Chwile, wspomnienia i cuda    numer 21 -maj-czerwiec 2004

Praktykując medycynę z Sai

Charles Bollman, doktor medycyny

Wychowany w katolicyzmie, gdy byłem młody, poszedłem do seminarium, by zostać księdzem. Po upływie dwóch lat uświadomiłem sobie, że to nie jest dla mnie. Z kolei spędziłem kilka lat w katolickiej szkole średniej, potem wstąpiłem na Uniwersytet Villanowa w Pennsylvanii, w końcu zaś zacząłem studia medyczne na Uniwersytecie w New Jersey, aby zdobyć dyplom lekarza. Mimo że staż i praktyka medyczna zajęły mi kilka lat, zawsze myślałem o podążaniu „ścieżką duchową”. Byłem jednak zbyt zapracowany, by zajmować się duchowością; zbyt wiele trzeba było się nauczyć. W końcu czułem, że byłem już na tyle dobrym specjalistą medycyny, iż mogłem się zająć tym, co mnie naprawdę interesowało - metafizyką. Zacząłem więc studiować różnego rodzaju wiedzę duchową oraz poznawać rozmaite  ścieżki duchowości, od scientologii poczynając, a na filozofii Wschodu kończąc. Czytałem autobiografię jogina Paramahamsy Yoganandy, książki Ram Dassa i Carlosa Castanedy, a także Ramakrishny i Ramana Maharishiego.

Wiedziałem, że muszę pojechać do Indii, ale nie orientowałem się dokładnie w które rejony. W trakcie pobytu w księgarni w Del Mar w stanie Kalifornia, natrafiłem na nieduży dział książek metafizycznych. W tym czasie żona moja była na zakupach, a ja przez dwie godziny szperałem po półkach i nie znalazłem niczego interesującego. Kiedy pojawiła się moja żona, powiedziałem, że nie wyjdę z księgarni, póki nie znajdę czegoś odpowiedniego. Nagle odwróciłem się i w odległości niespełna sześćdziesięciu centymetrów zobaczyłem portret Sai Baby, spoglądającego na mnie. Książka miała tytuł „Święty i psychiatra”, a napisał ją dr Samuel Sandweiss. Po przeczytaniu jej wiedziałem, że muszę pojechać do Indii.

I tak jak wszyscy wyznawcy, którzy znaleźli się pod urokiem Swamiego, dr  Bollman  pojechał do IndiiI, i oczywiście zobaczył Swamiego. Było to w 1977r. W trakcie pobytu w Indiach poznał wielu wielbicieli Swamiego, w tym lekarzy. Więcej na ten temat dowiemy się z artykułu Bollmana:

W trakcie pobytu w Indiach spotkałem wielu lekarzy i wypytywałem ich, czy byli świadkami cudów. Dr Rajeswari, ginekolog i położnik, która  była szefową szpitala w Bangalore, opowiedziała mi o następującym zdarzeniu. Zaplanowano wycięcie macicy u pacjentki z włókniakiem. W trakcie obchodu pacjentka powiedziała, że w nocy przyszedł do niej Swami, wyrwał jej chore tkanki i oznajmił, iż operacja nie będzie już konieczna. Dr Rajeswari sceptycznie odniosła się do tego, kiedy jednak odchyliła pościel, by zbadać pacjentkę, zauważyła zagojoną ranę pooperacyjną, której przedtem nie było. Dalsze badanie wykazało, że nowotwór całkowicie znikł, a macica nie posiada żadnych zmian chorobowych.

W styczniu 1978r., tuż po powrocie dr Bollmana do Phoenix w Arizonie, jego żona urodziła córeczkę. W tym czasie do doktora Bollmana przyszła pacjentka, której było na imię Terry.

Płód w łonie Terry rozwijał się normalnie aż do około sześciu tygodni przed porodem. Będąc jej lekarzem zdziwiłem się bardzo, gdy powiedziano mi, że poród się rozpoczął. Poród odbył się prawidłowo, a noworodek, mimo że przyszedł na świat przedwcześnie, czuł się dobrze. Kiedy wracałem do gabinetu, pielęgniarka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że znacznie wzrosło ciśnienie krwi u Terry. W trakcie porannego obchodu stwierdziłem, że wyniki badań laboratoryjnych Terry były znacznie powyżej normy. Dotyczyło to wszystkich analiz funkcji wątroby. Było to zatrważające u zdrowej, 26-letniej kobiety. Terry dostała krwotoku. Postawiono diagnozę, stwierdzającą niezwykle rzadko spotykaną u kobiet ciężarnych atrofię (zanik) wątroby. Jest to stan, w którym zamiast komórek wątrobowych pojawiają się tłuszczowe, w związku z czym wątroba nie jest w stanie funkcjonować prawidłowo. Nie są znane przyczyny tej niezwykle rzadkiej choroby. A ponieważ żyć bez wątroby nie można, nic dziwnego, że stan zdrowia Terry gwałtownie się pogorszył. Niebawem doszło do kolejnego krwotoku, poproszono mnie więc, bym wyciął macicę, co pozwoliłoby zahamować upływ krwi.

Mimo wysiłków moich oraz dziesięciu specjalistów różnych dziedzin medycyny, czuliśmy, że tracimy grunt pod nogami. Terry dostała krwotoku z żołądka i jelit, nadto ujawniła się niewydolność nerek. Następnie doszło do zaburzenia pracy serca i w konsekwencji do śpiączki. Śpiączka trwała przez dłuższy czas. Dałem Terry wibhutti i poprosiłem Sai Babę, by dopomógł jej, a mnie pozwolił pokonać kłopoty zdrowotne tej pacjentki.

Życie stało się teraz niezwykle trudne dla dr-a Bollmana. Poważna choroba Terry wywarła wpływ na jego pracę i życie rodzinne, a on sam nie wiedział, co począć póki nie uświadomił sobie, że przecież Swami może dopomóc w pokonaniu wszelkich kłopotów. Oto, co wówczas powiedział:

Poprosiłem Swamiego o pomoc. Zaciągnąłem zasłonę wokół łóżka Terry, będącej w stanie śpiączki i zacząłem do niej mówić. Tłumaczyłem, że ta sytuacja nie może dłużej trwać, ponieważ oddziałuje negatywnie na moje życie, a w konsekwencji na życie innych pacjentów i mojej, niedawno narodzonej córeczki. Tłumaczyłem, że Terry ma po co żyć, ma męża i maleńkie dziecko. Następnie wróciłem do gabinetu, by zająć się innymi pacjentkami. Mniej więcej po godzinie zadzwoniła pielęgniarka z oddziału intensywnej terapii i podekscytowana powiedziała mi, że Terry obudziła się ze śpiączki. Dwa dni później zabrano Terry z oddziału intensywnej terapii, a po tygodniu wypisano ją ze szpitala wraz z dzieckiem. Po upływie sześciu tygodni wątroba pacjentki funkcjonowała prawidłowo. Wiem, że wszystko zakończyłoby się zupełnie inaczej, gdyby Swami nie zajął się tą sprawą. Był to mój pierwszy ‘znak’, zapewnienie, że Swami zawsze będzie kierował moim postępowaniem w trakcie leczenia chorych i tak rzeczywiście było przez cały czas trwania mojej kariery zawodowej.

Dr Bollman zaczął regularnie bywać w Puttaparthi i doznał tam wielu wspaniałych wrażeń, włącznie z cudownymi interview. Jako położnik i ginekolog współpracował z nieżyjącą już dr Rajeswari, która chętnie dzieliła się z nim swymi zadziwiającymi doświadczeniami. A oto trochę więcej na ten temat:

W  trakcie moich wizyt w szpitalu dr Rajeswari opowiedziała mi o wielu zdarzeniach, związanych ze Swamim. Jedna z najbardziej fascynujących opowieści dotyczyła własnego przeżycia dr Rajeswari,  którym  był powrót ze stanu śmierci. Dr Rajeswari od kilku dni czuła się źle, miała bóle w klatce piersiowej i zawroty głowy. Powiedziała o tym Swamiemu, a On odparł, że zajmie się nią. Zaznaczył jednak, aby poszła do specjalisty, który uregulowałby jej zbyt wysokie ciśnienie tętnicze krwi. A ponieważ dr Rajeswari była lekarką bardzo zabieganą, nie posłuchała rady Swamiego. Dostała masywnego zawału serca. Kiedy zawieziono ją do izby przyjęć, aparat EKG wykazywał migotanie komór, czyli stan krytyczny, kiedy to nie ma już akcji serca i trzeba zastosować elektrowstrząsy, by uzyskać prawidłowy rytm pracy tego organu. Dr Rajeswari zaznaczyła, że nie był to częstoskurcz, który czasem samoistnie  ustępuje, lecz było to migotanie komór. W  izbie przyjęć, do której trafiła dr Rajeswari, nie było odpowiednich specjalistów, ani aparatury, w związku z czym próbowano przewieźć pacjentkę do innego szpitala. W tym czasie chora straciła przytomność i nie wiedziała, co się z nią dzieje. Kiedy odzyskała przytomność, cała sala była pomarańczowa. Gdziekolwiek nie spojrzała, wszędzie widziała kolor pomarańczowy. Powiedziała pielęgniarce: „Bywałam w wielu szpitalach na całym świecie, nigdzie jednak nie widziałam pomarańczowej sali chorych.” Pielęgniarka odparła: „Pomieszało się pani w głowie. Tu nigdzie nie ma koloru pomarańczowego.” Lekarka potwierdziła później, że aparatura EKG rzeczywiście wykazała migotanie komór.

Swami przywodzi ludzi do siebie tylko wtedy, gdy istnieje wewnętrzna tęsknota. Dr Bollman opowiadał nam, że zawsze miał w sobie tęsknotę duchową od czasu, gdy był młody. A kiedy tylko pojawił się u Swamiego, rozpoczęła się transformacja. Oto, co dr Bollman powiedział na ten temat:

Jedna z wielu rzeczy, której Swami mnie nauczył, to ta, że rozwiązanie każdego problemu tkwi we wchłanianiu Boskiej świadomości. Uratowało mnie to wiele razy i wiem, że jeszcze nie raz tak będzie. Przekonałem się, że ilekroć stawałem przed problemem, brałem głęboki oddech i myślałem o Bogu.

Duchowa transformacja wielbiciela Sai nie zdarza się bez powodu. Pomaga człowiekowi zmienić jego karmę na karma jogę. Jest to proces ujawniający, że to  Bóg zawsze jest sprawcą. Podając przykład ilustrujący tę prawidłowość, dr Bollman opowiada o jednym z trudniejszych przypadków w swoim życiu.

Swego czasu musiałem wyciąć macicę pacjentce otyłej (ok. 130 kg), która krwawiła tak bardzo, że rok wcześniej musiano jej zrobić dwukrotnie transfuzję krwi z innych przyczyn zdrowotnych. Żaden chirurg nie miał ochoty na przeprowadzenie operacji ze względów czysto technicznych, związanych z otyłością chorej. Jej bardzo powiększona macica, która nie mogła poruszać się w górę, ani w dół, była dużym utrudnieniem dla chirurgów. Mieliśmy zatem do czynienia z autentycznym koszmarem chirurgicznym i anestezjologicznym. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem chorą w izbie przyjęć, była po tak ciężkim krwotoku, że jej poziom hemoglobiny spadł do 6mg (podczas gdy norma wynosi 12-14). Zatrzymałem krwawienie za pomocą hormonów i zastosowałem terapię, mającą na celu poprawę wyników morfologii krwi przed planowaną operacją. Operacja była koszmarem i zresztą spodziewałem się tego. Nie można było niczego dojrzeć w jamie brzusznej ze względu na bardzo dużą ilość tkanki tłuszczowej, jak również z powodu powiększonej, nieruchomej macicy. Doszło do masywnego krwawienia z tętnicy macicznej i utraty olbrzymiej ilości krwi, co wymagało kilkakrotnych transfuzji.

Nie muszę dodawać, że prosiłem Swamiego o pomoc zarówno przed operacją, jak i po niej. Zacząłem się zastanawiać, gdzie On jest. Oczywiście wiedziałem, że jest z nami, zastanawiałem się jednak, co robi. Gdy skończyliśmy operację, mieliśmy za sobą wiele transfuzji i wymian płynów. W związku z otyłością pacjentki poważne kłopoty mieli również anestezjolodzy. Po operacji trafiłem do chorej, która była już na oddziale intensywnej terapii. Nie oddawała moczu, była bardzo blada i wykrwawiona. Nie było już możliwości podania jej krwi, ani płynów. Tętno było niezwykle szybkie, a ciśnienie krwi bardzo niskie. Tymczasem lekarze, do których zwracaliśmy się o pomoc, mówili, że są bardzo zajęci swoimi problemami. Lekarka, która była głównym chirurgiem, z którą zazwyczaj konsultowałem się, akurat pojechała na pogrzeb swojej matki! Nie byliśmy nawet w stanie obrócić chorej na bok, ponieważ ze względu na ogromną tuszę, zajmowała ona całe łóżko.

Cóż było robić? Zacząłem odmawiać mantrę Gajatri na swojej dżapamali. Uświadomiłem sobie, że to nie ja byłem sprawcą, lecz jedynie świadkiem. Zastanawiałem się, czy pacjentka umrze. Kiedy już byłem w połowie paciorków dżapamali, zadzwoniła moja żona i spytała, czy próbowałem użyć wibhutti. Zaproponowała, że przywiezie je. Zaskoczyło mnie, że to ona pomyślała o wibhutti, a nie ja. Odmawiając mantrę Gajatri i myśląc o wibhutti, uświadomiłem sobie, czym jest Sai w moim życiu. ON JEST MOIM ŻYCIEM. I nie tylko moim życiem, wydaje mi się, że nauczyłem również tej świadomości moją rodzinę.

W dalszym ciągu odmawiałem mantrę Gajatri. Nagle anestezjologowi udało się wkłuć igłę do tętnicy szyjnej pacjentki po prawie 180 nieudanych, wcześniejszych próbach. Podaliśmy jej krew i płyny, a jej organizm powoli zareagował na to wszystko. Pacjentka została wypisana w dobrym stanie już następnego dnia.

Swami kładzie duży nacisk na kśamę czyli cierpliwość i na daję czyli współczucie. Wyznawcy z niemałym trudem próbują wyrobić w sobie te dwie cnoty, aby mogli stać się prawdziwie drogimi dla Sai. Cierpliwość i współczucie nie są jedynie ozdobą lecz istotną pomocą, jak powiada dr Bollman:

Na przestrzeni lat, gdy przebywałem z Sai, nauczyłem się tego, by być bardziej cierpliwym i współczującym, pozostawiłem za sobą uprzedzenia, z jakimi się wychowałem. Nie osądzałem, a to pozwalało moim pacjentkom na większą otwartość; nauczyłem się rozwiązywać problemy chorych, a także problemy nie dotyczące stanu ich zdrowia. Dawniej bywało, że przygnębione pacjentki działały na mnie również przygnębiająco, gdy zwierzyły mi się ze swoich problemów. Obecnie, gdy powtarzam swoją mantrę siedząc z nimi, zauważam, że problemy zaczynają znikać. Jestem opanowany, a moje pacjentki wychodzą z gabinetu z poczuciem ulgi. A ja niczego innego nie robię, tylko cicho powtarzam Om Sai Ram.

Volume -2, Radiosai Journal 8 - PSN 2004

Tłum. hb

powrót do spisu treści numeru 21 -maj-czerwiec 2004
 

Stwórz darmową stronę używając Yola.