numer 22 - lipiec-sierpień 2004

Baba z Śirdi o duchowych poszukiwaniach

   Pewnego dnia we czterech studiowaliśmy święte pisma i inne księgi mądrości, a dokształciwszy się w ten sposób zaczęliśmy dyskutować nad naturą Brahmana

Jeden z nas powiedział, że powinno się wznieść małe ja na poziom Jaźni i nie polegać na innych. Na to drugi odparł, że błogosławiony jest ten, kto kontroluje swój umysł – winniśmy bowiem uwolnić się od wszelkich myśli i idei, a na tym świecie nic bez nas nie istnieje. Trzeci rzekł, że świat zjawisk nieustająco się zmienia, zaś wieczne jest to, co bezforemne, dlatego też powinniśmy rozróżniać rzeczywiste od nierzeczywistego. Czwarty zaś (Sam Baba) podkreślał, iż wiedza książkowa jest bezwartościowa, po czym rzekł: „Spełniajmy przypisane nam obowiązki i złóżmy nasze ciała, umysły oraz pięć pran (życie) u stóp Guru. Guru to wszechprzenikający Bóg. Do wykształcenia w sobie takiego przekonania potrzebna jest mocna, niezachwiana wiara.”

          I tak, prześcigając się w mądrościach, my czterej uczeni mężowie ruszyliśmy do lasu w poszukiwaniu Boga. Trzech z nas pragnęło odbyć tę wędrówkę z pomocą nieskrępowanego, nie korzystającego z żadnej pomocy intelektu. Po drodze spotkaliśmy wandźariego (przekupnia handlującego różnymi towarami, np. ziarnem, które przewozi na grzbiecie wołu), który spytał: „Dokąd to i jak daleko zmierzacie w tak upalny dzień?” „Przeszukać las,” brzmiała nasza odpowiedź, lecz on nagabywał dalej: „Czego poszukujecie?” Znów udzieliliśmy mu zdawkowej, wymijającej odpowiedzi. Widząc, że błąkamy się bez celu, wandźari rzekł poruszony: „Nie znając dobrze lasu, nie powinniście wędrować na chybił trafił. Chcąc przemierzać nieprzebyte puszcze i dżungle winniście zabrać ze sobą przewodnika. Po cóż niepotrzebnie nadwątlacie swoje siły maszerując właśnie teraz, gdy z nieba leje się południowy żar? Jeśli to tajemnica, nie musicie zdradzać mi celu waszych poszukiwań, lecz możecie przecież spocząć, posilić się chlebem, napić się wody i dopiero potem ruszyć w drogę. Miejcie zawsze cierpliwość w sercach.”

          Mimo że przemówił do nas z tak wielką dobrocią, zlekceważyliśmy prośbę i pomaszerowaliśmy dalej. Uważaliśmy się za samowystarczalnych, co to nie potrzebują niczyjej pomocy. Las ciągnął się jak okiem sięgnąć, nigdzie nawet wąskiej ścieżynki, wysokie drzewa rosły tak blisko siebie, że najmniejszy promyk słońca nie mógł się przedrzeć przez plątaninę gałęzi, wkrótce więc zgubiliśmy się i błąkaliśmy się tak przez długi czas. W końcu szczęśliwym trafem udało nam się jakoś dojść do miejsca, skąd rozpoczęliśmy wędrówkę. Tam ponownie natknęliśmy się na wandźariego, który rzekł: „Polegając na intelekcie zgubiliście drogę; w sprawach drobnych czy ważnych zawsze potrzebny jest przewodnik który wskaże właściwą drogę, poza tym żadnej podróży nie odbędzie się pomyślnie z pustym żołądkiem. Nikogo też nie napotkamy po drodze, chyba że Bóg tego chce. Nie odmawiajcie, gdy ktoś zaoferuje wam poczęstunek; ofiarowanego jedzenia nie powinno się odtrącać. Takie zaproszenie należy uważać za pomyślny znak.” Powiedziawszy to ponownie zaoferował nam strawę i poprosił, byśmy zachowali spokój i cierpliwość. Lecz my znów wzgardziliśmy jego gościnnością, odmówiliśmy jedzenia i trzech z nas zaczęło zbierać się do odejścia. Tacy byli uparci. Ja jednak byłem głodny i spragniony, poza tym poruszyła mnie niezwykła miłość, jaką promieniował wandźari. Uważaliśmy się za niezwykle uczonych, a jednak obce były nam współczucie i dobroć. Wandźari był niepiśmiennym i niewykształconym człowiekiem należącym do jednej z niższych kast. Mimo to miał miłość w sercu i poczęstował nas chlebem. Jako że ten, kto bezinteresownie kocha innych, jest naprawdę oświecony, pomyślałem że przyjęcie jego gościnnego zaproszenia będzie najlepszym początkiem zdobywania wiedzy. Z wielkim szacunkiem przyjąłem bochenek chleba, posiliłem się nim i popiłem wodą.

Śirdi Baba

Wtedy zdarzyła się rzecz niewiarygodna! Nagle przed nami pojawił się Guru i spytał: „O czym dyskutowaliście?” Opowiedziałem mu o wszystkim, co nam się przytrafiło. Wtedy rzekł: „Czy zechcecie pójść ze mną? Pokażę wam czego pragniecie, lecz tylko ten, kto wierzy w to co mówię, odniesie sukces.” Pozostali nie zgodzili się i odeszli, lecz ja skłoniłem się przed nim z szacunkiem i przyjąłem jego propozycję. Wtedy zaprowadził mnie do studni, związał stopy liną i zawiesił głową w dół na chylącym się nad studnią drzewie w taki sposób, że niemal dotykałem rękami wody, ale byłem od niej na tyle daleko, że nie mogłem jej zaczerpnąć i napić się. Uczyniwszy to oddalił się w niewiadomym kierunku. Powrócił po pięciu godzinach, wydobył mnie ze studni i spytał jak się czułem. „Odczuwałem najwyższą błogość. W jaki sposób taki głupiec jak ja mógłby opisać radość, którą czułem?” Słysząc te słowa Guru bardzo się ucieszył i pozwolił mi zostać przy sobie. Opiekował się mną równie troskliwie jak ptasia mama pisklętami. Umieścił mnie w swojej szkole – cóż to było za piękne miejsce! Tam zapomniałem o wszystkim, co mnie dotąd wiązało; wszelkie przywiązania prysły i z łatwością osiągnąłem wyzwolenie. Pomyślałem, że powinienem objąć go za szyję i wpatrywać się w niego już zawsze. Bodaj bym oślepł, gdyby jego wizerunek nie miał utkwić w moich źrenicach. Ach jaka to była szkoła! Nikt, kto przekroczył jej próg nie odszedł z pustymi rękami. Mój Guru stał się dla mnie wszystkim – domem, majątkiem, matką i ojcem. Wszystkim. Wszystkie moje zmysły skupiły się w moich oczach, a wzrok miałem utkwiony w niego. Był tylko mój Guru, jedyny obiekt moich medytacji i nie byłem świadom niczego innego. Kiedy medytowałem nad nim, mój umysł i intelekt były jak porażone, a ja musiałem wyciszyć się i w spokoju oddawać mu pokłony.

          Są też inne szkoły, gdzie można obejrzeć zgoła odmienny spektakl. Uczniowie idą do nich w poszukiwaniu wiedzy, wydatkują pieniądze, czas i energię, lecz ostatecznie muszą żałować. Ich Guru przechwala się wiedzą tajemną i prawością. Jego świętość jest na pokaz, lecz w jego sercu nie ma dobroci. Wiele mówi, opiewa swoją własną chwałę, ale jego słowa nie zapadają w serca uczniów i nie przekonują ich. Co do urzeczywistnienia Jaźni, to w przypadku takiego Guru nie ma o tym mowy. Jaki pożytek dla uczniów płynie z takich szkół?

          Mistrz, o którym mówię, był zupełnie inny. Dzięki Jego łasce urzeczywistnienie pojawiło się samoistnie, bez wysiłku i studiowania ksiąg. Nie musiałem niczego szukać, a wszystko stało się dla mnie jasne jak słońce. Tylko Guru wie, jak zawieszenie do góry nogami może dać samą radość!

          Pośród naszej czwórki jeden był karmathą (rytualistą), który wiedział jedynie jak przestrzegać i jak wystrzegać się pewnych rytuałów; drugi to dźnani nadymający się pychą wiedzy; trzeci zaś był bhaktą, który całkowicie oddał się Bogu, wiedząc iż tylko On jest jedynym Sprawcą (ang. – Doer). Kiedy ci trzej prowadzili dyskusję na argumenty, pojawiło się pytanie o Boga, więc udali się na poszukiwanie Go w oparciu o posiadaną wiedzę. Sai - wcielona zdolność rozróżniania i beznamiętność – był jednym z czterech. Niektórzy mogliby spytać, dlaczego Wcielony Brahman wszedł pośród nich i zachował się głupio? Uczynił to dla dobra ludzi, by dać im przykład do naśladowania. Uszanował nisko urodzonego wandźariego, przyjmując od niego strawę z mocną wiarą, iż pożywienie jest Brahmanem. Pokazał, jak ucierpieli ci, którzy odrzucili gościnne zaproszenie wandźariego i że niemożliwe jest uzyskanie dźnany bez Guru. Upaniszada Taittrija wzywa nas do tego, abyśmy czcili matkę, ojca i nauczyciela oraz studiowali (uczyli się i nauczali) świętych pism. Oto sposoby na oczyszczenie umysłu, bez którego niemożliwe jest samourzeczywistnienie. Ani zmysły, ani umysł czy intelekt nie dotrą do Jaźni. Metody dochodzenia do Prawdy, w rodzaju postrzegania czy wnioskowania nie pomogą nam w tym względzie. Liczy się łaska Guru. Cele naszego życia takie jak dharma (prawość, cnota), artha (bogactwo, posiadanie) i kama (rozkosz zmysłowa) można osiągnąć poprzez wysiłek, lecz czwarty cel – mokszę (wyzwolenie) – można osiągnąć jedynie z pomocą Guru.

          Na Darbarze[1] u Śirdi Baby pojawia się wiele osobistości i każda z nich odgrywa swoją rolę – przyjeżdżają astrologowie i wygłaszają przepowiednie, są tu książęta, arystokraci, biedacy, sannjasini i jogini, a także żonglerzy, kaleki, ślepcy i tancerze. Wszyscy przychodzą po darśan. Przybywa tu nawet mahar[2] z uniżonym pozdrowieniem, mówiąc że Baba jest Mai-Baap (prawdziwymi rodzicami), tym, który wyzwoli nas z koła narodzin i śmierci. Wyczekawszy stosownej chwili pojawił się i wandźari, by odegrać przydzieloną mu rolę.

Om Śri Sai Ram, Dilip B. Kotak

Z Sai-Netu tłum. Joanna Gołyś


powrót do spisu treści numeru 22 - lipiec-sierpień 2004



[1] Darbar – audiencja publiczna.

[2] Mahar - członek społeczności z niskiej kasty. Maharowie są najstarszymi mieszkańcami zachodniego rejonu Maharasztry.

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.