numer 21 -maj-czerwiec 2004

Od Śirdi Sai do Sathya Sai

Sharada Devi alias 'Pedda Bottu'

(Prashanthi Nilayam, Indie, 1985)

       Moja matka, Manthrapragada Ramalaksmhi Devi, i ojciec, Venkata Narasimha Rao, którzy mimo usilnych starań pozostawali bezdzietni, w 1887 r. odwiedzili swojego guru, Sai Babę z Śirdi, by prosić go o dziecko. Dzięki łasce Śirdi Sai Baby w dniu 8 sierpnia 1888 r. urodziłam się im ja. Imię, Shringeri Sharada Devi, nadał mi osobiście Śirdi Sai Baba. Ponieważ miałam jasną cerę, nazywał mnie Gori [sanskr. gaura znaczy biały, jasny].

          Gdy miałam sześć lat, dorośli zabrali mnie na pielgrzymkę do Badrinath w Himalajach. Niedługo potem wydano mnie za mąż, a w wieku dwunastu lat zamieszkałam w domu mojego męża (taki dawniej w Indiach był zwyczaj). Do 23 roku życia urodziłam mężowi sześciu chłopców, ale wszyscy pomarli po przeżyciu ledwie trzech do czterech lat.

          Ponieważ straciłam wszystkie dzieci i nie mogłam więcej urodzić, zgodziłam się, by mąż ponownie się ożenił, a ja przeniosłam się na stałe do Śirdi, aby zamieszkać w obecności Sai Baby.

          Wielokrotnie widziałam, jak Śirdi Sai Baba dokonuje cudów. Pewnego razu przyszedł po darśan Baby jego wieloletni wielbiciel. Zobaczywszy go, Baba powiedział: „Cieszę się, że przyszedłeś. Chcę zjeść puran poli (smażone słodycze). Załatw mi to.” W tamtych czasach nie było hoteli, więc człowiek ten poszedł aż do Kopargaon, większego miasta leżącego około 20 km od Śirdi, aby jakoś zdobyć kilka puran poli. Następnego dnia przyniósł je w porze lunchu Baby.

          Wtedy Baba powiedział do niego: „Najadłem się po uszy. Dlaczego je przyniosłeś? Możesz je odnieść.” Ów wielbiciel wysłuchał tego oniemiały i zaczął płakać. Powiedział: „Ponieważ prosiłeś o puran poli, z dużym wysiłkiem zdobyłem je. Swami, jak mogłeś się najeść, skoro nawet nie zacząłeś lunchu? Proszę zjedz chociaż jedno, by cały mój trud nie był daremny.”

          Baba odpowiedział: „Kiedy przygotowywano dla ciebie te słodycze, byłem w tamtym miejscu w postaci mrówek i jadłem je. Nie wierzysz, że naprawdę mam pełen żołądek? Patrz”, co mówiąc Baba sprawił, że mu się odbiło i wypluł kawałki puran poli. Bóg jest duchowym mieszkańcem wewnątrz każdego. Było wiele przykładów, gdy Baba dowodził tej prawdy.

          Baba nigdy nie zawodził i zawsze przychodził z pomocą tym, którzy modlili się do Niego z pełnią wiary.

          Pewnego dnia poprosiłam Babę, aby udzielił mi mantry upadeśy (duchowej inicjacji). On odparł: „Jesteś jeszcze młoda. Dam ci upadeśę, gdy będziesz starsza.” Odczekałam do wieku 29 lat i poprosiłam Babę ponownie. W przypływie gniewu krzyczał na mnie: „Ciągle masz obsesję na punkcie upadeśy!” i prawą stopą kopnął mnie w klatkę piersiową.

          Przybita, ze łzami lejącymi się po twarzy wyszłam i położyłam się pod drzewem. Po długim płaczu musiałam zasnąć; była już bardzo późna noc, kiedy Baba przyszedł, by mnie zbudzić. Poprosił, abym poszła za nim do ogrodu Lendi. Gdy tam doszliśmy, powiedział: „Moje dziecko! Nie mogłem spać w Dwaraka Maji (mieszkanie Baby), gdy leżałaś tam nie jedząc od rana. Przyprowadziłem cię tutaj, gdyż chcę ci coś powiedzieć. Ale najpierw musisz coś zjeść.”

          Wyciągnął prawą rękę z dłonią zwróconą do góry i rzekł: „Allach malik hai” (Bóg jest panem).

          Na jego dłoni zmaterializowały się dwa ćapati i kowa (słodki przysmak z mleka) wielkości cytryny. Dał je mi, abym zjadła. Znów wyciągnął rękę i tym razem zmaterializował bardzo mały gliniany dzbanek pełen wody. Kiedy już zjadłam i wypiłam, spytał mnie: „Gori, czy już się nie gniewasz?” Mentalnie odpowiedziałam z pełną pokorą: „Teraz już nie ma we mnie złości ani frustracji. Byłam głupia nie zdając sobie sprawy z tego, że twój kopniak w rzeczywistości był łaską. Jestem ci serdecznie wdzięczna że pozwoliłeś mi spożyć twoje boskie materializacje.” Wtedy Baba oświadczył: „Powiem ci coś, ale przedtem powinnaś ująć moje stopy i obiecać mi, że nikomu tego nie wyjawisz.” Z bijącym sercem i licząc na wyczekiwaną mantrę upadeśę, uczyniłam jak mi kazał.

„Gori, pojawię się w Andhrze (Pradeś) z tym samym imieniem, Sai Baba, ale jako inny Awatar. Wówczas ponownie przyjdziesz do mnie. Zatrzymam cię przy sobie i obdarzę radością.” Z entuzjazmem powiedziałam: „To dla mnie błogosławieństwo, mój Panie; jest to najwyższe szczęście! Czy mam nie wyjawiać tego nikomu?” Baba potwierdził: „Nie, tylko ty zobaczysz  mnie w postaci drugiego Awatara – nikt inny. Gdy już zobaczysz moją drugą postać, możesz powiedzieć to innym, gdy nadarzą się okazje.”

Rozmowa ta odbyła się w 1917 r. Później dostałam wiadomość, że moja chora starsza ciotka chce się ze mną widzieć w Rajahmundry. I właśnie kiedy przebywałam w Rajahmundry w 1918 r. dowiedziałam się, że Baba opuścił swoje fizyczne ciało. Wypełnił mnie niewypowiedziany ból.

Pewnego dnia ciotka powiedziała mi: „Muszę przygotować się na podróż w dniu Ekadaśi, pojutrze. Sam Śri Baba objawił mi się we śnie i wezwał mnie do siebie.” W dzień Ekadaśi odeszła z imieniem Pana na ustach. Porzuciłam swoje rodzinne życie z powodu utraty wszystkich moich synów. Rodzice, którzy kochali mnie, również dawno temu opuścili ten świat. Nie było już pociechy i ochrony, jakie miałam ze strony Baby. Na domiar złego, teraz nie było już także mojej najdroższej ciotki! Poczucie opuszczenia i depresji dopełniło się. Dowiedziałam się, że w górach Dwaraki mieszka wielu uczonych świętych i postanowiłam spędzić resztę życia służąc im.

Wyruszyłam w drogę i po pięciu dniach przeprawiania się przez wezbrane rzeki i przerażające lasy dotarłam do przypominającej tunel groty. Przeszedłszy całą jej długość, stanęłam u wyjścia z drugiej strony. Grupa ludzi wznosiła okrzyki sławiące 'Sadguru Maharadźa.' Wkrótce zrozumiałam, że ten wielki człowiek miał około 360 lat. Żarliwie zapragnąłem zarówno jego darśanu jak i zdobycia jakichś duchowych zasług. Usiadłam do medytacji pod drzewem, ale nikt nie przyszedł do mnie ani nie zagadnął. Pogrążyłam się w smutku. Czwartego dnia pojawił się przede mną stary święty, przypuszczalnie Sadguru Maharadź. Spytał o powód mojej zgryzoty. Odpowiedziałam, że ponieważ on, Swamidźi, wszechwiedzący, nie przejmował się mną, straciłam ducha. Ten wielki człowiek rzekł: „Jesteś nowa w tym miejscu. Chciałem sprawdzić twoją wytrwałość. Idź teraz wykąpać się w tamtym świętym jeziorze i wróć. Udzielę ci upadeśy.” Byłam rozradowana! Wykąpałam się w świętych wodach, wróciłam i otrzymałam mantrę upadeśę. Miałam już święte słowo do powtarzania w medytacji i osiągania najwyższego poziomu pokoju.

Sam Sadguru Maharadź miał pięciu Mistrzów. Pokazał mi pięć grot. W każdej z nich siedział w nieustannej medytacji jeden z tych najwyższych świętych. Sadguru Maharadź poradził mi, abym wybrała jednego ze świętych, usiadła w jego towarzystwie do medytacji i osiągnęła siddhi (moce duchowe). Wybrałam Mistrza z pierwszej groty. Nazywał się Śri Ćandra Jogi. Wolałam jego, gdyż pamiętałam osobę wyglądającą dokładnie jak Śri Ćandra Jogi, która w dzieciństwie pojawiła mi się we śnie i wzywała mnie do siebie. Codziennie siedziałam medytując w obecności Śri Ćandra Jogiego. Powtórzyłam w ten sposób swoją mantrę dwadzieścia milionów razy i osiągnęłam siddhi.

W tych świętych górach spędziłam sześć dalszych lat. Sadguru Maharadź wygłosił dla mnie i innych uczniów serię dyskursów o Wedach, wedancie i sekretach całego kosmosu. Poruszał również inne tematy o duchowym znaczeniu. Któregoś dnia Maharadź rzekł do mnie: „Nauczyłaś się wszystkiego, co trzeba. Teraz posłuchaj mnie uważnie. Musisz dokonać jeszcze wielu dobrych czynów. Bóg, o którym sądzisz, że go straciłaś, już wkrótce przyjdzie na ten świat w celu wydźwignięcia całej ludzkości. Nie zobaczysz go w dawnej postaci, którą znasz. Pojawi się w nowej, urzekającej formie. Będzie najpotężniejszym Awatarem i dokona wielu nadzwyczajnych rzeczy. Wracaj więc do siebie, dowiedz się o tego ujmującego Boga i otrzymaj swoje zbawienie w służbie Jemu.”

Nabrałam głębokiego upodobania do świętej atmosfery tych gór i do spokojnego życia upływającego na medytacjach w towarzystwie świętych, uczonych osób. Z ciężkim więc sercem zmusiłam się do powrotu do Hyderabadu.

Starając się poświęcić czas, pieniądze i siły na pożyteczną działalność zaplanowałam dom dla biednych i bezdomnych dzieci. Schronisko to nazwałam 'Ogólnoindyjski Sai Sadan' [sanskr. sadana znaczy dom]. Na początku było osiemdziesięcioro dzieci. Zapewniałam im nie tylko wyżywienie i formalne wykształcenie, lecz uczyłam ich też umiejętności zawodowych, takich jak szycie, wyrób zabawek i innych rodzajów rękodzieła. Po jakimś czasie zaczęło brakować pieniędzy. Braki uzupełniałam pisząc Hari kathy (opowiadania o Bogu) i śpiewając je gdzie tylko mnie zaproszono. Pewnego dnia poproszono mnie, bym śpiewała Hari kathę w wiosce Uravakonda. W domu, w którym miało się to odbywać, na ścianie zauważyłam zdjęcie pięknego młodzieńca. Miał wielką koronę włosów. Jego twarz i oczy były czarujące. Miały wręcz przyciągającą moc. Spytałam gospodynię domu, czyje to zdjęcie. Ona odparła: „Nie wie pani? To jest Puttaparthi Sai Baba. Jeśli pani chce, jutro mogę ją do niego zaprowadzić.” Następnego dnia zaprowadzono mnie do domu niejakiego Seshamy Radżu, starszego brata Baby. Wtedy zobaczyłam młodego, 14-letniego Babę. Działo się to w 1940 r. Miałam wtedy 52 lata.

Pierwsze słowa, jakie wypowiedział do mnie Bhagawan Śri Sathya Sai Baba, brzmiały: „Gori, jesteś mi winna 16 rupii w mojej inkarnacji z Śirdi.” Odparłam, że już spłaciłam wszystkie moje długi wobec Śirdi Baby. On rzekł: „Wiem. Powiedziałem tak, gdyż nie potrafisz mnie rozpoznać. W przeciwnym przypadku upadłabyś mi do stóp. W porządku! Po zakończeniu wszystkich twoich zadań w Domu dla Biednych, który prowadzisz, jedź do Puttaparthi. Zatrzymam cię przy sobie i obdarzę wszelką radością, jakiej pragniesz.” Przez następne 17 lat często odwiedzałam Puttaparthi, każdorazowo spędzając kilka miesięcy w boskiej obecności Baby. W 1958 r., gdy miałam 70 lat, zamknęłam Dom dla Biednych i pojechałam do Puttaparthi, by tam spędzić resztę życia. W aśramie Baba przydzielił mi mieszkanie.

Kiedyś zachorowałam w czasie, gdy Baba wyjechał do Bangalore. Mimo niedyspozycji chciałam wykonywać swoje obowiązki wolontariusza przy utrzymywaniu dyscypliny i ciszy w obrębie świątyni. Była godzina 6:30 po południu. Prowadzono medytację po bhadźanach. Nagle zauważyłam Bhagawana Babę jak skinieniem przywołuje mnie do świątynnego korytarza. Ponieważ trwała medytacja, rzecz jasna, poruszał ręką w ciszy, ale widać było, że chce, abym podeszła do niego. Jak Baba może być także tutaj w świątyni Puttaparthi, gdy przecież w tej chwili znajduje się w Bangalore? Byłam pewna, że jest to jakaś zjawa; mój chory umysł niewątpliwie płatał mi figle. Odwróciłam na chwilę wzrok w inną stronę i ponownie tam spojrzałam. Baba stał nadal. Nie ufając własnym zmysłom, odwróciłam wzrok. Tym razem Baba podszedł do mnie i wyraźnie powiedział: „Chodź!” Musiałam przynajmniej głosowi uwierzyć. Może Baba wrócił z Bangalore, o czym nie wiedziałam.

Zmaterializował wibhuti i dał mi je, bym wyleczyła się za jego pomocą. Potem dał mi znak, abym zrobiła padnamskar. Przepełniona błogością z powodu jego troski o mnie, skłoniłam się i wykonałam padnamaskar. Gdy podniosłam głowę, Baby nigdzie nie było. W tym momencie otaczało mnie już wiele kobiet. Swobodnie wymieniały poważne wątpliwości o moim zdrowiu umysłowym. Niewiele z nich przyjęło to za dobrą monetę, gdy opowiedziałam, co rzeczywiście się wydarzyło. Pokazałam im wibhuti, które dał mi Baba. Przynajmniej niektóre kobiety z tej grupy musiały pomyśleć, że byłam pobłogosławioną duszą. Poczułam się lepiej, gdy spożyłam to wibhuti. Rano następnego dnia byłam zdrowa jak ryba.

Taki przypadek wydarzył się ponownie, gdy Baba był w Bangalore. Miałam chore oko. Powieka zwisała opuchnięta i czerwona, sprawiając mi nieznośny ból. Lekarz w szpitalu w Puttaparthi powiedział, że sytuacja jest poważna i konieczna jest operacja. Przeraziłam się do tego stopnia, że pognałam do Bangalore. Baba zobaczył mnie i skarcił: „Dlaczego tu przyjechałaś?”

Łkając tłumaczyłam: „Jesteś Panem całego stworzenia. Gdzież indziej mam pójść? Spójrz na moje oko. Przyjechałam tutaj, gdyż nie mogłam znieść bólu.” Zmaterializował wibhuti i wszystko wysypał mi na oko. Kazał mi zamknąć oko i zaprowadził na miejsce, gdzie mogłam się położyć. Zawołał kogoś z ochrony i poinstruował go: „Niech nikt nie przeszkadza tej starszej kobiecie dopóki śpi.” Spałam do ósmej rano następnego dnia. Baba przyszedł i obejrzał oko. Powiedział: „Jest normalne. Wracaj teraz do Puttaparthi i zajmij się swoimi obowiązkami. Ja wracam jutro.”

Przy innej okazji poszłam do Baby użalając się na ból żołądka. Znanym okrężnym ruchem ręki zmaterializował mi wibhuti i kazał rozsmarować na czole w postaci wielkiego bottu (kropki). Baba dodał: „Twój ból żołądka zniknie. A od teraz będziesz nazywana Pedda Bottu (Kropa)!” W ten sposób Pedda Bottu stało się moim stałym nazwiskiem.

***

Śrimata Sharada Devi alias 'Pedda Bottu' opuściła swoją śmiertelną powłokę kilka lat temu.

 [Z saionline.org/shirdi/shirdi3.html tłum. KMB]

powrót do spisu treści numeru 21 -maj-czerwiec 2004

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.