Wypędzanie demonów
W ciągu kilku
pierwszych dni naszego pobytu u Swamiego, przyjechało tam wielu ludzi z
południa Indii. Twarz Swamiego biła blaskiem jak twarz matki na widok
wszystkich swoich dzieci. Nie spoczął nawet na minutę. Tym razem liczba
pacjentów opętanych przez demony była znacznie większa. Chociaż oglądanie
przepędzania diabła może być zabawne, jest to zadanie wymagające wysiłku. W
większości przypadków pacjentami były kobiety. Nieoczekiwanie któraś z nich
zaczynała piszczeć. Z rozpuszczonymi włosami kołysała się z boku na bok wykrzykując
„Ach!”, „Uch!” Ludzie siłą zabierali ją do środka Mandiru i nakłaniali, by
usiadła. Stając przed nią, Swami zwykle pytał jak się nazywa i z którego miasta
pochodzi. Lecz ona, jeszcze bardziej rozwścieczona, krzyczała: „Ej człowieku!
Kim ty jesteś, by mnie wypytywać? Jestem 'Kateri'. Jak śmiesz mnie wypytywać?
Odejdź.” Swami łapał ją za włosy i ciągał w koło. Nam serca drżały ze strachu.
Ciała nam zamarzały jak bryły lodu. Podczas gdy Swami wlókł ją ciągle w koło,
ona krzyczała i rzucała bardzo plugawe przekleństwa. Dalej też kołysała się z
boku na bok. Początkowo Swami próbował przekonać demona, by poszedł sobie. Mówił:
„Twoje sztuczki nie działają na mnie. Odejdź. Jeśli nie odejdziesz, dam ci po
twarzy.” Wypowiadał to rycząc jak lew. Gdy demon Go nie posłuchał, kobieta otrzymywała
głośne klapsy w policzki. My zaś, jak myszy, chowaliśmy się za drzwiami i przyglądaliśmy
się Mu. W tym czasie twarz Swamiego płonęła już dzikim gniewem. Oczy Mu świeciły
jak czerwone, rozpalone węgle. Zdawało się, że ma teraz siłę słonia. Nie mogąc
znieść ciosów, demon błagał: „Zostaw mnie. Odejdę.” „Idź. Idź precz” - krzyczał
Swami i dalej trzymał ją za włosy dotąd, aż demon nie odszedł. Z odejściem
demona natychmiast ustawało kołysanie się kobiety, a ona po chwili mdlała. Po
odeskortowaniu i ocuceniu szklanką wody, wracała i padając do stóp Swamiego
serdecznie Mu dziękowała. Z twarzą zalaną łzami mówiła: „Swami, jesteś naprawdę
Bogiem. Ten demon nareszcie mnie opuścił.” Ruchem ręki Swami kreował talizman i
wręczając jej zapewniał: „Nie musisz się więcej obawiać. Bądź szczęśliwa.”
Błogosławił ją i kazał jej wracać do domu.
Codziennie w ten sposób wypędzał
cztery albo pięć demonów. Czyż nie ranił swoich delikatnych jak róże rąk? Skąd
czerpał tyle siły ten drobny, filigranowo wyglądający Swami? Zaraz jak demon
odchodził a zziajany Swami siadał w swoim fotelu, otaczała Go ‘armia szarańczy’,
czyli my - dzieciaki. Niektórzy Go wachlowali, niektórzy ściskali Mu ręce.
Swami poklepywał nas po głowach i dopytywał się z miłością: „Baliście się?” My
zaś z czułym zatroskaniem pytaliśmy: „Swami, nie bolą cię ręce? Nie jesteś
osłabiony?” Gdy ze smutkiem w sercach pytaliśmy w taki sposób, On z uśmiechem odpowiadał:
„Czy matka kiedykolwiek myśli o swoim bólu? Czy nie jest obowiązkiem matki
chronić swoje dzieci? Ze mną wszystko w porządku.” Ledwo to powiedział, po
chwilce odpoczynku, słyszeliśmy wrzaski innego demona. Namawialiśmy go: „Już
dość na dzisiaj, Swami,” ale On wstawał mówiąc z uśmiechem: „Odejdźcie dalej i
usiądźcie” i szedł do pacjenta.
Jeden z demonów był szczególnie
oporny. Ani razy, ani groźby nie pomagały. Oglądając Swamiego z daleka z żalem
ściskającym serca złorzeczyliśmy demonowi. Najwyraźniej był to wyjątkowo uparty
demon. Wciąż krzyczał i sypał przekleństwami. Swami wyglądał już na zmęczonego
po całej tej bijatyce. Podniósłszy kobietę za włosy w górę, zakręcił nią w
powietrzu i cisnął daleko, jak gdyby rzucał piłką. Jej ciało uderzyło o ścianę.
Była naprawdę solidnej budowy. Jak On zdołał podnieść ten ciężar? Ale czy (jako
Kriszna) nie podniósł całej góry Gowardhana na swoim paluszku? Wszyscy pilnie obserwowaliśmy
Swamiego. Miał ciało zlane potem. Bardzo się pocił. Oczy nabiegły Mu krwią i
wyglądał strasznie. Ponownie łapiąc ją za włosy, krzyczał: „Czy wreszcie
odejdziesz? Pojąłeś lekcję?” „Oj, dosyć! Nie bij mnie już. Odejdę. I więcej nie
wrócę.” Po tych słowach, w obecności drgawek i wstrząsów, demon odszedł. Swami
szarpnięciem wyrwał z czubka głowy kobiety kilka włosów. Pod nimi znajdował się
ostry, podobny do ciernia, twór. Swami skinął na męża kobiety, pokazał mu to i
coś powiedział ściszonym głosem. Następnie polecił, by odprowadzono kobietę do
środka. Swami ciężko dyszał, a na twarzy miał jeszcze dziki wyraz. Gdy
zerkaliśmy na Niego zza węgła, On się do nas uśmiechnął. To nam wystarczyło.
Natychmiast otoczyliśmy Go zwartą chmarą. Tymczasem wyszedł mąż tej kobiety, a
Swami powiedział do niego: „To nie był tylko przypadek opętania przez demona.
Ktoś rzucił na nią zły urok. Wykorzystano w tym celu czarną magię. Wynajęto pewnego
czarownika, który przeprowadził wszelkiego rodzaju pudźe z intencją, żeby postradała zmysły. Teraz już nie ma powodu
do obaw.” Mężczyzna płacząc upadł Swamiemu do stóp. Później Swami wykreował
talizman, włożył doń wyrwane włosy kobiety, zamknął i zawiązał wokół szyi
kobiety. Na nasze pytanie 'czy demony naprawdę istnieją' odrzekł: „Tak! Ci,
którzy popełnili samobójstwo, co zginęli w wypadku, których spotkała przedwczesna
śmierć - wszyscy tacy błąkają się jak duchy. Demon nie przystąpi do kogoś, kto
jest silny. Idzie do słabych i tak ich ogłupia. Czasami mężczyzna po śmierci
pierwszej żony ponownie się żeni. Pierwsza żona, która zmarła z niespełnionymi
pragnieniami, opanowuje umysł drugiej żony i znęca się w ten sposób nad nią.
Niekiedy, gdy w grę wchodzi duży majątek, ewentualni spadkobiercy, dla
pozyskania majątku, wynajmują czarownika, aby doprowadził właściciela majątku
do utraty zmysłów. Jest wiele podobnych powodów.” W taki sposób, fizycznie,
przepędzał demony tylko przez jeden rok. Później po prostu dawał wibhuti prasadam i tym je wypędzał.
tłum. KMB