Co oni z nami robią?

          Wielkimi krokami, których nie powstydziłby się nawet sam Hanuman, zbliżają się kolejne młodzieżowe warsztaty duchowe. Jednak czy wszyscy wiemy czym one są? Tajemnicze miejsce, gdzieś w Karkonoszach, o niewiele nam mówiącej nazwie Gruszków... Wegetariańska kuchnia oraz brak słodyczy, to standard, który mógłby odstraszyć nawet Szymona Słupnika. Wyczerpujące wędrówki po okolicznych szczytach, często w środku nocy, to chyba za wiele dla zmęczonych życiem poszukiwaczy „świętego spokoju”.

 numer 24 - listopad-grudzień 2004

I pomyśleć, że tam ktoś przyjeżdża. A jednak przyjeżdżają to młodzi ludzie z całej Polski złapani w sidła czterech Robin Hoodów duchowości – Pawła, Tomka, Waldka i Janka. Ale czy to na pewno ich prawdziwe imiona?

          Ci, którzy już tam byli, mówią, że warsztaty to niezapomniane przeżycie, a niekiedy dodają nawet, iż chcieliby przyjechać do Gruszkowa ponownie. Podkreślają znaczenie niezwykłej atmosfery, otwartości ludzi poznanych na warsztatach oraz spontanicznej zabawy. Mówią również o zwiększeniu  pewności siebie i wiary we własne siły. Tylko komu chciałoby się wychodzić z domu, a co dopiero jechać, często na drugi koniec Polski, dla tych wszystkich wątpliwych wrażeń.

Ponadto prowadzący proponują uczestnikom „bliskość samego siebie”, czy też „przejście wielkiej rzeki”. Dobrze, że się jeszcze nikt nie utopił... Opornych wysyłają w przestworza na paralotni, a w najlepszym wypadku szybowcem. Gdy od czasu do czasu czujemy grunt pod nogami, okazuje się, że zostajemy wciągnięci w wir wspólnego tańca i śpiewów. Nazywają to „przełamywaniem wewnętrznych barier”. Wiadomo mi również, iż niekiedy wymagane jest milczenie – poświecenie, z którego dumny byłby niejeden mnich. Szanowna czwórka (o której wspominam wyżej) prowodyrów całego zamieszania, dba także o umiejętność „panowania nad ciałem” ambitnych adeptów duchowych, proponując im spożycie wspólnego obiadu bez użycia sztućców. Nie rozumiem tylko dlaczego tyle radości miała ponoć wywołać, u biednych uczestników warsztatów, ta wyszukana asceza. Drży mi ręka, gdy muszę pisać o „umartwiających ciało” zajęciach z „tai-chi”, czy „hata-jogi”.

          Dobrze, ale chyba muszą być jakieś plusy tych warsztatów? Hm, na pewno pogoda! Tak, ona nigdy jeszcze nie sprawiała większych psikusów. I co tam jeszcze... Są łazienki, łóżka, ogrzewanie... Aha, istnieją też pewne furtki – można powiedzieć, że się na przykład nie chce iść na Śnieżkę – i dają spokój. Pozwalają także nie dojeść posiłku... Ale to chyba na tym koniec. Reszta to niestety bezwzględna, szara rzeczywistość: śmiechoterapia, długie rozmowy z przyjaciółmi, wspólne oglądanie filmów, czy nieskrępowana twórczość przy użyciu np. białego puchu. A do tego najgorsze – refleksja, odszyfrowywanie siebie, przełamywanie lęków i obaw, wymiana poglądów, niecodzienni ludzie...

          Jeśli to wszystko nie zdołało was skutecznie odstraszyć i jesteście gotowi podjąć wyzwanie, jakim są gruszkowskie warsztaty duchowe, to do zobaczenia 7 lutego 2005 roku.

Janek Perkowski

powrót do spisu treści numeru 24 - listopad-grudzień 2004

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.