Bliski  Daleki  Wschód

        Pchnęło nas coś, nas młodych, jakaś nieodparta pokusa poznania świata, a może jakieś wewnętrzne pragnienie odkrycia pewniej drogi, drogi do siebie. I tak oderwaliśmy się od ziemi. Pchani wiatrem wśród chmur, przemierzaliśmy kolejne kilometry, aż w końcu przywiało nas do Delhi.

 numer 23 - wrzesień - październik 2004

        Tam uderzyła nas fala gorącego, wilgotnego powietrza. Uliczny krajobraz, zaskakujące widoki, nie zawsze pozytywnie, myślę, że część z nas na pewno uderzyły tak samo jak to powietrze. Rzeczywistość z pewnością minęła się z naszymi wyobrażeniami. Natarczywe spojrzenia Hindusów, brud, wychudzeni, niedożywieni ludzie wyciągający w naszą stronę ręce, mieszanina zapachów: kadzideł, łajna, gotowanych potraw, towarzyszyły nam podczas spaceru. Wszędzie widać było szwędające się po ulicach krowy.

        Wróciliśmy na zaniedbany dworzec kolejowy, z którego czekała nas jeszcze dwudniowa podróż do Baby…

        Za oknem pociągu niewiarygodne widoki, przekrój krajobrazu niemal całych Indii przesuwał się nam przed oczyma. W środku trochę uciążliwie, trochę męcząco, trochę karaluchów i wieczne okrzyki: „garam, garam, tomato soup, czaj”. Tak długo próbowali nam coś sprzedać, w końcu zrezygnowali. Nie chcieliśmy ani kotlecików, ani herbatki…

        12 sierpnia osiągnęliśmy nasz cel - Puttaparthi. Do bram aśramu zawiozły nas ukochane riksze. Jaka radość w naszych oczach pojawiła się na myśl o tych „szybciutkich”, malutkich pojazdach.

        Trochę to trwało zanim przydzielili nam pokoje. Chłopcy razem od początku, a my - płeć piękna - od drugiego dnia. Przed nami był pierwszy dzień, pierwsze kolejki, pierwszy darśan, ale nie w komplecie - Sai Baba nie przyszedł.

          Kilkudniowa aklimatyzacja i czas na zapoznanie się z zasadami obowiązującymi w aśramie były nam potrzebne. Ale i tak wciągnął nas codzienny aśramowy tryb życia: poranne i popołudniowe darśany, posiłki, krótkie drzemki w ciągu dnia. Wieczorne spotkania w naszym gronie, czasem budujące, czasem nasilające zmęczenie, rozmowy o codziennych przygodach, o naszych wrażeniach, dowcipy autorstwa chłopców, bawiąc nas, kończyły kolejny dzień.

        Gita - była gdzieś w ogrodzie, za bramą, trudno ją było dostrzec w tej zieleni. Czekaliśmy, by jej się przyjrzeć z bliska. W końcu nasze dłonie poczuły tę szorstką, pokrytą włosami skórę, twarze przytulały się do trąby, nasze nogi musiały zrobić dużo kroczków, by nadążyć za jej jednym. Kokosy i kukurydza pomogły nam zdobyć jej sympatię.

          Odwiedziliśmy też Muzum Wszystkich Religii w pobliżu aśramu, a także Dharmavaram, gdzie wybraliśmy się do jednego z ośmiu kin, jakie są w tej mieścinie.

        Yagnam - trzygodzinny, hinduski film akcji, jednak jak na nasze europejskie gusty bardziej przypominał tandetny musical. Wszyscy tańczą, śpiewają, słowa są tu zbędne; od samego początku, jak w brazylijskiej telenoweli, wiadomo kto jest zły, a kto dobry.

          Kupiliśmy gitarę, ale zakazów w aśramie było dużo, m.in.: nie śpiewać i nie grać. Chodziliśmy więc w góry, trzeba było uważnie patrzeć pod nogi; kamyczki, kamyki, głazy, może pod jakimś ukrył się skorpion. Było cicho, spokojnie, bezludnie. Wiatr wiał nam prosto w twarz, promienie słońca głaskały ją, a my wyrażaliśmy siebie przez śpiew. Nie tylko górskie przestrzenie były dla nas gościnne, ale i Polski Dom. W nim też rozbrzmiewała nasza muzyka i śmiech. Na dachu czekał basen, malutki, ale chłodna woda sprawiała nieopisaną przyjemność, podobnie jak kolacja przyrządzona tam naszymi rękoma.

        Z pewnością cudownych wspomnień dostarczył nam – kobietom - występ przed Sai Babą. Możliwość bycia tak blisko, zamienienia kilku słów, zaśpiewania dla Niego naszych polskich pieśni były wspaniałym prezentem. Chyba nikt nie oczekiwał czegoś więcej, a jednak Swami obdarował każdą z nas białym sari.

        Pobyt w aśramie zbliżał się do końca - już tylko dwa dni do odjazdu. Mało kto miał nadzieję na interview. A jednak, chyba w najmniej oczekiwanym momencie, Sai Baba powiedział: „Go”. I całą grupą udaliśmy się do pokoiku. Tam Baba najwięcej uwagi poświęcił męskiej części naszej społeczności. Wciąż pytał o to samo: „Jak masz na imię?”, „Co robisz?”, „Czego pragniesz?”. Najbardziej chyba polubił Tybka. W końcu nie co dzień i nie każdy dostaje zegarek od Sai Baby. Opuściliśmy pokój z nadzieją na jeszcze jedno, obiecane nam spotkanie. Nie doszło do niego, ale może doszło w nas.

        Został nam już tylko jeden dzień. W pośpiechu spędzone darśany, pakowanie, ważenie bagaży i wyjazd w Himalaje. Przed nami długa podróż: Delhi - Haridwar - Gangotri[1]. Część pociągiem, a z Haridwaru już tylko dżipami. Przez kilkanaście godzin podziwialiśmy widoki z samochodów, aż wieczorem przybyliśmy do Gangotri - w sam raz, by pójść w góry i wrócić na święto Kriszny. Rankiem zachwyciło nas piękno skał otaczających wioskę. Zimny Ganges ostudził nasze ciała i mogliśmy już wyruszyć do jego źródeł. 14 kilometrów - częste przystanki, belki nad potokami- sprawdzian naszej równowagi, piekące słońce, skaliste przepaście, a w dole Ganges. Noc spędziliśmy w bawełnianym namiocie - schronisku, a następnego dnia ruszyliśmy do Gomukh, do źródła, gdzie kolejny raz zanurzyliśmy się w lodowatym nurcie rzeki. Stamtąd część grupy - głównie męska - poszła wyżej - na Tapovan, a - ci bardziej zmęczeni - wrócili do pokojów w Gangotri i czekali na resztę. W nocy cała wioska świętowała: rozbrzmiewały badżany, ludzie tańczyli, a wszystko było spontaniczne, bez żadnego nadzoru, bez zakazów i reguł. Udało nam się nawet zaśpiewać dwa badżany, a nasze dziewczyny były wciąż porywane do tańca przez Hinduski. Po krótkiej nocy czekały nas kolejne godziny podróży wąskimi, krętymi drogami, nad przepaściami, między tarasowanymi stokami.

Czas się dłużył, ale Badrinath[2] był coraz bliżej. Odpoczęliśmy na miejscu; znaleźliśmy nocleg, zrobiliśmy zakupy i wybraliśmy się na krótki spacer. Następnego dnia czekała nas wyprawa do wodospadu, potężnego strumienia wody, spadającego gdzieś ze skał, wysoko nad naszymi głowami. To była nasza ostatnia wycieczka wśród górskich szczytów. Zaczęła się droga powrotna. Zatrzymaliśmy się na jeden dzień w Rishikesh[3] - jednym z najbardziej znanych miast pielgrzymkowych. Z jednej strony Gangesu część świecka, z drugiej- ta bez ruchu kołowego, gdzie stoi aśram koło aśramu. I stąd wyruszyliśmy do Delhi autobusem. Szkoda, że mieliśmy tak mało stoperów. Trudno było wytrzymać, gdy przez sześć godzin nie ustawał odgłos klaksonu.

        Czekał na nas już tylko samolot.

        To była niezapomniana podróż. Podróż nie tylko do Sai Baby, nie tylko w głąb Indii, ale podróż w głąb siebie.

Eliza Sosnowska, Natalia i Karolina Lamparskie

Teksty piosenek, które były śpiewane po polsku w obecności Sathya Sai w hali Purnaczandra:

PRZEBUDZENIE

Słuchać w pełnym słońcu, jak pulsuje Ziemia

Uspokoić swoje serce, niczego już nie zmieniać

I uwierzyć w siebie, porzucając sny

To twój błąd przemija, a nie Ty                      x3

Widzieć parę bobrów przytulonych nad potokiem

Nie zabijać ich więcej, cieszyć się widokiem

Nie wyjadać im wnętrzności, nie wchodzić w ich skórę

Stępić w sobie instynkt łowcy, wtopić w naturę.        x3

Wybrać to, co dobre, z mądrych, starych ksiąg

Uszanować swoją godność, doceniając ją

A gdy wreszcie uda się własne zło pokonać

Żeby zawsze mieć przy sobie czyjeś ramiona.     x3

Wyczuć taką chwilę, w której kocha się życie

I móc w niej być stale, na wieczność w zachwycie

W pełnym słońcu, dumnie, na własnych nogach

Może wtedy będzie można ujrzeć uśmiech Boga.     x3

Przejść wielką rzekę, bez bólu i wyrzeczeń.          x 5

Przejść wielką rzekę.

Słowa:  Buzu Squat

Tak bardzo Cię chcę…

Tak bardzo Cię chcę, takiego jakim jesteś i tylko takiego

Jeśli Cię kiedyś spotkam, to Ci powiem              x2

Większość mej istoty spoczywa w ciemnościach, głębokich i złudnych

O których nie wiem nic, u kresu się dowiem

Powtarzać wyznania trzeba dopiero, i tylko dopiero

Gdy serce przestaje żarzyć ogień.

Tak bardzo Cię chcę...                   x2

Na wschodzie Sanyasinów nazywano Swami, co oznacza „Mistrz”

Nazywano tak ich „Żebraków”

Mieliśmy też cesarzy, co byli żebrakami

Bo nie mieli nic, co mogliby dać sobie lub światu.

Tak bardzo Cię chcę…            x2

Człowiek który pragnie pieniędzy i sławy, przyjemności i władzy

Stale o coś błaga, bo nie ma nic.

W grobowcu będziesz żył, a nie w pałacu

Jeśli wejdziesz do środka zamurujesz okna i drzwi.

Tak bardzo Cię chcę…               x2

Dziel się tym, co masz wewnątrz, bo Ja nie odróżniam między duże a małe

Jedno pełne spojrzenie weź czyjąś dłoń.

Gdyby Bóg dał Ci mapę w momencie, gdy się rodzisz

Nie byłbyś wcale tysiącem drzwi, tysiącem rąk.

Tak bardzo Cię chcę…               x2

Słowa:  Paweł

Komunia

I jeżeli spontaniczna to rzecz

I jeżeli oczywista to rzecz

I jeżeli naturalna to rzecz

Weź to co się tu daje w imię Słońca i Jego gońca.

Weź to co się tu daje w imię Słońca i Jego gońca.

Słowa:  SDM

powrót do spisu treściu numeru 23 - wrzesień - październik 2004


[1] Gangotri – wieś w Himalajach Zach. (region Kumaun), w okręgu Tehri-Garhwal (stan Uttar Pradesz). W jej pobliżu znajduje się źródło Baghirati, jednego z ramion górnego Gangesu. W miejscu tym, uważanym za święte przez wyznawców hinduizmu, na wysokości 3150 m n.p.m., na zboczach góry wznoszącej się na 6614 m n.p.m., znajduje się świątynia poświęcona Gangesowi (Gandze) oraz kulturowe zbiorniki wodne poświęcone Brahmie, Śiwie i Wisznu. Pielgrzymki dokonują w nich rytualnych kąpieli.

(Słownik cywilizacji indyjskiej)

[2] Badrinath – wieś w górnej części doliny Gangesu, w okręgu Garhwal (Uttar Pradesz), u stóp wznoszącej się na 7796 m n.p.m. góry Kamet. Liczne w tym miejscu świątynie rozciągają się na wysokości od 3100 do 4000 m n.p.m. Stanowią one cel dorocznych letnich pielgrzymek. Przez pewien czas miał tu mieszkać Śankaraczarja, miał również założyć aśram. Niedaleko, w wiosce Mana, nad brzegiem Gangesu Biszen, nad gorącym źródłem znajduje się świątynia poświęcona Wisznu.

(Słownik cywilizacji indyjskiej)

[3] Rishikesh – święte miasto nad górnym Gangesem, na wysokości 460 m n.p.m., w Uttar Pradesz, ok. 225 km na płn.-zach. od Delhi. Znajdują się tu liczne aśramy i mieszkania starych mnichów; przebywał tu np. Śiwananda (1887-1964), asceta pochodzący z południa Indii, który nauczał filozofii Wedanty, opartej na Wedach i propagował studiowanie hatajogi. Jego aśram posiada drukarnię, kolportującą dzieła guru. Riszikesz jest również bazą wyjściową pielgrzymów udających się w górę doliny Gangesu, do Kedarnath i Badrinath.

(Słownik cywilizacji indyjskiej)

 

 

 

Stwórz darmową stronę używając Yola.