numer 24 - listopad-grudzień 2004

Relacja z warsztatów grupy młodzieży młodszej w Gruszkowie

Pierwszego dnia w Gruszkowie nie było zbyt wiele zajęć, ponieważ byliśmy zmęczeni podróżowaniem. W ubiegłym roku Paweł nie przekazał nam wszystkich mądrości duchowych i w tym roku starał się to nadrabiać. Często uczył nas, pouczał i dawał rady. Cały rok tęskniliśmy do smacznych potraw, które przygotowuje Mariolka. Przyjechały do nas zupełnie nowe osoby, nieznane nam z poprzedniego roku.

Każdego poranka budzili nas organizatorzy lub też głośna muzyka i szliśmy na pobliskie wzniesienie, na którym śpiewaliśmy piosenkę pt. „Na powitanie dnia”. Paweł nauczył nas jeszcze innych piosenek.

Trzeciego dnia wybraliśmy się na szczyt, do którego prowadziła spiralna droga. Było to bardzo wysokie wzniesienie i mogliśmy podziwiać wspaniałe widoki. Wiał silny wiatr. Czułem się jak w przestworzach, ponieważ mieszkam na równinie. W oddali widziałem lasy, góry, domy, osiedla, rzeki i stada ptaków. Było bardzo gorąco. Większość z nas zabrała ze sobą wodę na pokrzepienie. Po powrocie Tomek zaprezentował nam sztukę kreowania własnego świata wyobraźni. Były to wizualizacje, zabawy, opowieści itp. Jednak ja i Waldek mieliśmy coś na rozruszanie - czyli teatr pokazujący, że trzeba działać w grupie i niewskazane jest rozdzielanie się. Zobrazowaliśmy problem biorąc za przykład stado gęsi. Codziennie śpiewaliśmy zgodnym chórem. Czasem Paweł wygłaszał dla nas ciekawe dyskursy biorąc za temat problemy w życiu, Boga, uczciwość, przyjaźń, miłość itp. Wszyscy słuchali go z wielkim podziwem. Trzymaliśmy się Pawła jak owce swojego pasterza.

Następnego dnia Paweł zakomunikował nam, że idziemy w długą drogę w góry na pół dnia. Każdy wziął ze sobą około 2 litry wody. Udaliśmy się na przystanek autobusowy i pojechaliśmy do wyciągu krzesełkowego na Śnieżkę. Najbardziej wytrwali - w tym ja - poszli przodem. Kiedy jechaliśmy na wyciągu Emilka śpiewała solo przepięknym głosem a wtórowały jej inne dziewczyny. Kiedy zeszliśmy z wyciągu trzeba było dalej dojść pieszo. W drodze na szczyt Paweł interesująco opowiadał nam jakie zna sztuki walki. Wszyscy byliśmy tym bardzo zaciekawieni i nikt się nie nudził. Jednak stroma droga okazała się bardzo trudna do wspinaczki. Niektórzy z nas trochę się pokaleczyli o skały. Wszyscy spocili się jak w saunie. Po drodze robiliśmy krótkie przystanki na małych skałkach. Wreszcie dotarliśmy na szczyt. Widzieliśmy stamtąd inne szczyty górskie, które wydały się nam bardzo małe. Na bardzo krótko przekroczyliśmy granicę słowacką. Schodząc w dół często napotykaliśmy bagniste odcinki drogi, tak więc trudno się było ustrzec przed błotem. Tegoroczne warsztaty miały hasło: „Przejść wielką rzekę bez bólu i wyrzeczeń”. Wracając ze szczytu genialnie zaadaptowałem hasło obozu do zaistniałej sytuacji: „Przejść wielkie bagno bez butów i skarpetek” (od redakcji - „bez pragnień”). Po powrocie z gór wszyscy byli bardzo zmęczeni, ale Paweł ciągle emanował niespożytą energią. Obejrzeliśmy krótki film dla rozrywki i jako dowód na to, że jeszcze jesteśmy w świecie cywilizacji.

W następnym dniu pozowaliśmy do zbiorowego zdjęcia. Każdy z nas otrzymał je w prezencie od organizatorów. Sara przygotowała komputerową obróbkę zdjęcia i jego montaż z portretami każdego z uczestników warsztatów.

Codziennie jedliśmy w ogrodzie, przy dużym stole pyszne potrawy Mariolki. Każdy z nas przynajmniej raz odpracował swój dyżur w kuchni i w toalecie - jako pomoc gospodyni.

Czekało nas nowe wyzwanie. Idąc na niewielką górę, na pół godziny musieliśmy zamilknąć. Jeśli ktoś odezwałby się, straciłby szansę latania na szybowcu. Wszyscy zgodnie milczeliśmy, ale pod koniec tej wycieczki wdepnąłem w gniazdo pszczół. Prawie wszyscy zostaliśmy pokąsani. Wcześniej trasa ta była sprawdzana przez opiekunów. Najprawdopodobniej pszczoły zagnieździły się w ziemi w sposób niewidoczny dla ludzi. Od momentu tego wypadku można było się już odzywać i każdy zasłużył na lot szybowcem. Taki lot trwał około 5 minut. Pilotem był wytrawny lotnik, a my pojedynczo jego pasażerami. Z góry podziwialiśmy miasto Jelenią Górę i pobliską okolicę. Niektórzy z nas mieli latać również na paralotni, ale większości z nas się to nie udało, bo ważyliśmy zbyt wiele jak na słaby wtedy wiatr. Udało się to jedynie Berenice.

Ostatniego dnia skończyła się nasza podróż wyobraźni z Tomkiem. Około 23:30 Tomek wyjaśnił nam, że będziemy szli w samotności z pochodnią w ręku przez ciemny las. Po drodze Paweł straszył nas, udając w ciemnościach różne straszydła. Po dotarciu do ogniska śpiewaliśmy, a potem ułożyliśmy się do snu w swoich śpiworach. Paweł zbudził nas o piątej rano, ponieważ zaczął padać deszcz i trzeba było szykować się w podróż powrotną do swoich domów. Na zakończenie Piotr Krupa opowiadał nam interesujące zdarzenia ze swojego życia, których konkluzja była następująca: jak dobrze jest szanować innych i dobrze im życzyć. Jedną ze wspaniałych atrakcji tegorocznych warsztatów było niezapomniane ognisko i nasze śpiewy wokół niego. Bardzo chętnie pojechałbym jeszcze raz na podobne wakacje. Tych przeżyć na pewno nie zapomnę. Wszystkim opiekunom dziękuję za atrakcje minionego lata, a kolegów i koleżanki gorąco pozdrawiam.

Erik Myrland przy pomocy Patryka Chylińskiego

powrót do spisu treści numeru 24 - listopad-grudzień 2004

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.