jakoś mógłbym to robić.

     Miewam ciągle odwiedziny ludzi z tamtej strony, w tym także własnych braci. Tam ciągle się uczą, ale działanie jest tylko tutaj. Wszyscy wyczekują na możliwość zejścia tu na dół, gdyż tu, w tym wymiarze można wypalić karmę.

      W związku z pytaniem z sali opowiem wam pewne przeżycie. Mniej więcej rok temu medytowaliśmy razem z Krystal. Robimy to, gdyż kiedyś w poprzednim życiu oboje byliśmy nieprzyzwoici i teraz w jakiś sposób, którego nie rozumiem, wzajemnie balansujemy swoje energie. Sai mówi: „Nie musisz rozumieć. Po prostu rób to!” W medytacji, o której wspomniałem, zaprowadził nas nad przepaść czy szczelinę – nie wiem jak to wyrazić. Gdzieś dalej był drugi brzeg. On powiedział: „Obróćcie się i spójrzcie za siebie.” Gdy spojrzeliśmy wstecz, zobaczyliśmy wszystkie życia wszystkich ludzi, każde ludzkie przeżycie od początku czasu. Wszyscy byli połączeni trzema łańcuchami. Jeden łańcuch stanowiła linia rodowa ze strony ojca, drugi – ze strony matki, a trzecim był łańcuch karmiczny. Następnie On powiedział: „Teraz popatrzcie w drugą stronę.” Wiem, że wszyscy możecie myśleć, że to bajka. Ale nie jest. Popatrzyliśmy tam, gdzie kazał. „Za tą szczeliną jest nowy wiek – powiedział. – Nic z tych rzeczy nie może pójść z nami. Zanim przejdziemy na drugą stronę, musimy najpierw przeciąć te łańcuchy.” Myślę, że jest to proces, któremu poddaje On wszystkich swoich wielbicieli. Sądzę, że to dla nas błogosławieństwo.

     Opowiem wam teraz historię, która zawsze mnie serdecznie bawi. Na jednej z audiencji była grupa dziesięciu czy piętnastu ludzi z Zachodu. Mężczyzna z Kalifornii nosił pierścień indiańskiego szczepu Nawaho z osadzonym w nim turkusem. Swami spytał: „Czy Swami może dostać pierścień?” „Oczywiście!” – odpowiedział ten człowiek. Swami podniósł pierścień do góry i spytał: „Co to jest?” „Swami, sądzę, że jest to pierścień Indian Nawaho z Arizony z turkusowym kamieniem.” „Bardzo dobrze, bardzo dobrze” – mówi Swami i do innej osoby: „Co to jest?” „Swami, jest to srebrny pierścień z niebieskim kamieniem.” „Bardzo dobrze.” I tak po całym pokoju padało: 'Co to jest? Co to jest?' Potem Swami uniósł pierścień i dmuchnął nań a on zamienił się w wielki złoty pierścień z rubinem. „Co to jest?” „Swami, jest to wielki złoty pierścień z rubinem” „Tak, bardzo szczęśliwy... Co to jest?” „Swami, złoty pierścień z czerwonym kamieniem.” „Bardzo dobrze.” I znów jak zwykle cierpliwie to samo pytanie kierował do różnych ludzi. Wreszcie stanął przed grupą i powiedział (przytaczam dosłownie): „Swami bardzo potężny. Ma zdolność zmienić wszystkie żywioły wszechświata na życzenie, ale zmienić kogoś z was ludzi Zachodu... bardzo trudno.”

    Praca, jaką wykonuję z panią Krystal jest fantastyczna, cudowna i jest wszystkim dostępna. Sai Baba nazwał tę pracę ‘nową wiedzą na nowy wiek’. Istnieją już dwie książki, które Swami napisał przez nią; wkrótce ukażą się dwie następne. Cały dochód z ich sprzedaży idzie do Sathya Sai Trustu. Książki te pomogą wam pokonać strach, gniew, nienawiść chciwość, żądzę – są potężnymi symbolami, jakie Sai Baba dał nam wszystkim. Obecnie Krystal znajduje się w Szwajcarii i przemawia do wielkich rzeszy wielbicieli. Była już w Ameryce Południowej, we Francji, w Anglii – wszędzie na życzenie Sai Baby. Jest to szczególna praca. Ciągle Go o to pytam, a On stale potwierdza: „Tak, jest to nowa wiedza na nowy wiek. Jest to Mój dar.” Te książki nie są do czytania – trzeba z nimi pracować, medytować. Medytacje mogą rozwiązać mnóstwo waszych problemów. Nie sposób przecenić dobrodziejstw medytacji. Najważniejszą rzeczą jest nawiązanie kontaktu z własną prawdziwą naturą. Nie jesteśmy ciałem, jesteśmy boskimi istotami. Tak jak ćwiczenia fizyczne służą ciału, tak istnieją duchowe ćwiczenia, które wynoszą waszą prawdziwą osobowość na pierwszy plan. Medytacje są nadzwyczaj ważne dla wszystkich z nas.

    Kilka lat temu Krystal i ja otrzymaliśmy technikę nazywaną ‘medytacją drzewa’. Sai Baba wielokrotnie powtarzał, że jest to najważniejsza medytacja ze wszystkich, jakie możecie robić. W rzeczywistości była to dominująca medytacja w wielu kulturach – także w chrześcijaństwie. Jest bardzo prosta. Siadacie zwyczajnie w spokojnym miejscu w lotosie lub postawie jemu bliskiej, tak jak potraficie. Wyobrażacie sobie, że jesteście drzewem – waszym ulubionym, np. dębem. Nad wami są gałęzie tego drzewa, a pod wami korzenie wchodzące w Matkę Ziemię. Gałęzie w powietrzu reprezentują Ojca, a korzenie Matkę, Boską Matkę. Teraz musicie wciągać energię wdechem. Najpierw wyobrażacie sobie wciąganie energii do swojego ciała z systemu gałęzi. I wydychacie ustami, gdyż gdy wdychacie boską energię, ona zastępuje coś, co trzeba wydalić. Znów wdychacie energię i wydychacie niepotrzebne rzeczy. Po jakimś czasie przechodzicie do systemu korzeniowego, do Boskiej Matki, do żeńskiego pierwiastka jin. Wdychaniem wciągacie w siebie tę boską energię i wydychaniem wydalacie to, co niepotrzebne. Potem wciągacie energię jednocześnie z obu stron. Gdy będziecie to praktykować, zdziwicie się odczuciami energii i harmonii w ciele.

    Jest jeszcze jedna medytacja, którą prowadzę od czasu, gdy On mi ją dał. Nie wiem, czy was zainteresuje, ale czuję, że powinienem wam o niej powiedzieć. Proszę w niej o pięć rzeczy, a ostatnio dostałem szóstą. Najpierw proszę Go, aby ‘myślał przeze mnie’, a gdy o to proszę, robię wdech. Potem proszę, by ‘czuł przeze mnie’. Myślenie to głowa, a czucie – serce, pierwiastki jang i jin (męski i żeński). Dalej proszę, by ‘mówił przeze mnie’, by ‘działał przeze mnie’ i ‘kochał przeze mnie’. Ostatnio kazał mi dołożyć prośbę, by ‘oddychał przeze mnie’. Jest to bardzo, bardzo ważna medytacja.

     Obie te medytacje były czymś wyjątkowym w moim życiu. Pragnę wam je gorąco polecić, gdyż okazują się pomocne pod wieloma względami.

     Z Phyllis Krystal każdorazowo przebywamy razem przez dwa – trzy tygodnie i medytujemy codziennie przez 4 – 5 godzin. Potem wracamy do własnych zajęć do czasu, gdy On znów nas wezwie do tych medytacji. Sai Baba kazał nam zapisywać te podróże do innych wymiarów. Mamy obecnie zarejestrowane na taśmach jakieś czterysta godzin z tych zadziwiających podróży. Jest tam wiele dyskursów, jakie wygłosił wyjaśniając mechanizmy rządzące tymi rzeczami, a jest to niezwykle ciekawe. Najciekawsze jest to, że wszystko to jest tak proste jak rośnięcie trawy. Naprawdę, bardzo proste. Ale rzeczy nieznane napawają nas strachem. Dla mnie może najważniejszym odkryciem w tym kontekście jest to, że On działa jednocześnie na wielu poziomach. Tego, co doświadczyłem nie da się opowiedzieć, ale najważniejsze jest to, że za każdym razem, gdy myślicie, wysyłacie energię. Z każdą pojedynczą myślą. Myśl jest nawet potężniejsza niż czyn. Dlatego On często powtarza: ‘Zważaj na swoje myśli.’ Ta ich energia nie ulega rozproszeniu. Zbiera się na astralnej płaszczyźnie – tam gromadzą się negatywne myślokształty, takie jak ten straszny nad Rosją. Zbierają się tam przez całe jugi. Gdy ogarnia was pożądanie, jeśli pałacie złością, wpadacie w rodzaj rezonansu z odpowiednimi energiami z tamtej płaszczyzny. Jeśli jesteście nieostrożni, możecie przekroczyć linię ich przyciągania i przyczepią się do was. Gdy to już się stanie, energie te będą utrzymywać wasz umysł w tym stanie – w pożądaniu, w złości. Celem książki pani Krystal jest pokazać wam jak się ich pozbyć, jak się przed tymi energiami bronić. Nie jest to jej książka – to książka Sai Baby. Najważniejszym ostrzeżeniem, jakie mogę dziś dać wam w oparciu o własne doświadczenia z tego życia to: zważajcie na swoje myśli. Jest to nadzwyczaj ważne.

    Padło pytanie, jaki myślokształt mają Stany Zjednoczone. Obecnie jest to energia Śiwy. Aby coś się narodziło, coś musi umrzeć. Częścią całego procesu rodzenia się nowego wieku musi być zmiecenie starego. Popatrzcie co się dzieje na całej tej planecie. Ludzkość ją niszczy. Biosferze grozi całkowite załamanie. Ta świadomość zaczyna powoli docierać nie tylko do Ameryki. Pracowałem z grupami ochrony środowiska, w istocie sam taką założyłem w Wielkiej Brytanii pod nazwą Arka. Zaangażowałem się w tę sprawę po sprzedaniu interesu. Dużo czasu spędziłem z ludźmi z NASA i z kilku innych organizacji. Na moskiewskiej konferencji zebrali się naukowcy z całego świata ze słynnym Carlem Saganem na czele. Wszyscy twierdzili, że jesteśmy skazani na porażkę. Tak się tym przejąłem, że pojechałem do Sai Baby i spytałem: „Co się stanie z naszą biosferą?” On zaś powiedział: „Bóg pozwala ludziom zniszczyć Ziemię. Człowiek zwróci się do Boga dopiero, gdy zostanie rzucony na kolana.” To samo dzieje się ze wszystkimi uciśnionymi narodami. Zobaczcie, co się stało. Kto by uwierzył, że On rozbije Rosję i Wschodnią Europę? Zbliża się nowy wiek, wiek świadomości. Myślę, że być tu teraz to wielkie błogosławieństwo.

     Chciałbym na sekundę zatrzymać się nad nastawieniem. Miałem pieniądze, które chciałem dać Sai Babie, a nie wiedziałem jak to zrobić. To bardzo dziwna sprawa – idea dawania czegoś Sai Babie, chęć dania, przywiązanie się do tego dawania. Ostatecznie zrozumiałem, że pieniądze, które miałem dać, nie mogą zostać przyjęte, o ile nie są dawane za wszystkich – za tych, którzy może nie mają gotówki, a chcieliby dać, gdyby mieli. Dopiero, gdy przyjąłem tę postawę dawania za nas wszystkich, On pobłogosławił ten dar. Aprobatę wyraził symbolicznie dając mi na urodziny ten puchar. Przyszli i zbudzili mnie o piątej rano, mówiąc: „Sai Baba chce, żebyś siedział z Nim na podium.” Siedziałem tam zakłopotany, a On nagle wyciągnął ten wspaniały, wielki puchar i dał mi w prezencie. Siedząc tam zrozumiałem, że był to symbol. Reprezentował Jego łaskę dla dwóch tysięcy pracowników, którzy harowali na rzecz szpitala po 24 godziny na dobę, dla dwustu projektantów, którzy dzień i noc ślęczeli nad rysunkami. Wszyscy mówili, że fizyczną niemożliwością jest zbudowanie tego szpitala, bo po pierwsze potrzeba przynajmniej roku na przygotowanie projektów i, po drugie, przynajmniej trzech lat na budowę. Dzięki Jego łasce plany powstały w ciągu sześciu tygodni, a budowa trwała jeden rok! Swami najpierw powiedział, że zbuduje szpital. W kilka tygodni później, na Urodzinach ogłasza, że zostanie otwarty za rok. Wszyscy zastanawialiśmy się: ‘O Boże. Co teraz poczniemy?’ Nikt związany z projektem nie wierzył, że można tego dokonać. A jednak stała się rzecz niebywała – szpital powstał tak, jak zostało zapowiedziane! Podobnie było z zapowiedzianym przed dwudziestu laty uniwersytetem jako modelową placówką oświatową. Obecnie Sai ogłosił, że szpital będzie modelem dla świata. Zastanawiając się nad pytaniem: ‘Dlaczego nie każdy jest wielbicielem Sai Baby?’, myślę, że to kwestia karmy i wierzę, że też jesteśmy takimi modelami dla innych i dlatego ważne jest, abyśmy jak najszybciej pozbyli się słabości i stali się przykładem dla świata.

Pytacie, czy jest jakaś książka na temat praktyk zarządzania, które stosowałem w Hard Rock Cafe. Nie, nie piszę żadnej książki na ten temat i mam nadzieję, że Swami nie każe mi tego robić. Obojętnie, co się robi, trzeba to traktować jako oddawanie czci Bogu. Już myślałem, że na dobre skończyłem z interesem, który omal mnie nie wykończył, ale Sai Baba znów mnie wciągnął w podobny biznes i pobłogosławił mój nowy projekt. 

       Otwieram go pod nazwą „House of Blues (Dom bluesa)” i jest to szereg miejsc, gdzie gra się rythm and bluesa – przed końcem tego roku zostaną otwarte trzy takie miejsca.

 Swami powiedział mi: „Hard Rock było szkołą średnią. Zdałeś – ale tylko ledwo, ledwo, Tigrett. Teraz pora iść do koledżu.” Tym razem robię to zupełnie inaczej ten interes musi być dharmiczny.

            [Oprac. KMB]


powrót do spisu treści numeru 31 - styczeń-luty 2006


[1] Podwójny album Journey Through the Secret Life of Plants (Podróż po tajemnym życiu roślin) ukazał się w 1979r. W pewnej recenzji napisano o nim, że jest to ścieżka dźwiękowa do nigdy niezrealizowanego filmu i że jest to jedna z najlepszych rzeczy, jakie niewidomy Wonder stworzył (dop. tłum.). Książkę „Podróż po tajemnym życiu roślin” można czytać po angielsku w interencie pod adresem:

http://www.amazon.com/gp/reader/0060915870/refsib_dp_pt/102-2321650-2203353#reader-link 

[2] Prawdopodobnie inicjały Johna Fitzgeralda Kennedy'ego (dop. tłum.).

[3] W jednym z wywiadów dla BBC na pytanie ile pieniędzy dał na szpital Tigrett odpowiedział: Hmm... Nie chcę wymieniać dokładnej sumy, ale mogę powiedzieć, że w Indiach jest to bardzo, bardzo dużo. Reporterka: Słyszałam, że było ponad sto milionów dolarów. Tigrett: Nie, nic z tych rzeczy. Tyle wystarczyłoby na zbudowanie szpitala na pięćset pokoi, wyposażenie go i otwarcie (źródło: home.hetnet.nl/~comments_on/_the_secret_swami/_sai_baba.htm).

[4] Okolo 50 kg.

[5] Tigrett wydaje się przykładać do tego stwierdzenia dużą wagę, ale niezbyt jasno się wyraził. Powiedział dosłownie: I can only tell you …. and give you an example of the thought form in something that Sai Baba is up to.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.